Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 sierpnia 2013 , Komentarze (10)

Serdecznie Wam wszystkim dziękuję za życzenia!!!! Nietety niewyobrażalny ogrom pracy na mnie spadł...i się odbiło to na Vitalii. Basen oczywiscie był i wczoraj i przedwczoraj....i były spacery. Brakuje mi 2 h w ciagu dnia na rower...jakoś je musze wygospodarować zanim skończy sie to mistyczne lato :))))

Dziś mega krótko i to właściwie pożegnanie na niemal 5 dni. Wracam do was prawdopodobnie w poniedziałek dopiero. Prawdopodobnie bo jak bede miała dostęp do netu to się pewnie nie powstrzymam :))))) Zatem dziś znowu wyruszam na południe w moje ukochane beskidy. Już ostrzę buty na wędrówki...pakuje jogurciki i inne dietetyczne frykasy. A tam czeka na mnie ogród pełen świeżych warzyw i będę sie nimi delektować aż 4 dni.Teraz kiedy warzywa sa tak nieziemsko smaczne naprawdę przemyka mi myśl o zaprzestaniu spożycia mięsa...kto wie :)

Zatem trzymam mocno za was kciuki...będe myśleć o was przy wszystkich podejściach :))))

Na koniec odrobina humoru...tylko sie za bardzo w to nie wczuwajcie :)))

12 sierpnia 2013 , Komentarze (15)

I jak napewno każda świerzo upieczona para poszliśmy z tej okazji na basen :))) Jakiegos powera dostałam i zamians 50 zrobiłam 60 basenów - co daje 1,5 km No wspraniale. Potem ugotowalismy wspólnie objadek - gulasz indykowy ...po prostu niebo w gębie i 100% fit. I tak minęło spokojnie popołudnie...nie usiedziałam jednak w domu i bryknęłam jeszcze 22 km rowerkiem wieczorem. Wierzcie mi pełna radość :))) A na deser juz w zasadzie nocą poszlismy na spacer z psem. W środę jedziemy na rocznicowy łikend przedłuzony znowu w beskidy - mniej więcej tam gdzie to się wszytko zaczeło :))) A skończyło się tak ...i było przy tym mnóstwo zabawy.

Jak to my mamy w zwyczaju nie planowalismy za wiele. Sukienkę kupiłam na allegro 2 misiace przed ślubem. Garnitur jeszcze później. Po wódkę pojechalismy dzień przed weselem :))) Zazwyczaj naszym podstawowym planem jest jego całkowity brak!! Wszystko się pięknie udało. Mieliśmy też niesamowita niespodziankę. Z angli przyleciał przyjaciel Tomka ,którego nie byliśmy w stanie zaprosić bo urwał sie do niego kontakt. Mimo to dowiedział się gdzie i kiedy i oczywiście się popłakalismy jak go zobaczylismy...i natychmiast został porwany na wesele. Było naprawde magicznie. Ja chyba nigdy nie zastanawiałm się nad tym jak ma wyglądać moje wymarzone wesele - ale jestem pewna ,że dokładnie tak jak wyglądało. Padał trochę deszcz....na plenerze stoczyliśmy się z fotografami w niezłą paryję (z tąd ta koparkla ,która nas ratowała:))) Goście siedzieli niespodziwanie długo i troszkę zabrakło jedzenia...ale dzielne kuchareczki szybciutko wynalazły przepyszne pierożki. A na nocnej sesji postanowiliśmy wskoczyc do naszej ulubionej knajpy na piwo - więc dostalismy od całego pubu serdeczne życzenia :))) Było na rockowo tak jak lubię! I uważam ,że w tej sukience wcale nie wyglądam na 90 kg ... w tym roku bylo by znacznie mniej :) Ale nic to. W zasadzie bardzo się cieszę ,że tak wyszło. Przynajmniej nie będe płakać teraz ,że taka byłam szczupła w dniu ślubu a teraz...hahaha...generalnie w dniu ślubu wyglądałam pieknie ,ale teraz wyglądam jeszcze piekniej. Matko jak się o tym rozpisałam...troche to pewnie nudne :) Ale takie to dla mnie radosne.

