Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 października 2013 , Komentarze (31)

Dopadło i mnie. We wtorek jeszcze pobiegałam - z cieknącym nosem. Jak wróciłam kichałam chyba z 10 minut. No to już było nieciekawie. W środę osłabienie maksymalne ,wczoraj nieco. Wbrew sobie nie poszłam na fitness.  Chyba nawet bym już dała rady ćwiczyć ,ale jeszcze bym ten cały klub pozarażała. A kaszląca i smarkająca nie prezentowałabym się specjalnie. Czyli ten tydzień cały siedzę na dupie ,smarkam ,kicham i kaszlam. O dziwo dieta 100%. Żadnego podżerania - oprócz tych herbatników w poniedziałek ,no ale to przez @ więc jakoś przeżyję. Aż się obawiam jutrzejszego ważenia. Mam nadzieje ,że w nagrodę za dietę nie będzie za wiele na plusie po takim bezczynnym tygodniu. No nic dziś trening perfekcyjnej pani domu ,jutro urodziny kolegi - więc wyzwanie dietowe  - ale damy radę! W łikend choćby się waliło i paliło ide biegać ,skakać ,latać pływać. Najwyżej sie ostatecznie rozłoże...tydzień na zwolnieniu mi nie zaszkodzi. Obym sie tylko w jakąs angine nie wpakowała.

Pozdrawiam was ... znikam by nie zarażać

9 października 2013 , Komentarze (53)

Wczoraj @ już odpuściła ,a mnie się żal psa zrobiło i wzięłam go na wieczorne bieganie. Do lasu zawsze ze mną jeździła ,ale teraz z braku latarni w lesie biegam po mieście. A tu wiadomo pies musi być na smyczy. I wielki zaskok wczoraj. Mój pies chodzi na smyczy jako tako ,bywa przy tym nieco uciążliwy. A się wczoraj okazało ,że za to biega wyśmienicie. Jakbym go całe życie uczyła. Trzyma stały dystans , nie ciągnie i bardzo rzadko robi hamulce na wąchanie słupów Oczywiście tam gdzie mogła to biegła bez smyczy.

Zanim zacznę moją litanię uprzedzę ,że wyszło mi raczej opowiadanie niż zwięzły plan. Ale 10 miesięcy mojego życia ciężko streścić w 4 punktach.

1) CEL i MOTYWACJA

Odchudzanie - jeśli oczywiście nie mówimy o zrzuceniu 5 kg - nie zajmie nam jednego miesiąca. Dobrze jest mieć świadomość ,że to proces który trochę potrwa. Więc motywacja początkowa to bardzo ważna sprawa. Odradzam chudnięcie dla kogoś - bo jak nas ten ktoś zeźli to cały plan w łeb. I nie mówcie sobie ,że odchudzam się bo tak. To słaby argument. Ja miałam cały worek uzbieranych motywacji ,a raczej punktów pt. dlaczego warto zrzucić zbędne kilogramy. Np.: żeby udowodnić sobie ,że mam kontrolę nad własnym ciałem i umysłem , żeby już nigdy nie zabraniać mężowi robić mi zdjęć w bikini ,żeby w ogóle mieć bikini ,żeby nie mieć zadyszki wchodząc na drugie piętro, żeby nie mieć zadyszki w sypialni ,żeby przestać kupować coraz to większe spodnie, żeby po prostu przestać być grubasem i zmienić znaczenie symbolu XXL na rozmiar swojego szczęścia a nie swojej dupy. Moją pierwsza motywacją były te spodnie. Kiedy nareszcie w nie wlazłam skakałam ze szczęścia. Teraz trzymam je już tylko do zdjęć.

2) PLAN

Ja wybrałam racjonalne odżywianie i postawiłam na produkty o możliwie niskim indeksie glikemicznym. Takie tabele znajdziecie w necie.

