Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
Miałam z nią kiedyś już do czynieni, terapeuta oczywiście polecony, świetne opinie i kwalifikacje. Terapia była nieprzyjemna, nie przyniosła dobrych efektów, a bardzo szybko skończyła się niedowładem mojej stopy, co wiadomo, mocno mnie wystraszyło.
Myślałam, że już na zawsze, ale jednak nie, postanowiłam dać metodzie Ackermana kolejna szansę. Wczoraj, uzbrojona w dyskietki ze świeżutkimi rtg i rezonansem i po upewnieniu się, że ten pan nie pracuje metodą szarpania i uciskania na punkty, które bolą najbardziej, poszłam... I efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Jakbym nową przestrzeń w ciele zyskała, a napięcia (ostatnio w karku np miałam często) zniknęły. Po raz pierwszy, od dwóch tygodni, śmigałam na rowerze z naprawdę mega energią.
I wciąż czekam na termin spotkania z fizjo poleconym mi przez ortopedę, potrzebuje jakiegoś planu do realizacji w domu i zaleceń co mogę, czego nie mogę...
Ciało boli mnie już tylko trochę i zdecydowanie czuję, że źródłem jest kręgosłup. I bardzo, bardzo jestem szczęśliwa, bo rower jest dla mnie neutralny, a chyba nawet pomaga (ale to mogę sama wymyślać z miłości do kręcenia, ruchu i świeżego powietrza). Zatoki jak nowe :)
Wykorzystałam ładna pogodę i na badania (rtg i rezonans) na rowerze właśnie pojechałam. I jak zawsze zachwyt - ile parków jest w W-wie! I jakie ładne! Deszcz zaczął padać dopiero jak zaczęłam wracać do domu.
Teraz jeszcze gęstość kości, to już dodatek, wizyta u ortopedy nr 2 i to co najważniejsze - rehabilitacja. Tu mam pod górę, bo osoby polecone przez lekarza, a na nich mi zależy, pracują po "drugiej stronie Wisły", albo może nie aż tak, ale i tak daleko i komunikacyjnie niewygodnie. Biorąc pod uwagę moje godziny pracy i popołudniowe korki i porę roku, widzę to jakoś tak, że pojadę raz na konsultację i dostanę program do realizacji gdzieś u mnie "za rogiem", albo samodzielnie i jakieś wizyty kontrolne tylko...
A w piątek wreszcie było przekazanie różowych sweterków z wróżkami moim wnuczkom i wielki sukces !!!:) dziewczynki zachwycone, oczywiście biegały w nich cały wieczór i trafiłam z rozmiarem idealnie !!:) A robiłam je tylko wg tego co miałam zapisane, bez mierzenia w trakcie. Mam już od nich nowe zamówienie :)
A z MKAL westa porażka :(. Nie podoba mi się ta chusta, nie będę jej nosiła, nie będę już nigdy (tym razem naprawdę), brała udział w MKAL, gdzie wzór jest tajemnicą. Dodatkowo, nitka jest cięta przy każdej zmianie kolorów, więc chusta jest nie do sprucia. Piękne są tylko kolory no i ta wełna, cieniutki, mięciutki merynosek. Próbuję ją, na moich dziewiarskich grupach zamienić na inna włóczkę i to jest jej jedyna szansa, że będzie świat oglądała.
Poszłam do niego właściwie tylko po skierowanie na rezonans i rtg (i tak przy okazji na badanie gęstości kości) bo nie mam za dobrych doświadczeń z lekarzami z Medicover, a to jest mój korpo ubezpieczyciel. I bardzo miło zaskoczona byłam. Lekarz powyciągał, powykręcał, wysłuchał i poprzedni rtg obejrzał.
I tak, kostny wyrostek jest, ale nie wygląda na to, że daje sygnały bólowe.
Winowajcą raczej jest zwyrodniały mocno kręgosłup.
Plan: diagnostyka, kontakt z jednym z poleconych rehabilitantów. I powtórna wizyta, jak już będzie coś więcej wiadomo. Od jutra wszystko zaczynam umawiać.
