Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 września 2013 , Komentarze (30)

Szklana wredota pokazała - 0,4 kg ...dobre i to. Chociaż nie ukrywam ,że po spaleniu ponad 4500 kcal w zeszłym tygodniu liczyłam na więcej. No ale jest jak jest...absolutnie mnie to z obranej drogi nie zrzuci :))) I jak to już jest w tradycji w nagrodę za sukces natychmiast wzięłam psa na spacer...endomondo pokazało ponad 8 km , co dało 788 kcal - całkiem nieźle  zaczynam więc miesiąc :)))
No ale do rzeczy...wygrzebałam fotkę jaką zrobiłam sobie w marcu. Walnęłam dziś porównawczą. Jak to skleiłam to doznałam szoku. Gdybym nie wiedziała ,że to ja zarzekałabym się że to muszą być zdjęcia którejś z was. Ciągle nie wyglądam tak jak bym chciała...ale jest coraz bliżej.

Postaram się już nie narzekać na brak efektów :))))
Kiedy wracałam na placu zabaw dziewczyna...czy tez kobieta... no laska po prostu ćwiczyła na drążku. I patrząc na nią już nie myślałam :chciałabym być taka jak ona...ale BĘDĘ taka jak ona! Zgodnie z deklaracjami zaczęłam squat chellange - dzień drugi za mną. Chyba zacznę tez robić pompki... No po prostu mam moc!!!!! Choc zapewne te zapędy będa musiały jeszcze pare dni poczekac aż minie @.

Edit: dzień skończyłam wynikiem 14,09 km spaceru , co wedłóg endo wypaliło 1317 kcal - bardzo fajna tendencja.

31 sierpnia 2013 , Komentarze (11)

No tak mi wyszło...odrabianie jakiegos tam piąteczku. Cały dzień sobie wczoraj wmawiałam ,że jest czwartek :)) No wiem ,że wiele z was cały czas pracuje w soboty a ja tu ślędzę o jedną. Dobra już nie ślędzę. Wypracuje co mam wypracować ,a po powrocie do domu trening perfekcyjnej pani domu. Trudno to będzie wpisać w endomondo :) Tak więc sierpień zamkne chyba wynikiem przebytych 170 km i spalonych 15 454 kcal - oczywiście sumarycznie we wszystkich moich aktywnościach :)

Miłego łikendu!!!!

30 sierpnia 2013 , Komentarze (8)

I tak w ramach przyspieszenia wczoraj spaliłam 1596 kcal ...przebiegłam nie 10 ,a 11 km. Pływanie w plecy bo tylko 54 długości - jednak troche te kilometry poczułam. Ale dziś oczywiście się czuję jak bóg młody :) Polewke miałam z psa przez całą trasę bo strasznie był czujny...z maksymalna zacietościa tropił wirtualne wiewiórki. I kiedy już się zaczęłam śmiać na głos z niej ona jak się nie puści w las...sarna była zupełnie realna :)) Była też na szczęście dużo dużo szybsza. Tak czy tak jak zwykle radość...sielkie widoki...a na koniec przepełniajaca duma. I wszystko wskazuje na to ,że zamknę miesiąc z niecałymi 16 000 spalonych kcal - to już bardzo blisko do 20 tysięcy!

Widoczki były bajeczne !!

Żeby nie było jednak tak cukrowo to mam jednak jeden powód do zmartwienia...i właśnie wczoraj sie on ujawnił - co dowodzi tylko temu że mega schudłam. Otóż moje drogie mój top do biegania ,który sie przepięknie sprawdzał przez te ostatnie 4 miesiace się nagle zrobił za duży. Wczoraj w powrotnej drodze już mega mi było nieprzyjemne z tego powodu i chyba jeszcze dzis rusze na miasto rozeznać możliwości mojego garwolinka w temacie dostarczenia mi odpowiedniego sprzętu. I w związku z tym może macie jakieś podpowiedz? Najgorsze jest to ,że pasuje to przymierzyć - zatem internety odpadają ,z resztą i tak jak patrzyłam po necie takie turbo profesjonalne kosztują około 200 zł - no niestety mnie na taki nie stać :((( 

29 sierpnia 2013 , Komentarze (15)

Zgodnie z obietnicą ,że zero litości wczoraj wypaliłam 1401 kcal. Co w skali miesiaca zwiększa dorobek do 13 613 kcal. I już się nie mogę doczekac rozpoczęcia września ...myslę ,że jak zepnę poślady to dam radę popalić 20 000 kcal! Bo czy jest coś przyjemniejszego niż pokonywanie własnych barier ??

