Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy. Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling. Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam. Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 231905
Komentarzy: 10766
Założony: 21 lutego 2012
Ostatni wpis: 11 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
beaataa

kobieta, 60 lat, Warszawa

170 cm, 54.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

26 października 2024 , Komentarze (12)

Nie obyło się bez dramoafery przed wyjazdem, bo zaczynaliśmy w środę w nocy, a ja, w poniedziałek po pracy (dzień z mocno przeziębioną koleżanką metr ode mnie) i po weekendzie na działce, gdzie było zimno, a ja po lesie na rowerze cały czas śmigałam, czułam się naprawdę kiepsko. Zatoki oczywiście. Stan podgorączkowy, z nosa leci, koło oczu sztywno😠. Posprawdzałam już co mogłam pozwracać (niewiele). Najadłam się ibuprofen i złościłam się na taki los. 

S. pocieszał. Ale we wtorek nie było gorzej, a w środę lepiej😀, więc jednak jedziemy!!! 

Nocny do Zakopanego po remoncie, cichy, czysty, luksus, bo w bardzo różnych warunkach nim jeździłam. 

A Tatry puste, ciepłe, słoneczne. Mój polar, ciepłe rękawice i dwie pary raczków zupełnie niepotrzebne. 

Dzień pierwszy - Kościelec (emocje były!!!) przez Mały Kościelec i noc w Murowańcu.

Dzień drugi - Kasprowy, Suche Czuby (tu już ze wszystkim na plecach) nocleg w Kalatówkach. Doszliśmy już z latarkami, o 19, ledwo żywi.

A rano, przed Murowancem, dwa kamyki znalazłam, z jakimś czeskiej grupy:

20 października 2024 , Komentarze (10)

Ten weekend spędziliśmy jeszcze na działce/w naszym leśnym domku. 

Grzyby jeszcze były, żurawie też (co bardzo mnie zdziwiło), ale już rano zimno bardzo, szron na trawie koło rzeki, jedna kania zamarznięta całkiem. Budka z lodami zamknięta😒= S. bardzo zawiedziony.

Łatwa decyzja to nie była, ale cóż robić. Posprzątaliśmy bardziej niż zwykle, spakowaliśmy wszystko, czym mogą karmić się myszy (ich miseczka różowym ziarnem została napełniona). I wszystkie baterie, głośnik i ruter.

Pomarudziliśmy trochę i do domu...

Ale tylko trochę, bo w środę w Tatry na cztery dni jedziemy. Mamy przedział sypialny tylko dla nas, jeden nocleg w Murowańcu (nasz pierwszy raz, po przemianie schroniska w hotel i moje wielkie zaskoczenie, że były te dwa wolne miejsca), dwie noce na Kalatówkach. 

Po powrocie morsowanie zaczynam, w tym roku pływające, a nie stojące "na jeńca", koktajle jarmużowe, kiełki i rzeżuchę z własnej hodowli włączam do diety.

I plan mam - nie chorować wcale!

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 30 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 108 km rower, a kroki i przysiady jak w tygodniu poprzednim.

20 października 2024 , Komentarze (11)

Słyszałam, a właściwie to czytałam o tym filmie już dosyć dawno. 

I czekałam, bo temat taki mój: fitness, młodość, jedzenie.. (kolejność przypadkowa). 

Wczoraj obejrzałam no i jak dla mnie, pięknie, intrygująco pięknie podana głupota jakich mało 😵‍💫. Pomysł stary jak świat, rozwinięty w nieciekawy, niepobudzający wyobraźni (swoją tylko oczywiście mam na myśli) sposób. 

Mój nietakznowuwielki, no bo cudów po Demi Moore nie oczekiwałam, ale jednak zawód.

13 października 2024 , Komentarze (3)

Jak już wszystko wymyśliłam, łącznie z trasą, zorganizowałam - łącznie z biletami na Kasprowy, pocieszyłam się i nagadałam chyba ze cztery godziny, prognoza zaczęła się zmieniać. Na deszczową i wietrzną mocno😒. 

No cóż, zrobiłam zwroty biletów, odwołam noclegi w schronisku, pozłościłam się z pół godziny i poczułam, że uratowałam nas od strasznej poniewierki😉.

W piątek (już tak po 22, bo wcześniej korki są niemiłosierne, droga, która powinna zajmować 1,15, wydłuża się do dwóch z grubym hakiem), pojechaliśmy do naszego lasu. 

Grzyby wreszcie się pokazały, więc budzik był na 6.40 nastawiony (tylko dla mnie, S. lubi spać długo), kawa, rower i do lasu. A tam parkingi pełne samochodów, a las pełen ludzi z pełnymi koszami). Zimno, nad rzeką szron na trawie, mgła, a przez nią próbuje słońce się przedostać. Pięknie.

Dzisiaj już gorzej, po 14 do domu wygonił nas mocny deszcz. 

Grzyby się suszą, dwa słoiki w occie zamarynowane, pigwowiec pozbierany i wymieszany z miodem. 

Sikorki ziarnem słonecznika nakarmione. 

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 45 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 90 km rower, a kroki i przysiady niezliczone.

6 października 2024 , Komentarze (6)

Długą przerwę miałam, trzy lata, bo wakacyjne tłumy to zdecydowanie nie dla nas, a później to deszcz często. W wcześniej śnieg = lawiny i lód.

I jeszcze przez kilka lat, przerwę w jeżdżeniu do Zakopanego miał nocny pociąg z wagonami sypialnymi. A autem to długo bardzo.

Ale teraz wreszcie, wszystko jakoś się ułożyło. 

Bilety pokazały się wreszcie dzisiaj, po dwóch chyba tygodniach sprawdzaniu dostępności. Właściwie to już straciłam nadzieję. Co prawda tylko w męskim przedziale triple, Będę z S. i kimś komu mam nadzieje nie będzie to przeszkadzało. Sprawdzałam na różnych kolejowych grupach i dużo głosów się tam pojawiało, że takie ostre, zero-jedynkowe oznaczanie płci jest zupełnie nieodpowiednie i obraźliwe, wykluczające i nieinkluzywne 😉😁.

Jakimś cudem były wolne miejsca w schronisku na Ornaku, na dwie pierwsze (z trzech) noce, bo Tatry to tylko ze spaniem w schronisku. Wracanie do miasta na noc słabe jest.

I już nie mogę się doczekać środy!!!

Fotka z wyjazdu poprzedniego, też jesiennego. 

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 20 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 75 km rower po moich "domowych" lasach. Zimno już trochę, do naszego leśnego domku jeździć 🥶.

29 września 2024 , Komentarze (19)

Wszyscy się chwalą, że byli i że wreszcie są, pokazują pełne koszyki/wiadra/bagażniki auta. Na fb mojej działkowej wsi też. 

Więc i my się wybraliśmy. W piątek, to już tylko piękny zachód obejrzeliśmy, posiedzieliśmy przy ognisku i spać. Ja wcześnie, bo budzik też na "wcześnie" nastawiłam. 

I rano w sobotę, na rowerze - myk do lasu. 

A tam tłok 😒. Samochody wszędzie gdzie można. Każde brzózkowe miejsce przeczesywane kolejno, przez  kolejne grupy. Wiadra i kosze mają pełne. Nie tylko grzybów, puszki z piwem, albo już po, się zdarzały i całkiem konkretne z wódką. Kani tyle, że nie wszystkie wyzbierane. Z maślakami tak samo. I koźlaków trochę i prawdziwków, ale dużo, bardzo dużo z nich robaczywych🐛🐛. Kolory piękne, już takie złocisto- czerwone.

Potem po obiado-śniadaniu (grzyby duszone z makaronem, żółtymi strączkami i pomidorami) poszliśmy z S. do lasu, już na nogach. Coś tam jeszcze wypatrzyliśmy, a w drodze powrotnej, wreszcie, w odpowiednim otoczeniu, była foto sesja mojej chusty. Potem sesja druga - klasycznie na torach. Jutro idę w niej do korpo, chwalić się "na żywo".

A dzisiaj to już zimno było. Siedzenie odpadało, trzeba było ciągle coś robić - rower, zbieranie owoców pigwowca (wyjątkowo dużo ich jest w tym roku) krojenie twardzieli, wywalanie niezliczonej ilości pesteczek i jeżdżenie znowu.. nie to, że narzekam

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h szybki marsz

Wtorek: 35 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 90 km rower i dużo chodzenia (kroków nie liczę, jakoś taka "miękka" aktywność mnie nie interesuje.