Moje dzienne spożycie kcal oscylowało - w sumie nadal oscyluje - w okolicy 1 500 kcal. Od stycznia do maja praktycznie nie jadłam pieczywa ,nawet takiego ciemnego. Węglowodany przyjmowałam w formie płatków owsianych, otrąb i chrupkiego pieczywa pełnoziarnistego (czyli otręby ,płatki i mąka razowa). Przez pierwsze 4 miesiące skrupulatnie robiłam plan posiłków na każdy dzień ,a jeśli wpadało coś extra także umieszczałam to w planie dnia - żeby mieć kontrole nad podjadaniem. Na szczęście szybko się zorientowałam ,że tych przekąsek na samym początku było mnóstwo - nie koniecznie nie zdrowe ,ale tak czy tak jadłam za dużo. Myślę ,że właśnie ograniczenie pochłanianego jedzenia to jest pierwszy krok. I da się to osiągnąć tylko poprzez spożywanie małych posiłków co najmniej 5 razy dziennie. To wymaga trochę dyscypliny - ale samo się nie zrobi. Ja od stycznia jem o 7:00 , 10:00 , 12:00 , 14:00 , 17:00 - 18:00 (różnie wyjdzie). Ważne żeby śniadanie do 1 h po obudzeniu ,a kolacja nie później niż 2 h przed spaniem i lekka. Mój przykładowy plan wyglądał tak.

Ta zapiekanka powyżej to oczywiście zapikanka warzywana :)

Ja kupiłam wagę kuchenną i każdy posiłek miałam poważony i policzone kalorie. Potrzebne jest to jednak tylko na początku ,ale nie wiem jak inaczej można się nauczyć komponować odpowiednio jadłospis.

3) ĆWICZENIA

Moim zdaniem ważne jest żeby robić coś codziennie. Ja zaczynałam od zwykłych spacerów. Potem była przygoda z nordick walking , a teraz jak wiecie bieganie:) Początkowo u mnie te spacery nie trwały więcej jak 30 min. Potem około 45. W tygodniu nie miałam większych przerw niż 1 dzień. 30 min spaceru dziennie to naprawdę niedużo - oczywiście żywego spaceru :)

4) WODA - tu bez żartów , piłam i piję od 1,5 do 2 L dziennie.

Co do pytań na temat mojego menu jem bardzo wiele składników. Szybciej będzie napisać czego nie jem. Zatem całkowicie zrezygnowałam z: smażenia na oleju (generalnie smażenia w ogóle) , unikam wieprzowiny we wszelkiej postaci, nie smaruje chlebka masłem ani żadnym innym tego typu smarowidłem (choć masło ogólnie uważam za zdrowe) , rzadko jadam sery - choć je uwielbiam, chipsy/słodycze - to oczywiste ,słodkie napoje i dosładzane soki.

W pierwszych miesiącach moje I śniadania (7:00) wyglądały praktycznie zawsze tak:

    **      Jogurt activia 138 kcal, łyżka płatków owsianych 40 kcal, mandarynka 20 kcal (lub inny owoc z niska zawartością cukru: kiwi, pomarańcz, nektarynka)

    **    Maślanka jagodowa /kefir 138 kcal, płatki owsiane 40 kcal

    **    Kanapki lub chrupki chlebek z sałatą/szpinakiem ,wędlina drobiową ,pomidorem i szczypiorkiem

II śniadanie 10:00

    **    Serek wiejski ,pomidory/rzodkiewka, szczypiorek

    **  Sałatka. Bywa ,że coś wymyślam wykwintnego ,ale w tygodniu wygląda to tak że mam podstawowa bazę sałatkową: sałata/szpinak ,pomidory, papryka, szczypior/cebula, ogórek kiszony/konserwowy - i do tej bazy dodaję coś białkowego: tuńczyk z wody, kurczak gotowany/grillowany, soczewica, jajka, ser feta, czasem mozzarella - więcej nie pamiętam. Grunt żeby nie zalać tego majonezem tylko najwyżej jogurtem naturalnym ,ale ja często nie daje nic. Warzywa puszczają soczek ,do tego troszkę pieprzu i ziół i wystarczy - notabene dzięki takim sałatką ograniczyłam spożycie soli.

  **  Kanapki lub chrupki chlebek z sałatą/szpinakiem ,wędlina drobiową ,pomidorem i szczypiorkiem

Przekąska 12:00 ,u mnie w pracy to czas na kawę z ciastkiem. Ja kawę wyminęłam na zieloną herbatę , a ciastko na owoc stosując zamiennie: jabłko, kiwi, pomarańcz, nektarynkę ,mandarynkę J

O 14:00 powinnam jeść obiad ,ale ja o tej godzinie jestem ciągle w pracy. Więc przygotowuje sobie dzień wcześniej porcję warzyw. Nie mam skomplikowanego repertuaru. Zamienne są to: około 1/2 kalafiora, 1/2 brokułu, talerzyk fasolki szparagowej, pomidorki z cebulką. Czasem przynoszę zupę z poprzedniego dnia. Mam w pracy mikrofale wiec mogę odgrzać. Ale bardzo często robię po prostu taką czysto warzywną sałatkę - żeby po przyjściu do domu nie zaatakować lodówki. 

Około 17:00 czasem 18:00 jem obiad ,już w domu z mężem. Tu repertuar bywa różny. Ale na początku trzymałam się takiego składu. 100 g kurczaka lub ryby pieczone bez tłuszczu w piekarniku ? świetnie się tez sprawdzają pulpeciki drobiowe gotowane w sosie np. pomidorowym , 50 g (pół woreczka) kaszy jęczmiennej/gryczanej/brązowego ryżu - do tej pory hitem jest dla mnie kasza jęczmienna, i oczywiście porcja warzyw :surówka z białej kapusty lub ogórki kiszone ,gotowana fasolka itp. Bardzo lubię też zapieczoną paprykę z ziołami w piekarniku. Ogólnie mięsko bez tłuszczu ,a warzywami możecie zasypać talerz.

Jeśli ktoś dobrnął do tego miejsca to bardzo dziękuje i gratuluję  Na wszelkie dodatkowe pytania  chętnie odpowiem ? może na skrzynce.

Pozdrawiam serdecznie!

8 października 2013 , Komentarze (24)

Już w pracy zaczął mnie brzuch ćmić...potem było tylko gorzej. Nie mam bolesnych okresów ,ale jeden dzień w miesiącu @ wykręca mnie całkiem. Skończyło się obiadkiem i łóżeczkiem. Wieczorkiem troszkę treningu perfekcyjnej pani domu - dostałam troszkę grzybów...troszkę nazbierałam sama i tak położyłam się o 23:30. No ,ale jak się patrzy na całą zamrażarkę grzybków to wiadomo że było warto!

Wczoraj przez tą @ pierwszy raz poczułam to o czym wiele z was pisze ,czyli niemożebną chęć zjedzenia czegoś słodkiego. Cały dzień miałam jakieś batoniki w myślach - ale zwalczyłam to. Generalnie myśli pt. byle do domu bo tam co jak co ,ale słodkiego nie ma. Przetrwałam tą pracę...wracam do domu ,sięgam po herbatę - a tam herbatniki z czekoladą :(( Znajomi przynieśli 2 tygodnie temu i tak leżą. Nie wytrzymałam i zjadłam dwa - słodkie jak cholera. Nie rozumiem co w tym jest ,że ta @ zmusza do jedzenia słodkiego - bo ja słodyczy nie lubię zasadniczo. Wyrzutów po dwóch herbatnikach nie mam ,ale nie było to potrzebne. Ja tylko wrócę z pracy reszta tego świństwa wyląduje w koszu ,a ja nareszcie pójdę pobiegać. Bo wczoraj to tylko pobiegłam do łóżka. A ten tekst to chyba sobie wymaluje w salonie na ścianie.

