WAŻNA INFORMACJA

15 grudnia 2025 r. zostaną wyłączone pamiętniki na Vitalii. Jeżeli chcesz zachować swoje dane, napisz do nas na adres pomoc@vitalia.pl. Szczegóły wysłaliśmy na adres e-mail przypisany do Twojego konta.

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Pleszkaa

kobieta, 32 lat, Dzicz

168 cm, 92.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 października 2025 , Komentarze (1)

Nie uwierzycie. Stało się, to o czym pisałam od początku istnienia mojego pamiętnika. Przyjechała do mnie cała rodzina i została na noc. 🥶

Kilka dni temu zmarł mój wujek z Bieszczad. Mój dom jest po drodze, więc zaoferowałam się że jakby co, to zapraszam przy okazji do mnie na kawę i obejrzenie domu. 
Przyjechali wszyscy i spędziliśmy bite dwa dni razem. Obejrzeli cały dom i działkę, bardzo im się podobało. Dostaliśmy masę komplementów. 

Po pogrzebie przyjechała jeszcze dalsza część rodziny z którą ma lepszy kontakt niż z rodzeństwem i rodzicami. Więc w pewnym momencie było u nas ponad 30 osób jednocześnie.

No i wiecie co? Było mi jakoś niezręcznie z rodzicami i rodzeństwem. Miałam cały czas wrażenie, a raczej przeczucie, że oni nie do końca mają dobre intencje. 
Nie powiedzieli nic niestosownego, zachowywali się też dobrze. Tylko nie mogłam pozbyć się tego wrażenia, że to wszystko jest z ich strony podszyte fałszem. 

Najlepiej bawiłam się i dogadywałam z tą dalszą rodziną i nawet przeszła mi taka myśl, że byłaby lepsza zabawa gdybyśmy byli sami. Potem zrobiliśmy ognisko, karaoke, zabawy itp.

Moja kuzynka zapytała się, czy oni zawsze są tacy "poważni" i podczas naszej rozmowy stwierdziliśmy, że chyba nie bawią się tak dobrze jak reszta. Trochę się wstydzę tego, ale wiele razy pomyślałam że więcej ich nie zaproszę, bo widzę że to wszystko jest na siłę. 
Im dłużej czasu spędzaliśmy razem, tym robiło się bardziej niezręcznie. 😁



Wszystko jednak skończyło się dobrze i wszyscy finalnie byli zadowoleni. Następnego dnia rozjeżdżali się do domów i na koniec zostali tylko rodzice z siostrami. 
Wiecie, że oni tylko potrafili obgadywać sąsiadów? Dosłownie, nie dało się z nimi porozmawiać na żaden inny temat niż obgadywanie: sąsiadów, znajomych, szwagierki z którą są pokłóceni. 

Jak tylko zmieniałam temat, to na nowo wracali do plotkowania. W czym ja się nie odnajduje i nie lubię. 

Szczerze? Jak odjechali to odetchnęłam. No i wnioski mam takie, że nigdy więcej ich sama nie zapraszam do siebie, bo naprawdę nie mamy nic wspólnego ze sobą.
Nawet te strzępki wspomnień z dzieciństwa to nic, co by mnie już do nich ciągnęło. 
To trochę przykre, ale bardziej jest mi bliska rodzina mojego partnera niż moja najbliższa. 

Cieszę się, że chociaż z kuzynkami i dalszą rodziną mam fajny kontakt i super się dogadujemy. Postanowiłam skupiać się na pielęgnowaniu tych relacji, a tych rodziców i rodzeństwo już puścić. Niech im się dobrze wiedzie, ale z dala ode mnie. 🤷‍♀️

Fajnie, że była taka okazja, bo uświadomiłam sobie, że nie chce ich na własnym ślubie. Już wolę zrobić wesele na 20 osób, takich z którymi będę się dobrze i swobodnie czuła. 

22 października 2025 , Komentarze (14)

Jak ja się cieszę! QAAAAAAAAAAAAAAA.... własnie zeszłam z wagi i pokazała 88,9 kg!
Co za radość! Jaka ulga... 

Ważyłam najmniej 88 kg po operacji bariatrycznej i pamiętam, że wtedy widziałam ogromną różnicę w wszystkim. W rozmiarach ubrań, w własnej twarzy, ciele i skórze. 
Widziałam się na zdjęciach i nie mogłam wyjść z podziwu, że tyle już schudłam. 

A teraz schodząc z 96 kg do 88,9 - praktycznie nie widzę różnicy. Odrobinę tylko na twarzy.
Jestem ciekawa kiedy zacznę zauważać pozytywne zmiany.

Kolejny cel to 85 kg i jeśli mi się to uda - to ostatni raz ważyłam tyle z 15 lat temu! 

