Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 września 2013 , Komentarze (75)

No cóż po mamci to się pochwał nie spodziwałam...a szkoda. Tzn. stwierdziła ,że faktycznie ładnie schudłam ,ale ten brzuch mam jeszcze taki wielki :(((( Nosz k**** motywacja jak cholera. Tatuś dodał ,że to dobrze ,że mam same za duże spodnie ale żebym ich nie wyrzucała bo napewno mi sie jeszcze przydadzą. Ech...jak macie już dzieci to powiem wam ,że takie komplementy są do dupy!!! Ja się jak zwykle na te wspaniałe słowa nie odezwałam. Możecie się śmiać ,że pewnie mówili to w żartach...no żeby się nie awanturować lub nie płakać ja się też z tego śmiałam. Przykre jest tylko to ,że powinnam właśnie od nich dostać maximum wsparcia ,a w najlepszym wypadku słysze drwiny. A co jest w tym największą tragedią: oni są przekonani ,że dobrze robią. No szkoda słów.

Nie myślcie sobie ,że ochudzam sie dla nich czy w ogole dla kogokolwiek. Ale jak mają mi po 13 kg mówić : dalej jesteś gruba...to niech wogóle nic nie mówią. Założe się ,że nawet jak będe wazyc 55 kg dalej bedzie coś nie tak...powinnam sobie czym prędzej uświadomić ,że to co mówią nie ma znaczenia. Zreszta pewnie to wyolbrzymiam...w końcu nie są "super motywatorami" od wczoraj. Przez 30 lat powinnam już do tego przywyknąć. Dobra..srać to ,ale wkurza mnie to że zazwyczj od nich przyjeżdżam zdołowana. Faktem jest ,że jestem teraz tak wkór***** ,że miałabym ochotę ciężary podnosić lub biec aż padnę ze zmęczenia...tylko czy takie powinny być uczucia dziecka po odwiedzinach rodziców?