Ten tydzień chyba będzie przez ta @ nieco stracony. Oby tylko nie było regresu. Ostatnio mam wrażenie ,że jem trochę więcej. Generalnie to zmieniłam nieco skład posiłków bo bardzo dużo ćwiczę. W sumie póki co dawało to rady bo od niemal 2 miesięcy regularnie co tydzień mam na tej wadze mniej i mniej. Niestety ja już tym jedzenioholikiem to będę do końca życia i wiem ,że od czasu do czasu zaczynam mankierować. W zeszłym tygodniu wpadło trochę nadprogramowych serów pleśniowych. Dobrze ,że te które uwielbiam są na tyle drogie że nie da się tego kupić w tonach...ale 200 g tez narozrabia. Zresztą w sobotę zobaczymy czy narozrabiało. Dziś już odzyskałam władze nad własnym ciałem więc popołudniowy bieg to mus. Do końca tygodnia zamierzam odrobić ta @ i mam nadzieję zobaczyć znowu mniejsza wartość na tej wadze :)) Znowu mam moc i nie zawaham się jej użyć!!

Ostatnia jeszcze wstaweczka z zaskakującej rozmowy z mężem. Staram się go nie naciskać w temacie diety ,bo on mnie nie naciskał i jednak jestem mu za to wdzięczna. Może gdyby naciskał zabrałabym się za siebie wcześniej ,a może wpadłabym w depresję i nie zabrałabym się wcale. No tak czy tak ten temat czasem w naszych rozmowach wraca ,że może spróbował by troszkę nad sobą popracować. Była już jedna nieudana wizyta u dietetyka. Teraz otwierają u nas naturhouse ?więc mówię ,że może tam pójdziemy. A mąż na to ,że on chce plan ode mnie bo widzi efekty a nie od jakiejś obcej baby J  Może ja faktycznie powinnam jakoś bardziej starannie spisać moją ?metodę? bo to komuś pomoże?

7 października 2013 , Komentarze (26)

Zaczęłam się już o siebie martwić ,że nie potrafię o niczym innym mówić jak tylko o bieganiu - choć ostatnio się to raczej nasiliło niż osłabło. Ale jak się okazało niewielu moich znajomych ,jak również rodzice nie wie że biegam itd. A juz napewno nie wiem ,że biegam po 10 km. Dla tych z was ,które przebiegły maraton 10 km to pikuś ... ale ja się z tego bardzo cieszę.

EdiT: Kochane bardzo dziekuję za wyrazy uznania za te 10 km...to naprawde nie jest kokieteria:))) Po prostu jak juz tak sobie biegałam to swoje 10 to mi sie zaczeło wydawac jaki to jestem mega biegacz...ale trafiłam po pierwsze na pamietniki dziwczyn ,które biegają maratony...juz nie mówię o ultramaratonach :))) Po drugie na ksiazki o biegaczach... I taka się z tą moją 10 poczułam malutka...i tyle mam jeszcze do zrobienia :) Ale damy radę!