Jak to się zaczęło? 
Po operacji schudłam z 115 do 88 kg. Waga się zatrzymała na rok. W ciągu kolejnych dwóch lat przytyłam do 96 kg i waga stanęła jak wryta. Wszystko przez słodycze, które pochłaniałam w dużych ilościach i nie potrafiłam przestać. 

Oczywiście cały czas się odchudzałam, ćwiczyłam, kombinowałam. Sami wiecie. 

W końcu mówię: dobra stawiam wszystko na siebie. 
Zapisałam się: na psychoterapię, do dietetyczki, do psychodietetyczki, do endokrynologa, do ginekologa, do lekarza od leczenia otyłości. Przebadałam z góry na dół. 
Pomogli?

No właśnie nie. Najbardziej to pomógł mi lekarz od leczenia otyłości i psychoterapeutka. Reszta była właściwie nie potrzebna. To ten lekarz dobrał mi fajne leki, a psychoterapeutka pomogła uspokoić lęk, który wciąż czułam i zajadałam. 
To wszystko trwało prawie 4 miesiące. 



Największe zmiany ruszyły po:
- zaczęciu picia wody - lekarz powiedział, że z odwodnienia są zaburzenia odżywiania, lęki, chęć na słodycze i nadmierny apetyt. Po kilku dniach picia wody widziałam już pierwsze zmiany.
To naprawdę pomogło.
- terapia - okazało się, że wewnętrznie wciąż czuje lęk i niepokój, który zajadam. Nie wiedziałam tego.
- olanie słodyczy - nadal mam na nie ochotę, czasami po nie sięgam. Jednak złota zasada: nie kupuję do domu. W domu nie moge mieć nic słodkiego i koniec. 
Wiecie co było najgorsze? Pierwszy, drugi, a nawet trzeci miesiąc i mi ta ochota na słodycze nie malała. Nadal każdego dnia chciałam jesć ciastka, batony i czekoladę. 
Dopiero od momentu picia wody, jest lepiej. Teraz jest tak, że mogę sobie słodyczy odmówić z wysiłkiem, ale nie jest to takie rozpaczliwe i ciężkie jakbym odmawiała sobie tlenu. 

Z ruchem to jest tak:
2-3 dni w tygodniu mam tak, że jestem na nogach od rana do wieczora. Minimum 10 tys kroków.
Reszta dni normalne życie. Robię po 7-10 tys kroków.

Nie liczę i nie zapisuje kalorii. Banale, ale ta woda sprawiła że wszystko ruszyło.

21 września 2025 , Komentarze (8)

Hej kochani! Ostatnio trochę pobalowałam. Mieliśmy mnóstwo imprez w rodzinie. Wszyscy urodzili się na koniec września i jeździliśmy od urodzin do urodzin.
Trochę pojadłam, trochę popiłam, a teraz wracam do rozsądnego jedzenia i ćwiczeń. 

Moja waga to: 90 kilogramy! Bardzo się cieszę, bo tylko dwa dzielą mnie od ósemki z przodu, a to jest już waga w której czuje i widzę różnicę.
Schudłam z 96 do 90 i cały czas muszę sobie uświadamiać jak dobrą robotę zrobiłam. Podświadomie się nie doceniam i wciąż wymagam od siebie więcej. 
Słysze takie: "Mogłaś bardziej się postarać", "mogłaś mniej jeść" itd. 
Co zmieniłam?
W sumie tylko ruch, robię minimum 10 tys kroków dziennie, zrezygnowałam z słodyczy.
Jem tylko jeśli gdzieś wyjedziemy. No i przestałam się objadać na noc. Zawsze potrzebowałam iść spać z takim "pełnym brzuchem". Teraz jem tak dwie godziny przed snem i lepiej mi się śpi.
Myślę, że cały sukces jest w tym, że powstrzymuje się od jedzenia słodyczy i to daje najwięcej.



Bardzo motywuje mnie listopad, ponieważ w listopadzie jedziemy na ogromne wesele, gdzie będzie połowa mojej rodzinnej wioski i cała rodzina od piątego pokolenia.
Dosłownie wesele na 300 osób! Czuję że już nigdy nie nadarzy się okazja, aby zobaczyć wszystkich tych ludzi, którzy towarzyszyli mi przez całe dzieciństwo. 
Chciałabym się dobrze zaprezentować i iść tam z świadomością, że ważę już poniżej 90 kilogramów! Będzie super!

A teraz najważniejsze (na ten moment). Po przeprowadzce, straciłam kilku klientów. Co było rzeczą normalną i totalnie miałam to wliczone w koszta. Nie spodziewałam się jednak, że dla jednego z największych klientów mi odpadnie. Właściwie był to mega cios. 
Podziękowali za czteroletnią współpracę...  Nic na to nie wskazywało, więc teraz dosłownie w 50% jestem na utrzymaniu partnera. 

