Czwartek był DNT jak nigdy, bo nawet rower został w domu. To ta zła strona dnia.
Nie z mojej winy, okoliczności były niesprzyjające. Miałam spotkanie służbowo/szkoleniowe w centrum W-wy, gdzie wszyscy, wiedziałam to, będą ubrani, wyczesani, w makijażach i wchodzi się tam od razu z ulicy, tzn, nie było żadnej recepcji/ szatni/ toalety na dole, wiem, bo sprawdziłam dokładnie (dziękuje bardzo gogle za foty i filmy z całego świata).
A teraz strona dobra. Wyciągnęłam marynarkę i z wahaniem, spodnie do niej najlepiej pasujące, ale ostatnio tylko do niej, bo kupione w jakimś zamgleniu umysłu po wakacjach (czyli jak ważę swoje minimum) do mojego tyłka pasowały około dwóch miesięcy. I przymierzyłam je z pewną nadzieją, bo od dłuższego czasu dużo ćwiczę siłowo i staram się tak jeść, ale ważę wciąż tyle samo i one, te spodnie, piękne czarne rurki, okazało się, że leżą idealnie. Prawdą okazało się, że mięśnie ważą więcej niż tłuszcz i przy tej samej wadze jakiś recomp jest możliwy.