Po raz drugi, bo poprzedni wpis wyparował i to już po skończeniu i z komentarzami. Została z niego jedna literka i jest zupełnie nieedytowalny..
Ostatni dzień Starego:
I pierwszy Nowego:
Oba gdzieś pod Śnieżką. Takiej świetnej pogody nie miałam chyba nigdy na świąteczno - sylwestrowych wyjazdach.
Tylko świeży, miękki śnieg zamienił się w twardy, zlodowaciały z ostrymi wypustkami i skończyło się bieganie po śniegu. Zostały oczywiście godzinne marsze przed śniadaniem.
Zawsze w Sylwestra cykam się, jak to będzie z sąsiadami bliższymi i dalszymi, kiedyś jakiś diabeł w nich wstępował i darli się całą noc i przy "muzyce" aż mi w brzuchu rezonującej.
A od kilku lat cisza, teraz też, tylko sztucznie ognie oczywiście i to takie niegłośne.
I w Budach (takie nasze schroniska/hotele w górach), gdzie jemy, jest dużo ludzi, masa dzieci, całe rodziny i wszyscy rozmawiają ze sobą, oglądają zdjęcia, opowiadają coś sobie - cicho. Rodzice tego pilnują. Muzyki w tych Budach nie ma.
A wczoraj na obiad wydawało mi się, że są tylko wielkie słodkie knedliki polane jagodowym sosem (okropne) i pokrojone w plastry knedliki z gulaszem i kiełbasa nie wiem z czym. I naleśniki z tym jagodowym sosem. I bez większej nadziei poprosiłam o coś niesłodkiego i vege, pani zaczęła coś mi proponować, z czego zrozumiałam tylko, że kapusta tam będzie. Zamówiłam. I dostałam podprażony pęczak z borowikami, cudownie doprawiony i surówką z białej i czerwonej kapusty!!!:) Przepyszny!!:) Schowałam paragon z nazwą (coś jakby huba??) bo może to jest wszędzie, tylko ja poprosić nie umiem...