Dałam sobie czas do grudnia i wtedy ruszam z nowym projektem. Przez te tygodnie zamierzałam odpocząć, zresetować się, zdobyć nową motywację. A co robię?
Martwię się, że nie zapłacę zusu, że mało zarabiam, że powinnam iść już teraz do dorywczej pracy. Pomimo zapewnień lubego, to ja oczywiście świruje.
U mnie w rodzinie tak zawsze było, że osoba nie pracująca i mało zarabiająca była piętnowana.
Więc zamiast wyluzować, to sama siebie tyram! 
Wciąż próbuje przestać i czasami mi wchodzi, a innym razem przeglądam już ogłoszenia o pracę.

Nastąpił też przełomowy przełom! O którym opowiem następnym razem. Myślę, że w końcu jest dobrze.

22 sierpnia 2025 , Komentarze (13)

Hej kochane. Nawet nie wiecie jak bardzo chcę Wam się pochwalić moim domem i wnętrzami. 
Jednak pewna historia sprawiła, że już nie dodaje swoich prywatnych zdjęć.

Pisałam o tym wiele razy w wpisach. Zazwyczaj wyszukuje zdjęcia bardzo podobne, żeby zobrazować jak "coś" wygląda. Korzystam z darmowych zdjęć do blogów, lub publicznych i udostępnionych gallerii na Pintrescie. Tak samo było w ostatnim wpisie, i dlatego chcę rozwinąć ten temat i wyjaśnić. 

Na początku mojego pamiętnika wstawiałam prywatne zdjęcia i nawet zdjęcia pokazujące twarz czy samochód, moją codzienność i tak dalej. 

Pewnego dnia udzieliłam się na forum w wątku o ataku imigranta w Szwecji. Mieszkałam i pracowałam tam jakiś czas, znałam dobrze to miejsce. Opisałam w tym wątku moją perspektywę jak zmieniło się życie przed i po otwarciu granic przez Szwedów. 
Opisałam zgodnie z prawdą jak negatywny wpływ ta emigracja miała na bezpieczeństwo dzieci i kobiet.

Komuś się to nie spodobało i wyszukując moje prywatne zdjęcia z galerii odnalazł byłą firmę w której pracowałam. Doszedł do tego po fragmencie budynku ze zdjęcia w moim pamietniku. 

Napisał do tej firmy wysyłając im wpis jak i moje prywatne wpisy z pamiętnika.
(co za wstyd)

Dowiedziałam się o tym od byłego kierownika, który nie znając polskiego wysłał to do mnie.
Oczywiście potem sam sobie to przetłumaczył i miał co czytać. Zresztą sami wiecie. 😁

Na szczęście już tam nie pracowałam, więc nie było z tego powodu żadnych konsekwencji. 
Ale dostałam nauczkę do końca życia, żeby nie wrzucać swoich prywatnych zdjęć, bo od czasu do czasu może znalezc się tu ktoś szalony. 

Natychmiast zastąpiłam moje zdjęcia, zdjęciami ogólnodostępnymi, które każdy może znaleźć z łatwością. Pisałam również o tym wiele razy i moją decyzję pootrzymuję po dziś dzień. 

Myślę, że jest to nie zbędne abym dalej była szczera i żeby rzeczywiście jak do tej pory był to "pamiętnik" a nie ocenzurowany wpis jak na facebooku, który piszesz z myślą że zobaczy go babcia, ciocia i mama oraz koleżanki i koledzy. 

Wiele razy złapałam się na momencie w którym już miałam wrzucać post z swoimi zdjęciami i w ostatniej chwili się wycofałam. W ostatnim poście wrzuciłam 2 zdjęcia z darmowej stronki z fotkami na blogi o wnętrzach. Szukałam ich z pół godziny żeby były identyczne kolory, podłogi, ściany jak u mnie itp. Kilka osób znalazło te zdjęcia w necie i w komentarzach wyraziło rozczarowanie. 
Dlatego zdecydowałam napisać ten wpis. W tych czasach z łatwością można zalezc adres, siedzibę firmy, jakieś szczegóły po fragmencie zdjęcia lub jakiejś charakterystycznej rzeczy na nim. Ja zwyczajnie boję się, że historia może się powtórzyć, a wolę pozostać anonimowa.

No i teraz, wraz z rozwinięciem się sztucznej inteligencji mogę udostępniać moje prywatne zdjęcia odrobine je zmieniając - lub pozostać przy korzystaniu z fotek ogólnodostępnych. 
Czy dla Was jest to jakaś różnica? 

Tutaj zrobiłam zdjęcie domu i poprosiłam żeby został zmieniony dach i ustawienie budynku, zostawiając elewację i kształt domu w oryginale. Aby chociaż trochę przybliżyć Wam jak mój nowy dom może wyglądać i podzielić się z Wami klimatem.
Dajcie znać czy jest to Wam obojętne lub jaką wersję wolicie. 

