Stoję w miejscu, zamiast chudnąć.
który to już raz...
Poświąteczny balast, prawie w całości, pozostał i tak sobie trwamy w zawieszeniu. Niby jem dietetycznie, ale deficyt nie zachowany.
Jem za dużo, czyli klasyka.
Od świąt nie tknęłam niczego słodkiego, co uważam za jedyny sukces.
Motywacja poszła w siną dal, mimo że jest milion powodów, żeby schudnąć.
W lipcu mam się widzieć z chudą siostrą i pewnie też dalszą rodziną, a tu pojawi się taka jedna z nadwagą, błeh.
Głupio mi wychodzić do ludzi, kiedy jestem jaka jestem.
Musiałam kupić większe ubrania i teraz jest to rozmiar 3XL, koszmar.
Nawet legginsy zrobiły się za małe/ciasne, szok.
Jako tako wyglądam w sukienkach, ale tu problemem są obcierające się, grube uda, wrrr
Nie wiem co mogłoby dać mi kopa, żebym wzięła się za siebie...