Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
Pogoda najlepsza z możliwych = upały, upały, upały..
Pusto, cicho, pyszny sandacz codziennie. Nie chce mi się liczyć ile km przepłynęliśmy, ale dużo, część pod wiatr🤐 + około 7 km marszu (tak mało, bo już poziomki dojrzały).
Mój brak apetytu po chorobie przekształciłam w nawyk jedzenia mało i nieczęsto i bardzo prosto: kasza, warzywa we wszystkich odmianach, jajka, jabłka..., a przebojem jest gotowany kalafior.
Waga 55 kg😁 zamiast 57 i cos tam. Ubranie wreszcie nie są ciasnawe, a ja znowu czuję, że jestem w ciele, do którego przywykłam i które lubię.
Aktywowałam kartę Multisport od 1 lipca, nogami przebieram z niecierpliwości, a na razie codziennie moje rowerowe 20 km + 30 minut różności na mojej korposiłce.
A w naszym lesie, 4 niebieskie jajka zamieniły się w dwa malutkie, nielatające jeszcze kosy łażące koło domku.
Slipstrawagana nr 2m, po kąpieli wygląda wreszcie jak piękna chusta, a ja mam nowy projekt już wydrukowany, ściegiem głównym jest brioszka, do której pierwszy raz się przymierzam...
Na dachu naszego leśnego domu, zaczęły tupać gołębie sąsiada. Tak około 6-stej rano. Dach jest blaszany, więc strasznie tupią🤐. W dzień też. I jak S. szyszkami w nie rzuca, to one nic. Ale jak szyszkę w procę załaduje, to w pół sekundy już ich nie ma.
I S. czarnego ptaszora zrobił z tektury, polakierował i na sznurku podczepił do anteny na dachu. I teraz czarne ptaszory tupią po dachu od 5,30, tak jakby ten tekturowy ich wabił.
A ja na drzewie takie gniazdo odkryłam:
I niebieskie tam leżą:
ale kos to czy szpak????
I dlaczego biegająca tam wiewiórka ich nie pożre? Ani jakiś wsiowy kot?
W piątek jeszcze lało (dobrze, że nie ...😉), w sobotę było takse, a w niedzielę to już prawie lato.
Tylko szkoda, że mniszek zaraz zakwitnie i gorzki będzie.
Konwalie prawie, że już kwitną, dzikie wiśnie, uwielbiane przez szpaki (a może to są kosy??) już prawie przekwitają.
Prawie 100 km nakręcone i codziennie był trening funkcjonalny = zbieranie i ciąganie drzewa, po to żeby je spalić w ognisku. I sadzenie winogron i dereni. Ale to ja pomocnikiem tylko jestem, S. tu tyra..
Nie, nie stałam kilka godzin na 10-ć godzin na deszczu, miałam swój, wcześniej umówiony termin, najpierw w Ciechanowie!!, potem, bardzo łatwo zmieniłam go na wcześniejszy i z taką "tuż za rogiem" lokalizacją. I trochę, bardzo mało, ręka mnie bolała i spałam całą niedzielę i cała niedzielę deszcz lał.
A naszych leśnych okolicach jest, od zeszłego roku, plaga bobrów. Powygryzały wszystkie drzewa wokół okolicznych rzeczek i tak się łyso zrobiło:(
Tam kończą się moje rękawiczki do piekarnika, a piekę teraz zawsze chleb żytni, kawałki kurczaka (to dla S. głównie), pasztet drobiowy z masą warzyw i szpinakiem i sprawdzony zestaw warzyw, głównie korzeniowych. A w naszym lesie te sparzenia tylko się zaogniły po noszeniu drewna na ognisko. Teraz prawie śladu po nich nie ma🙂.
A w naszym lesie jakaś dużo wcześniejsza wiosna niż w domu, ale pokazała się wiewiórka, w nocy łazi jeż, tyle, że tylko na S. fotkach go widzę, bo ja tyle w nocy nie mogę wytrwać😥.
Młodego mniszka masa, pyszny jest, do każdej swojej surówki go dodaję.
A moje +3 covidove kg wciąż siedzą boczkach i na brzuch, chociaż tak się staram🤐
I takie cudne koronkowe liście wygrabiła, grabiąc zeszłoroczne liście, przypomniało mi się dzieciństwo, wtedy to skarby były..
Od kilku wyjazdów do naszego lasu, miałam na przedramieniu zadrapania, potem siniaka, ale tłumaczyłam to sobie noszeniem gałęzi na ognisko i że to jest miejsce, w którym kończą mi się ogrodowe rękawice. A tym razem takie coś, co wygląda na poparzenie (cały czas nosiłam bluzę z długimi rękawami??!!) S. się nie przyznaje.
90 km wykręcone, Slipstravaganza rośnie, chociaż jest coraz trudniej (brak internetu nie pomaga, bo tak. są jeszcze takie miejsca, że trzeba go szukać).
To że była "trochę głodna" bardzo doceniam, "trochę chłodną" już dużo mniej😥.
Mieliśmy własne, pyszne, "chude" jedzenie, a jajka tylko w formie jajecznicy z grzybami na śniadanie. Obiad przywieziony z domu, wszystko zrobione przez nas = wiadomo z czego, odgrzane i zapakowane w termosy + wielki pojemni z surówką ( u nas teraz, wzbogacona tartym jabłkiem i tartą marchewką, z łyżką oliwy, kiszona kapusta króluję) + home made pierogi z mięsem, warzywami i szpinakiem jednego dnia, ciemny makaron, kasza gryczana, pieczona pierś kurczaka, drugiego. I tak na zmianę.
Prawie 100 km wykręcone, w terenie bardzo pagórkowatym (Wielki Okiennik zobaczony).
Taki prawie wiosenny..., bo niedziela to już nie bardzo wiosenna, zimno było wiało i padało co jakiś czas🥶
Ale 50 km wykręcone, nowych iglaków i kwiatków (które jak suchary wyglądają, chociaż pani w sklepie ogrodniczym nazywa je "w stanie spoczynku") cala masa posadzona (ale to już bardziej S. kopał i tachał te donice i ziemię)
I nasz rowerowy bagażnik całkiem nowe ma zastosowanie: