Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy. Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling. Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam. Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 259661
Komentarzy: 11012
Założony: 21 lutego 2012
Ostatni wpis: 13 kwietnia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
beaataa

kobieta, 60 lat, Warszawa

170 cm, 54.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

21 grudnia 2024 , Komentarze (13)

Czas na marzenia, plany, uważne spojrzenie w głąb siebie - nawet moje IG strony o dzierganiu podsyłają mi takie pomysły. Yoga i księgarnie, każdy coś tam chce uszczknąć z tego patrzenia. 

A u mnie zmiany, zmiany, czy tego chce czy nie - wg tarota, bo dzisiejsza karta, wyciągnięta z myślą o kolejnym roku = Śmierć. 


Niedziela: 35 km rower + morsowanie

Poniedziałek: 30 km rower, z tego prawie całość w ulewie🥶, trochę w mocnym deszczu. Ale najgorszy był wiatr, wichura właściwie - bocznoprzednia. A był to dzień rodzinny/urlopowy - jasełka u wnuczki w przedszkolu, reszta dnia rodzinnie. Na szczęście, ja doświadczony przez deszcz rowerowicz, miałam zapas czasu i suchych ubrań ze sobą.

Wtorek: 25 km rower, po pracy paznokcie, szybkie strojenie się i Christmas Party. Super udane!🥳👍. Ogromne, około 700 osób, ale w tak dużym i super przystosowanym obiekcie, że można było tworzyć kameralne grupki w miejscach, w których słyszeliśmy się nawzajem, jeść i pić przy małych stolikach, gadać, śmiać się, chwalić i być chwalonym, no bo sukienki, szpilki (u niektórych), garnitury, muszki, krawaty to nie jest nasz codzienny wygląd. No i tańczyć na ogromnym parkiecie. Ja nie zawsze łapię nastrój takiej rozrywki, a tu od razu, w taksówce jeszcze. Wyszłam po 24, zachrypnięta, uśmiana, ogłuszona, z nogami w tyłku. 

No i jeszcze te rozmowy "po" następnego dnia😉. Moi działowi znajomi po czwartej wyszli, a byli tez tacy (podobno), że przed szóstą.

Zdjęcia będą później, nie pomyślałam, żeby coś tam telefonem zrobić.

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek: 25 km rower, a po pracy szybka wyprawa do Empiku odebrać zamówiony wcześniej kalendarzyk na kolejny rok. Nie w samym sklepie te tłumy, ale w okolicznych uliczkach, na parkingu, chodnikach. Przypomniałam sobie po raz kolejny, jak mi dobrze żyje się tak na uboczu.

Sobota: 30 km rower + morsowanie. Łatwo było, cieplej niż zwykle. Potem sprzątanie grobów (na płycie mojego grobowca ktoś postawił ogromną donicę z chryzantemą bez podkładki, pod nią zrobiła się gruba warstwa błota). Dookoła stojące i walające się bo wiatr był mocny, różnego rodzaju i w różnym wieku, plastikowe dekoracje, zwiędłe chryzantemy, znicze. Kontenery na śmieci pełne, a ludzie niosą już następne.

Jak ja czekam, żeby możliwe były pochówki po drzewem, w biodegradowalnej urnie, z nasionami rośliny, która w tym miejscu wyrośnie (albo i nie).

I zaczynam powoli przygotowywania do Wigilii (jestem jak prawie co roku zaproszona do syna). Zgłosiłam się do robienia sałatki (umiem) i do upieczenia piernika (to będzie moje trzecie ciasto z życiu, mam tremę). 

Pierniczkowy ludek już prawie skończony:

14 grudnia 2024 , Komentarze (15)

Będzie już w najbliższy wtorek.

Gdzieś za morzami i rzekami jak dla mnie = po przeciwnej stronie W-wy. Początek o 20 - jak dla mnie prawie noc. Ale wybieram się i to na długo. Wszystkie mosty odwrotu popalone - poumawiałam się z kimś się dało i w jedną stronę i w drugą, swój voucher taxi zużyję na drogę tam. Wyjątkowo dobrze jestem w tym roku nastawiona do ludzi, hałasu, rozmów - jak do tej pory co prawda - czysto teoretycznie 😉.

