Od soboty mam wystawę. Taką o treści przyrodniczej. Mam tremę ogromną. I puste ściany w domu, bo wszystkie obrazy przygotowane do zabrania.
To moja ostatnia twórczość:
Dwa pierwsze z warsztatów z Adamem Papke (fajny gość)
Wiem, w odbitej kartce z kalendarza pomyliłam jedną literkę, ale tworzyłam to bez refki, po prostu w głowie sobie to odbiłam. Zdecydowanie nie polecam takich rzeczy robić - coś dziwnego się dzieje z mózgiem. Ale temat wyzwania był „Pierwszy dzień wiosny w odbiciu” - no to jest 🤪.
Ogólnie to straciłam moją 1TB kartę pamięci. Pożyczyłam przyjaciółce córki telefon w Australii, bo ona swój utopiła w oceanie (auć). No i wyjęłam kartę i zapomniałam gdzie ją schowałam. A miałam tam WSZYSTKO. Bo pamięci więcej niż na komputerze… wszystkie zdjęcia, filmiki, audiobooki. 😔
W rezultacie laska oddała mi telefon miesiąc po powrocie, bez etui i rysika (musiałam sobie dokupić nowy), uwalony i z potłuczoną obudową 😳. Teraz bez tej karty i tak nic mi po nim.
Bo nie pisałam- byłam w Australii, ale to już nudne w sumie 🤪. Z ciekawszych miejsc, to byliśmy na Tasmanii, ale w zasadzie oprócz góry Wellingtona (gdzie się wjeżdżało samochodem) w Hobart i promu Devonport-Geelong to nic tam nie było.
No autentycznie NIC. Puste przestrzenie, zero cywilizacji. Queenstown - miasteczko gdzie kiedyś były kopalnie złota i innych metali - ciekawe, ale to w zasadzie jedyny błysk cywilizacji, zatrzymanej zresztą w XIX w.
Natomiast przez tydzień byliśmy w Nowej Zelandii - i tu przepadłam. Zakochałam się. Ludzie mówili, że to ich marzenie. Ja jechałam jako osoba towarzysząca i opieka dla moich i cudzych latorośli (chodzi o 14-letnią córkę i jej przyjaciółkę). Byłyśmy na południowej wyspie, mniej turystycznej, za to dzikiej i absolutnie cudownej. Na pewno wrócę co NZ, tym razem objadę północną wyspę, tę z Auckland, Hobbitami, Maorysami i gejzerami. My lecieliśmy do Queenstown (tak, ta sama nazwa- w Tajlandii jest kopia nazw miejscowości z NZ), objechaliśmy pół wyspy, do Christchurch nie dotarliśmy se względu na to, że chciałyśmy zaliczyć fiordy i Milford Sounds - i słusznie, bo to niezapomniane wrażenia.
Aha, w Australii byliśmy na Sylwestrze w Sydney. Nooooo, powiem wam, że robi wrażenie!
Wracaliśmy przez Singapur i tym razem udało się zaliczyć Jewel.
Aha, w Australii prócz okolic Sydney, już nudnych jak flaki z olejem 🤪 byliśmy w Melbourne - ale byłam wkurzona do czerwoności, bo miałam zarezerwowany samochód w Geelong i co? I okazało się że oni nie respektują polskiego prawa jazdy! No szlag. Jakoś zarówno w NZ, jak w Tasmanii respektowali i nie było problemów. Był z nami mój tato z australijskim prawkiem, ale też był problem, bo kazali mu wpłacić depozyt, a on miał limit na koncie, bo miał próbę włamania na konto i mu bank nie przepuścił, a w tej dziurze banku nie było. Ja też nie mogłam zapłacić, bo musi być z konta kierowcy ; dlatego pojechaliśmy pociągiem i to za darmo, bo nie mieliśmy gotówki, a pani konduktorka nie miała terminalu. Po Melbourne właściwie tylko jest sens tramwajem lub metrem, no ale chcieliśmy jechać na wyspę Filipa na pingwinki. W NZ widzieliśmy, ale z daleka. Trudno. W Melbourne były tłumy, bo akurat Iga przegrywała na Australian Open. Ogólnie miasto ładne, ale wolę Sydney.
A teraz zapisałam się na warsztaty z Adamem Papke. Będzie ciekawie.
Zgłosiłam się do wyzwania łańcuszkowego. Każda osoba maluje poprzednią, robi sobie (lub nie sobie, ale jakiejś osobie) zdjęcie z tą pracą, a potem kolejna osoba to maluje. Ja jestem trzecia :) A moja praca wygląda tak.