Dobra do rzeczy. Waga drgnęła ,mamy -0,5 kg. Zajeło mi 3 tygodnie żeby zrzucić nadbagaz z urlopu - masakra. Teraz jedziemy na 4 dni...mam bardzo mocne postanowienie żeby trzymac dietę. Będzie mnóstwo warzyw i żadnych boczków. Po prostu perfect fit. I zamiarujemy robić przetwory z cukinii...moze macie jakieś superowe pomysły?

9 sierpnia 2013 , Komentarze (18)

Jak zwykle natchnięta jednym z pamiętników miałam wczoraj serie rozmyślań na temat moich "treningów". 8 miesięcy temu rozpoczęcie tych ,że treningów było kwestią decyzji...wyboru i raczej konieczności. Minus dla mnie ,że tak późno ale plus że nareszcie. Zatem zaczęłam od nordick walking. Nie ukrywam ,że na poczatku było ciężko - ale zapał poczatkującego pozwolił przetwać zimę. A jak wszyscy wiemy trzymała nieco za długo. I nie raz i nie dwa szłam z tymi kijami owinieta szalikiem po uszy. Wracałam cała mokra po 35 minutach. Oczywiście ,że się ze mnie śmiali że wyglądam jak narciaż co pogubił narty - czy sie zraziłam...w życiu!!! Też się z tego śmiałam :)))) Miałam spory zapał - co potwierdza treningi przy - 20 stopniach celcjusza :)) Potem role motywatora przeją pies. Zrobiło się nieco cieplej - no jak tu nie wziąść gadziny na 2 godzinny spacer...przecierz się ucieszy. Pies się cieszył i taplał w błocie...i miałam dodatkową aktywność ,czyli niemal codzienne kąpiele. Naszczęście mnie to jakimś cudem nie zraziło. Oczywiście były nieznaczne ,lecz dostrzegalne efekty moich zmagań. I jak to w tym procesie bywa na początku efekty widziałam tylko ja sama :))) Nie wiem w którym momencie te moje aktywności przestały być obowiązkiem ... chyba wtedy kiedy zaczęłam biegać. Tzn. przeszłam z fazy nieco flustrujących marszobiegów do normalnego biegania - to był szok. I chyba dobrze ,ze biegałam w lesie bo musiało to wyglądać komicznie. Nieco pulchna laska , z głupkowatym uśmiechem na twarzy i miną pod tytułem : ludzie ja biegnę!!! naprawdę biegnę!!! Nawet jak o tym pisze to sie śmieję. Niegdy w życiu nie biegałam. Nie cierpiałam tego. Bieganie kojarzyło mi się z niczym innym jak z paniczną gonitwą za autobusem. Albo z jakimiś idiotycznymi zaliczeniami na w-f.  Po prostu pot i głupota....no głupota to ze mnie była!!

Ech...no nie wiem do końca co jest w tych aktywnościach że taką dają radość. Czy endorfiny to naprawde tak silny narkotyk? Wychodzi na to ,że tak. Wierzcie mi jak siadam na rower ,albo wchodze do basenu cieszę się jak dziecko...w wodzie robię fikołki ,staje na rekach ...i oczywiście pływam sobie te swoje 50 długości :)) Na rowerze wiatr we włosach - na maxa. Czasami mi sie wydaje ,ze jestem nieco postrzelona. Ale wolę być wesoła postrzelona, niż zgnuśniała depresyjna na kanapie z chipsami w jednej ,a coca-cola w drugiej rece...i że życie jest do dupy. Trzymając sie tej retoryki to jest to gó*** prawda :)) To my bywamy do dupy kiedy migamy sie od aktywności fizycznej ,kiedy zapominamy o sałacie na rzecz fryteczek - w końcu ziemniak też warzywo :) Ja tam już do dupy nie jestem! Jestem do wody, do biegu, i do roweru :)))) Jak zwykle sie nakręciłam...chcę na rower i do basenu i na biegi!!!

8 sierpnia 2013 , Komentarze (9)

Zdecydowanie komplementy to rzecz święta - byle by nie było od święta :)) Więc wczoraj miałam jakieś święto ... od kilku osób w pracy usłyszałam : ale ty wyszczuplałaś , jak to robisz?? Ech...no rozpływa się człowiek na takie słowa.