I jeszcze na domiar złego rozkichałam i coś z gardłem nie bardzo, więc zabrałam korpo laptopa do domu i pracowałam z kanapy, nie lubię, ale bardzo doceniam ta możliwość. Marudziłam, kwęczałam, spałam dużo i wałowałam się jak nigdy.
Ale to już przeszłość. Dzisiaj całkiem, całkiem, nawet małą rowerową rundkę po parku zrobiłam - jak tam było pięknie 😍.
Złoty dywan z niezgrabionych pierwszy raz w tym roku liści, gdzieniegdzie kopczyki z liści z tabliczkami "tu mogą mieszkać jeże". A bardzo zaniedbany do tej pory teren nad Utratą zamienia się w super tereny rekreacyjne. Na razie bardzo "w trakcie", ale jak już będzie skończone, to ho, ho się zapowiada. Będzie część sportowa - boiska i różne place zabaw, alejki do jazdy na czym kto ma (raczej taki mały ktoś) i część spacerowa na dużym terenie za szpitalem Tworki. Stawy, ogromne, piękne drzewa, do tej pory niewidoczne prawie, niedostępne, zarośnięte krzaczorami powoli się odsłaniają.
Bardzo, bardzo cieszę się, że mam takie cuda tuż za rogiem.
Smakować każdy dzień powolutku, zachwycać się czym tylko się da, bo dużo mam tego dookoła.
Taki mam plan.
Bo w sobotę rano obudziłam się z zupełnie niespodziewanym bólem biodra, a właściwie mocnym bólem mięśnia w udzie, który pojawiał się podczas skłonu i powodował, że zawiązanie buta i założenie skarpetki (wiadomo, w odwrotnej kolejności) było wyzwaniem. Spacer po lesie też nie był przyjemny 😥.
Deszczowa, leniwa niedziela bardzo pomogła, jest lepiej, dużo lepiej. Szczęście w nieszczęściu, podczas kręcenia na rowerze nic nie czuję. I jak leżę = śpię jak suseł.
Cudem jakimś, u mojego ortopedy było miejsce już we wtorek. On ma usg w gabinecie, więc diagnoza od razu - 6 mm (to dużo) narośniętego kolca. Jedyne co pomoże to artroskopia ( o ile chrząstka jest w dobrym stanie) i usunięcie go. Opcja alternatywna - wygaszać ból lekami i tak żyć, aż staw biodrowy będzie do wymiany, co może się nie zdarzyć, bo długości swojego życia nie znamy, (dużo delikatniej to ujął).
Najpierw rezonans i rtg. Potem wizyta u któregoś z trzech ortopedów, których mi polecił. I pomyślę, jak więcej danych do podjęcia decyzji będę miała.
A na drutach MKAL Westknits 2023 (MKAL znaczy, że kupując wzór, kota w worku się kupuje i to jeszcze wydawanego w odcinkach i dzierga się w grupie, ogromnej w tym przypadku, z całego świata).
Tegoroczna edycja rozpoczęła się wielka burzą, bo ktoś w tym wzorze swastykę zobaczył i teraz jest niezliczona ilość wersji, oficjalnych i nieoficjalnych...
Moje kolory takie bardziej, jak na pierwszym zdjęciu, ale jeszcze ładniejsze 😉
Do tej pory widziałam ją tylko na fotkach i raz, u innych, obcych grzybiarzy na stole. Niezbyt smakowity mi się wydawał.
W tym roku, przed upałami jeszcze, wyczyściliśmy mocno zarośniętą różnymi krzaczorami część naszego lasu. Odsłoniły się piękne pnie starych dębów i sosen. I właśnie tam S. w zeszłym tygodniu znalazł ten dziwny grzyb. Pooglądaliśmy, podziwiliśmy się i zostawiliśmy go tam, gdzie wyrósł.
Ale ja poczytałam, że jest dobry i w różny sposób można go wsuwać.