Z powodu pieknej słonecznej pogody (czytaj :było za gorąco) zdecydowałam się bryknąć na rowerze...wyszło 28 km. Zapuściłam się w nieznane...było trochę ekscytująco choć to raptem kilkanaście kilometrów od domu. Ale endo pokazywało drogę ,która jak się okazało nie do końca istnieje...tzn istnieje ale to leśna dróżka dla mojej szosóweczki momentami była ona nie przejezdna - ale tylko moementami. Także w promocji miałam emocje związane z lekkim zagubieniem. Po raz kolejny to co na mapie wydawało się proste w realu wyszło jakies krzywe. Ale wierzcie mi tylko podwoiło to wielkość frajdy jakiej doznałam. Wróblik1981 pisała ,że rower daje prawie tyle samo satysfakcji co bieganie...no ja bym to prawie spokojnie wykresliła. Fakt ,że nie ma sie takiego wrzechunoszacego poczucia przezwyciężania samego siebie. Ale ja tutaj mimo wszystko nie znam dobrze okolicy...samochodem jadąc po pierwsze nie da sie np. wjechac do lasu ,po drugie wszystko umyka za szybko. I tak te moje wcale niezbyt długie wycieczki rowerowe dają takie poczucie odkrywania nieznajomego...czyli: fantazja fantazja jest od tego ,aby bawić sie na całego :))) Wbrew pozorom przy bieganiu mam podobnie ,ale jednak inny zasięg. Przy takich rozważaniach zaczynam jednak podejrzewać ,że nie jestem w pełni normalna. kobita po 30stce emocjonuje się wysoce ,że jeździła na rowerku...ech. Choć może jest to równie irracjonalne co podniecanie sie nowa torebką :))) Tak na marginesie torebką bym się też podniecała...czyli schiza na maxa.

A takie miałam wczoraj widoczki...no jak u babci na wiosce!

Wieczorkiem tradycyjny spacer z mężem i psem:)))

Zatem pozdrawiam serdecznie...Mileczna zechizowana.

28 sierpnia 2013 , Komentarze (11)

Wczoraj była jednak przerwa w bieganiu bo mąż wyraził chęć pójścia na basen. I już stwierdzam z cała pewnością pływam duzo szybciej. Do tej pory w 50 minut robilam 50 basenów ...wczoraj 60 basen skończyłam w 47 minucie! Jest nieźle :)))) To mi daje przepłynięte 1,5 km i popalone 568 kcal - bieganie jest jednak bardziej efektywne. Tak się jeszcze troszkę smutałam na tym basenie ,ale gdzieś po 20 długości stwierdziłam do cholery! Bo wiecie taki mnie dopadl nastrój irracjonalny pt.: nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi a ja sama jestem do dupy...no wiem głupie na maxa. Mąż się troszkę śmiał bo wymagałam tulenia przez dwa dni. No i tak sobie płynę ten 20 basen i w końcu mnie jakoś otrzeźwiło : co ty pieprzysz kobieto! Zdecydowanie zaczęła przezemnie przemawiać @. No dobra już się otrzasnęłam. Dziś dopiero drugi dzień @ więc raczej jeszcze dam rade pobiegać...zatem sadzę się na moje 10 km. Po niedzielnym ważeniu uświadomiłam sobie ,że do normalnego BMI brakuje mi tylko 4,8 kg...tzn zbywa mi 4,8 kg. Ach już po porostu czuję zapach zwycięstwa :))) Tak czy tak to co widzę w lustrze jeszcze baaardzo odbiega od tego o czym marzę. Chociaż dochodze do wniosku ,żetak jak wyglądam teraz wyglądałam przez większą częśc mojego dorosłego życia. I nie jestem pewna czy ten wniosek bardziej mnie smuci czy zachwyca. Smuci - bo to w cale nie jest dobrze...czyli od skończenia studiów sobie pięknie tyję równomiernie i nie bardzo raczej miałam tego świadomość...zachwyca - bo już jestem w punkcie w jakim byłam 2 lata temu. To już sporo wykonanej pracy...ale do Pani Perfect Fit brakuje mi jeszcze sporo. Zatem do dzieła bo roboty kupa jest. Chociaż fakt ,ze jestem w stanie przebiec 10 km stawia mnie na zupełnie innym poziomie podium niż byłam 2 lata temu :)))) A ja jeszcze nie skończyłam!!!!

