zależy np. od lustra.
Ja taka siebie zobaczyłam po obiedzie w Rokytnicach😵 (ogromna grecka sałatka).
Dobrze mi bardzo z moim otwartym klubem.
Mam tam znajomych (tak, znajomych, bo na zajęcia grupowe przychodzi coraz więcej facetów) i to chyba jest jedyne miejsce, no poza pracą oczywiście, gdzie rozmawiam z ludźmi.
Mam dużo ruchu, bez którego dziadzieje i obsuwam się w lenistwo.
I zachętę to wyjścia z domu w taka przebrzydłą pogodę.
I okazję, żeby zakładać mutli kolorowe, wygodne ubrania (zamówiłam dwie kolejne pary leginsów: w pocięte flamingi na tle mocno zielonych liści i z syreną o amarantowych włosach na jednej nodze, mojej nodze). Tylko kupno treningowych rzeczy ostatnio mi się udaje z pozostałymi wciąż słabo.
Poniedziałek: 20 km rower i spacer=regeneracja
Wtorek: 20 km rower + komlex x 3 z dużo większymi niż do tej pory ciężarami
Środa: 20 km rower ( a ślizgawica rano była straszna)
Czwartek: 20 km rower + komplex x 4 w południe, a później 50 minut interwałów
Piątek: 20 km rower, po pracy szczepienie 3-cią dawką, jak zwykle tylko trochę bolała mnie ręka
Sobota: 10 km rower i 2 x po 50 minut: sztangi + TBC i niezbyt długi spacer po południu
Niedziela: 10 km rower + 50 minut TBC
A na obiad S. naleśniki ze szpinakiem szykuje🤪.