Sukienki mam dwie - ciemno zieloną, sprawdzoną w zeszłym roku, jest idealna. Jej jedyna wada - w zeszłym roku już noszona. Druga jest czarna, cekinowa, na imprezę w sam raz i tak krótka, że co roku, ze dwa razy wyciągam ją z szafy, przymierzam (pod wpływem V., bo czytałam tu kilka już razy, że w szafie różne rzeczy dzieją się z ubraniami, że po pobycie tam, potrafią leżeć jakoś inaczej) i chowam z powrotem.

I jaki ja film ostatnio widziałam!! The Devil's Bath, opowieść wbijająca w fotel, wsysająca do środka i to nie tylko chwilowo, wciąż gdzieś tam jest w mojej głowie. Piękne zdjęcia, ciemne krajobrazy, życia tak inne od naszych i tak podobne jednocześnie...

Poniedziałek: 27 km rower, 0,5h siłownia, dodatkowe 7 km = szczepienie przeciw odkleszczowemu zapaleniu opon mózgowych (mega zadowolona jestem, że wreszcie to zrobiłam, terminów na dwie kolejne dawki Medicover będzie pilnował, nie uda mi się "zapomnieć")

Wtorek: 20 km rower

Środa: 30 km rower + 0,5h 

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia. Skończyłam słuchać Milkman, był całkiem niezły, ale nic we mnie nie poruszył. Co teraz...? Kilka pomysłów mam, na etapie niezdecydowania wygrzebałam jakąś niedokończoną Marian Keyes powieść, nic takiego, ale jako tło do kręcenia pedałami w sam raz

Piątek: 20 km rower, a po pracy naprawdę długi marsz, w poszukiwaniu ładnego selera naciowego. W sklepie za rogiem, pod tą nazwą była taka bardziej selerowa natka, w marketach warzyw nie kupuję, łatwo nie było

Sobota: 35 km rower + morsowanie. Po nocy z temperaturą tak -3 albo i więcej, całkiem gruby lód się zrobił, taki ze 2 cm grubości, a że wiatru nie było, ani śniegu, pokruszone kawałki wyglądają jak tafle szkła, a stojąc wśród nich, słychać dźwięk, jaki wydają indyjskie zawieszki z kryształkami. Jakie ciekawe fotki by były, taki mors trzymający taflę w rękach, jak lustro. Ale trudno jest zdjęcia robić w takich warunkach 😠.

8 grudnia 2024 , Komentarze (32)

Tak jak niektórzy, widząc, że święta nadchodzą, pierniczki zaczynają piec w ilości hurtowej, lampki wieszają i ozdoby, gorączkowo kolejne wyzwania zaczynają np - 7 kg w dwa tygodnie, ja zaczynam wzory na szydełkowe maskotki przeglądać, motki bawełny wyciągać i pod łóżko się wczołgiwać (jakie to szczęście, że odkurzyłam tam niedawno w ramach Wielkiegosprzątaniaprzedświętami) po to coś, czym maskotki się wypycha.

W tym roku moje serce zdobyła cała grupa postaci od Ana Carolina Figueiredo. Ale cierpliwości wystarczyło tylko na Panią Mikołajową.

Skończona kilka dni temu, wciąż nie mogła doczekać się fotki, no bo nie to światło, miejsce, pora..

Wczoraj woziłam ją w sakwie po parku, lesie, jak ciemno się zrobiło, w otwartym oknie ją postawiłam, na tle zapalonych daleko dekoracji. I nic, a raczej byle co.

Dopiero dzisiaj po morsowaniu (kolorowo było, bo klub ogłosił mikołajki, co znaczyło, że dużo osób stało w mikołajowych czapkach🤶🧑‍🎄), a w trakcie ja tak się zagadałam, że dwie nadmiarowe minuty postalismy w wodzie o tem. 3 stopnie, po ciepłym śniadaniu, pojechałam znowu z Panią Mikołajową na sesję do lasu. I tym razem się udało!!😀👍

A już w drodze powrotnej zaczął padać deszcz.