Choć nie ukrywam ,że mnie to nieco zawstydza. Głównie dlatego ,że nie wyglądam jeszcze tak jakbym chciała. Trochę mi ostatnio potrzeba takich nieco może płytkawych słów. Waga stoi w miejscu ,w lustrze ciągle wypatruje mega laski ... ale narazie ją jakoś zasłania taka nie mega laska. Wiem wiem ,że dużo już osiągnęłam i osiągnę jeszcze więcej no ale z okazji lata chetnie bym pokazała kaloryfer na brzuchu...a tam ciągle mam bojler. Nie zmienia to faktu ,że wyszczuplałam :) Mam spowrotem spore zaparcie jeśli chodzi o unikanie śmieciożarcia. Przestały mi się frytki i pizze śnić. Rozmyślam raczej jaką rybkę upiec w piekarniku. Warzywa są teraz absolutnie przepyszne...no i soczewica zwana cieciorką.

Zatem popijam sobie wodę z limonką i wypatruje rekordu temperatury na termometrze :))) A niebawem będe mieć rekordowo niska wagę !!!!!

6 sierpnia 2013 , Komentarze (16)

Zwlokłam się o tej 5:00 i w końcu pobiegałam rano. Czuje oczywiście wyśmienicie. Chociaż troche sie zaczełam porannym burakiem martwić bo od nieustannego potu na nosie nie mogłam sie umalować...naszczęście zdążyłam ostygnąć w porę :))) Biegało się trochę ciężko bo juz o 5:00 było prawie 20 stopni ciepła - no lato. Ale niech grzeje...jeszcze będziemy za tym tęsknić i to raczej już niebawem. Zatem ładujmy akumulatoy ile wlezie. W zasadzie o tej 5:00 to ja się caly czas budzę sama - w zeszlym tygopdniu tez. Problemem był niewyobrażalny leń...ten jak się zalągnie to strasznie ciężko go wyplenić. Ale już chyba narazie epidemia lenistwa zaleczona. Wczoraj bryknęłam na rower - 20 km. Czułam się jak na wakacjach u babci - ciepło ,żniwa ech. To jest dość fenomenalne ,że jazda na rowerze sprawia mi taka samą przyjemnośc jak 5,10,15 lat temu. Nawet chyba większa bo mam fajnieszy rower :))) Ale stara dobra wigrówka tez dawała rady. Okazało się ,że moje siodełko jednak wygodne nie jest i mam dzis masakrycznie obolałą pupę :(( Ale jak najbardziej było warto!!

Mąż się niestety na rower nie skusił. Ale zliczyliśmy krótki spacerek z psem - 4km..wieczorny spokój i chłodek - cudowanie.

I jeszcze krótka refleksja mi się nasunęła o mojej mamie. To zdecydowanie piekna kobieta ,ale tenencje jednak rodzinne mamy nieco do przybierania na wadze klasycznie kobiece : pupa, brzuch, uda. Coprawda ona w moim wieku napewno nie wazyła tak duzo jak ja...ale z wiekiem siedząca praca i zaniedbanie żywieniowe zrobiły swoje. Niestety skutkiem nadwagi i braku ruchu były poważne problemy z kregosłupem. Groziła jej nawet operacja. Ja w tamtym okresie ważyłam dużo mniej niż teraz. Chodziałm na jogę conajmniej 2 razy w tygodniu , na basen, do pracy jździłam rowerem (ok. 18 km robiłam dziennie). Chyba z dwa lata namawiałam mamę na joge i basen oraz na NW. W końcu chyba bardziej przekonał ją fizjoterapełta - zresztą mniejsza z tym kto. I tak już od 3 lat regularnie chodzi na jogę - zajęcia dla kręgosłupa pod okiem fizjoterapełty , na fitnes na basenie i dość regularnie chodzi z kijami...no bardziej ma trecking z racji terenu górzystego :))) Oczywiście zgubiła nadprobramowe kilogramy i świetnie sie czuje. I przynajmniej w części uważam to za mój sukces :))) Już od baardzo dawna nie ma żadnych poważniejszych problemów z kregosłupem - zdarzaja się przesilenia ,ale tylko wtedy jak zaniedbuje joge lub basen. Jak tylko wraca do ćwiczeń wszytsko jest ok. I to jest namacalny dowód na to ,że ruch potrafi leczyć :))))

5 sierpnia 2013 , Komentarze (9)

Ostatnio jakoś mi wpadaja w łapy artykuły o ludziach ,którzy przezwyciężają ogromne problemy w swoim życiu - choroby ,utrata pracy itp. I wczoraj sobie uświadomiłam ,że ja mam tylko schudnąć! Człowiek jest w zasadzie zdolny do wszystkiego więc dlaczego ja miałabym nie być w stanie wyrobić sobie takiej sylwetki o jakiej marzę :) Wiem czego chcę, wiem jak to osiągnąć więc cholera do roboty!