I nie powiem było mi miło kiedy usłyszałam wielki rizpect ze stony rodzicieli na tą moją 10. Ogólnie najwięcej o bieganiu staram się tutaj pisać - bo mnie i tak z tymi moimi sałatkami i szpinakiem mają za lekką dziwaczkę :))) Po ostatniej wizycie miesiąc temu już tym razem nie usłyszałam : schudłaś ,ale... znaczy ,że mój protest trafił w sedno i rodziciele zrozumieli ,że nie poterzebuję szczegółowej analizy co i gdzie mi jeszcze odstaje. Ale najfajniejszym akcentem łikendu wcale nie było to. A mianowicie... otórz już od jakiegoś czasu kiedy jadę do domu staram się coś wyciągać z szafy z moimi ubraniami z przed 3 lat. Zaczęłam od koszulek...przyszedł czas na spodnie. I przywiozłam moje ulubione spodnie z okresu kiedy dopiero poznałam moje męża. I co...i są za duże! No masakra:))) Wtedy napewno ważyłam tyle co teraz lub trochę mniej ,ale nie ćwiczyłam tyle. Wzięłam jeszcze jedne ,ale z okresu dużo wcześniejszego. Nosiłam je kiedy kończyłam studia ...nie wywaliłam bo to były Lee. I normalnie te spodnie już są na mnie dobre! Niestety z noszeniem ich poczekam jeszcze chwilkę bo brzuchol z nich wystaje - maja dosyć niski stan ,a mój brzuch ma ciągle stan wysoki :))) No przyjemniej wyższy niż te spodnie. Zadrżała mi reka nad sukienkami z tamtego okresu - ale się nie odważyłam. Poczekam z takimi celebracjami jeszcze miesiąc :)) Ale już się nie mogę doczekać.

Nie wierzący zaczynają wierzyć -cuda cuda ogłaszają. Sylester nam się kroi w tarnowie. Troszę żal ,że raczej domówka więc strojenie będzie umiarkowane - a sukienki czekają :) Tak czy tak do sylwestra napewno zejdę do 70 kg czyli osiagnę swój zamierzony cel!

4 października 2013 , Komentarze (24)

Taka jestem w to bieganie zapatrzona ,że faktycznie pominęłam wczoraj ważny fakt. A mianowicie ,tak jak piszecie głowa jest ważna w zasadzie przy każdej aktywności fizycznej. Ja musiałam zacząć biegać ,żeby zrozumieć dlaczego tyle razy zaczynałam chodzić na fitness a potem przestawałam. I niestety nie przestawałam dlatego ,że osiągnęłam cel ,czyli smukłe wysportowane ciałko....tylko głowa się zaczynała zawsze wtrącać. A ona jak już te swoje litanie zacznie to księgę by spisał. Zazwyczaj zaczynała od tego ,że muzyka się jej nie podoba...że mało ambitna i czort wie co. A wiadomo człowiek na ambicje wrażliwy. Jak się znalazł kontrargument ,że nie o muzykę samą chodzi tylko o rytm to wymyślała ,że te ruchy się takie głupie wykonuje.  Do pewnego momentu walczyłam z tą głową ,ale prędzej czy później kończyły mi się argumenty i następował koniec. I popełniałam oczywisty podstawowy błąd. Z głową się nie dyskutuje!!! Tu ,że tak powiem musi rządzić dupa. W końcu to ona się leniła ,więc czas żeby popracowała. A głowa niech się nie wtrąca w nie swoją robotę. Niech sobie jakieś tabelki z kaloriami analizuje ,a ruszanie rękami pozostawi mięśniom. Te też są cwane. Bo zaraz lament: jesteśmy słabe...nie damy rady. A g**** tam nie dacie rady! Nie chce się wam - a to inna sprawa. I nie ma to większego znaczenia bo do dziś nie macie wyjścia. Od dziś! Ćwiczymy i będziemy w tym najlepsi. Niech się głowa zaswtydzi do reszty! .... gdybym miała trochę talentu można by to w wierszyk przekształcić ;)))

Dobra koniec tych bajeczek :))) Wczoraj nareszcie byłam na siłowni. Zatem pierwsze koty za płoty. Ćwiczenia tego typu ja lubię ,no ale do miejsca się trzeba przyzwyczaić. Akurat trafiłyśmy na "godzinę dla mięśniaka". Poza tym widać jak ktoś jest nowy więc byłyśmy szeroko obczajane. Trener się rzucił z edukacją na temat zdrowej diety. Niestety miałam wrażenie ,że pije do mnie - wniosek jest taki ,że zmieniam koszulkę na mniej obcisłą :) No nie przejmowałam się tym absolutnie ,ale postanowiłam że we wtorek to już mu wyjaśnię o co mi chodzi...w sensie ,że dbam o siebie od stycznia ,biegam, skakam, latam ,pływam ... i chcę żeby mi teraz ułożył plan treningowy na zimę :)) Trochę się wczoraj bałam ,że przegięłam z obciążeniem na uda...ale naszczęście nie.