7 grudnia 2024 , Komentarze (13)

Przepis tegoroczny, już ponad dwa tygodnie pijemy go regularnie piątek - niedziela: 
- duża garść pociętego jarmużu, wyjątkowo dobrze opłukanego, bo w tym roku białe jak śnieg,    bardzo maleńkie muszki, siedzą na listkach - tak z pięć sztuk na wielki bukiet liści
- 1/3 pęczka selera naciowego - dużo bo ja uwielbiam, a S. nie narzeka
- duże jabłko cortland (w zeszłym roku jabłka było mniej, a w zamian była pomarańcza, ale    tegoroczna bardzo, bardzo mnie rozczarowała
- duża łyżka świeżo zmielonego siemienia lnianego + niecała szklanka wody i resztek herbaty ze    świeżej mięty i owoców pigwowca w miodzie
Wszystko zblendowane mocno, do konsystencji gęstej i puszystej.
Dwa wielkie kubki zielonego koktajlu z tego wychodzą😋. W mojej porcji jest jeszcze białko.

Poniedziałek: 20 km rower, 0,5h siłownia 

Wtorek: 20 km rower, 0,5h siłownia, po pracy jeszcze krótka jazda na paznokcie - te u rąk malinowe, u nóg ciemno zielone ze złotym, zupełnie niepotrzebnym topem.

Środa: 30 km rower + 0,5h siłownia, wieczorem zbieranie informacji, jak organizacyjnie wygląda szczepienie przeciwko odkleszczowemu zapaleniu mózgu, bo ja, całe lato w krzakach, coraz więcej ich znajduję, na różnych etapach wgryzienia. Nie jest tak łatwo jak z grypą, musi być kwalifikacja lekarza najpierw, ale na szczęście mam to w pakiecie Medicover. W poniedziałek będzie dawka nr 1.

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia. Rano okropna niespodzianka, ja jak zawsze pod presją czasu wybiegam z domu, a mój rower stoi sobie z kapciem w przedniej oponie😠. Biegiem z powrotem, po klucz do piwnicy, po rower zapasowy i pędem do pracy na zapasowym niedopompowanym. Kolejna rozmowa z kolegą dlaczego ja wciąż na system z mlekiem w oponie się nie przestawiłam. Wieczorem rozmowa na ten temat w serwisie. Rezultat - w przedniej oponie nie mam dętki, tylko mleko. Nie dowierzam i ciągle tam zerkam, bo jak to tak 🤔

Piątek: 20 km rower. Chyba jednak Mikołaj uznał, że grzeczni byliśmy obydwoje, bo świąteczna półka, zapełniła się łakociami. Takimi wg mnie i S. łakociami = pierwsze w tym roku mandarynki (kwaśne jeszcze - ocena S.) bardzo elegancko wydane herbaty ziołowe na energię i oczyszczanie i wafle babcianki - nasze wspomnienie z wakacji, kupowane tylko w Długosiodle i to też nie zawsze tam obecne.

Sobota: 35 km rower, bardzo udane morsowanie i kolejny Mikołaj, a właściwie jego głowa, w wersji kamyczkowej. 

30 listopada 2024 , Komentarze (9)

W "moim" - parku dziś dużo biegaczy z poprzyklejanymi ogromnymi wąsami przyszło, akcja mająca panom przypominać, żeby dbali o zdrowie. Uśmiechali się szeroko wszyscy do wszystkich - ze mną włącznie😀. O 8 rano to było = całkiem przyjemny początek dnia. 

Pogoda przyjemna jest u mnie, resztki liści wciąż na drzewach i dużo po nimi, wiatru prawie wcale, deszcz nieczęsto.

Potem morsowanie (zapomniałam neoprenowych butów i było na bosaka, tez po trawie spory kawałek i żwirku). Po gorącym śniadaniu - coś pomiędzy jajkiem sadzonym, a jajecznicą + kasza gryczana, 8 sztuk dużej fasolki i pół cykorii, na deser odżywka białkowa z siemieniem lnianym, jeszcze 25 km po okolicy, a tam!!! trzy!! malowane kamyki 🤩

Poniedziałek: 20 km rower + 1h siłowni, luźniejszej na szczęście, niż tydzień temu

Wtorek: 17 km rower, i taka czapla spotkana po drodze. Malutka bardzo, niestrachliwa i nie buroszara tylko taka niebiesko szara bardziej..

