poniedziałek - 22 km na rowerze - a w pracy festiwal pierników, każda piecze i przynosi do spróbowania, a która nie piecze to kupuje i też przynosi, wszystkie się odchudzają i jedzą
wtorek - 20 km na rowerze około 16 pojawił się prognozowany Pierwszy Śnieg. Przez okno wyglądał bajecznie; błyszczący w świetle latarni, bardzo gęsty i wolno spadający. A na żywo to deszcz był właściwie: spływał po okularach i po jakimś kilometrze byłam mokra z wierzchu i zabłocona. A rano tylko w parku na korcie jakieś resztki zostały.
I takie też dwoiste było Christmas Party.
Piękna sala - muzyka taka głośna, że nie można rozmawiać, tylko trzeba krzyczeć komuś do ucha i udawać, że się rozumie to co ktoś krzyczy mi do ucha
Błyszczący bar - trudno coś zamówić z powodu patrz powyżej, a po wygodnym rozłożeniu się na nim łokciami - bo po to są bary przecież - szok - to lodowy bar - zimny, mokry, na końcu imprezy tak stopiony na dole, że groził wywaleniem
Parkiet pełen, wszyscy się rozkręcają - zaraz jakieś występy - magik np. - pani zamknięta w skrzyni, królik (nie wiem czy żywy czy nakręcany tylko, bo oczami i głową ruszał), pamiętam, jakie to wszystko było ekscytujące na wigilii u mojej mamy w pracy jak miałam 5 lat wtedy i tylko wtedy.
Jednym słowem - nie rozkręciłam się, mimo, że starałam się z całych sił, gadałam z kim się dało, śmiałam się, tańczyłam, wypiłam ze dwa drinki przy tym lodowym barze, ale niestety w głowie pojawił się i zaczęły narastać " co ja tu robię, CO TY TUTAJ ROBISZ" więc pojechałam do domu i następnego dnia słuchałam opowieści jak było super i do rana.
środa 20 km na rowerze i spanie w saunie - cały dzień góra cukierków i czekoladek dla każdego kto ma chęć - zamiast na trening pojechałam do domu, po walce z sama sobą i żałowałam tego od razu