Dziś znowu do mamusi pędzimy na południe...więc muszę się z wami rozstać na łikend. Ja mam w planach wycieczki beskidzkie ,Wy też nie odpuszczajcie!!!!

 

3 października 2013 , Komentarze (19)

Specjalne podziękowania dla Vitalijki smak.lyk za całą listę książek do przeczytania!

Już tytaj krąży ten tytuł od jakiegoś czasu : Haruki Murakami "O czym mówię ,kiedy mówię o bieganiu". Ja się od wczoraj nie mogę oderwać. Może to przez to ,że to pierwsza książka o bieganiu jaką czytam. Nie mogę wymienic zbyt wielu książek które pochłonęłam w jeden dzień :)) I jakie wnioski ...no napewno to nie jest podręcznik ,raczej pamietnik. Wnioski jakie mi zostały z tej lektury nie są "łatwe". W ogóle po tej lekturze stwierdzam ,że bieganie to nie jest łatwa sprawa. Nie chodzi o to jak trudno wyćwiczyć mięśnie, zwiększać dystanse, regulować oddech. Wyzwaniem jest zapanowanie nad swoja głową i to praktycznie przy okazji każdego jednego biegu - bez znaczenia czy to trening czy bieg zorganizowany. Dało mi to sporo do myślenia. Troszkę przeraziło ,ale też uspokoiło. Przeraziło dlatego ,że miałam nadzieję że po wykonaniu iluś set godzin treningu taki maraton to się pyka bez szmeru. A tu facet biegający conajmniej jeden pełny maraton rocznie pisze ,że każdy start jt dla niego ciężki...i jego koledzy maratończycy maja takie samo zdanie. No już nie wspomnę ,że przebiegł ultramaraton ,czyli bieg na 100 km (tak technicznie ultramaratony to są bodajże biegi 80 km +). Ostatnio też w moim radio słyszałam wywiad z polskim ultramaratończykiem i tez padło zdanie ,że do 50 km biegną nogi - potem biegnie juz tylko sama głowa. Haruki mimo ,że biega od już niemal 30 lat nadal miewa dni kiedy mu się maksymalnie nie chce wyjść na trening, kiedy się zmusza żeby założyć biegowe buty. No cóż mnie do maratończyka jeszcze daleko ,ale też tak mam...ale kiedy już mijam pierwszy zakręt mojej trasy jestem bardzo szczęśliwa że jednak się zmusiłam. Tak ,że podstawowy wniosek po lekturze...trening biegowy to najwyżej w połowie trening mięśni ,druga połowa to trening głowy. I powiem krótko: wchodzę w to!

Jeszcze tylko słówko z inneg beczki. Wczoraj widziałam swoje zdjęcia z przed dwóch tygodni z jednego spotkania firmowego...no cóż w kilku ujęciach wyglądam jak wielki kartofel. Fakt na kilku zdjęciach - przezajebiaszczo. Ech...trudno będzie moją głowę odchudzić. 

Edit.: to wersja bez kartofla :)))

 

1 października 2013 , Komentarze (33)

Dziękuje Vitalijce smak.lyk za olśnienie!!! Jak się chwilkę tylko nad tym zastanowiłam otyłość naprawdę jest moim błogosławieństwiem! Smak.lyk przytacza "tezę" Haruki Murakami ,że ludzie którzy całe życie są szczupli bardzo często - ponieważ nie muszą - nie dbają o siebie. A organizm czy chudy czy gruby potrzebuje pielegnacji...układ kostrny ,mieśniowy itd. nie wystarczy maseczka na twarz. Jednorazowa wizyta na siłce żeby pokazać muskół też nie wystaczy :)) I dopiero zastanawiając się nad tym z takiej perspektywy naprawdę mnie olśniło. Zaczynam zdawac sobie sprawę z tego jak wiele zmieniło się we mnie i w moim życiu w ciągu tych ostatnich 9 miesięcy. To niesamowite.

