Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy. Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling. Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam. Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 259661
Komentarzy: 11012
Założony: 21 lutego 2012
Ostatni wpis: 13 kwietnia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
beaataa

kobieta, 60 lat, Warszawa

170 cm, 54.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

2 listopada 2024 , Komentarze (13)

Plan był idealny.

1-go listopada, zaraz "po cmentarzu". Bez umawiania się z nikim, bo tam przecież zawsze ktoś w wodzie stoi. W kostiumie już założonym, ze wszystkim co trzeba w sakwie.

Wyruszyłam raniutko, bo niestety dni tak poukładały mi się w tym roku, że jakoś specjalnie moje groby posprzątane i ozdobione nie były. Tydzień przed = Tatry, w tygodniu, po robocie - ciemno już. Więc rano = o dziewiątej pojechałam. A tam tłum, samochodów, ludzi. Większość z ogromnymi chryzantemami w plastikowych torbach (dwie panie kłócą się głośno, że nie taki kolor kwiatków miał być kupiony. Ciemny miał być, a nie różowy!!!). Przy bramach ogromne kopce śmieci usypane z dekoracji już zużytych. 

Na moim rodzinnym grobie stoi ogromny wieniec sztucznych tulipanów, już taki przykurzony i kilka ogromnych starych zniczy. Pojęcia nie mam skąd. 

Na grobie dziadków prawie to samo, tylko mniej, bo i grób mniejszy. Robię kilka kursów do śmietnika, ustawiam kwiatki, świeczki, wcześniej trochę suchych liści odgarnęłam.

I uciekłam jak najszybciej. 

A na Glinkach (tak nazywa się miejsce do pływania) pusto zupełnie. Właściwie to nie tak zupełnie zupełnie, na maszynach do ćwiczeń jakiś bardzo miejscowy pan siedzi. Podjechałam do pomostu, pan przeniósł się na ławkę obok. 

Uciekłam jak najszybciej.

I już mądrzejsza o to doświadczenie, zapytałam na fb czy ktoś się wybiera i tak, jutro o 10,30 będzie podejście drugie. A wcześniej 30 km po lesie (jak tam wciąż pięknie), a później cmentarz raz jeszcze. Rodzinnie, spokojnie, rozmawiając o tych, których z nami już nie ma..

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h potatrzański spacer regeneracyjny - było po czym się regenerować:


Wtorek: 20 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - sobota: 40 km rower.

31 października 2024 , Komentarze (21)

Bo moje zaczyna być kłopotliwe, szczególnie podczas wakacji.

Tak to prawda, ja naprawdę dużo piję. Wody, ziołowych herbatek i plasterkami imbiru (płaski brzuch i eksplozja energii to moje ulubione, ale nie pogardzę żadną ziołową mieszanką, taka sypaną oczywiście, nie w torebkach). Trochę kawy, coraz mniej.

Codziennie wieczorem litrowy termos takiej "herbaty" wciągam.

No ale są konsekwencje. raz czasami dwa razy w nocy sikam. I w domu to spoko, małe mieszkanie, z łóżka do kibelka bliziutko.

Ale np na kempingu, to trzeba pamiętać o latarce, cichutko ze śpiwora się wygrzebać, potem z namiotu. O żadną linkę nie zaczepić, nie wpaść na rowery, ani na nic. I czasami niezły spacer zrobić. No i trochę strasznie jest w takich obcych, pustych toaletach, gdzie może czaić się...? W

W schronisku trzeba z górnego łóżka zejść (nie spaść) po cichutku z latarką lekko świecącą (tu nie wpaść na coś nawet jest trudniej). W nocnym pociągu to samo, tylko gorzej.

W każdym przypadku trzeba jeszcze wrócić, powtarzając cykl kłopotów w druga stronę. I usnąć.

Już nawet nie wspomnę, jak trudno jest znaleźć odpowiednie miejsce na siku w okolicach Kasprowego czy na Suchych Czubach!

Więc kiedy fb podrzucił mi program Mocne Dno Miednicy Sandry z DDS - zaczęłam.

