Dziecko, zanim się urodziło, było waszą wspólną radością i spełnieniem marzeń. Dlaczego więc nagle, gdy przychodzi na świat, zamiast spełnienia czujecie „zgrzyty”?
Przez dziewięć miesięcy planowaliście, jak to będzie. Razem chodziliście na USG, razem szukaliście wózka, oglądaliście meble i urządzaliście pokoik. Dziecko, zanim się urodziło, było waszą wspólną radością i spełnieniem marzeń. Dlaczego więc nagle, gdy przychodzi na świat, zamiast spełnienia czujecie „zgrzyty”?
Cóż, powody mogą być naprawdę różne, ale dzisiaj zajmiemy się tym banalniejszym i dość częstym. Mianowicie, sytuacją, gdy młoda mama bardzo skutecznie gasi wysiłki równie młodego taty, niemal wyrywając mu dziecko i rzucając przy byle okazji „Daj, lepiej ja to zrobię!”. Wydawałoby się – drobiazg, prawda? Ale jak wiemy, diabeł tkwi właśnie w szczegółach.
Dlaczego to robimy?
Zastanówmy się jednak najpierw, dlaczego kobieta, która wychodzi z domu (na porodówkę) pełna nadziei i oczekiwań co do wspólnego zajmowania się dzieckiem, wraca jako ktoś zgoła inny, przypisujący sobie monopol na tę opiekę?
Cóż, przede wszystkim mamy tu do czynienia z naturalnym instynktem. Choćby panowie stanęli na rzęsach, to przecież wiadomo, kto tu ma piersi i kogo osesek potrzebuje najmocniej w pierwszych tygodniach życia. Między matką a dzieckiem rodzi się natychmiastowa więź o ogromnej sile. Odchodzą obawy o to, że „nie dam rady” , pojawia się za to „jeśli nie ja, to nikt”. To zwierzęcy wręcz, cudowny instynkt, który ma też wiele wspólnego z bezwarunkową miłością do tego krzyczącego okrucha.
Druga sprawa jest bardziej… techniczna. Mianowicie, jak by nie patrzeć, świeżo upieczona mama ma trzy dni „przewagi” w opiece nad noworodkiem. Podczas krótkiego (choć dłużącego się) pobytu w szpitalu nabiera umiejętności, które nagle wydają się jej być znane od zawsze. Kiedy wraca do domu, świat „sprzed dziecka” zdaje się być już bardzo odległy, a młody tata – zupełnie niedoświadczony i „nieopierzony” w nowej roli.
Kiedy dodamy powyższe plus fakt, że każda mama pragnie przede wszystkim szczęścia swojego dziecka, a szczęście = braku płaczu, łatwo o skutek w postaci „daj, ja to zrobię”. Wydawało by się, że malec będzie przeżywał katusze, jeśli trochę mniej zgrabnie przewinie go tata, więc po co go męczyć…
To wszystko wydaje się być zrozumiałe, ale… stop. Teraz pójdźmy w drugą stronę, czyli czym grozi nam takie właśnie pozornie niewinne postępowanie.
Małe sprawy, wielkie skutki
Spójrzmy na całą tę sytuację z punktu widzenia taty i po drugie – z perspektywy kolejnych miesięcy opiekowania się dzieckiem. Czy ryzykujemy, wypowiadając niewinne „Daj…”?
Na początek – poczuciem odrzucenia u partnera. On też chce zajmować się dzieckiem. Także odczuwa radość i niepewność, podobnie jak mama, czuje entuzjazm i całą tę euforię. I choć wiele mam się tu nie zgodzi – dziecka uczą się oboje, nie tylko on. Kiedy więc nagle okazuje się, że ktoś co chwilę wtrąca uwagę sugerującą kompletną nieporadność, pojawia się uczucie niezrozumienia i odrzucenia. Ej, miało być inaczej! Mieliśmy być my i nasze ukochane dziecko, a nie „ona i ono, a ja tylko na doczepkę”. Ujmując rzecz dosadnie, naszemu mężczyźnie może być po prostu przykro.
Po drugie – powtarzanie „daj, ja sama” to trochę jak… strzał w stopę dla samej wypowiadającej te słowa. Co robi ktoś, kto słyszy takie słowa kilka razy dziennie i jest ciągle zniechęcany do opieki nad dzieckiem? Nietrudno zgadnąć – rezygnuje i przestaje próbować. Bo właściwie po co, skoro ona i tak woli to zrobić?
Kolejny skutek jest do przewidzenia. Skoro on nie podejmuje aktywności w kontekście opieki nad malcem, to ona jest rozgoryczona, zła i zmęczona. Zaczynają się kłótnie, które rozpoczyna ostre: „Bo wszystko jest na mojej głowie, ty nawet nie pomyślisz, żeby wykąpać/nakarmić/ubrać Zuzkę”.
Ostatecznie to, co mogło wyjść naturalnie i lekko z pożytkiem dla całej rodziny, staje się czymś, o co trzeba walczyć w nerwowej atmosferze. Warto? Oczywiście, że nie.
By tata czuł się tatą
Co zatem warto zrobić, by nie wejść w tę samonakręcającą się spiralę niedomówień i złych emocji? Istnieje kilka prostych sposobów.
- Pozbądź się wrażenia bycia niezastąpioną
To najtrudniejsze zadanie. By je zrealizować, musisz przede wszystkim uświadomić sobie, że przecież kilka dni czy tygodni temu razem czuliście to oczekiwanie i wspólnie przeżywaliście wszystko to, co miało was spotkać. Kiedy to już nastąpiło, staraj się być skupiona na tym, co widzisz i nie ulegaj automatycznie chęci zrobienia wszystkiego samej. Zamiast myśleć o sobie, skup się na partnerze – jemu jest trudniej, bo nie rodził i tym samym nie powstaje między nim a dzieckiem natychmiastowa więź.
- Powstrzymuj się od uwag
Kieruj uwagę na to, co widzisz. Nawet, jeśli „swędzą” cię ręce, aby zrobić coś po swojemu i powiedzieć coś pouczającego, powstrzymaj to uczucie. Jeśli bezpieczeństwo dziecka nie jest zagrożone (a raczej nie jest), to pośpiech nie jest czymś absolutnie koniecznym.
- Udawaj, że czegoś nie umiesz
Brzmi absurdalnie, ale to naprawdę pomocna wskazówka. W wielu domach to mężczyzna kąpie dziecko i pełen dumy mówi wszystkim, że żona się bała, a on nie. Oczywiście gdyby tych panów nie było w domach, to dzieci też zostałyby ostatecznie wykąpane, ale… no właśnie, skoro są, to niech kąpią. Jeśli czujesz, że to dobry pomysł, by w ten sposób nieco „połechtać” ego partnera, to go „wykorzystaj”. Nawet nie musisz kłamać – wystarczy, że będziesz podkreślać jedną rzecz, którą on robi najlepiej na świecie.
- Często rozmawiajcie o podziale obowiązków
Regularne rozmowy będą wam obojgu przypominały wcześniejsze ustalenia. I bynajmniej nie chodzi tylko o „ty pierzesz, ja gotuję”, ale też „teraz zgodnie z umową mam godzinę dla siebie, choćby się paliło i waliło”.
- Zajmij się czymś!
Jeśli nie możesz patrzeć, jak twój partner nieporadnie radzi sobie z ubieraniem dziecka albo jakąś inną czynnością… to nie patrz. Zajmij się czymś innym (np. sobą). Początki bywają trudne, a twój baczny, kontrolujący wzrok nie będzie w niczym pomocny.
Jak myślisz, czas skończyć z tym "daj zrobię to szybciej"?