Chyba każdy przyszły rodzic ma w duszy jakąś preferencję co do Jana lub Janiny i wypatruje na USG siusiaka… lub jego braku.
Chyba każdy przyszły rodzic ma w duszy jakąś preferencję co do Jana lub Janiny i wypatruje na USG siusiaka… lub jego braku.
Ja zawsze chciałam chłopca. Żeby nie beczał ciągle i nie potrzebował psychologicznych lobotomii związanych z kompleksami, muchami w nosie i dziewczyńskimi gierkami. Żeby przystosował się szybko do podróżniczego stylu życia i cieszył się, że może gonić z kijem za jaszczurką niż płakać, że ubrudziła mu się ukochana wstążka do włosów. Żeby mąż poczuł się dumny ze spłodzenia syna, bo wiadomo, że spełniony facet to silniejszy i bardziej spolegliwy mąż.
„Dziewczynka!” – powiedział doktor i piękne wizje rozpłynęły się jak czekolada na parapecie. Nie żebym płakała, bo każda ciężarna skacze z radości, że całe i zdrowe, ale nutka nostalgii ciągnęła się za mną przez kilka tygodni. Rodzina dołożyła drwa na plecy wzdychając: „Ech, znowu dziewucha…”.
A potem trzeba było się martwić o donoszenie, poród, foteliki do karmienia, kolki, rosnące zęby i… ni stąd ni zowąd, wyrosła nam ta śliczna (wedle rodziców), mądra (oczywiście) i słodka jak cukierek córeczka. I tata idzie teraz w zaparte, że żadnego małego łobuza by nie chciał, że to jego królewna i woli ją nosić na rękach niż chodzić tłumaczyć się za rozbite szyby. I wcale by nie chciał smarować siusiaka kremem na odparzenia.
A ja kupuję sukienki w groszki i szałowe legginsy z trwogą myśląc, co by było gdybym musiała żyć w świecie podartych dresów i powyciąganych bluz. Z ulgą oddycham, gdy porównuję rysujące w przedszkolu dziewczynki z chłopakami przerabiającymi stoły na czołgi. Chętniej bawię się w Elsę i Annę niż wojownicze żółwie ninja. I wreszcie, patrząc na swój i mego brata związek z rodzicami uświadamiam sobie, że córkę ma się na całe życie, a syna tylko do czasu pojawienia się synowej.