23 września 2024 , Komentarze (15)

Nie wyjeżdżamy na kajaki zwykle, jak są tylko dwa dni wolne, za mało czasu tam, a za dużo w drodze. Ale teraz, kiedy każdy ciepły dzień może być tym ostatnim na długi czas, było inaczej. S. ma wolne piątki, więc pojechał "do kajaków" wcześniej, wszystko naszykować, na dach auta przymocować, a ja pociągiem dojechałam na na nasza działkę w piątek, akurat na ognisko.

Linia W-wa - Ostrów, którą jeżdżę, była remontowana chyba z 10 lat, wiecznie komunikacja zastępcza na różnych odcinkach, tempo ślimaka, malutkie składy, jak tramwaje, ale teraz pociągów jest więcej, śmigają cichutko są nowe i prawie puste. Takie, akurat, żeby powiesić rower, siedzieć sobie obok i na drutach dziergać, słuchając audiobooka (Ottessa Moshfegh Death in Her Hands - dla mnie super).

I w sobotę rano, najpierw rowem 28 km po lesie (grzybów wciąż wcale nie ma), potem już do Babięt. tam wodowanie, szybki obiad w stanicy i weekend właściwy się zaczął. 

Cisza, zero wiatru, woda jak lustro. Tylko żurawie i kormorany zbierają się do odlotu i krzyczą ciągle, przelatują małymi stadami w tą i z powrotem. "Nasz" cypelek na wyspie pusty, S. woda zimna, ale ja po zimowym morsowaniu tylko czekam, żeby się kapać, gdzie mogę. 

Jeszcze pływałam, kiedy po jednej stronie nieba zachodziło słońce, a po drugiej, za chwilę wyszedł księżyc, wyglądający prawie tak samo, jak wielka, pomarańczowa piłka🤩. Przy namiocie paliło się już ognisko. 

Magiczny wieczór kończący lato. I ranek tak samo piękny, z mgłą unosząca się coraz wyżej nad jeziorem.

Jeszcze gdzieś po drodze, na pomoście, próbowaliśmy zdjęcia skończonej już Folklorii zrobić, ale jej ze słońcem nie do twarzy  😒, ona zamglonego lasu potrzebuje...

14 września 2024 , Komentarze (17)

Tego leżenia brzuchem do góry i nicnierobienia, to już w środę mieliśmy dosyć, a i tak to było takie aktywne lenistwo 😉. Ja dużo na rowerze pomykałam po okolicy, zajrzałam na cmentarz i tu bardzo miła niespodzianka, tylko ze dwa badyle trzeba było wyrwać, trochę suchych liści pozbierać. Stare lampki wywalić.

Cmentarz, a na nim dwa groby, to teraz mój obowiązek dbać o niego. I moje decyzje, więc jest naprawdę minimalistycznie. 

Na korposiłkę pojechałam i machnęłam mocny, nowo ułożony trening, prawie godzinę, jak to ja, duże grupy mięśniowe, bardziej nogi, pięć ćwiczeń w obwodzie x 4.

Wystawiłam nieużywane włóczki na fb sprzedażowej, poszły rach-ciach, jutro będzie cd.

No i już w czwartek na naszą działkę pojechaliśmy.

A w piątek 13, jadę sobie po lesie, do najbliższych domów jakiś km, a tam drogą, obok siebie maszerują dwa psy. Biały i czarny. Nic nie obwąchują, tylko idą dosyć szybko, wyraźnie mając cel. Zobaczyły mnie, uruchomiły ogony z radości, przybiegły, poskakały, biały wylizał mi łydkę, poszły sobie dalej.

Tak z 10 km bardziej w las, wisi sobie na gałęzi, moja opaska na twarz, zgubiona jeszcze przed urlopem 😮. Co ja się jej naszukałam!

Po południu, w dołku, który robi woda kapiąca z dachy, skołtuniona z igłami i szyszkami leżała skarpetka z wełny merynosów, z którą S. pożegnał się już jakiś czas temu.

A tuż przed spaniem, do łazienki wpadła ogromna przepiękna ćma - Zawisak powojowiec - przysmak nietoperzy, poniżej już wyniesiona przez S. na sosnę:

275 km przepedałowane, 50 minut treningu z obciążeniem.

Grzybów zupełny brak 😒. A jutro Wielkie Grzybobranie, coroczna lokalna impreza (tak, w zeszłym roku były pluszowe gęsi w różnych rozmiarach), stragany, jedzenie, picie, konkursy, koncerty, edukacja i punk główny - konkurs w zbieraniu grzybów!!

