Tego leżenia brzuchem do góry i nicnierobienia, to już w środę mieliśmy dosyć, a i tak to było takie aktywne lenistwo 😉. Ja dużo na rowerze pomykałam po okolicy, zajrzałam na cmentarz i tu bardzo miła niespodzianka, tylko ze dwa badyle trzeba było wyrwać, trochę suchych liści pozbierać. Stare lampki wywalić.
Cmentarz, a na nim dwa groby, to teraz mój obowiązek dbać o niego. I moje decyzje, więc jest naprawdę minimalistycznie.
Na korposiłkę pojechałam i machnęłam mocny, nowo ułożony trening, prawie godzinę, jak to ja, duże grupy mięśniowe, bardziej nogi, pięć ćwiczeń w obwodzie x 4.
Wystawiłam nieużywane włóczki na fb sprzedażowej, poszły rach-ciach, jutro będzie cd.
No i już w czwartek na naszą działkę pojechaliśmy.
A w piątek 13, jadę sobie po lesie, do najbliższych domów jakiś km, a tam drogą, obok siebie maszerują dwa psy. Biały i czarny. Nic nie obwąchują, tylko idą dosyć szybko, wyraźnie mając cel. Zobaczyły mnie, uruchomiły ogony z radości, przybiegły, poskakały, biały wylizał mi łydkę, poszły sobie dalej.
Tak z 10 km bardziej w las, wisi sobie na gałęzi, moja opaska na twarz, zgubiona jeszcze przed urlopem 😮. Co ja się jej naszukałam!
Po południu, w dołku, który robi woda kapiąca z dachy, skołtuniona z igłami i szyszkami leżała skarpetka z wełny merynosów, z którą S. pożegnał się już jakiś czas temu.
A tuż przed spaniem, do łazienki wpadła ogromna przepiękna ćma - Zawisak powojowiec - przysmak nietoperzy, poniżej już wyniesiona przez S. na sosnę:
275 km przepedałowane, 50 minut treningu z obciążeniem.
Grzybów zupełny brak 😒. A jutro Wielkie Grzybobranie, coroczna lokalna impreza (tak, w zeszłym roku były pluszowe gęsi w różnych rozmiarach), stragany, jedzenie, picie, konkursy, koncerty, edukacja i punk główny - konkurs w zbieraniu grzybów!!
Deszcz dopiero dzisiaj przepędził nas do domu.
I teraz pada, pada, pada.