Z otyłościa się borykam dopiero od 3 lat...oczywiście dopiero końcem zeszłego roku uświadomiłam sobie ,że mam problem i to ogromny!! Chyba jak z każdym badź co bądź nałogiem przechodzilam przez wszystkie książkowe fazy ,aż szczęśliwym zakończeniem doszłam do uświadomienia sobie problemu i akceptacji tego faktu. Naszczęście miałam dość wiecznych porażek i tym razem znalazlam siłę ,żeby zawalczyć o siebie - bo to niestety jest walka cały czas. I powiem wam szczerze ja raczej zawsze lubiałam swoje życie. Ale ten rok to najfantastyczniejszy rok w moim życiu. Jeszcze nigdy nie czułam się ze soba tak dobrze. Nie miałam takiej pewności siebie...takiej kondycji :))) A najpiękniejsze jest to ,że doprowadziłam do tego ja sama - bo nie przestalam. Odchudzanie to nie jest zabawa. To ciężka walka z samym soba praktycznie każdego dnia. A ja od 9 miesięcy zwyciężam!!!! Nigdy wcześniej w moim życiu nie uprawiałam tyle sportu. Nigdy by mi do głowy nie przyszło ,że będę marzyć o przebiegnięciu maratonu. Mnie się wogóle wydawało ,że maratończyk to jest albo szaleniec albo nadczłwiek - ale szalony :))) I nigdy w życiu nie trafiłabym na Vitalię i nie poznała tylu fantastycznych osób. To niesamowite co sie tu wyprawia. Ile razy potrzebowałam pogłaskania po głowie - pogłaskałyście...opierdolenia -opierdoliłyście...gratulacji - gratulowałyście!! Za to wszystko ja wam serdecznie dziękuję. I naprawdę zacznie być to moje motto - otyłość uczyniła mnie lepszym człowiekiem! Dawniej mimo szczupłej sytwetki miałam niską samoocenę. Teraz o tym nie ma mowy!

Dzięki temu ,że musiałam ogarnąć temat diety ,a konkretniej zdrowego żywienia moja wiedza z tego zakresu powiększyła się kilka razy. No masterszefem to ja nie zostanę ... ale nie zostanę też klientką kardiologii  w najbliższym czasie. Potrafię radzić sobie z krytyką ,nawet tą najbardziej przykrą i dotkliwą...bo musiałam czasami znosić naprawdę straszne komentarze. Potrafie przebiec 10 km :))) Potrafie wstać o 4:30 i pójść pobiegać :)) Jedyna rzecz ,której jeszcze nie potrafie to zrobienie jajka w koszulce :))) Ale to wkestia czasu! Znajomi mi mówią ,że mam mega zaparcie - no mam :)) Ale jeszcze 9 miesiecy temu tego nie wiedziałam.

I znowu długi wpis wyszedł :(

30 września 2013 , Komentarze (26)