I wierzcie mi ja sie cały czas zastanawiam co się tak naprawdę stało ,że rozpoczęłam ta walkę. Że sie zaczęłam przepoczwarzać...że nie bardzo potrafie uwierzyc w zdanie: to nie jest możliwe. Bo przecież wszystko jest możliwe tylko wymaga czasu. Co się wydażyło tajemniczego ,że od tych 8 miesięcy rozkoszuję się w walce z samą sobą...w przezwyciężaniu swoich słabości i bez kitu coraz częściej wygrywam. Nigdy bym siebie nie podejrzewała o jakąś taką potrzebę rywalizacji. W maju postawnoiłam zrobic te 10 km bo źle odczytawszy wpis jednej z vitalijek myślałam ,że ona juz biega po 12 km :))) W ogóle chyba całe to bieganie to było właśnie coś czego nigdy w zyciu nie robiła i naprawdę głęboko wierzyłam do tej pory ,że nie jestem w stanie...nie dam rady. Więc pomyślałam ,że spróbuję - i tak już zostało :)) Potem sie naczytałam u MargotG o tym jak rozkosznie się biega rano. Dobre dwa tygodnie się ze soba siłowałam żeby w końcu udało mi sie wstać - mnie!! Pierwszemu śpiochowi RP. Praktycznie cały czerwiec roszkoszowałam się tymi porankami...nie zważając na uszczypliwości od czasu do czasu. Ech...

Oj rozpisałam się...chyba troszke zanudzam. Zatem ja wpadam w wir pracy ,was zachecam do biegania, a sama juz obmyślam popołudniową trasę..może jednak las :)))

 

27 sierpnia 2013 , Komentarze (9)

Jakoś mnie z początku tygodnia dopadły poniedziałkowe smuteczki :(( Ogarniam się jak najbardziej...a żeby się tych marazmów pozbyć chyba potrzebuję jeszcze jednego dnia :( Mimo tych smuteczków wzięłam wczraj psa pod pachę i nura do lasu. Smuteczki po tych 6,6 km nie zniknęły ,ale było przyjemne uczucie spełnienia założonych celów. W endo moje statystyki wyglądaja całkiem przyzwoicie. Co prawda biegania mam ciagle mniej niz w czerwcu i lipcu ,ale ogólna ilość spalonych kalorii ponad 11 tysiecy  - i to już jest dużo więcej niż w czerwcu i lipcu :))) To naprawdę miłe kiedy się patrzy na miesiąc w kalenarzu ,a tam codziennie aktywności ,i jak zaczynam mieć ich mniej natychmiast muszę nadrabiać - bo nie fajnie wygląda :))) Zdecydowanie jest to forma motywacji - jak dla mnie bardzo skuteczna.

Edit: już wiem skad wczorajsza poniedziałkowa rozpacz...dzis przylazła @...wiec wczoraj mnie hormonami potraktowała :)

W łikend się troszkę porozpieszczałam. Na śniadanko były zpiekaneczki. Zawsze robiłam z bułki grachamki. Tym razem nei miałam ,więc wzięłam chlebek który sobie robimy...a konkretnie trudni się piekarstwem mój mąż. Wyszły duzo pyszniejsze niż z bułki. były tez pomidforki od mamy - pycha..moze dlatego cała zapiekaneczka byla tak cudowna. Zatem najpierw zapiemak pokrojone pomidorki na kanapeczce (doprawione bazylia, sola , czosnkiem)

A potem na to serek - dla mnie najlepsze z mozzarellą.