Deszcz dopiero dzisiaj przepędził nas do domu. 

I teraz pada, pada, pada. 

9 września 2024 , Komentarze (16)

Deszcze deptały nam po piętach. W Austrii lało przez całą drogę (z przerwą poranną tylko = super jazda rowerowa 25 km po chleb, piękne góry i miasteczko jak z pocztówki).

Dopiero w Czeskim Raju znowu lato. Przez dwa dni. Byliśmy tu już wcześniej, są skałki, zamki, lasy, wzgórza i pola. Ścieżki rowerowe i kameralne kempingi. Raj.

Tak vitaliowo: 

320 km przepedałowane, niezliczona ilość kroków i mistrzostwo w rozkładaniu naszego "obozu" = czasowo i organizacyjnie = pół godziny i wszystko idealnie łącznie z dywanikiem w części odpoczynkowej. A to był element najtrudniejszy, kupiliśmy dużo za duży i trzeba się trochę siły i cierpliwości, żeby go ładnie dopasować.

Śniadania idealne - kanapki z serkiem i ryba (ryba to dla S.), ogromna mich warzyw. na deser odżywka białkowa. Później to jak w moich dziecięcych marzeniach. Żadnego obiadu (szukania knajpy, czekania w nieskończoność, marudzenie, że niezbyt dobre, że się odbija i wzdyma), tylko banany, śliwki, figi, brzoskwinie i co tam w oko wpadło. Ciasteczka owsiane. Zawsze w miejscu super widokowym. Brzuch płaski, zadowolony, ja pełna energii.

A teraz jeszcze tydzień wolnego 😀.

5 września 2024 , Komentarze (22)

Pogoda w górach coraz gorsza, tylko morze nad zostało.. 

Wybraliśmy miejsce tuż przy rezerwacie przyrody i dwóch maleńkich miasteczkach z cud starówkami w rowerowej odległości. Wysoko na klifie. I tuż obok ścieżki dla cyklistów, poprowadzonej po torach dawnej kolejki wąskotorowej. 

Kemping Belweder okazał się klepiskiem z kilkoma drzewami, na których siedziały stada niewidocznych, ale bardzo widocznie srających na nasz namiot ptaków. Pusty dosyć.

Jakaś sucha trawa, trzciny i upał, taki okropny, oblepiający. Jak już udało się nam wszystko porozstawiać, a wpisać śledzie w tą skorupę u tej temperaturze to była ciężka robotą, myk nad morze. 

Szare, ciepłe, nieruchome, bez zapachu. Z wybetonowanym brzegiem, potem szare kamienie, większe i mniejsze. Bez muszelek, krabów, glonów, niczego. Czasami zamiast betonu - piasek. I wtedy dmuchańce, wyznaczone baseny. Ratownik, bar, kolejny bar, muzyka. I ludzie. Masa ludzi w przeróżnym wieku. Młodsi skaczą i krzyczą, starsi leżą nieruchomo na czym tam kto ma. 

S. też się położył, z błogim uśmiechem powiedział, że wakacje to jest stan umysłu i dodał, że nie będzie się kąpał. 

Ja wlazłam do tej wody tak przez rozum. 

Wróciliśmy na nasz klif, pogryzły nas komary, a upał nie dawał spać. A od 5 te ptaki i kogut, który piał głośno i raz za razem tuż za płotem = powygryzanymi suchymi badylami.

Rano wycieczka: w dół klifu, szlakiem E ileśtam, pięknie opisanym i zaczynającym się tuż koło kibla. Rezerwat = szara twarda ścieżka, pomiędzy suchymi krzaczorami. W dół do wody. Szary klif, nieruchoma woda bez życia i szare kamienie ciągnące się w nieskończoność. Powrót górą. Szara droga przez gaj oliwny. Trochę więcej różnorodności w krzaczorach, upał dużo większy.

Po śniadaniu słońce się zasnuło, a para starszych ludzi z wielkimi brzuchami, ubrani w galoty (on) I majtasy ze stanikiem (ona), zaczęli gromadzić kamienie i okładać swoją przyczepę i namiot.

Zaczął zrywać się wiatr, wszystko fruwały, igły z drzew, piach, kurz i nasz namiot doczepiany do samochodu.

Trzy zamienione że sobą słowa, tak S. ogarnia to co duże, ja to co małe. Kasę za niewykorzystane noclegi dostaniemy. 

Nie lubię Słowenii !😡

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.