No tak, czas się przyznać, jak co roku moje wakacyjne 51 kg powoli zamienia się w zwykłe 53, co znaczy wystający brzuch=moje przekleństwo.
Powody zawsze te same - paczka belvitek z maszyny w pracy? dlaczego nie, piwo do ogniska - oczywiście, miód pitny - wspaniały pomysł..czekolada? ach poproszę, przecież gorzką to można jednym słowem słodycze, słodkie alko i to na noc.
Koniec z tym - skoro nie umiem jeść tak po prostu, będzie ważenie, wpisywanie do aplikacji, liczenie makr. Od dzisiaj!
Sobota: 10 km rower + godzina TBC, bez drugiej godziny sztang bardzo lekko się wydało, chociaż jeszcze nie dawno było i tak ciężko, to jak z tą kozą w domu, którą się bierze, a później pozbywa i 45 km rowerem gdzieś pomiędzy Bugiem i Narwią w drodze na działkę, boczne drogi, lasy i prom na Bugu, ręcznie prowadzony, przy pomocy systemu wałków - jakby cofnięcie w czasie. No i ognisko.
Niedziela: 40 km rower, grzyby = 10 kurek na śniadanie
I ponad 4 kg aronii, szcze nie wiem na co, ale wymyślę, jak ona będzie się mroziła..