Coś moje wakacje w tym roku takie bardziej jak wyjazd świąteczno - noworoczny. Był deszcz, bardzo silny wiatr, śnieżyca i bardzo dużo chodzenia w mokrych butach, które teraz, pomimo umycia śmierdzą dziwnie. Jak i inne moje rzeczy.
Jednym słowem, przygoda była, sprawdzenie formy (super okazała się), trochę głodno i przepięknie i nowy namiot nie przemakał prawie wcale i bardzo, bardzo jest duży, cudownie bezpiecznie się w nim spało.
A teraz jak to ja:
Wtorek: 20 km rower z taka parą w nogach jak nigdy chyba
w południe brzuch, ale niestety czasu wystarczyło mi tylko na dwie serie...
po 10 minutach rozgrzewki na orbitreku, strasznie popsuto-rozkołysanym wciąż, tak, wciąż już chyba od miesiąca, spinanie brzucha siedząc na piłce x 30, scyzoryki na piłce x 20, skłony w bok z obciążeniem 9 kg w jednym ręku
A teraz trzeba trochę lodówkę zapełnić: upiec chleb (już rośnie), uprażyć pestki dyni i upiec pasztet z indyczego cyca.