20 sierpnia 2025 , Komentarze (17)

Hej kochani ja już na swoim - już u siebie. 😍
Dziś dokładnie minął miesiąc w nowym domu. Jest wspaniale! Tyle się dzieje.. Już Wam opowiadam

Okazało się, że w piwnicy mamy dwa całkiem ładne i suche pomieszczenia, które możemy wykorzystać na spiżarnię w przyszłości. 
Na działce jest sporo drzew, ale nie sądziliśmy że znajdują się wśród nich takie bardzo stare.
Ponad stu letnie! Dzięki nim działka wygląda fantastycznie, jest dużo ptaków i cień w upalne dni. 

Dom okazał się fantastyczny dla nas i już rozpoczęliśmy pierwsze prace remontowe. Myślę, że największym wydatkiem będą nowe okna. Okna są stare i bardzo małe. Trochę przepuszczają i zamierzamy je wymienić w pierwszej kolejności..  Jedno okno wycenili nam na 11 tysięcy! 😵
Ceny są z kosmosu...  Znalazłam bardzo piękne i drewniane używane okna z zdobieniami o wiele taniej niż te plastikowe. Niestety były tylko 3 - a my potrzebujemy przynajmniej pięciu. 
Dopiero badamy temat i kombinujemy co tu zrobić... 

Mam własne biuro... Jak cudownie! Wcześniej miałam biurko w salonie, zdarzało mi się wynajmować też biura. Teraz mam własny pokój z masą miejsca i nawet kanapami oraz stołem do przyjmowania partnerów biznesowych czy klientów. (co się raczej nie zdarzy, bo mieszkamy daleko od miasta).  Poniżej mój widok z okna.



Przez ten miesiąc od rana do nocy jestem na nogach. Moja aktywności fizyczna wzrosła o jakieś 300%? Wcześniej męczyłam się aby zrobić 6 tysięcy kroków. Teraz 11 tysięcy to codzienność i to bez wysiłku. Zakwasy i ból mięśni od wysiłku fizycznego towarzyszył mi codziennie. 

Równocześnie również chodziłam na terapię, bo miałam pewne problemy z hmm.. "poczuciem bezpieczeństwa" czy coś takiego. Dziwna sprawa, opowiem o tym kiedy indziej. 
Jednak dzięki terapii przestałam kompletnie jest słodycze! EUREKA! Mój problem został rozwiązany. 
Moja pięta Achillesa! Nie jadłam i nie ciągnęło mnie do nich. W połowie miesiąca zaczęłam się czuć jak bogini.. 

Ciało opalone od pracy w ogrodzie, nogi i ręce wyszczuplały. Wysypiałam się i jadłam jak w jakimś idealnym magazynie o zdrowiu. Kilka godzin wysiłku fizycznego? Żaden problem! Kondycja jak za dawnych lat. Czułam, że jestem na dobrych torach i idę w dobrym kierunku. 
W dniu wyprowadzki ważyłam 93 kg. Po miesiącu weszłam na wagę i zobaczyłam 94,6 kg. 
Poczułam się oszukana!... 

Upiłam się i wyryczałam. To ja nie jem słodyczy (w końcu) liczę kalorię i wszystko ważę, a tutaj i tak przytyłam? Po co więc to robię?! Po co tracić czas na dietetyczne posiłki, ważenie każdej rzeczy i wpisywaniu wszystkiego w aplikację. Poczułam się oszukana przez własne ciało. 
Byłam 100% uczciwa - 0 ściemniania i grzeszków. Pokonuje nałóg i co... I nie idą za tym namacalne postępy w liczbach na wadzę. 

Przez kolejne dni chłodziłam przygnębiona i smutna. Nie wróciłam do słodyczy, ale przestałam wszystko ważyć i pilnować, bo jestem tym zmęczona. Tym wiecznym odchudzaniem odkąd stałam się nastolatką. 
Teraz jest już lepiej i cieszę się domem i nowym życiem. 

18 czerwca 2025 , Komentarze (11)

W poniedziałki chodzę na terapię, potem mam okropny humor i czuję się podle. Trwa dwa dni, potem jest coraz lepiej. Do weekendu się trzymam, a w sobotę/niedzielę trochę się objadam. Głównie słodyczami. 

"Czy to co właśnie robię prowadzi mnie do celu?" - Zadaję sobie to pytanie za każdym razem gdy świadomie coś podjadam.
Psychodietetyczka mi kazała. Pierwsza wizyta u niej zdawała się być ostatnią.

Kazała mi zrezygnować z mojego ostatniego bastionu przyjemności czyli - słodkich jogurtów!
Coli, chipsów, słodyczy, lodów, słodkich kaw - nie wolno. A do tego jeszcze nawet jogurtów nie?
Zbuntowałam się. Powiedziałam "Nie jestem na to gotowa, to nie jest tego warte". 
Poczułam się przygnębiona zabraniem mi ostatniej rzeczy jedzeniowej jaką się pocieszałam.
Mam wliczone w zasady żywienia słodkości i nawet grzeszki, ale uczucie ograniczania, kontrolowania, liczenia - bardzo mnie zniechęcało. Wręcz paraliżowało.
Kto odchudza się latami to doskonale zna to uczucie.