Środa: 30 km rower + 0,5h siłownia.

Czwartek: 20 km rower (poranne 10 km w strugach deszczu)+ 0,5h siłownia

Piątek: 20 km rower

Sobota: 35 km rower + morsowanie

Niedziela: 35 km rower + morsowanie

24 listopada 2024 , Komentarze (23)

Jest bardziej szara niż ruda, szara z dużą ilością białego. 

Niedawno pojawiła się w "moim" parku i od razu została gwiazdą lokalnych grup na fb. Widać ją z daleka (ja, jak pierwszy raz mignął mi jej ogon pomiędzy drzewami, myślałam, że komuś biały zwiał chomik), nie boi się ludzi. Cudna jest 🤩

A moje morsowanie, szczęśliwie ma ciąg dalszy🥶 . Mój mors - towarzysz z zeszłego sezonu, który jest wieloletnim znajomym S. z pracy, stwierdził, że mieszkam "po drodze" do jeziorka i mogę jeździć z nim. Cieszę się, bo bardzo mnie wciągnął ten dziwny rodzaj przyjemności😉.

Poniedziałek: 20 km rower + 50 minut siłowni, nietypowo, bo nie w przerwie (taka ładna pogoda była, że spacer połączony z mikro zakupami w południe mnie skusił), a już po robocie. A na korposiłce tłum, czyli cztery osoby. Głośna muzyka, okna tylko troszkę pouchylane - żeby się nie przeziębić i klima włączona na grzanie - żeby było "świeże" powietrze. Zrobiłam swoje, ale łatwo nie było.

Wtorek: 14 km rower, 50 przysiadów + 3 minuty plank na prostych rękach, pogoda bardzo nie rowerowa - jazda na paznokcie (kolor klasyczny czerwony, mój wybór nr 1 o tej porze roku) była wyzwaniem.

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia.

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia.

Piątek: śnieg napadał, ładnie się zrobiło, taki jesienno-zimowy mix kolorów, ale ślisko jak na rower. jakbym musiała jechać do biura, to pewnie bym powalczyła, ale piątek = mój dzień pracy zdalnej. Wyciągnęłam kijki i połaziłam trochę po spokojnych, okolicznych uliczkach. Nudne takie chodzenie. Nowy audiobook też nudny😒.

Sobota: 25 km poranny rower, po idealnie zmrożonym śniegu, nic a nic nieśliskim. Potem 10 minut morsowania🥶!

Niedziela: Morsowanie nr 2 wyjątkowo wcześnie, bo o 9,30, wiec przed tylko zwykłe, krótkie rowerowe kółko po parku. Trasa długa będzie później, po ciepłym śniadaniu, jak już mi zęby przestaną szczękać.

edit: było jak w planach, 27 km tuż przed zmrokiem.

16 listopada 2024 , Komentarze (27)

Dzisiaj wreszcie udało się 👍. Czas miałam, towarzystwo też (dwóch znajomych morsów z poprzedniego sezonu). 

Ciepło było, kolory jeszcze pięknie jesienne (to miejsce to bardzo ładny park), wody dużo mniej niestety, oprócz na - nikogo, sauna nieprzywieziona, muzyki nie ma, cisza, kaczki i psy na spacerze. 

Ja najpierw kółko 25 km po lasach wykręciłam,

do domu po sprzęt i na rowerze jeszcze 5 km nad jeziorko. Pełna zapału i wiedzy różnorakiej, bo naczytałam się teorii i różnych opowieści ze świata zimna. 