25 sierpnia 2013 , Komentarze (8)

Krótko bo zaraz lecę na basen...na temat...no na temat sukcesu :))) Sukces jest prosty - 0,7 kg!!! Zmierzyłam się też i także sukcesy. Od czerwca ma - 5 cm w biodrach, - 9 cm w brzuchu i - 2 cm w udzie. Coś słabo udo idzie :)) Tak czy tak świętuję dziś na maxa z tego powodu, zatem zgodnie ze zwyczajem idę na basen. Jestem już po godzinnym spacerze z psem...a planuje jeszcze wieczorkiem rower. Pogoda jest przecudna...nastrój jeszcze lepszy :))) I jeszcze słówko o spodniach obfotografowanych parę dni temu - spadają mi już z tyłka :)) Niestety ciągle wielki mam brzuchol...ale nic to -  z tym sobie też poradzę.

Przepis na sos słodko kwaśny znajdziecie tutaj:

https://www.evernote.com/shard/s250//sh/eacec86f-3dbd-4d6b-96b5-c95820696f36/1927d4fccc870f3560ba34d60b6ea442

Ja nie dodawałam w ogóle cukru - moim zdaniem jest lepsze bez cukru ,ale rzecz jasna jest to kwestia smaku.
Miłej niedzieli!!!

22 sierpnia 2013 , Komentarze (29)

Jednak mój lekki spadeczek formy ,który nie ukrywam troszkę mnie martwił , był wynikiem tych przeuroczych upałów :) Generalnie troche ciężko mi sie w sierpniu biegało ,ale ponieważ nie biegałam tak regularnie jak w czerwcu np. zrzucałam to na karb zbyt rzadkich treningów. Ale wczoraj udowodniłam ,że to guzik prawda i tyle! Mieliśmy iść na basen...ale jakoś zabrakło chęci. W dodatku zupa tak kusiła zapachem ,że natychmiast po pracy zjedliśmy objadek. Więc zarzekałam sie ,że gdzieś miedzy 17-18 pójde pobiegać. I niestety o 17 zaczeła sie taka ulewa ,że szok. Już zaczełam sie szykowac z żalem na siłownie...ale tyle mi zeszło że deszcz sie skończył. Wiec szybciutko leginsy i kurteczka i w długą. Tym razem pobiegałam po mieście - bo juz jednak późno. I to było to co tygrysy zdecydowanie lubią najbardziej! Delikatna mżawka ,delikatny wietrzyk ...wierzcie mi nie mogłam przestać. Tylko fakt ,że juz sie ściemniło nie na żarty zawlukł mnie do domu. Do 7 km nie byłam kompletnie zmęczona...te ostatnie 3 jednak trochę odczułam , ale mimo to biegło się tak lekko. Cudownie! I byłam zszokowana kiedy już skończyłam te moje zmagania w jakim zrobiłam to czasie - 1 h 20 minut. Rozumiem ,że nie jest to czas raczej średni...ale dla mnie to absolutny rekord!! W maju kiedy pierwszy raz przebiegłam 10 km mówj czas wyniósł 1 h 50 minut!!! Po prostu szał pał i co ino i w ogóle!!! Już właśnie we wtorek mi się wydawało przy tych 6 km ,że jakos mi ta trasa taka się krótka zrobiła. Ale wczesniej chodziłam tam z kijami więc trochę nie ma porównania. W kazdym razie z kijami zabierało mi to prawie 2 h ,a biegiem tylko 45 min! Kurcze...jestem w szoku od wczoraj na maxa.

A jako wisienka na torcie małe porównanie...no ja już widzę efekty tego mojego nawrócenia :))) Fakt nie są zbyt duże...ale w końcu dopiero się rozkręcam!!! Drżyjcie kilometry!

O przepisie na sosik pamietam....tylko z powodu eufori biegaczowej niestety wyleciało mi to wczoraj z głowy :)

 

21 sierpnia 2013 , Komentarze (9)

Znowu znam i rozumiem znaczenie słowa NIE :)))

NIE...dziękuje za to ciasto   NIE...nie bede jadła lodów   NIE...zamiast frytek poproszę surówki    NIE...wolę drobiową wędlinę niż szynkę    po prostu NIE ... już nie będę nigdy grubasem!!!