Chłopak chciał ułatwić tłem i maską, ale było to tysiąckrotnie trudniejsze, niż gdyby tam była twarz. I te rękawiczki! Koszmar. Teraz ja muszę zdjęcie ogarnąć i niech kolejni się męczą. Hihi.
Byłam tam przez tydzień i dzień przed wyjazdem dostałam jakiegoś strasznego zatrucia. Od dzieciństwa tak się nie sponiewierałam. Noc przed wyjazdem praktycznie spędziłam w toalecie. Ostatni dzień przespałam na kanapie w hotelu, a potem we wszystkich środkach lokomocji.
Ogólnie było wspaniale. Zwiedziałam Santorini i przejechałam na drugą stronę Krety wynajętymi samochodem do plaży Elafonisi z różowym piaskiem. Wygrzałam sobie dupsko i wybaczyłam się.
3 moje własnomalowane pamiątki z Grecji:
A jutro moja starsza córka ma imieniny i idziemy kupować prezent - dla nas obu. Po nowym iphonie.
Zawsze miałam samsungi, ale obecny mi się wiesza i bateria już siada. No a iphone lepiej mi będzie z autem wspolpracować.
Ostatnio nie mam czasu wklejać tu moich prac, a powstaje tego sporo. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to zrobiłam FunPage na fb, gdzie to wszystko wrzucam. Więc zapraszam
A przy okazji - potrzebuję lajków pod pracą nr 1 - paproć z ślimaczkiem.
https://vitalia.pl/share... Jak się nie da wejść, to jest to strona Kwartalnik Artystyczny - i tam jest chyba najnowszy post z głosowaniem na okładkę - prace pt. Geometria natury.
Wstawiam moje prace, których sporo przybyło. Akwarela:
Olej:
Zapisałam się na kurs aquayear. Co tydzień trzeba namalować nowy obraz według zamieszczonego zdjęcia. Jako że miałam urlop, to namalowałam na 10 tygodni do przodu:
Będą następne, ale musiałam zrobić na zapas, bo nie będę miała czasu, a podoba mi się ten kurs.
Międzyczasie na moim ulubionym kursie była seria kenijska. Powstały takie oto akwarele (różne formaty)
A prócz tego własne takie:
I taki Kraków na prezent:
A żeby mi się jeszcze nie nudziło, to był live z Kasią Kmiecik i powstało to cudo:
Ma być u mnie w mieście Nikolas Lopez. Trzydniowe warsztaty. Kosztują pierdyliard, ale gość jest z najwyższej półki. Niestety, jestem na liście rezerwowej, bo brak już miejsc, w dodatku tylko na 2 dni mogłabym, bo trzeciego dnia jadę na konferencję. Takie życie :(
O ile z fabryki pociągów jestem zadowolona, chociaż temat był z pozoru smutny, brudny i taki mało atrakcyjny, to dzisiejszy temat warsztatów kompletnie mi nie podszedł. Jednak nie mam doświadczenia w malowaniu z taką delikatnością i lekkością, bez detali, plamami i zaufaniem do farb. Mimo to bardzo dużo się nauczyłam, choćby na błędach. Dzisiaj tematem był widoczek z Wyspy Czaszek, gdzie ponoć kręcili King Konga. To moje dzieło:
Dla usprawiedliwienia dodam, że sam mistrz też nie był ze swojej pravy zadowolony.
Tak wyglądał jego obraz:
i nie miało być tak samo - każda praca to inna interpelacja - to mi się podobało.
Wieczorem jeszcze malowałam a livie z Kasią Kmiecik zachód słońca, i też nie jestem zadowolona. Papier satynowy to jakiś koszmarek, w dodatku malowałam na innym podkładzie i innymi farbami. Ogólnie pojechałam samowolką, ale miałam ku temu podstawy.
I też się nauczyłam. Głównie tego, żeby unikać papieru satynowego. Po co oni go w ogóle produkują?!
Kasia Kmiecik maluje przepięknie, ale nie wiem, czy chciałabym do niej na warsztaty się zapisać. Chyba nie moja bajka. Ale może mi jeszcze odbije.
Dzisiaj dwie akwarele. Miałam potrzebę czegoś własnego.
Pierwsza to tak 50% własnego, bo zdjęcie było zrobione przez Ewę Gaj.
Druga akwarelka z własnego mojego zdjęcia, które gdzieś sobie tam leżało, ale mam do niego wielki sentyment. To widoczek z Saragossy.
A poza tym zapisałam się na weekend (cały weekend) na warsztaty akwarelowe u Minh Dama, wietnamskiego akwarelysty. Będzie ciekawie i bardzo się cieszę. W planie farbryka pociągów w sobotę i widoczek wietnamski.
I jeszcze na środę chciałam iść na warsztaty olejne. Słoneczniki 🤩.