Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
Tym razem wszystko było idealnie 👍, chociaż z przygodami na początku - popsuty hamulec, czekanie w napięciu, czy mechanik zdąży = dzień opóźnienia, kłopoty z noclegiem szukanym na ostatnią chwilę..
A potem to już tylko pedałowanie po wzgórzach porośniętych biało kwitnącymi krzakami, majówkowa pogoda i wieczorne chodzenie po skałkach. Tylko zamki trzeba było omijać z daleka, bo tłumy okropne tam były..
W już po powrocie, przy jakimś dziwnym serialu o wampirach na malutkiej odizolowanej wyspie, Slipstravaganza nr 3 całkiem szybko (jak na nią) przyrastała.
Jedzenia mało, ale takie jak lubię, proste, dobrej jakości, masa warzyw.
Waga po powrocie 53,2 super niska jak dla mnie = spodnie letnie spodnie, opięte w zeszłym roku z malutkim muffinem, leciutko obwisają. Lubię tak, bardzo lubię 😍
Pojechaliśmy sprawdzić, chociaż prognozy nie były najlepsze.
A tam wiosny jeszcze mniej niż w domu, to co tu kwitnie, tam jeszcze w pączkach schowane.
Ale "nasze" bociany już gałązki w gnieździe układają, w nocy, koło samochodu buszował jeż, a rano była wiewiórka. Za szopą leżało zdechłe, czarne ptaszysko, wcale nienadjedzone (a kotów w okolicy mnóstwo).
A ja, w ramach leczenia biodra, przeczytałam wyniki badania na nietolerancje pokarmowe, sprzed wielu lat, wtedy naprawdę pomogły mi eliminacje tych zakazanych, przy dosyć podobnych objawach bólowych, tylko z epicentrum w kolanach. Na czele oczywiście mleko krowie i kozie, jajka i pszenica 😥. Potem jakieś drobiazgi już nie tak bolesne. I odpada wszystko to, czego nie tykam jak np mięso albo to co trzeba przywozić z daleka..(tu są wyjątki jak rodzynki i figi i wafle kukurydziane) to co bardzo poza sezonem.
Efekt = jem od tygodnia kaszę gryczaną z warzywami jabłka rodzynki, figi i te wafle.
Trochę pedałuję, treningi takie bardziej na barki, ramiona i brzuch. Sama, nie w grupie😭, bez skakania...
Więcej na drutach robię: S. dostał nowe skarpety, stare zostały skremowane, a dwie pary czekają w kolejce.
Wyjazd do Jury odwołałam, urlop wycofałam, zaliczkę przeboleliśmy😥. Nie było co dłużej się łudzić, że pogoda przemieni się w magiczny sposób. Z deszczu ze śniegiem w taką jak była dzisiaj.
Ale ma to tez pewien plus. Spokojnie posiedzę w domu (z treningami też przerwa😭). Biodro ciągle mnie boli mniej lub bardziej i kolejny lekarz, u którego byłam, zrobił mi USG, pokazał wszystko na monitorze, opowiedział i nie jest dobrze = mam budowę stawu, która sama siebie powoli niszczy. I teraz staw jest podrażniony, płyn się w nim trochę nazbierał i plan jest taki, że dwa-trzy tygodnie trzeba go wyciszać = trochę na rowerze można jeździć na szczęście. I łykać leki. Potem kwas hialuronowy w niego wstrzyknąć i przez dwa dni naprawdę go oszczędzać. I powinno być lepiej. I tego się trzymam, starając się nie wpadać w panikę.
Na szczęście mam cała kolejkę tego co na drutach: S. zamówił dwie pary skarpet, stare już się rozpadają i przepiękna wełna na chustę Slipstravaganza leży na półce.
A islandzki sweterek, po trzech miesiącach dziubania, gotowy:
Włosy już jakiś czas temu, nie do końca taki odcień jak lubię, bo w stronę rudawego, ale wypłukuje się powoli i wygląda coraz lepiej. A dla fryzjerki, takie włosy z odrostami kilkunastocentymetrowymi, to było wyzwanie.