Cwana babka znalazła alternatywę dla moich jogurtów i właściwie z każdym tygodniem mój talerz wygląda lepiej. Łatwiej też nie przekraczać mi 1900 kcal będąc zadowoloną i najedzoną.
Zaczynam rozumieć swoje błędy. Z każdym tygodniem jest lepiej. Moja samoświadomość w kwestii relacji z jedzeniem i moich uczuć wzrosła o jakieś 200%! 

Przede wszystkim problem NIE leży w słodyczach czy nawet jedzeniu. Problem leży w powodach przez które po nie sięgam. 
Żadna dieta, leki czy nawet operacja nie rozwiąże problemu dopóki nie zajmę się tymi "powodami". Za każdym razem wracałabym do jedzenia w złych lub gorszych chwilach i stresie. 


Psychodietetyczka skontaktowała mnie ze swoją pacjentką, która na Ozempicu schudła ponad 40 kg. Dziennie jadła pączka warzywa i batonika białkowego. Tylko to.
Codziennie był ten pączek i batonik, a chudła i chudła. W końcu odstawiła lek i każdego miesiąca apetyt na słodycze narastał, aż w końcu dostała ogromne jojo i w rok przytyła ponad 50 kg. Nie potrafiła przestać sięgać po słodycze, a organizm po miesiącach złej diety robił wszystko, aby jadła ich więcej. 
Opowiadała mi jak to wyglądało i trochę przypomina mi to moją obecną sytuację, tylko że mniej natężoną.

Zachęcona tą rozmową, przeczytałam chyba całe forum o Ozempicu i osoby z podobnymi problemami co ja, wracały do dużej wagi zaraz po odstawieniu leku. Inni - u których powodem otyłości były tylko złe nawyki - zazwyczaj utrzymywali wagę. Ponieważ nie miały potem psychicznej potrzeby na tłumienie emocji jedzeniem i słodyczami. 

Więc wyobrazcie sobie, że przez te wszystkie lata błądziłam po omacku w ciemnym pokoju, szukając klamki! W końcu ją mam i teraz uczę się rozwiązywać te "problemy" przez które sięgam po słodycze i jedzenie. To działa! 
Chociaż dopiero zaczęłam, to już widzę pierwsze efekty i zaczynam odzyskiwać nad tym kontrolę. 

Kuczę, jak ja się cieszę. 😁 

PS: Ważenie w poniedziałek!

5 czerwca 2025 , Komentarze (11)

Hej dziewczyny. Właściwie od jakiegoś roku uczęszczałam na terapię i poniekąd ona mi pomagała. Nie czułam, że radykalnie zmienia moje życie - ale przynosiła ulgę i jakieś tam postępy. 

Moja terapeutka przeszła na wcześniejszą emeryturę i poleciła poszukać mi kogoś "na miejscu". Dotychczas wszystkie sesje odbywały się online. 
Zrobiłam sobie przerwę, nie byłam przekonana. Głównie kwestie finansowe mnie zniechęcały.

Jednak po sytuacji z porodem siostry, historii z mamą i jeszcze telefonami rodziny- popadłam w ciąg słodyczy. 
Kilka dni jadłam tylko słodycze i czułam się bardzo podle. Wzięłam sobie nawet kilka dni urlopu.
Czytałam książkę o rewolucji glukozowej i zaburzeniach odżywiania - jedząc ciastka i chipsy!
Rezultat? + 2 kg i jeszcze gorsze samopoczucie niż wcześniej.



To jedzenie to wcale nie jest metoda na radzenie sobie z emocjami. Nie pozbywam się wtedy stresu, lęku czy smutku. Wręcz przeciwnie gdy tak się objadam, to dochodzi mi więcej problemów. Logicznie nie ma to sensu. 
Nauczyłam się w ten sposób radzić z emocjami już odkąd byłam dzieckiem, teraz nadal kontynuuję ten nawyk i gdy tego nie robię to nawet tęsknie za tym. 

Siedziałam w poczekalni w jedynym dresie w którym czuje się jeszcze komfortowo i rozmyślałam o wcześniejszej wizycie u psychodietetyka. 
Pierwsza wizyta u nowej terapeutki rozwaliła mnie na łopatki! Od razu przeszłyśmy do pracy i robiła ze mną takie rzeczy, jakich nigdy nie robiłam sama ze sobą. 
Uczy mnie od postaw pozwalać sobie przeżywać emocje i je poznawać. Czuję, że jest to przełomowe. 

Mam taki głupi zwyczaj, że gdy tylko dochodzi do mnie smutek czy żal, to zaczynam się mimowolnie uśmiechać i gram twardzielkę. Od zawsze musiałam być twarda, nie mazać się, dorosnąć natychmiast i na nic nie narzekać. + być niewidzialna i nikomu nie przeszkadzać.
Okazało się, że w ogólne nie mam ze sobą kontaktu. 
Jak tylko zaczynam coś czuć co nie jest pozytywne, to odwracam od tego uwagę i odcinam się.
Wtedy jem, pracuję, sprzątam, przeglądam internet itp.