Bez rękawiczek weszłam, moczyłam dłonie ile się dało, po 8 minutach popływałam tak ze dwie minuty może i wyszłam, ale tak z rozsądku, bo nawet zimna za bardzo nie czułam i nawet zęby prawie mi nie szczękały. Tylko ubieranie jakoś słabo mi szło, rękawy się plątały, noga przez nogawkę przejść nie chciała.. ale ubieranie się nigdy łatwe nie jest. Moi koledzy już gotowi, pobiegli, ja do roweru idę i czuję się dziwnie bardzo. Tak jakbym mogła ogarnąć ułamek tego co zwykle, kierunki i równowaga na poziomie prawie zerowym. Ale mogłam iść, trzymając się roweru, jak to pijaki często robią, tylko lepiej, bo szybko i prosto. 

I nawet w tym stanie do głowy mi nie przyszło, żeby do S. zadzwonić, czy do syna, tylko szłam. Uczucie najbardziej zbliżone do takiego, czasami mam, jak wstanę za szybko. Tylko nie mijające. 

Dopiero w domu, jak do S. pod ciepła kołdrę weszłam i gorącą herbatę wypiłam - powoli wróciłam do siebie.

Było to niebezpieczne, przerażające chyba najbardziej dlatego, że zupełnie nieoczekiwane.

A ponieważ ja na to pływanie zawsze jeżdżę sama, towarzystwo mam tylko w wodzie, morsowania już nie będzie 😭.

Chyba, że "na sucho" 😉. Jakąś inną rozrywkę na zimne miesiące muszę sobie wynaleźć 🤔.

Poniedziałek: 25 km rower

Wtorek: 20 km rower, 50 przysiadów + 3 minuty plank na prostych rękach 

Środa: 34 km rower + 0,5h siłownia, 50 przysiady, 6 minut plank boczny (po pracy jechałam do stomatologa i jaka miła niespodzianka - na wysokości BlueCity, ścieżka była bardzo, naprawdę bardzo wąska, od samochodów oddzielona tylko łańcuchem + bardzo szeroki chodnik, prawie zawsze pusty. A teraz zamianka była. I można śmigać spokojnie🚴‍♀️. 

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia, 60 przysiadów + 3 minuty plank na prostych rękach

Piątek: 25 km rower, z tego kilka z dużym kartonem przywiązanym do bagażnika - moje popsute buty pojechały wreszcie do naprawy.

Sobota: 30 km rower, to nieudane morsowanie i 5 km marszu 🚶‍♀️‍➡️- szkoda, że garmin był nie na ręku, bo takie niezarejestrowane są mniej ważne. 

11 listopada 2024 , Komentarze (29)

Auto w serwisie, więc do leśnego domku pojechaliśmy pociągiem Ja uwielbiam, bez korków, bez oglądania wypadków, spokojnie. I nie mogę się nacieszyć zmianą po tych wszystkich niekończących się remontach. Składy są czyste, nowe, jadą cichutko, ludzi mało, bilet w aplikacji - relaks już od wyjścia z domu. Tylko miejsc rowerowych dużo za mało , ale rower tym razem w domu został.

Pogoda sprzyjała - zupełnie bez wiatru, mroczno -kolorowo bo liści wciąż dużo🍂🍁 , listopad w pięknym wydaniu. Na miejscu, dłuuugi spacer przez las, bardzo na okrągło, do domku. A tam rozpakowanie plecaków no i ognisko. Potem, już przy rozpalonej kozie, próby znalezienia ciekawego horroru.

Rano, rower S. do siebie dopasowałam i w drogę. Długosiodło puste zupełnie, żywego ducha nie było, budka z lodami zamknięta, kwiatki schowane. 

W lesie pięknie. Rudo, brązowo i zielono we wszystkich możliwych odcieniach. jasne piaszczyste drogi mocno uklepane. Rower S. mego wygodny - siodełko wyłożone miękka nakładką, rączki też. Opony cieniutkie - śmigam bez wysiłku. Aż na pana się natykam, prowadzącego na smyczy, ogromnego, pięknego konia (koni jest tu dużo, coraz więcej, zadbanych, lśniących, a od zawsze można na ludowo wystrojoną bryczką się przejechać). Po obu stronach gesty las, nie ma jak pana z koniem wyminąć. Trzymam odległość i czekam co będzie. A pan obejrzał się, przeszedł na stronę konia i zostawił dla mnie miejsce do minięcia ich, za mało miejsca, moim zdaniem. Odwrócił się tez koń, nerwowo, nerwowo zaczął nogami przebierać, tupać i podskakiwać, coraz bardziej i w las popędził, a pan na tej linie za nim, już w pierwszych krzakach jak długi się wyłożył. Koń zniknął, pan się z liści otrzepał i z uśmiechem na czerwonej twarzy, coś do mnie mówił. Po koniu śladu już nie było.. 

