Jak zwykle natchnięta jednym z pamiętników miałam wczoraj serie rozmyślań na temat moich "treningów". 8 miesięcy temu rozpoczęcie tych ,że treningów było kwestią decyzji...wyboru i raczej konieczności. Minus dla mnie ,że tak późno ale plus że nareszcie. Zatem zaczęłam od nordick walking. Nie ukrywam ,że na poczatku było ciężko - ale zapał poczatkującego pozwolił przetwać zimę. A jak wszyscy wiemy trzymała nieco za długo. I nie raz i nie dwa szłam z tymi kijami owinieta szalikiem po uszy. Wracałam cała mokra po 35 minutach. Oczywiście ,że się ze mnie śmiali że wyglądam jak narciaż co pogubił narty - czy sie zraziłam...w życiu!!! Też się z tego śmiałam :)))) Miałam spory zapał - co potwierdza treningi przy - 20 stopniach celcjusza :)) Potem role motywatora przeją pies. Zrobiło się nieco cieplej - no jak tu nie wziąść gadziny na 2 godzinny spacer...przecierz się ucieszy. Pies się cieszył i taplał w błocie...i miałam dodatkową aktywność ,czyli niemal codzienne kąpiele. Naszczęście mnie to jakimś cudem nie zraziło. Oczywiście były nieznaczne ,lecz dostrzegalne efekty moich zmagań. I jak to w tym procesie bywa na początku efekty widziałam tylko ja sama :))) Nie wiem w którym momencie te moje aktywności przestały być obowiązkiem ... chyba wtedy kiedy zaczęłam biegać. Tzn. przeszłam z fazy nieco flustrujących marszobiegów do normalnego biegania - to był szok. I chyba dobrze ,ze biegałam w lesie bo musiało to wyglądać komicznie. Nieco pulchna laska , z głupkowatym uśmiechem na twarzy i miną pod tytułem : ludzie ja biegnę!!! naprawdę biegnę!!! Nawet jak o tym pisze to sie śmieję. Niegdy w życiu nie biegałam. Nie cierpiałam tego. Bieganie kojarzyło mi się z niczym innym jak z paniczną gonitwą za autobusem. Albo z jakimiś idiotycznymi zaliczeniami na w-f. Po prostu pot i głupota....no głupota to ze mnie była!!
Ech...no nie wiem do końca co jest w tych aktywnościach że taką dają radość. Czy endorfiny to naprawde tak silny narkotyk? Wychodzi na to ,że tak. Wierzcie mi jak siadam na rower ,albo wchodze do basenu cieszę się jak dziecko...w wodzie robię fikołki ,staje na rekach ...i oczywiście pływam sobie te swoje 50 długości :)) Na rowerze wiatr we włosach - na maxa. Czasami mi sie wydaje ,ze jestem nieco postrzelona. Ale wolę być wesoła postrzelona, niż zgnuśniała depresyjna na kanapie z chipsami w jednej ,a coca-cola w drugiej rece...i że życie jest do dupy. Trzymając sie tej retoryki to jest to gó*** prawda :)) To my bywamy do dupy kiedy migamy sie od aktywności fizycznej ,kiedy zapominamy o sałacie na rzecz fryteczek - w końcu ziemniak też warzywo :) Ja tam już do dupy nie jestem! Jestem do wody, do biegu, i do roweru :)))) Jak zwykle sie nakręciłam...chcę na rower i do basenu i na biegi!!!