Z drugiej strony dopadła mnie lekka panika :))) Do końca roku zostało 4 miesiące...a ja jestem w połowie drogi do sukcesu...powinnam być nieco dalej. No nic - po prostu wakacje mnie mocno odciagnęły od diety. W sumie od ćwiczeń nie...no ale z dietą różnie było. Ale już wróciłam...już mam dawne zacięcie i wszystko idzie zgodnie z planem. Tzn. zacięcie idzie z planem bo jakoś po wadze planu nie widać. No ale nie dajmy się zwariować :)))

I jeszcze słówko o diecie...zakochałam się w soczewicy :))) Wyczytałam gdzies ,że mozna ja stosować jako zamiennik np. ryżu :))) I zagościła na dobre w moich zupach. Gotuje ją osobno - w sensie nie w zupie:)) Dzięki temu zupa nie jest soczewicowa...tylko z jej dodatkiem. Mąż się tym też zachwyca - więc musi być niezłe. Zatem była w zeszłym tygodniu pomidorowa z prawdziwych pomidorów z soczewića :)) Koperkowa..z soczewicą...i soczewicowa z soczewicą :))) Dla mnie bomba. Jakoś nie mogliśmy nazwy zapamietać i z soczewicy nam się zrobiła ciciorka - i tak już zostało :)) Jesteśmy fanami ciciorki.

Dla ciekawych :

http://www.nigellalawson.pl/abc_gotowania/soczewica_na_zdrowie.php

 

1 sierpnia 2013 , Komentarze (11)

No niestety lipcowy urlop jednak rozchwiał mój treningowo/dietetyczny tryb. I już jakoś tak na 100% na dobrą drogę nie wróciłam. Na dobrą sprawę znowu jakoś walczę ze sobą codziennie. Może tak bardzo nie powinnam się martwić bo zaczynam wygrywać. W sumie kryzysy są wpisane w scenariusz każdej walki...trzeba to przeczekać i nie dopuścić do jakiegoś dalego idącego rozluźnienia. Wracam zatem do osiagania małych sukcesów...a w efekcie i tych wielkich.

Wczoraj był basen i 1,5 km! Znacznie szybciej pływam :)) I stwierdziłam ,że te 60 długości nie wykańcza mnie jakoś masakrycznie. W zasadzie wychodzę mocno spełniona z tego basenu :)) Ale nie o tym chciałam. Po drodze na basen zgarniałam męża od kolegi co prowadzi taki letni bar parasolowy : fryteczki ,hamburgerki itp. Strasznie byłam głodna...a tam te frytki tak pachną...i normalnie nic:) Całą drogę jak tam jechałam to się martwiłam jak ja sie tym frytkom oprę. Ale na miejscu stwierdziłam - no bez przesady..nie takim się opierałam. To już jest chyba jawny dowód na to ,że wracam do siebie. Gorzej z bieganiem rano - ale może i to wróci :))) Bo naprawde dawało niesamowite efekty.

Zatem maksymalnie do dzieła. Jest nowy miesiąc i to jest nowa szansa...a za 31 dni sprawdzamy efekty...i jestem pewna ,że beda piorunujące - tylko nie odpuszczać!!! Jestesmy już tak daleko...i tak blisko celu :)))

31 lipca 2013 , Komentarze (14)