Hybrydę u nóg zrobiłam sama, a u rąk pani z Ukrainy, ogłaszająca się na naszej lokalnej stronie fb. Przepięknie zrobiła i obiecałam sobie, że nie będę już zawsze do niej chodziła, oczywiście jak długo ona będzie chętna.
Po sztangach i tabacie, przed jogą, waga moja ulubiona, 53,5 nieustannie i jakoś w tym roku bez większego wysiłku👋
A na "święta", czyli od czwartku do poniedziałku jedziemy na Jurę Krakowsko-Częstochowską🤪, z rowerami oczywiście, ale tym razem mniej zamków, więcej skałek będzie, już nogami przebieram i dni liczę i prognozy sprawdzam - każdego dnia inne, niezbyt dobre.
Poniedziałek: 20 km rower, spacer w południe, godzina jogi
Wtorek: 20 km rower , 5x komplex
Środa: 20 km rower, spacer i malowanie paznokci wieczorem. Jak do jeża się przymierzałam do tego, a poszło szybko i wyszło ładnie (kupiłam wreszcie nowy zestaw do hybryd, co pomogło)
Czwartek: 20 km rower, spacer i rehabilitacja biodra, bo ta sprawa wciąż w toku
Piątek: 20 km rower, komplex x5, po pracy hybryda na dłonie (oczywiście jak tam jechałam padał deszcz, codziennie teraz pada i siedziałam 1,5 godziny w wilgotnych spodniach, a po, czekały na mnie wilgotne i zimne😠: czapka, rękawiczki i kurtka. I deszcz i wiatr!
Sobota: 10 km rower + sztangi + tabata + joga + trochę sprzątania, lubię to wiosenne, ale okna i podłogi wciąż nietknięte
Niedziela:(plany)27 km rower + sztangi + TBC + sprzątanie cmentarza. Mam na nim dwa duże groby otoczone drzewami (pełno liści) do posprzątania. I z roku na rok jest mi łatwiej, bo wdrożyłam tam też zasady minimalizmu. Niedużo zniczy, żadnych sztucznych ozdób = torba śmieci.
Jakiś czas temu oglądałam mini serial Patrick Melrose i zachwycił mnie od początku do końca, co rzadko udaje się serialom. I kupiłam audiobooki książek, na podstawie których był kręcony. Są jeszcze lepsze. I długie. Wreszcie mam czego słuchać jeżdżąc na rowerze, sprzątając i robiąc grubaśne skarpetki dla S.
Z czytanie gorzej, wciąż trafiam tak se to Beautiful World, Where Are You. Zaczęłam czytać, ale tak się snuło, że skończyłam słuchając/sprzątając.
Polubiłam moje poniedziałkowe zajęcia jogi. poszłam na nie tak z rozsądku, potrzebowałam mocnego rozciągania, a w domu mi nie szło. Każde zajęcia są inne, każde ciekawe, każde dla mnie wymagające.
A dzisiaj wieczorem, w tym klubie jest jednorazowe wydarzenie z tymi misami.
Idę, żeby zrobić coś, czego nigdy jeszcze nie robiłam....
Poniedziałek: 20 km rower, spacer w południe, joga
Wtorek: 20 km rower , 5x komplex
Środa:20 km rower, spacer, 1h jogolatex = połączenie jogi i pilatesu, nudno było 🥱
Czwartek: 20 km rower, spacer
Piątek: 20 km rower, komplex x
Sobota: 10 km rower + sztangi + tabata + joga
Niedziela:10 km rower + sztangi + TBC
A mój rower, dopiero co po serwisie, tak wyglądał po trzygodzinnym parkowaniu pod klubem (wcześniej ledwo tam dojechał):
Ma być w maju, a ja jak zwykle w takich przypadkach nie wiem gdzie kupić ubranie i jakie. Nie lubię eleganckich ubrań, nie potrafię ich wybierać ani czuć się w nich dobrze.