Potem jeszcze dwa stada jeleni spotkałam, przebiegały przez drogę bardzo blisko, tak blisko jak nigdy. I leśników ze strzelbami i grupą miejscowych, w odblaskowych kamizelkach (mam nadzieję, że to związku z koniem żadnego nie miało 🤔). Polowania w ich lasach co kilka dni są teraz. Na lisy, zające i bażanty między innymi.

Na obiad S. odgrzał leczo z makaronem.

Pokręciłam się jeszcze, mało co ubrana, w dopierocoskończonej, nowej chuście przed obiektywem. To efekt tegorocznego MKAL Westknits - Go Go Dynamo. Cudna wyszła, w kolorach, które chodziły za mną od dawna. Ręcznie farbowane merino, wzmocnione nylonem + silk mohair.

Jak tylko kupię bardzo ciemną, szarą, bluzę, zabieram Go Go do korpo, jako ochronę przed podmuchami z klimy.

Piątek: 27 km rower

Sobota - niedziela: po około 26 km rower i dużo chodzenia z plecakowym obciążeniem😉

Poniedziałek: 25 km rower.

7 listopada 2024 , Komentarze (11)

Podsunął mi ją fb, rekomendując jako Milczenie Owiec w wersji japońskiej. Wg mnie zupełnie nie jest, ale historia wciągnęła mnie bez reszty. 

Słucham jej pedałując albo sprzątając, czytam - robiąc piękną, olbrzymią, musztardowo-szarą chustę. Historia powoli się rozwija, ma wiele wątków i poziomów, też i vitaliowy. Jest jedzenie i nadwaga i przytycie. I brak akceptacji dla grubych kobiet. Jest samotność i uważność na małe gesty, relacje z innymi ulotne, chwilowe, ale ważne. Opisane bardzo oszczędnie, zachowania bardziej niż uczucia. Watek kryminalny oczywiście też jest. 

I już kolejkę innych książek mam w głowie (a właściwie w notesie), na które się szykuję!! Wspaniała odmiana, po tygodniach zaczynania i porzucania bo nudy na pudy...😒.

Zimno już, ale kolory na drzewach i pod nimi wciąż piękne. W niedzielę jeszcze planujemy jakieś ognisko w naszym lesie zrobić, grzybów poszukać, zmarznąć przy okazji 🥶. 

No i to morsowanie w końcu zacząć.

Poniedziałek: 20 km rower, 0,5h spacer i nic więcej. Miałam szczepionkę przeciwko grypie - zastrzyk w lewą rękę (bolała trochę wieczorem) i przeciwko krztuścowi - zastrzyk w prawą - ta nic nie czuła potem. "Żadnych sportów dzisiaj" powiedziała pani doktor.

Wtorek: 24 km rower - wieczorem paznokcie - kolor słodko różowy 💅

Środa: 35 km rower + 0,5h siłownia i bardzo udana wizyta u stomatologa. Leczony kanałowo ząb, w którym pani stomatolog złamała narzędzie, przetrwał czas obserwacji i będzie miał założoną koronkę. Hura!! Hura!!

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia. Mały sukces - kroiłam w korpo rogale marcińskie, częstowałam innych, sama tylko kawalątek piętki zjadłam. Za czekoladowego misia podziękowałam, a było to już po południu, gdzie bardziej jestem podatna na takie pokusy.

Piątek - niedziela: plany, plany, plany 👍. Bardzo aktywnie będzie. Bardzo zimno. Brudno trochę, bo pompa do wody z naszego leśnego domku już w ciepłej, miastowej piwnicy stoi.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.