Sukcesy zwiększają mój apetyt na rezultaty. Patrze na mój galaretowaty brzuch i nie mam ochoty go już oglądać. Nigdy specjalnie nie zastanawiałm się nad tym jak wygląda moje cialo. W sensie czy jest extra czy nie...extra się czułam. Choć w sumie przez większość życia byłam raczej szczupła. No jakoś przegapiłam ten moment kiedy stałam sie baleronikiem. W łikend przeglądałam zdjęcia z wakacji. Wydawało mi się ,że dopiero od zeszłego roku taka byłam wilelka...ale okazało się ,że ostatni raz szczupla to ja byłam w 2010 roku ,a w zasadzie w 2009. Na ślub mojego brata schudlam 6 kg i wazyłam 70 kg. Tym razem wiem już ,że mi się to uda. Nie wiem gdzie mi się rodzi ta motywacja ,ale wiem że predzej ołysieje niz odpuszczę diete i ćwiczenia. Osiagne swój cel bo mam moc i tylko ja moge to dla siebie zrobić. Trochę się martwie ,że za mocno mi odbija z tym modelowaniem ciała. Ale z drugiej strony czy gdybym zaczęła fanatycznie zbierać np. porcelanowe laleczki to było by to zdrowsze? Ja kolekcjonuję spalone kalorie :)) Dzisiaj wskoczyłam w jeansy ,które dopiero od dwóch tygodni sa na mnie dobre i... i zaczynaja być luźne :)) Jestem zdecydowanie rządna efektów i chcę ciezko na nie zapracować !

Polecam ten filmik: http://zszywka.pl/p/never-ever-give-up-mega-motywacja-d-5349592.html 

 

29 września 2013 , Komentarze (22)

Założeniem na ten miesiąc było spalić 20 tys. kcal. Tymczasem po dzisiejszym basenie endo powiedziało ,że mam już 20 989 kcal spalonych w tym miesiącu :))) I tak oto dobiega końca mój urodzinowy miesiąc. I wyszło na to ,że od początku roku był to mój najaktywniejszy miesiąc! Jutro na tym torcie aktywności zawieszę wisienkę w postaci biegu. Muszę wrócić do trasy na 10 km jeśli za miesiąc mam startować. Nie liczę ,że w ciągu miesiąca zejdę z czasem poniżej 1h ,no ale to nie powód żeby nie trenować.
Wczoraj mieliśmy gości na kolacji. I nawet mąż był zdziwiony ,że chyba z godzinę dyskutowaliśmy o sporcie. I wszyscy doszli do wniosku ,że ja strasznie dużo tego sportu uprawiam. Nie zastanawiałam się do tej pory nad tym No ale faktycznie jak spojrzałam na mój kalendarz na endo to gęsto jest trochę :)

Ja już zdecydowanie jestem uzależniona od sportu. Aktywność jaka by nie była to najważniejszy punkt programu każdego dnia. I cała jestem zła i nieszczęśliwa jeśli muszę jakieś durne rzeczy załatwiać po pracy zamiast iść pobiegać np. I powiem wam ,że bardzo się z tego nałogu cieszę i będę go w sobie pieczołowicie pielęgnować. Życie nabrało nowego ,fantastycznego sensu :)))

28 września 2013 , Komentarze (17)

No troszkę się obawiałam łikendowego ważenia. Bo po pierwsze urodziny we wtorek - piwo i pół szarlotki (no co prawda nie całej blaszki tylko porcji ,ale jednak). Po drugie objad u chińczyka - uważam ,żę chudszy niż w kuchni polskiej...ale jednak. A w piątek praktykantki kończyły praktykę - a masło jest bardzo maślane...no w każdym razie moja imienniczka upiekła takie ciasto ,że się dałam skusić. No jak ja się daje skusić na ciasto to już musi być wypasione w kosmos - było. I właśnie zdradliwie nie było słodkie - stąd porażka :)))
Tak czy tak mam - 0,5 kg zgodnie z planem. Aktywności zaliczone....do 20 000 kcal spalonych kalorii na ten miesiąc brakuje mi 1200 - dlatego kończę i na spacer z psem ruszam:))
Bieg mikołajów odpuszczam z powodów logistycznych i zdroworozsądkowych ,ale... 11 listopada planujemy być u teścinki w Poznaniu. Wyszukałam dzięki pomocy ameisze dwa biegi na 10 km pod Poznaniem. Mąż obiecał ,że pojedziemy - na jeden oczywiście :)))
Ściskam całuję...i lecę z psem nad rzekę. BTW - kocham psa mojego :)))


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.