Coś tam zglądam, nic mi się nie podoba😵, ani buty na obcasie, ani sukienki czy spódnice, wyglądam w tym wszystkim jak sztywniak na szczudłach. Jest mi niewygodnie.
I niewygodnie czuje się z myślą, że właśnie teraz będzie zabawa z muzyką, tańce itd.
Poniedziałek: 20 km rower, spacer w południe
Wtorek: 20 km rower , 5x komplex
Środa: 20 km rower, spacer
Czwartek: 20 km rower, spacer, 1h tabata
Piątek: 20 km rower + spacer w południe
Sobota: 10 km rower + sztangi + tabata + joga i wyjazd do naszego lasu, pomimo że zimno
Niedziela: 25 km rower (nie wiadomo gdzie lepiej = w lesie zimniej, po polach wiatr hula🥶), spacer.
I ja, która marudziłam, ze nie mam co oglądać, teraz dwa seriale mam na raz. Zupełnie różne, w obydwa się wkręciłam.
Severance i Patrick Melrose.
I mój nowy kolor, a właściwie prawie że nowy kolor, bo wydaje mi się, że jest trochę inny...
Im dłużej to trwało, tym było gorzej. Ale miałam nadzieje, że potem będzie ładnie. Ale jak zrobiło się wiosennie, poczułam się z tymi włosami okropnie. Stara, szara, zaniedbana. Jutro o 8 rano koloryzacja😍. Chce mieć nieszare włosy i kolorowe paznokcie!
Poniedziałek: 20 km rower, 5x komplex, 1h joga
Wtorek: 20 km rower + spacer w południe
Środa: 30 km rower, 5x komplex
Czwartek: 30 km rower + spacer w południe i wizyta u ortopedy. Mówił niewiele, wygiął mi jedną nogę w obie strony, drugą też, zrobiłam rtg, wyszły zwyrodnienia (wiedziałam zresztą o nich), zalecił 10 x ultradźwięki. Dostałam też receptę na leki, po których problem "zniknął" po 30 minutach...
Piątek: 20 km rower + spacer w południe
Sobota: 10 km rower + sztangi + tabata + joga + ponad 5 km łażenia po parku
Miało być nowe buty, ale zaintrygowała mnie ta pomyłka i pozwoliłam jej zostać...
Spotkanie z wiosną było w Łysogórach.
Zabrałam czapkę z daszkiem i krem z filtrem, ale na Łysicy raki by mi się przydały i zimowe ubranie🥶. Zamiast pierwszych kwiatków, lodowa droga z resztkami śniegu na bokach. Wiosna była trochę niżej, pierwsze nasze spotkanie w tym roku.
Poniedziałek: 20 km rower, 1h joga
Wtorek: 20 km rower + spacer w południe, wieczorem czyszczenie i przegląd zębów (hurra, tylko jeden jest do naprawy)
Środa: 20 km rower, komplex x 5
Czwartek: 20 km rower + spacer w południe + 1h tabata, a wieczorem jeszcze rehabilitacja biodra i mega szybkie pakowanie
W moim korpo coraz mniej pracy zdalnej (większość narzeka bardzo)🤐. Ja właściwie trochę też, bo zamiast trzech wielkich biurek mam jedno, a w ciasnej szatni powoli robi się tłok..
Fitness zajęcia znowu trwają 55 minut, a nie pandemiczne 45 👍.
Nikt już o pandemii nie mówi, Ci co chorują, jak przeziębienie to opisują.
A ja, z braku ciepła i słońca hodowlę kiełków/rzeżuchy udoskonalam. Do lasu nas jakoś póki co nie ciągnie.
Poniedziałek: 20 km rower, 1h joga (a raniutko podstawowe badania = wyniki w normie, uff...)
Wtorek: 20 km rower + spacer w południe
Środa: 20 km rower, komplex x 5
Czwartek: 20 km rower + spacer w południe, wieczorem rehabilitacja biodra
Piątek: 20 km rower, komplex x 5
Sobota: 10 km rower i 3 x po 55 minut: sztangi + tabata + joga