Dzisiaj na śniadanie była próba pierwsza: w jajecznicy na wsiowy sposób podanej z makaronem. Bardzo dobre, inne niż inne grzyby, ale dobre. Więc trochę zostało uduszonych z podgrzybkami i koźlakami, a reszta będzie zamarynowana też z mieszanką innych leśnych.
I to chyba był ostatni w tym roku działkowy weekend 😥. Zimno tam i wilgotno się zrobiło..
Pięć korpo dni - po 20 km rower + trening 1, 2,3,1, 2.
Słońca niedużo ale temperatura taka na jedną cienką koszulkę.
Grzybów też niezbyt dużo, ale za to jakie!
Więc na późne śniadania S. jajecznice z tymi grzybami smażył. Z pieczonym przez nas chlebem i dobrymi pomidorami (jako surówka, pokrojone z cebulą) było przepyszne. Wieczorem, pod stołem przy którym to śniadanie jedliśmy, S. odkrył ogromnego zdechłego ptaka, tak jakby myszołów, całkiem świeżego jeszcze 🤐.
Pozaglądałam do budek lęgowych, a mamy w naszym lesie dwie i wygląda na to, że nikt w nich nigdy nie mieszkał, jedną tylko dzięcioł odziobał dookoła otworu wlotowego.
Położyłam na kamieniu słonecznik, żeby zwabić sikorki i uczyć się robić zdjęcia ptaków teleobiektywem.
Pozbierałam dojrzałe owoce pigwowca, wyjątkowo ładne, pomimo, że susza była gorsza niż zawsze. Pokroje je na plasterki, wywalę pestki (to część najgorsza tej roboty) dodam trochę imbiru i sporo jasnego miodu. Liczę, że wyjdzie z tego pyszny smakowy miód do herbaty.
Pięć korpo dni - po 20 km rower + trening 1, 2,3,1, 2.
Do tego FB, nagłówki wiadomości, czy vitalia, świetnie się nadaje.
Tylko wiadomo, jak się w coś kliknie. to już jest tego coraz więcej i więcej 😉.
Tak było z monsterami.
Zachwycił mnie egzemplarz kolekcjonerski, mocno wycięty, kontrastowo na biało wybarwiony. Ogromny. Poczytałam, że trudno z nimi nie jest, że są też małe odmiany. Przypomniała mi się monstera z moich szkolnych lat, piękna, ogromna, w wielkim mieszkaniu mojego dzieciństwa było dla niej miejsce.
Ale nic z tym zachwytem nie robiłam. Jeszcze.
I któregoś dnia, pod koniec wakacji, zupełnie przypadkiem trafiłam na "mix monster" w Biedronce. S. całe weekendowe zakupy zdążył zrobić, a ja ledwo zdążyłam wybrać ta najpiękniejszą 😍. Druga - monkey baby - przyjechała już z ogrodniczego sklepu, razem z paczką specjalnej ziemi i kokosowym palikiem.
Obie maja już nowe liście, wygląda na to, że podoba im się.
Trening zmieniłam trochę. Zwiekszyłam obciążenie, a właściwie zwiększłam na bieżąco. I cisnę dalej 👍
Poniedziałek trening nr 1:
rozpiętki na ławce skośnej - 7 kg x12
wiosłowanie ze sztangą łamaną: 7 kg na stronę x15
prostowanie nóg na maszynie: 35 kg x12
hip trust ze sztangą 20 kg: 5 kg na stronę x20
10 przysiadów zwykłych, po cztery - wolno w dół, szybko do góry, odwrotnie i trzy razy pogłębianie
całość powtarzana 4 razy.
Wtorek trening nr 2:
przysiady ze sztangą: 25kg x15
wykroki chodzone z ciężarkami:4kg x 20 każdą nogą
podciaganie hantli wzdłuż tułowia: 7kg x12
podciąganie nóg do góry w zwisie na drążku: x12
całość powtarzana 4 razy.