Dwa dni za mną, na razie teoria, rozluźnianie i napinanie. 

Jak ktoś chętny, zapraszam do dołączenia 😜.

Zdjęcie ze strony DDS.

27 października 2024 , Komentarze (14)

W sobotę miał być dzień na Czerwonych Wierchach, wieki tam nie byłam i szykowałam się bardzo. Ale z Kondratowej cofnął nas zimny wiatr, chmury i ilość idących tam ludzi. Na Giewont szło jeszcze więcej. 

Schronisko Kondratowa jest w remoncie, czynny tylko bufet. Dookoła porozkłani gdzie się da ludzie z piwem (20 zł puszka) i ciastkiem (25 zł).

W tył zwrot do Kuźnic zrobiliśmy, złapaliśmy autobus na Cyrle, sześć  oscypek i jesień w górkach niższych podziwialiśmy. Przez Kopieniec Wielki, pod Nosalem, aż do Kuźnic i około 19, już z czołówką na Kalatówki. Ledwo żywi i szczęśliwi🤪. 

A dzisiaj po śniadaniu, już grzecznie, ścieżką nad regulamin i doliną Białej Wody, już w stronę domu. Słońce, złoto na drzewach, cudnie🤩. Tylko im my bardziej na dole byliśmy, tym więcej ludzi się robiło.

I tylko słabo bardzo, bo moje buty meindl, takie niby super, bardzo mało noszone, rozpadły się od przodu🤨. Pół podeszwy się odkleiło, S. podwiązał to kawałkiem sznurówki, ale buty wyglądały, jak takie głodne z kreskówek...

Teraz sezon morsowania czas zacząć 🥶.

I jarmużowych koktajli.

26 października 2024 , Komentarze (12)

Nie obyło się bez dramoafery przed wyjazdem, bo zaczynaliśmy w środę w nocy, a ja, w poniedziałek po pracy (dzień z mocno przeziębioną koleżanką metr ode mnie) i po weekendzie na działce, gdzie było zimno, a ja po lesie na rowerze cały czas śmigałam, czułam się naprawdę kiepsko. Zatoki oczywiście. Stan podgorączkowy, z nosa leci, koło oczu sztywno😠. Posprawdzałam już co mogłam pozwracać (niewiele). Najadłam się ibuprofen i złościłam się na taki los. 

S. pocieszał. Ale we wtorek nie było gorzej, a w środę lepiej😀, więc jednak jedziemy!!! 

Nocny do Zakopanego po remoncie, cichy, czysty, luksus, bo w bardzo różnych warunkach nim jeździłam. 

A Tatry puste, ciepłe, słoneczne. Mój polar, ciepłe rękawice i dwie pary raczków zupełnie niepotrzebne. 

Dzień pierwszy - Kościelec (emocje były!!!) przez Mały Kościelec i noc w Murowańcu.

Dzień drugi - Kasprowy, Suche Czuby (tu już ze wszystkim na plecach) nocleg w Kalatówkach. Doszliśmy już z latarkami, o 19, ledwo żywi.

A rano, przed Murowancem, dwa kamyki znalazłam, z jakimś czeskiej grupy:

20 października 2024 , Komentarze (10)

Ten weekend spędziliśmy jeszcze na działce/w naszym leśnym domku. 

Grzyby jeszcze były, żurawie też (co bardzo mnie zdziwiło), ale już rano zimno bardzo, szron na trawie koło rzeki, jedna kania zamarznięta całkiem. Budka z lodami zamknięta😒= S. bardzo zawiedziony.

Łatwa decyzja to nie była, ale cóż robić. Posprzątaliśmy bardziej niż zwykle, spakowaliśmy wszystko, czym mogą karmić się myszy (ich miseczka różowym ziarnem została napełniona). I wszystkie baterie, głośnik i ruter.

Pomarudziliśmy trochę i do domu...

Ale tylko trochę, bo w środę w Tatry na cztery dni jedziemy. Mamy przedział sypialny tylko dla nas, jeden nocleg w Murowańcu (nasz pierwszy raz, po przemianie schroniska w hotel i moje wielkie zaskoczenie, że były te dwa wolne miejsca), dwie noce na Kalatówkach. 