Minęły dopiero 2 wizyty, a ja czuję, że zrobiłyśmy więcej niż przez rok wcześniejszej terapii.
Równocześnie przeraża mnie, że tak bardzo się myliłam. Myślałam, że ze mną świetnie i w ogóle genialnie sobie radzę z emocjami i kontrolowaniem się. 
Tymczasem, to źródło problemu - samo jądro - było nie tknięte. Zbudowałam ładny mur obronny na około niego i jeszcze ozdobiłam go kwiatkami. 
Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie schudnę, jeśli nie zaopiekuje się sobą w tej kwestii. Jedzenie zastąpiłby alkohol lub coś innego, co skutecznie odwracałoby moją uwagę od siebie i swoich przemyśleń oraz uczuć. 

Aha no i zrobiłam bardzo zawansowane badania i wyszły mi bardzo dobre, z wyjątkiem podwyższonego cholesterolu. USG brzucha i gastroskopia wykazały, że po operacji wszystko wspaniale. 
Najbardziej mnie zdziwiło, że jedząc tyle słodyczy mam dobre wyniki związane z cukrami i insuliną. Zabawne było jak system sam na wynikach wydrukował rady do każdej kategorii i mam 
cytuję:

"Kontynuować zdrową dietę. Nadal utrzymywać ograniczanie cukrów prostych i dbać  odpowiednią ilość ruchu".

28 maja 2025 , Komentarze (24)

Hej kochani!
Chcę się pochwalić – waga spada, ważę już 93 kg! Gdybym lepiej radziła sobie z emocjami, pewnie byłaby już „ósemka” z przodu.

Myślałam, że mam przepracowane dzieciństwo i przeszłość. Nie czułam smutku, złości, nie wracałam myślami do rodziny. A jednak – coś we mnie nadal siedzi. Głęboko zakopany żal i poczucie odrzucenia, o których „zapomniałam” na siłę. No i wracają…

Od jakiegoś czasu codziennie ćwiczę, spaceruję, liczę kalorie (nie przekraczam 1900 dziennie), piję 1,5l wody, śpię porządnie. Trzymam się przez około dwa tygodnie – potem zaczyna się spadek nastroju i wszystko powoli się sypie. Mimo że na zewnątrz wszystko wygląda świetnie – związek, praca, dom na finiszu – wewnętrznie czuję smutek bez wyraźnego powodu. Wtedy rzucam się na słodycze i dopiero po kilku dniach wracam na dobre tory.

Bywa, że leżę pół dnia w łóżku, jak smutny osiołek z Kubusia Puchatka. Ale potem znowu wracam do siebie i walczę dalej. 
Moje objadanie się ma związek z psychiką, bo bywa tak, że lodówka jest pełna zdrowych sałatek i dań, ja najedzona - a ciągle chodzę i szukam "czegoś" na siłę żeby coś w siebie wepchnąć.

Uświadomiłam sobie to dopiero przy okazji spotkania z rodziną. Zmusiła mnie do tego nietypowa sytuacja. Siostra w ciąży trafiła do szpitala i było zagrożenie jej i dziecka życia.
Właściwie kazano nam się pożegnać na wszelki wypadek. Trwało to kilka dni gdzie właściwie nic nie jadłam. Wcale nie byłam głodna i odmawiałam słodyczy bez problemu. 
W szpitalu rozmawialiśmy więcej niż przez całe życie. Cała trudna sytuacja zbliżyła nas do siebie i chyba zaczęłam wszystko odpuszczać. 
Zrozumiałam, że nie chcę się gniewać i może nie będziemy nigdy już blisko, no ale dobrze jest mieć unormowane relacje. Zwłaszcza w obliczu podobnych wydarzeń. 



Jako jedyna miałam prawko i samochód, więc woziłam wszystkich. Nagle okazało się, że jestem "fajna i dobra" i dopiero teraz chyba zaczynali mnie poznawać. Spędziłam pierwszy w życiu "dzień z mamą" i było trochę dziwnie, ale też fajnie. Bardzo na luzie i bez żadnej spiny.
Na szczęście poród udał się bez powikłań i po czasie wszyscy rozjechali się do domów, a następnego dnia był dzień matki. 
Całą noc nie mogłam spać, złożyć jej życzenia czy nie? Wyciągnąć rękę na zgodę? Z 10 lat jej nie składałam żadnych życzeń (ona mi również). Przestałam gdy drugi raz z rzędu zapomniała o moich urodzinach i to osiemnastych. 
W końcu wstałam nad ranem i wysłałam jej ogromny bukiet kwiatów z liścikiem pojednawczym.
Nic ofensywnego coś w stylu "Najlepsze życzenia dla mamy od córki Pleszki". 
I wiecie co? Nie podziękowała.... Nie zadzwoniła, nie napisała smsa - nic.



