Poczytałam sobie ostatnio trochę o trendzie "train high spleep low", jestem zachwycona, bo jakoś intuicyjnie go stosowałam (oczywiście gdzie mi tam do nazywania siebie sportowcem) Ja nie trenuje, żeby się ścigać, to co robię to takie DIY raczej, ale np w górach, lubię spać bez kolacji, a rano, 2h szybko pod górę zasuwać. I moje 10 km do pracy rowerem zawsze po kawie tylko, potem jakieś jabłko, potem dopiero coś tam... ale zawsze miałam wrażenie, że chociaż czuję, że to mi służy=czuję się świetnie, to tak być nie powinno. A tu okazuje się, że kwasy tłuszczowe spalają się wtedy lepiej (cokolwiek to znaczy) i wzrasta wydolność.. hura
sobota: 10 km rower, godzina TBC, tempo dosyć wolne, ćwiczenia stabilizacyjne, nie jest to dla mnie aż tak bardzo meczące jak interwały (źle i dobrze jednocześnie)
A wieczorem byłam w miejscowym kinie na "Spectrum". Ekran mały, dźwięk nie ten, ale można pić piwo wyciągnięte z plecaka i wrócić do domu " na piechotę" w ciągu 15 minut, jest cicho i spokojnie - film super - stary dobry Bond! i jego dziewczyna wcale nie jest chuda, wcale a wcale. I ma swoje zdanie, nie jest paprotką i chociaż nie kończy za dobrze i trzeba ją ratować na końcu, to zawsze to coś, jakaś pozytywna zmiana w wizerunku kobiety.
niedziela: 10 km rower
godzina indoor cycling + godzina treningu ogólnorozwojowego
marii1955
6 grudnia 2015, 14:13Zawsze myślałam , że śniadanie powinno być najpierw - a potem -po przerwie- ćwiczenia , jeżeli już ... A tu proszę , takie fajne wiadomości przynosisz :) Cieszę się , bo niejednokrotnie z rana nie chce mi się jeść - to najpierw poćwiczę , a apetyt nadejdzie ... Ja jakoś do tego kina nie mogę trafić , wypadłam z obiegu , że tak powiem - hihi . Milutkiej niedzieli :))))))))))))))))))))