Środa trening nr 3:
podnoszenie się do siadu: talerz 5kg x15
russian twist z nogami do góry: talerz 5kg x20
odwrotne pompki: 15 razy
uginanie przedramion (biceps): 6kg/ręka x12
wykrok w przód i w tył, po 5 x noga
całość powtarzana 4 razy.
Czwartek trening nr 1.
Piątek trening nr 2 .
Codziennie rower po 20 km, wczoraj 27 km, z przerwami na szukanie grzybów, których nie było tak bardzo jak poprzednio 🙁
Nie ze wszystkim, tak po namyśle, to prawie z niczym 😉.
Ale był czas (takie okienko około kilkunastoletnie), że kupowanie ubrań nie sprawiało mi kłopotu, przyjemność to była i radość noszenie i satysfakcja. I sporo tych ubrań mam do tej pory, jeansy szczególnie i swetry. I buty.
Więc nie to, że mi się wydaje i coś źle pamiętam, albo gust mi się zmienił, mam materiał porównawczy, to co mierzę teraz jest inne: sztywne, albo flakowate, niemiłe i nawet z metką - kaszmir - jakby sztuczne. Po kilku praniach już do niczego.
Ale wciąż próbuje, zamawiam, mierzę, narzekam, odsyłam. Czasami bingo! trafiony!
A wczoraj to już porażka totalna 😠😭
Pogoda ładna, weekend w domu, pierwszy od marca chyba, więc czemu by nie pojechać na rowerze na plac Defilad, jak turysta. Ruch będzie mniejszy , w knajpkach przy ulicach stoliki na zewnątrz, przy nich wyluzowani ludzie, a centrum W-wy tak ładnie teraz odmienione, że zachwycam się nim za każdym razem, jak to zobaczę. I tylko na wszędobylskie hulajnogi trzeba uważać. 16 km w jedna stronę x 2 = 32 km, po ścieżkach rowerowych to dodatkowo duży bonus.
Tak było w zeszłym roku, jak (bo auto miało przegląd) pociągiem wracaliśmy z naszej działki.
A wczoraj korki były już przez ostatnie 7 km, samochody toczyły się po swoich kilku pasach, stawały na krzyż, blokowały się i trąbiły. Blokowały ścieżki. A na ścieżkach nie lepiej. Kurierzy pędzący z kartonami na plecach, inni jadący jak ślimaki. wszystkich za dużo. Na placu defilad budowa, obok wiec wyborczy, policja, namioty, tłum. Piosenki Grzesiuka na cały regulator. Na Marszałkowskiej łażący w różne strony tłum, brudno, śmieci wylewające się z koszy, a w nich grzebią grzebacze. Śmierdzi. Ludzie z plecakami pędzą przed siebie wpatrzeni w komórki.
UNIQLO, które było moim celem, też mnie rozczarowało. W ich reklamie, przedstawiła mi ją Agata, dziękuję bardzo 🤗) podobało mi tyle rzeczy, że poważnie rozważałam zabranie sakwy. W realu, one były takie grubo ciosane, sztywne, nieprzyjemne w dotyku. No faktycznie nie do zdarcia. W sklepie ciasno, zapach takiese, cała ekspozycja to plastikowe wieszaki na brzegach regałów. Czytałam, że DNA firmy to prostota, ale jak dla mnie, to tu chyba poszło to za bardzo w złą stronę masówki.
Inny zupełnie świat w Zarze obok 😍. Zapach, cicha muzyka, zachęcające zestawy. Nawet cos pomierzyłam, zapamiętałam, ale poczekam chwilę, bo naprawdę nie lubię, jak kupię coś i za tydzień czy dwa, cena ścięta jest konkretnie.
Powrót do domu w jeszcze gorszym kotle i pod słońce 😠.
Od teraz to już tylko do lasu..
Pięć korpo dni - po 20 km rower + trening 1, 2,3,1, 2.
