Wciąż bez wyjazdów, bo w taką pogodą najlepiej mi w domu.
Na pocieszenie oglądam filmiki z Tatr albo z Karkonoszy, myśląc sobie, że u nas to jeszcze nie najgorzej 😉.
Wyciągnęłam rowerowe ubrania i buty używane w końcówce zimy, są akurat, rano szczególnie. I cieszę się, bo udaje mi się mieścić z jeżdżeniem pomiędzy deszczami.
A w moim parku pojawiło się siedem dopiero co wyklutych łabędzi, cudne są, maleńkie i puchate, pływają bardzo blisko rodziców. A rano, przez rowerem w panice skakało mi pisklę kokoszki. Duża kokoszka przeszła już przez ścieżkę, a mały nie mógł zdecydować się w którą stronę uciekać!
I dziki są, ale tylko na filmiku je widziałam. Duże stado przeszło przez ruchliwą ulicę i przez park przeszło.
I paw pojawił się w Komorowie. Ogromny samiec, ale nie chciał przypozować. Ogon miał zwinięty i siedział na słabo ogrodzonym terenie, przy płocie, tak jakby przelazł przez ten płot i nie umiał wrócić do swojego kurnika.
Poniedziałek: 20 km rower, 0,5h siłownia
Wtorek: 32 km rower
Środa: 20 km rower, 0,5h siłownia - po pracy jazda na paznokcie (cudny malinowy kolor) w zagrożeniu ulewą. Czarne niebo coraz bardziej czarne się robiło, 5 minut po wejściu - oberwanie chmury.
Czwartek: 20 km rower, 0,5h siłownia
Piątek: 36 km rower
Sobota: 36 km rower
A jutro około 14, zacznie się ostatnia runda sockmadness 😯. Z siedmiu osób zostaje już tylko jedna. Nie robię sobie większych nadziei, bo jednak 8 godzin w korpo mocno skraca czas, ale wzoru jestem ciekawa, no i oczywiście spróbuję się pościgać.
Evenstar - runda 5, która nieźle dała mi popalić: