Wczoraj miałam leniwy, domowy dzień i tylko szukałam co by tu zjeść. Był więc jeden nadprogramowy posiłek i dziś waga w górę. Mobilizacja! I nie ma, że naleśniki na obiad. Moje były "dietetyczne", bo dziś skrupulatne liczenie kalorii i aktywnie. Nic mnie tak nie mobilizuje do działania, jak cyferki na wadze.
Niestety plany sobie, a życie sobie i moje dietetyczne naleśniki, mimo że z obciętymi węglami, miały sporo kalorii i w rezultacie bilans dzienny wyszedł 1600kcal. Niby dobrze, ale nie do końca…
Śniad.- Keto chlebek z dżemem- 209kcal
2śniad.- 2 banany- 279kcal
Obiad- naleśniki/mleko, 2 jajka, łyżeczka mąki kokosowej, białko 15g, skrobia 20g/ z dżemem- 524kcal
Kolacja- 3 pomarańcze- 290kcal
3 kawy i mleko do kawy-322kcal
Musze chyba więcej jeść na śniadanie, to może udałoby się potem bez tych bananów? To w sumie nie głód, a przyzwyczajenie. Nie mam dość silnej woli, żeby skutecznie obciąć węgle…