Po powrocie morsowanie zaczynam, w tym roku pływające, a nie stojące "na jeńca", koktajle jarmużowe, kiełki i rzeżuchę z własnej hodowli włączam do diety.

I plan mam - nie chorować wcale!

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 30 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 108 km rower, a kroki i przysiady jak w tygodniu poprzednim.

20 października 2024 , Komentarze (11)

Słyszałam, a właściwie to czytałam o tym filmie już dosyć dawno. 

I czekałam, bo temat taki mój: fitness, młodość, jedzenie.. (kolejność przypadkowa). 

Wczoraj obejrzałam no i jak dla mnie, pięknie, intrygująco pięknie podana głupota jakich mało 😵‍💫. Pomysł stary jak świat, rozwinięty w nieciekawy, niepobudzający wyobraźni (swoją tylko oczywiście mam na myśli) sposób. 

Mój nietakznowuwielki, no bo cudów po Demi Moore nie oczekiwałam, ale jednak zawód.

13 października 2024 , Komentarze (3)

Jak już wszystko wymyśliłam, łącznie z trasą, zorganizowałam - łącznie z biletami na Kasprowy, pocieszyłam się i nagadałam chyba ze cztery godziny, prognoza zaczęła się zmieniać. Na deszczową i wietrzną mocno😒. 

No cóż, zrobiłam zwroty biletów, odwołam noclegi w schronisku, pozłościłam się z pół godziny i poczułam, że uratowałam nas od strasznej poniewierki😉.

W piątek (już tak po 22, bo wcześniej korki są niemiłosierne, droga, która powinna zajmować 1,15, wydłuża się do dwóch z grubym hakiem), pojechaliśmy do naszego lasu. 

Grzyby wreszcie się pokazały, więc budzik był na 6.40 nastawiony (tylko dla mnie, S. lubi spać długo), kawa, rower i do lasu. A tam parkingi pełne samochodów, a las pełen ludzi z pełnymi koszami). Zimno, nad rzeką szron na trawie, mgła, a przez nią próbuje słońce się przedostać. Pięknie.

Dzisiaj już gorzej, po 14 do domu wygonił nas mocny deszcz. 

Grzyby się suszą, dwa słoiki w occie zamarynowane, pigwowiec pozbierany i wymieszany z miodem. 

Sikorki ziarnem słonecznika nakarmione. 

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 45 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 90 km rower, a kroki i przysiady niezliczone.

6 października 2024 , Komentarze (6)

Długą przerwę miałam, trzy lata, bo wakacyjne tłumy to zdecydowanie nie dla nas, a później to deszcz często. W wcześniej śnieg = lawiny i lód.

I jeszcze przez kilka lat, przerwę w jeżdżeniu do Zakopanego miał nocny pociąg z wagonami sypialnymi. A autem to długo bardzo.

Ale teraz wreszcie, wszystko jakoś się ułożyło. 

Bilety pokazały się wreszcie dzisiaj, po dwóch chyba tygodniach sprawdzaniu dostępności. Właściwie to już straciłam nadzieję. Co prawda tylko w męskim przedziale triple, Będę z S. i kimś komu mam nadzieje nie będzie to przeszkadzało. Sprawdzałam na różnych kolejowych grupach i dużo głosów się tam pojawiało, że takie ostre, zero-jedynkowe oznaczanie płci jest zupełnie nieodpowiednie i obraźliwe, wykluczające i nieinkluzywne 😉😁.

Jakimś cudem były wolne miejsca w schronisku na Ornaku, na dwie pierwsze (z trzech) noce, bo Tatry to tylko ze spaniem w schronisku. Wracanie do miasta na noc słabe jest.

I już nie mogę się doczekać środy!!!

Fotka z wyjazdu poprzedniego, też jesiennego. 

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 20 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 75 km rower po moich "domowych" lasach. Zimno już trochę, do naszego leśnego domku jeździć 🥶.

29 września 2024 , Komentarze (19)

Wszyscy się chwalą, że byli i że wreszcie są, pokazują pełne koszyki/wiadra/bagażniki auta. Na fb mojej działkowej wsi też. 