Bukiet owszem doszedł, bo dostałam nawet fotkę od kuriera. A mama po raz kolejny mnie olała. Pokazała, że nie jestem dla niej nikim ważnym, nawet na tyle ważnym żeby z zwykłej kultury napisać wiadomość "dzięki". 
Podle się po tym czuje i żałuję, że wykonałam taki gest pojednania. Właśnie takie sytuacje sprawiają, że to ja pózniej wychodzę na wredną bo nagle "się nie odzywam" lub "nie wiadomo na co się obraziłam" dacie wiarę?
Skończyła się ta historia dwu dniowym objadaniem ciastem, właśnie kończę dzień trzeci. 
Życzę Wam fajnych relacji z mamami! 

27 kwietnia 2025 , Komentarze (6)

Hej kochane!
Ostatnio pisałam o złym samopoczuciu, przerwach w miesiączce, zmęczeniu i większym apetycie. Po badaniach i wizytach u lekarzy usłyszałam diagnozę: insulinooporność (prawdopodobnie), PCOS i niedoczynność tarczycy.

Endokrynolog na prywatnej wizycie powiedział mi tylko, że mam "rozwalone hormony" i "powinnam schudnąć", po czym przepisał leki i skasował 350 zł. Bez dokładnych wyjaśnień, bez wskazówek, bez wsparcia. Poczułam się, jakbym wróciła do czasów NFZ...

Na szczęście trafiłam później do dietetyka-endokrynologa, który naprawdę mi pomógł. Dostałam konkretny plan: od drobiazgów jak dodawanie cynamonu do kawy, po cały schemat układania posiłków:

  • Najpierw warzywa, potem białko, na końcu węglowodany.

  • Niskie IG, bez cukru (zastąpiłam erytrolem – smak ten sam co cukier a 0 kcal!).

  • Kawa i coś słodkiego najlepiej po obiedzie.

  • Po kolacji – spacer zamiast siłowni.

Zmiany wprowadzam powoli – śniadania i obiady wychodzą mi coraz lepiej, z kolacją jeszcze walczę. Słodycze zamieniłam na gorzką czekoladę i owoce (borówki, maliny, truskawki).

Trzymajcie kciuki! Dam znać, jak będą pierwsze efekty. ❤️



To naprawdę trudne tak wszystko zmienić. Zdarza mi się podjadać i chociaż ratuje się tą gorzką czekoladą oraz owocami, chęć na słodycze pojawia się nadal.

Lekarka bardzo zachęcała mnie do założenia dziennika jedzeniowego. Chodzi o to żeby zapisywać ogólnie co jem (bez wagi i kcal) i emocje temu towarzyszące. 
Kupiłam dziennik i nie przełamałam się jeszcze. Nie wiem dlaczego, ale specjalnie tego unikam.
Chyba boję się efektów lub, że odkryję w końcu prawdę. 😁

15 kwietnia 2025 , Komentarze (16)

Hej kochane! Już wcześniej chciałam napisać i się pochwalić jak pięknie spadła mi waga z tych 97 na 95 kg i dalej leci w dół. Obecnie najważniejsze dla mnie to zapisywanie kalorii.
Gdy tylko przestaje je kontrolować, to od razu tyje. Waga również bardzo się waha. 😍

Kilka dni temu było nawet 94kg, a dzień później 96 i na poniedziałkowym podsumowaniu 95. 
Skończył mi się również karnet na siłownię i nie kupuje kolejnego.
Waga po samej siłowni wcale nie spadła, dopiero przy liczeniu kalorii i postawieniu głównie na warzywa pojawiły się pierwsze spadki. 😁👍
A odkąd wróciłam ze szkolenia to mamy ładną pogodę, więc codziennie wybieram się na godzinne spacery po okolicy. 

Jeżdżę na 2-3 dniowe szkolenie raz na pół roku od jakiś 6 lat...  No i nigdy wcześniej nie miałam takiej spiny jak teraz. (zaraz wam wytłumaczę dlaczego się z niej cieszę). 

Na miejscu bardzo mnie irytowało, że dziewczyna z mojego pokoju strasznie bałagani. Dostałyśmy piękny pokój z marmurową podłogą, białymi pooświetlanymi meblami. Minimalistyczny wystrój i wszędzie świeże kwiaty. W życiu nie miałam takiego hotelowego pokoju. Zrobiłam z milion zdjęć.
Koleżanka dosłownie wyrzuciła wszystko z walizki na łóżko, kosmetyki rozłożyła na wspólnym blacie zostawiając od razu tłuste ślady. Jak coś jej spadło, to tego nie podnosiła. 
Po 20 minutach jej strona pokoju była do ogarnięcia. W kilka godzin jej rzeczy były wszędzie z wyjątkiem mojego łóżka i szafki nocnej. 