I cieszę się z tych sukcesów nieziemnsko. Jak jestem nieco głodna przed czasem posiłku mam ochote na pomidorka ,a nie na chipsiki...a niestety już w lipcu miałam na porwót takie ciągoty. Każdy chyba predzej czy później wpada w kryzys. I chyba niestety jedną z przyczyn są nasze sukcesy w odchudzaniu. Ja przyznam szczerze po 10 kg wpadłam naprawde w nielada euforię...i mimo ,że na dobrych pare tygodni się zatraciłam uważam ,ze to dobrze. Czasami trzeba po prostu poswietować sukces...ale kazde świeto powinno sie jednak skończyć :)) Tak czy tak świętowanie bez opamiętania mam juz za sobą. Nie wiem czy to komplementy po urlopie...czy zdrowy rozsądek :) W każdym razie I'm buck. Chociaż miewam chwile żalu do samej siebie ,że gdybym sie tak nie rozbestwila była bym gdzie indziej niz jestem...w innych spodniach znaczy :))))) Ale nie będę się tu absolutnie mazgać. Ustaliłam już komisyjnie ,że nie jest źle. Na dowód tego wczoraj bryknęłam z psem do lasu i pobiegałysmy 6,6 km. Pies oczywiście odnalazł strumyk zabagniony ,wiec po powrocie najpierw  pies pod prysznic ,a później ja. A po objadku rozpoczęliśmy przetwarzanie sterty pomidorów przywiezionych od mamusi.

I mamy tak:

- wyśmienity sos słodko kwaśny

- lecho z duża ilością cukini

- i pasteryzowane pomidorki na zimową zupę cud :)))

W pracy straszny ruch się zrobił. Ledwo miałam wczoraj czas żeby tu zajżeć. Nadrabiam wieczorem...niestety kosztem lektury. Tomek już zjadl dwie swoje ksiazki i jedna moja...a ja ciagle ślęcze nad pierwszą :( ...no nic może jakos to nadrobię. W każdym razie wschody i zachody słońca zmuszają do zrewidowania planu dnia..treningowego planu dnia. Plusem jest to ,że już moge biegac po pracy ...minusem ,że konic z bieganiem porannym. Ale nie skupiajmy się na pierdołach :))))

Pozdrawiam was serdecznie i do roboty !!! Już niebawem się spełnią marzenia!!!!!

EDIT:

Oczywiście w chwilce wolnego czasu zamieszczę recepturę na słodko kwaśny sos - naprawdę jest świetny. O niebo lepszy od sklepowych - a wierzcie mi dużo ich przerobiłam bo uwielbiam :))) Problem z tym moim sosem jest tylko taki ,że jest pyszny i zimy to on napewno nie doczeka :))

19 sierpnia 2013 , Komentarze (27)

Ech....no naprawdę wystarczy wyjście w góry...wycieczka nad jeziorro i od razu życie jest piekne na maxa. Dietetycznie na - 5 sie ocieniam...bo wpadły jedne fryteczki. Ale się nie obżerałam. Nawet się mi wydawało ,że jedliśmy troszkę za mało...no ale wpadło troche piwa więc się zrekompensowało. Pogoda idealna...no może troche wczoraj już było za ciepło. Jakoś tak maksymalnie wykorzystaliśmy każdy dzień ,aż trudno mi uwierzyć że to nie trwało tydzień :)

Zaczęłam od wycieczki...ja i maślana góra. Mąż niestety się nie zdecydował. I w moich bezludnych beskidach spotkałam prawdziwych ludzi :))) I powiedzieli mi  dzięndobry :)) Tylko pies się ich przestraszył. Do dzików startuje ,a ludzi sie boi - może i jest w tym jakaś logika. Tak czy tak było pięknie :

A kuku to ja :)

I oczywiście szczyt:

Jedną noc spędziliśmy romantycznie na łące...pod gołym niebiem oglądając gwiazdy. Ech...no w zasadzie to tak się to wszystko zaczęło :)) I tak póki co każdego roku jak jestesmy w sierpniu w beskidach powtarzamy sobie taka noc :)) Było bajecznie..spadły mi 23 gwiazdy w tym kilka ogoniastych.

I cały ten cudny łikend został zakończony w najwspanialszy dla mnie sposób...na rodzinnym zlocie spontanicznym usłyszałam w końcu ,że bardzo duzo schudłam :)))) Tralalalalala. Wiem ,że to głupie na maxa ale radość we mnie wielka. Mam ogromny zapał na powrót do diety i ćwiczeń. Po pracy basen obowiązkowo...może uda się także rower lub wieczorny spacer :)) No kocham cię życie!!!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.