Zapewne i ty nie raz byłaś świadkiem (a może nawet uczestnikiem) sceny kiedy ....
Zapewne i ty nie raz byłaś świadkiem (a może nawet uczestnikiem) sceny kiedy zdesperowany opiekun próbował wyegzekwować na małym dziecku posłuszeństwo za pomocą groźby rodem z horroru. Po urwisa przychodzą potwory, wilki, policja, pani ekspedientka, diabły z rózgami, a w jeszcze pikantniejszych scenariuszach rodzice oddają je do domu dziecka, odchodzą, świat się kończy i trzylatek zostaje na Ziemi całkiem sam ze swoim bagażem przewinień. A to wszystko przecież obrazki dla dobra dziecka, żeby odwieźć je ze złej i niebezpiecznej ścieżki niesubordynacji.
Statystyczny maluch prędzej czy później trochę się wystraszy i może nawet stemperować nieco swoje awanturnicze nastroje. Po drodze prawdopodobnie czekają go jednak dziesiątki burzliwych nocy, w których wszystkie obiecane przez rodziców kataklizmy i upiory będą musiały zostać jakoś przez rozwijający się mózg przetrawione. Przy okazji, co bardziej wrażliwych dzieci rozwiną się fobie i lęki, która na długie lata uniemożliwią im przebywanie w ciemności, chodzenie z radością po lesie czy znoszenie dłuższej nieobecności rodziców. Ścieżka edukacji jakich mało!
Zdesperowanym rodzicom zmiana zachowania dziecka daje satysfakcjonujące uczucie posiadania władzy. Więc gdy nerwy puszczają, cierpliwość ulatuje uszami a krew podchodzi pod gardło, straszenie przychodzi łatwo. To jednak jest twoja wychowawcza porażka, bo idziesz drogi rodzicu na niebezpieczne skrót, bo brak ci odrobiny chęci żeby nauczyć się innych form komunikacji z dzieckiem. Zaskoczony?
Najczarniejszym aspektem dyscypliny opartej na strachu jest jej płytkość. Bo rzeczy niebezpiecznych nie powinno się nie robić z obawy przed duchami, ale z rozsądku. Bo uprzejmym i miłym dla rodziny należy być nie wobec wizji, że wszyscy odjadą, ale ze zwykłej ludzkiej empatii i miłości. Bo wandalizm i agresja nie powinny się kojarzyć z ogniem piekielnym, ale z czyjąś realną krzywdą.
Nie wierzę, aby każdego rozbrykanego trzylatka w niszczycielskim transie dało się skapitulować prośbą okraszoną złotym uśmiechem mamy – takie rzeczy to tylko w poradnikach. Ale jeśli już trzeba wybrać stanowczą czerwoną kartkę dla malucha, to lepiej chyba postawić na szantaż: bo nie będzie bajki, deseru, wycieczki do zoo czy prezentów od Mikołaja. Też boli, ale przynajmniej nie robi w głowie podwalin pod przyszłe psychozy i ignorancję.