Chyba się wkręciłam. Podoba mi się jej magiczność = całkiem, zupełnie nowe doświadczenie dla ciała i głowy. Tylko tym razem, najpierw pojechałam (5 km ) rowerem godzinę wcześniej i ta godzinę przeznaczyłam na trening siłowy. A potem ta joga. No i 5 km z powrotem rowerem do domu. Najtrudniejsze jest dla mnie przełamywanie własnych leków. Np takie coś: stajemy w tym hamaku, potem siadamy jakby po turecku, ale na jakby grubej linie, bo tym hamak się staje, a potem mamy zanurkować głową w dół
i tak skończyć:
zdjęcie oczywiście z netu
Jak dla mnie mega trudne psychicznie doświadczenie no i nawet nie wspomnę jak to było, żeby wrócić...
Sobota : 10 km rower +:
1. Martwy ciąg: 35kg x 15, 3 serie,
2. Wiosłowanie: 20 kg x 15, 3 serie,
3. Wyciskanie sztangielek na ławce skośnej: 7 kg na rękę x 15 x 3 serie,
4. Przysiady: 20 kg x 20 x 4 serie, lekko, wiem, ale jak dorzucę, tracę zakres i czuję biodro
5. Wykroki: 10 na każdą nogę (5 kg w każdej ręce) x 3 serie,
6. Moje pierwsze "żurawie" z taśmą wspomagającą: 10 x 3 serie,
7.a i b: bic + tric: 5 kg x15 x 3 serie naprzemienne.
A potem godzina tej jogi.
Niedziela: 10 km rower + godzina TBC + godzina i ndoor cycling.
A na obiady malutkie krewetki z ciemnym ryżem i ogromna micha sałatki= S. gotuje w weekendy
.