Nie wiem czemu, ale stresowało mnie to XD... To głupie, ale miałam ochotę jej coś powiedzieć. Mimowolnie zbierałam papierki z podłogi i wrzucałam upuszczone ubrania na krzesło i jej łóżko.

Poszłyśmy razem na kolację i po powrocie zastałam cały zlew w łazience pobrudzony podkładem do twarzy i resztkami makijażu. Jak zobaczyłam, że koleżanka już śpi, a nasz piękny pokój zamienił się w pokój typowych nastolatek to... poszłam spać bardzo wkurzona.. 🤪

Od rana rzucałam tekstami "przydałoby się ogarnąć", "trzeba wynieść te śmieci", "można się potknąć o Twoje buty", a ona na to nic. Nie przeszkadzało jej to, a ja zamiast normalnie powiedzieć, że mi to przeszkadza to dosłownie chodziłam wkurzona i niemal obrażona. 

Wpadły do nas koleżanki z pokoju obok i czułam wstyd, że mamy taki syf u siebie. Ja nerwowo zaczęłam sprzątać wspólną przestrzeń, a koleżanka wyluzowana miała to gdzieś. 
W ogólnie nie miała zamiaru nic robić i wcale jej stan naszego pokoju nie przeszkadzał. 
A mi było głupio dotykać jej rzeczy i podnosić po niej jej przedmioty, czy wycierać jej plamy po kremach i kosmetykach. 
Do momentu gdy nie dowiedziałam się, że za kilka minut wpada do nas cała ekipa, bo mamy największy pokój. Zagoniłam ją do sprzątania i w czasie gdy ja wszystko ogarnęłam sama, ona nie zdążyła nawet wytrzeć tego zlewu w łazience. Robiła to bardzo długo i byle jak.
Gdy to zobaczyłam to para poszła i powiedziałam jej, żeby od tej pory sprzątała po sobie na bieżąco - bo ja po niej nie będę odkładała rzeczy itp. 
No i się zaczęło... XD 

Ona, że już nie przyjmie nikogo w pokoju, że ja się czepiam i sama nie jestem lepsza. No i w końcu powiedziała "Ty też jesteś brudasem". Tutaj dodam, że jej żadnym brudasem nie nazwałam. Podawałam tylko przykłady jak cały dzień po niej podnosiłam i odkładałam rzeczy. 
No i jaki bałagan ona od wczoraj zrobiła i zostawiła.

Ten "brudas" tak mnie uderzył, że nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Wpadłam w jakąś agresje niemal. Finalnie się pogodziłyśmy i przeprosiłyśmy, a impreza w naszym pokoju była udana. Tylko ten temat nie dawał mi spokoju, bez przerwy o tym myślałam. Skąd u mnie taki przesadny pedantyzm, skąd ta mania sprzątania i niepokój gdy nie mam porządku w każdym pokoju? No to nie jest chyba normalne. 

Zaczęłam o tym rozmawiać w drodze powrotnej z moim TŻ i on się zgodził z koleżanką, że mam skłonności do przesadzania w tym temacie. Od słowa do słowa zaczęłam mu opowiadać jak to u mnie było i  skwitował "mama z siostrą zniszczyły Ci psychikę". 

A chodzi o to, że odkąd pamiętam to zawsze mama z starszą siostrą bardzo mnie krytykowały i mój porządek w pokoju. Bez przerwy zaganiały do sprzątania, a jak już sprzątałam to wszystko zawsze było zle lub niewystarczająco. W późniejszych latach gdy miałam którąś przyjąć w mieszkaniu, to sprzątałam już kilka dni wcześniej jak na jakieś święta. 
Pózniej i tak zawsze coś skrytykowały lub obgadały mnie do innych osób stawiając w świetle złej gospodyni lub pani domu. W dzieciństwie to mogło podchodzić wręcz pod nękanie. Jak tylko mama coś sama sprzątała, to siostra mnie atakowała, że powinnam jej pomagać a nie się bawić czy robić coś innego. A gdy siostra sprzątała, to mama mnie wyzywała od leniów i obiboków, bo siostra sprząta a ja czytam czy po prostu siedzę. Sprzątałam więc często sama i zawsze mnie krytykowały, że nie tak, że za mało itp. Wołały siebie wzajemnie i pokazywały jak zle coś wytarłam czy zrobiłam. Każdemu komu mogły opowiadały, że nie umiem sprzątać i jestem nie porządna i bałaganiara.
Więc finalnie to moje kompleksy, a nie problem z koleżanką i jej zdrowszym podejściem wyszedł na wyjeździe. 

Teraz mam o czym myśleć, bo nie zdawałam sobie sprawy, że to aż taki problem i że takie rzeczy z dzieciństwa aż tak na mnie wpłynęły i hodowałam to w sobie latami! Wrr... 🥵

© Bebio 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.