Tak się spinam teraz z tym bieganiem ,że całkiem zapomniałam gdzie ja tak naprawde jestem!!! Po lekturze ostatniego wpisu dorciaw1980  uświadomiłam sobie ,że moim największym sukcesem jest tak naprawdę dieta!!! Tzn. chodzi mi o zmianę podejścia do jedzenia ,a nie jakaś dieta cud z  tysiącem jajek i grejfrutów :) Pamietam jak na którymś forum przeczytałam żeby zapisywać wszystko co się je. Więc zakupiłam piękny notesik...i zaczęłam pisać. Pierwsze notatki były wzorowe :))) No ale na szczęście szybko się zorientowałam ,że to nie jest to co zjadłam....tylko to co miałam zjeść. A pomiędzy tym wszystkim cała masa podjadaczy się wkradała. Faktycznie może to nie były ciastka z kremem...bo pistacje, kawałek sera, plaster szyneczki ...chisy...zapiekanka - bo byłam na mieście...i tym podobne wymóweczki. Masakrycznie tego było dużo. W ogóle stwierdzam ,że w fazie najgorszej to ja siedziałam i cały czas cos jadłam. I jak tak w końcu zaczęłam sama ze soba byc uczciwa...to naprawdę byłam załamana. Że jak to: ja jestem jedzenioholikiem??? Niestety tak :((( Ale zwalczyłam to !!!

I dlatego za swój największy sukces uważam to własnie ,że juz tym żarłokiem nie jestem!! Jak mam stresa ide pobiegać - i dopiero to naprawde działa. Wierzcie mi!! Nawet największy problem przestaje mieć znaczenie po 5 km...w końcu trzeba jeszcze wrócic :))))))) Alkohol ,narkotyki i żarcie są po prostu niczym w porównaniu do enmdorfin!!! Dodatkowo każdy przebiegnięty kilometr daje tak niesamowitą pewność siebie ,że uszy odpadają. Już nie jestem i nigdy już nie będę użalającym się nad sobą grubasem. Teraz jestem nieco pulchną kobitka na prostej drodze do sukcesu!!! Matko...znowu sie nakreciłam :)))

w temacie jedzenia polecam blog:

http://poprostufit.blogspot.co.uk/2013/03/az-czyli-anonimowi-zarocy.html#more 

 

30 lipca 2013 , Komentarze (11)

Z dietą się trochę faktycznie opanowałam. Pilnuję sie jak mogę...jak nie mogę to sie też pilnuję :) Oczywiscie ,że wczoraj przy tym upale wpadł jeden na patyku lód...ale ni był zbyt duży :) Poranne bieganie nie wypaliło...z powodu upału nie jestem w stanie się położyć do spania przed 23:00...albo nawet 24:00 więc po tych 4,5 h snu ja nie jestem absolutnie wyspana. Wczoraj naiwna miałam nadzieje na wieczorne bieganie...ale o 19:00 termometr pokazywał nadal 34 stopnie - odpuściłam. I własnie takie mam wrażenie ,że za bardzo odpuszczam przy upałach to bieganie...ale z trugiej strony jesli organizm się buntuje to trzeba go posluchać. Zabrać organizma na basen jak taki tym jest zachwycony. Na basenie bez szaleństw - 1,325 km - 53 długości...tak jakoś finezyjnie nie równo :)

Dziś mam kregle po południu...w tej temperaturze to będą chyba wodne kręgle. Z utęsknieniem oczekujemy na porządny deszcz.

Trzymajcie się!!! Najlepiej lodówki :))

29 lipca 2013 , Komentarze (8)

No jakiś słaby tydzień...po pierwsze po sobotnim ważeniu + 1 kg po urlopie - dupa i tyle. Owczem w odwecie w sobote było jeziorko i nawet sporo pływania. O dziwo bez grzechów dietetycznych ,ale wpadło kilka piw. W niedziele za to były kajaki...no naprawde się napociłam :))) Gwiazda łikendu była zupa z soczewicy - mega pyszna ,mega zdrowa , mega dietetyczna. Wnerwiła mnie ta waga...no ale cóż sama jestem sobie winna. Po spodniach niektórych niestety czuję ,że cos mnie przybyło. Może to przez upały i wstrzymywanie wody...nie wiem. Wiem ,że muszę spiąć dupeczke potrójnie. Niestety dzisiejsze poranne bieganie musiałm odpuścić....chyba ,że podziałałoby takie rozwiązanie :)))

Tak czy tak dziś zamieniam bieganie na basen - tam te cholerne pyłki mają trudniejsze zadanie. No zobaczymy...leki troche pomagają. Ale właśnie na łikend zostawiłam moje proszki w pracy więc dzisiejszy poranek to naprawde była masakra - mimo ,że o dziwo spokojnie się obudziłam nawet o 4:00. Nieważne to zupełnie...popołudniu się wybasenuję ,i może jutro rano mnie te pyłki nie będą dręczyć.

Pozdrawiam piekielnie zasmarkana :))))

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.