Więc i my się wybraliśmy. W piątek, to już tylko piękny zachód obejrzeliśmy, posiedzieliśmy przy ognisku i spać. Ja wcześnie, bo budzik też na "wcześnie" nastawiłam. 

I rano w sobotę, na rowerze - myk do lasu. 

A tam tłok 😒. Samochody wszędzie gdzie można. Każde brzózkowe miejsce przeczesywane kolejno, przez  kolejne grupy. Wiadra i kosze mają pełne. Nie tylko grzybów, puszki z piwem, albo już po, się zdarzały i całkiem konkretne z wódką. Kani tyle, że nie wszystkie wyzbierane. Z maślakami tak samo. I koźlaków trochę i prawdziwków, ale dużo, bardzo dużo z nich robaczywych🐛🐛. Kolory piękne, już takie złocisto- czerwone.

Potem po obiado-śniadaniu (grzyby duszone z makaronem, żółtymi strączkami i pomidorami) poszliśmy z S. do lasu, już na nogach. Coś tam jeszcze wypatrzyliśmy, a w drodze powrotnej, wreszcie, w odpowiednim otoczeniu, była foto sesja mojej chusty. Potem sesja druga - klasycznie na torach. Jutro idę w niej do korpo, chwalić się "na żywo".

A dzisiaj to już zimno było. Siedzenie odpadało, trzeba było ciągle coś robić - rower, zbieranie owoców pigwowca (wyjątkowo dużo ich jest w tym roku) krojenie twardzieli, wywalanie niezliczonej ilości pesteczek i jeżdżenie znowu.. nie to, że narzekam

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h szybki marsz

Wtorek: 35 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 90 km rower i dużo chodzenia (kroków nie liczę, jakoś taka "miękka" aktywność mnie nie interesuje.

23 września 2024 , Komentarze (15)

Nie wyjeżdżamy na kajaki zwykle, jak są tylko dwa dni wolne, za mało czasu tam, a za dużo w drodze. Ale teraz, kiedy każdy ciepły dzień może być tym ostatnim na długi czas, było inaczej. S. ma wolne piątki, więc pojechał "do kajaków" wcześniej, wszystko naszykować, na dach auta przymocować, a ja pociągiem dojechałam na na nasza działkę w piątek, akurat na ognisko.

Linia W-wa - Ostrów, którą jeżdżę, była remontowana chyba z 10 lat, wiecznie komunikacja zastępcza na różnych odcinkach, tempo ślimaka, malutkie składy, jak tramwaje, ale teraz pociągów jest więcej, śmigają cichutko są nowe i prawie puste. Takie, akurat, żeby powiesić rower, siedzieć sobie obok i na drutach dziergać, słuchając audiobooka (Ottessa Moshfegh Death in Her Hands - dla mnie super).

I w sobotę rano, najpierw rowem 28 km po lesie (grzybów wciąż wcale nie ma), potem już do Babięt. tam wodowanie, szybki obiad w stanicy i weekend właściwy się zaczął. 

Cisza, zero wiatru, woda jak lustro. Tylko żurawie i kormorany zbierają się do odlotu i krzyczą ciągle, przelatują małymi stadami w tą i z powrotem. "Nasz" cypelek na wyspie pusty, S. woda zimna, ale ja po zimowym morsowaniu tylko czekam, żeby się kapać, gdzie mogę. 

Jeszcze pływałam, kiedy po jednej stronie nieba zachodziło słońce, a po drugiej, za chwilę wyszedł księżyc, wyglądający prawie tak samo, jak wielka, pomarańczowa piłka🤩. Przy namiocie paliło się już ognisko. 

Magiczny wieczór kończący lato. I ranek tak samo piękny, z mgłą unosząca się coraz wyżej nad jeziorem.

Jeszcze gdzieś po drodze, na pomoście, próbowaliśmy zdjęcia skończonej już Folklorii zrobić, ale jej ze słońcem nie do twarzy  😒, ona zamglonego lasu potrzebuje...

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.