Całe lato, tak bardziej pogodowo patrząc, nie kalendarzowo. to moja pielęgnacja twarzy taka mocno symboliczna jest. Jakiś krem, który nie sprawia, że mam natychmiastowe uczucie "mokrej twarzy", od dwóch lat to The Ordinary Natural Moistrurizing Factors HA + coś z filtrem 50. Najczęściej ścieram to wszystko wierzchem dłoni, na której mam niezbyt czystą rękawiczkę rowerową, już na początku dnia. Wieczorem mydło, woda i ten sam krem. Na kajakach krem z fitrem nakładam jeszcze z raz. Zakładam czapkę z daszkiem, okulary i niespecjalnie się zajmuję przebarwieniami, czy pękniętym naczynkiem. Szczęśliwa jestem, jak opryszczka mi się nie robi, reszta bardzo mi się podoba 😉, wszystko wtedy mi się podoba.
Ale jak już jesień przyjdzie, deszcz, zimno i ogrzewane pomieszczenia, temat retinolu zaczyna wydawać mi się bardzo ciekawy . Pojawia się też na vitalii .
Na tegoroczną polecajkę Jarmurza się nie zdecydowałam, bo pomada A313 jest tłusta i trzeba ją zmywać po jakimś czasie, co nie spełnia moich standardów łatwej pielęgnacji. W końcu wybór padł na Paulas's Choice serum z 1% retinolem. Kilka dni jeszcze zajęło mi przekonanie Wewnętrznego Kisiora. Czekam jeszcze, aż strona mojego banku zacznie działać, bo przepraszają, ale prace jakieś tam są teraz...
Jakąś jeszcze fotkę twarzy zrobię przed (chociaż tu to nie krem, a światło największą robotę robi) wstawię ja tutaj i od środy zaczynam.
A doświadczenia z retinolem mam skromniutkie:
1. Dawno, dawno temu tak dawno, że nie umiem podać liczby w latach, w czasach mojej fascynacji wszystkim co vichy, używałam ich kremów z retinolem, zadowolona byłam, ale nie to, że jakaś magia się działa.
2. W zeszłym roku, podpatrzone u Agaty, Ordinary chyba 1%, tu magii mniej jeszcze. Prawie wcale, dobre tylko nawilżenie w sezonie grzewczym.
Na coraz dłuższe wieczory i deszcz mam nowy projekt = szal, który jak na przyszłą zimę skończę, to będzie dobrze 👍
Pięć korpo dni - po 20 km rower + trening 1, 2,3,1, 2.
Ale podjadania coraz więcej (głównie suszona w całości żurawina, która zawsze jest dosładzana i miętowe landrynki) = 1,5 kg więcej.
Wczoraj z działki wygonił nas deszcz i zimno, na szczęście już jak zrobiłam 30 km po lesie. Grzybów wciąż nie ma 🙁.
Jest susza: piach w lesie, wyschnięta jak nigdy Narew.
A już za chwilę Grzybobranie - ogromna, coroczna impreza, połączona z konkursem, kto tych grzybów zbierze najwięcej..
Ale nie narzekam, jest ciepło, odwiedzają nas stada sikorek i kosów (sikorki wyczyściły do czysta duży słonecznik, który położyłam dla nich na kamieniu, a kosy stukały mocno w domek z samego rana, budząc S.).
A zamiast grzybów, szukałam miejsca idealnego do fotek sweterków z wróżkami. Trudny kolor, brzydki na tle zielonych drzew. No i nie mógł to być środek dnia, nawet w cieniu, wieczór też nie okazał się dobry, wciąż jasnożółty, nie złotawy. 110 km pokręcone, ale miejsce znalezione.
Słuchałam My Year of Rest and Relaxation - podoba mi się bardzo, ale niestety za chwilę będzie koniec.
Poszukiwanie leginsów idealnych zakończone sukcesem = dwie pary sportowych Nessi Sport (cienkie czarne i jesienne Grafitowe), trzy pary domowych, ciemnych, ale we wzory- niebiańska miękkość 😉 Lelosi.
Pięć korpo dni - po 20 km rower + trening 1, 2,3,1, 2.