Nic to...u mnie lekki deszczyk więc zapowiada się zajebiaszcze popołudnie do biegania :)))To niesamowite jak wiele z Was interesuje się bieganiem. Obawiam się ,że ja mogę o tym nawijać w kółko ,a niechciałabym was zanudzać :))) Tym co się wahaja jeszcze podjąć pierwsze próby powiem tak: ja całe życie uważałam bieganie za najgłupszy sport na świecie. Kompletnie nie rozumiałam jak można się tym tak podniecać. Co może być pięknego we wstawaniu o 5 rano żeby pobiegać...lub taplaniu się popołudniu w deszczu. Teraz już wiem :))) I wiem ,że tego się opisać nie da ...to trzeba poprostu poczuć. Ale nie zapowinajmy w tej egzaltacji o najważniejszej rzeczy : sport ma nam sprawiać przyjemność. Jeśli jednak stwierdzicie ,że bieganie to nie to, jest naprawde milion innych aktywności które poprawią czy podtrzymaja nasza sprawność i dadzą nam przy tym maximum satysfakcji. Dlaczego ja zaczęłam biegać? Przez vitalijkę Tazik - znowu nie moge podlinkować :( Tyle się u niej naczytałam o tym jak zaczęła przygodę z bieganiem. Mnie się już zaczęły nudzić kije...na siłownie się czulam za gruba i tak 18 kwietnia wyszłam sobie popołudniu na mój pierwszy marszobieg. Właśnie po lekturze pamietnika Tazika. Bo tez pisła ,że wyszła na chwilę i zaraz wróciła bo kondycji brak. I zeby sie tym nie przejmować tylko wyjść na zajutrz znowu :))) I ja sie nie przejmowałam. Wpisując w google hasło "trening biegowy" wsykoczy wam całe mnóstwo planów treningowych dla początkujacych biegaczy. Zapewniam was ,że każdy zaczyna od marszobiegów. Ten co pobiegnie potem maraton też. Warto zajżeć na taka strone nawet jeśli nie zamierzacie dokładnie wypełniać takiego planu. Po prostu w ramach teorii co ma poprzec praktykę. Mój pierwszy szumny marszobieg mierzył jakieś 1,5 km i trwał nie więcej niż 30 min. Pamiętajcie o rozgrzewce!! Ja niestety sobie rozgrzewanie troche zlekcewarzylam na początku i troche nadwyrężyłam ściegno pachwinowe. Przykładowe rozgrzewki znajdziecie na youtube. Jeśli zapał do biegania nie minie po pierwszym tygodniu koniecznie pomyślcie o zakupie butów biegowych - poza stanikiem sportowych to jedyny sprzet jaki wam potrzebny. Ale konieczny. Nie muszą to być nike za 500 zł. Ja biegam od maja w kalenij za jakies 170 zl...a są i za 70 zł. Ja generalnie zaczynałam tak ,że truchtałam ile dałam rady - TRUCHTAŁAM ...to nie oznacza sprintu przez calą ulicę ,tylko spokojne szuranie. To ważne bo przy odchudzaniu prędkośc biegania powinna być taka abyśmy mogli prowadzić swobodnie rozmowę. I to tyle...trzeba tylko zacząć i nie przestać. Jak z każdym wyzwaniem decyzja jest najprostrza...trudne jest w niej wytrwać. Oczywiście ,że mnie takze zdażały się gorsze tygodnie. I takie dni że nie miałam ochoty biegać, albo biegłam jak za karę...ale nie przestałam. Te 10 km tak naprawde dopiero teraz sprawia mi maksymalną przyjemność. Myślę ,że fenomen biegania polega na czerpaniu nieopisanej satysfakcji z przezwyciężania samego siebie. Mogę sobie tylko wyobrażac co czuje człowiek który dobiega do mety maratonu - to musi być coś :))) Ale nie martwie się ,wcale nie trzeba naparzać tych 42,195 km aby czuć się panem świata. Ja po pierwszej 10 myślałam ,że oszaleję ze szczęścia :) To jest radość taka jakby sie coś wygrało i to coś jest mega - ile razy to sobie przypomninam mam dreszcze z radości. Każda kolejna dycha też cieszy...ale już nieco inaczej :))) I powiem wam już pod kątem odchudzania ,że teraz to znikam a nie chudnę. Przy czym na kilogramach jest spokojnie ,tak jak pisałam najwyżej 0,5 kg tygodniowo. Ale po ciele...jak się wysmukla, ujędrnia ,znika cellulit - to są efekty piorunujące. Teraz kiedy biegam najbardziej jestem uradowna kiedy wlaśnie mijam takich nieco pulchniejszych biegaczy. Jeśli zamierzacie zacząć tą wspaniała przygodę nigdy przenigdy nie wstydźcie się tego! Zapewniam was ,że nawet jak mijacie mega smukłą laskę ,biegnąca bez zadyszki jest spore prawdopodobieństwo ,że w zeszłym roku też była pulchniutka - ale nie przestała. I zachęcam żeby się uśmiachać do biegaczy :))) Nie powiem ,że nie dają satysfakcji wyrazy podziwu. Ja chyba tego jeszcze nie potrzafie jakos tak przyjąś bez zaczerwienienia...ale może się przyzwyczaję :))) I znowu powtarzam - nie biegam dla pochwał. Ale znowu ta sama analogia o z komplementami - jak słyszę od faceta WOW na to moje 10 km to się  czuje jak super woman :)))A tu prosze bardzo dowody...

 

Jeśli jeszcze nie usnęlyście dotarłszy aż do tego miejsca bardzo serdecznie życzę miłego dnia. I widzimy się na popołudniowym bieganiu!!!

13 września 2013 , Komentarze (19)

Z wielkim poczuciem spełnienia sobie wczoraj wracałam z tego biegania. Wyleciałam zaraz po pracy i w promocji wyszło słońce...już się z tym słońcem we wtorek żegnałam a tu bęc jaka niespodzianka. No i z powodu ,że się nie spodziewałam nie zabrałam słońcowych okularów - i mnie raziło na maxa. Wiedząc jednak ,że to już naprawdę może być ostatnie słonko absolutnie nie pomstowałam...krzywiłam się napewno okrutnie ,ale starałam się uśmiechać :)))) I było w końcu 10 km w czasie 1 h 14 minut. Czyli polepszyłam czas o 6 minut....a w stosunku do mojeje pierwszej 10 to już o 46 minut. Ponieważ całe popołudnie było cudne udało sie nawet męża na całkiem niezły spacerek wyciagnąć - prawie 5km. I to wszystko dało mi w sumie 1470 kcal popalonych kalorii. Póki co najwięcej.

Znowu zalała mnie fala komplementów...zaczynaja się komentarze pt. "czy ty nie chudniesz za szybko?" - NIE ...nie chudne za szybko. Moje średnie tempo ostatnio to 0,5 kg na tydzień. A syciągając średnią z calych 9ciu miesiecy to wychodzi tylko 0,32 kg na tydzień. Więc raczej bym powiedziała ,że się ociagam. Ale wiadomo żadnego efektu jojo ...czy tez oj oj ... nie mam zamiaru przyjmować.

Dziś znowu brykam na łikend do rodziców ,więc jutrzejszy poranek przywitam juz w beskidach :))) Nawet jak będzie mega lało nie odpuszcze sobie wycieczki na moją ukochaną maślana górę ,i mam wielkie nadzieje na grzybobranie! A to moje zeszłoroczne łupy :)))

 

12 września 2013 , Komentarze (15)

Dużo łatwiej mi przyszła ta rezygnacja niż się spodziewałam. Fakt ,że pogoda totalnie nie zachęca. Popołudnie spędziliśmy na gotowaniu. Przygotowalismy wpomnianą przezemnie galantyne z kurczaka. To taka wariacja na temat pieczeni rzymskiej z kurczaka. Niestety dla mnie to co wyszło odpada - sam tłuszcz. Nie dodałam nawet całej przewidzianej porcji tłuściny a i tak wyszło za bardzo. Z racji tego że kurcze suche dopdaje się troszeczke świniny. Ja zmniejszyłam ta ilość ,ale i tak kupa. Dla mnie za bardzo czuć świnie i tyle -  mąz zachwycony :))) Ale nie ma tego złego. Juz mam dwa pomysły jak zmodyfikowac przepis. Testujemy po niedzieli. Jak wyjdzie mi to czego oczekuje dam wam znać bo sama idea tej w zasadzie wedlino/pieczeni jest naprawde ciekawa. Jem tylko drobiowe wędliny dlatego bardzo mnie ten przepis pociąga. A stosując różne dodatki całkowicie się zmienia jego smak.

Ale dość już o jedzeniu :)))) Jak pewnie u wszystkich - u mnie leje. Raz wiecej ,raz mniej w każdym razie i tak planuję pobiegać. Wczoraj jak wspomniałam rezygnacja z przebierzki przyszła mi łatwo ,a to dlatego że miałam dzien pt. nikt mnie nie kocha nikt mnie nie lubi - te moje babskie nastroje sa dla mnie nie do ogarnienia :) Tym razem znowu mnie praca rozstroiła ,a przysięgałam sobie że nie będę się nią za nic w świecie przejmować. Niestety czasem trudno zagłuszyć ambicję...ale pracuję nad tym :))) I przyznam szczerze ,że to własnie sport mi w tym pomaga. Kiedy muszę uczestniczyć w idiotycznym spotkaniu pt. jaki kolor powinny mieć worki na śmieci całkowicie odpływam i wymyślam nowe trasy biegowe. A wczoraj to już moja schiza siegnęła szczytu bo jak tylko zamknełam oczy , tak tuż przed prawdziwym zaśnięciem jakos mi się bieganie zaczęło marzyć...słonko ,piękna ubita droga przez las i ja sobie tak nią biegnę :))) To bedzie moje ulubione marzenie senne !!! I Skania79 ma całkowita rację - to jest uzaleznienie od endorfin jak nic.

11 września 2013 , Komentarze (17)

Ja tam uważam ,że bieganie mi ten zachwyt stwarza. Przez te historie z laskiem kabackim nie ma mowy że pojade sama do mojego lasu więc biegam teraz po "mieście". Niestety wbrew pocieszeniom Gruszkin sprzed kilku miesięcy i pomimo ,że w Garwo naprawde sporo ludzie biega jak sie człowiek zaczyna ludziom przyglądać to patrzą na mnie jak na kosmitę. Może to przez nieschodzacy z twarzy uśmiech. No tak czy tak to nie jest jeszcze tak oczywiste dla społeczeństwa jak powinno. Pare dni temu nawet się wielce rozczarowałam biegaczkami tutejszymi bo jakieś nie światowe i się wogóle nie pozdrawiały ze mną. Jedna nawet takim mnie grymasem obdażyła ,że miałam ochote się zatrzymac i jej nagadać. Ale pomyslałma - głupia dupa jakaś i tyle. Za to biegne sobie dalej i widze jak się zbliża do mnie starsza pani z kijkami...myśle sobie pozdrowię ją ,ale zaraz po tem pomyślałam ,że jeszcze sie przestraszy jak tu ludzie takie durne. I wiecie co...to ona mnie z uśmiechem pozdrowiła - rzecz jansa odwzajemniłam banana i cieplej mi się zrobiło na sercu....może to z wiekiem taka madrość przychodzi. Chociaż np. jest dużo biegajacych chłopaków - młodziaki tak na oko z liceum i oni kompletnie nie maja problemu z tym żeby unieść łape i choć odrobine sie usmiechnąć. Zatem wczoraj dawka endorfin zadozowana. Znowu mi licznik stanal na 9,5 km - zapomniałam wracac boczną uliczką żeby te cholerne 0,5 km doleciało. Z kolanem ok...tylko sykneła co nieco jak juz po bieganiu chwyciłam noge do rozciagania czwórgłowego uda. Ale luz dziś już nie czuję tego zgięcia maksymalnego. W squatsach mam dziś "rest" od biegania tez bedzie rest bo muszę chate ogarnąć...i mam ambitny plan zrobienia galantyny z kurczaka :))) Jak mi wyjdzie wrzuce przepis.

Jak dla mnie wczoraj pogoda do biegania byla przecudowna. Około 19 stopni , słonkoa i lekki wiatr. Biegło mi się leciutko, bez przegrzewania i zadyszki. Cudnie!!! Wogóle już się nabawiłam tego stanu ,że ja nie moge usiedzieć w domu. Nawet jak nie mam siły biegać to po prostu biore psa i idziemy na dwugodzinny spacer. Nawet jak były takie dni ,że padało - mnie to kompletnie nie przeszkadza. Oczywiście muszę z tym zbastować bo letni deszcz to nie to samo co jesienna plucha. Ale z powodu tej że pluchy bóg wymyslił siłownie :))) Generalnie ja bardzo lubie biegać sama ,ale tak sobie pomyślałam że czas może zacząć poznawać ludzi zajawionych na zdrowy styl życia :)))

Pytacie o moja dietę. To długa historia :))) Generalnie sama układam swój jadłospis na podstawie tego co wyczytywam w internetach - a edukuje się już praktycznie od roku. Zaraz po ślubie postanowiłam ,że jak nowe życie to nowe życie. Więc było pierwsze podejście do odchudzania. Przypadkowo jak zwykle trafilam na stronę activii i tam był taki fajny program w zasadzie taka darmowa vitalia. Dieta i ćwiczenia. Oczywiście nie takie indywidualne ,ale bardzo fajny jadłospis i przdewszystkim mniej więcej nauczyłam sie planować posiłki i dowiedziałam sie z czego powinny sie składać. Krok pierwszy to dla mnie to było nauczyć się jeść śniadania. Bo uważam ,że pierwszym moim krokiem do otyłości było właśnie zaniedbanie pierwszego posiłku (jadłam najwczesniej o 11 wstajac o 6). Zatem wyedukowana przez activie zaczełam jeść 5 posiłków dziennie. 3 troszkę większe i jedną przekąskę - owoc zazwyczaj. I tak jest do tej pory. Staram się też utrzymywać sumaryczny poziom spożywanych kalorii na 1500 kcal. Generalnie ja po prostu staram się jeśc zdrowo. Zero przetworzonej zywności ,dużo warzyw, chude mięso i ryby.  Myślę ,że jednak warto się konsultować ze specjalistami - szczególnie na początku kiedy musimy się zwyczajnie nauczyć jak jeść żeby było dobrze. Na tej mojej activiovej diecie (przy czym nie polegało to na wyłącznym jedzeniu jogurtów) schudłam 7 kg. Było cudnie  :) Niestety tamten program się skończył...przyszedł listopad /grudzień ...bez wsparcia i z świętami za pasem przytyłam z powrotem 4 kg. Potem była historia z babcia co się jej należa kwiaty (za tekst : ty zamiast chudniesz to tyjesz) i tak 7 stycznia 2013 roku podjęłam drugie podejście z waga startową 87 kg. Miałam sporo notatek z programu activii...ale naszczęście juz po miesiacu trafiłam na vitalię. Nie mam i nie maiłam problemów z układaniem jadłospisu - problemem moim zawsze były niezdrowe zachcianki ,które w stresujace dni przechodziły juz napewno w konwulsy. Nie wykupiłam diety na vitali - bo uwazłam że to nie jest mój problem że nie wiem co jeść. Tylko to: żeby nie jeść tego co wiem ,że mi szkodzi. Moje standardowe menu obecnie wygląda tak:

-I śniadanie 2-3 kromi mojego razowca (dietetyczka kazała 3...fakt że są niezbyt duże) ,kromki smaruję serkiem naturalnym , do tego sałata, wędlina drobiowa, pomidor lub ogórek

-II śniadanie sałatka (mix sałat ,pomidor, i coś białkowego : tuńczyk , ser feta, ser mozzarella, soczewica, jajka itp.) nie robię raczej sosów sałatkowcyh i ograniczam sól

-przekąska : owoc ( jabłka ,brzoskwinie, morele, kiwi, pomarańcz)

-to już niby objad, ale ja jem go w pracy i traktuje jako przekąskę 2: gotowane warzywa (kalafior, fasolka itp.) jak mam to zupa z poprzedniego dnia lub porcja soczewicy

-kolacja: to już takie danie objadowe dzis np. piers z kurczaka z mixem papryk ,cukinia i soczewicą - takie danie a'la gulasz. W ostatnich miesiącach gotowałam dużo zup ze świerzych warzyw na 2 nogach kurczakowych ale obranych ze skóry i tłuszczu i potem to mięsko wrzucam do zupy. To jest ostatni mój posiłek zjadany między 18-19.

Jeśli tak się zdarzy ,że biegam jednak po tej mojej kolacji to dietetyk zaleciła cos po tym treningu skubną (jogurt, warzywa z mieskiem).

Praktycznie gotowe jadłospisy znajdziecie w początkowych wpisach vitalijki photka.kasia  - nie moge tego podlinkowac na tym kompie postaram sie później. Generalnie są też niezłe opinie o dietach z vitalii. No i aktywności. Oczywiście dieta to 70 % sukcesu ,ale mnie te aktywności bardzo motywują do tego żeby unikać grzechów jedzeniowych.

Troszkę sie rozpisałam :)))  

 

10 września 2013 , Komentarze (18)

Zdecydowanie to jest szokujące jak się widzi swój wpis na głównej stronie...nie jestem tu jakoś mega długo więc trochę zaskok.I szczerze powiedziawszy jak już zobacztyłam się na glównej to czekałam na jakąś fale hejtowania - tyle się tu o tym naczytałam. A tu nic....wszystkie komentarze powytywne. No szok :)))

Z kolanem bez zmian. Wczoraj wybrałam znowu spacer z psem (6,3 km) zamiast biegania. Próbowałam trochę truchtać i w sumie nic sie nie działo. Jest stłuczona rzepka więc boli mnie tylko przy pełnym zgięciu. 11 dzień squat challange tez zaliczony, ale nie dałam rady zrobić ciurkiem 105 przysiadów. Rozwaliłam to na trzy tury po południu. Bardzo tęsknie za basenem. Czyszczenie potrwa do końca tego tygodnia - ech.

Znalazłam też kolejne spodnie do "zwalczenia" :))) Moje spodnie sie już skończyły - atakuję spodnie męża. Nie po to nawet żeby w nich chodzić...taka pewnie trochę głupia forma motywacji. Bo mąż owszem brzuszek ma ale w dupci wąski i kiedy sie poznalismy wchodziłam we wszystkie jego spodnie. Fakt ,że teraz juz wynalazłam takie które sa na mnie juz za duże :)) Ale jak sobie zestawiam potem te zdjęcia i na jednym się kompletnie nie dopinam , a na drugim na luzie to już nie narzekam że nie ma efektów. I niesłychane naprawdę jest ,że to wszystko dzięki bieganiu!!! Jak na poczatku czytałam o niewiarygodnych efektach ćwiczeń aerobowych - w tym wlasnie biegania na czele - to troche niedowierzałam. Teraz wierzę i jestem żywym dowodem :))))

Szkoda ,że nie zrobiłam zdjęc tyłka przed rozpoczeciem przysiadów  - nie można przewidzieć wszystkiego. Jakieś tam zdjęcia jeszcze wygrzebię. I z tego miejsca bardzo wam polecam porobić sobie zdjęcia. Nawet nie po to żeby je publikować - ja w sumie nie miałam takiego zamiaru....ale efekt wydaje mi sie niezły i z radości bardzo się chciałam tym z kimś podzielić.I cały czas żałuje ,że praktycznie nie mam zdjęć z wagi maksymalnej. Choć nie powiem - mąż dostrzega zmiany i się zachwyca :)))) Ja troche niedowierzam - dopiero jak patrze na zestawienia zdjęciowe :)))Faktem jest ,ze jeszcze sporo pracy przedemną. Nie ma tu co mazgać i dywagować  tylko brać się do pracy nas sobą!!!

8 września 2013 , Komentarze (72)

Po wizycie u dietetyka wcale nie wyszłam uśmiechnięta. Ale może to dobrze ,że są fakty które przypominają mi o tym że jeszcze wiele pracy przede mną. Tak czy tak oficjalnie w 2 miesiące schudłam 4kg i wywaliłam 1% tłuszczu z organizmu. Dietetyczka twierdzi ,że to dużo...no ja liczyłam na więcej. Ale nic to...zrobiłam kolejne zdjęcia i efekt jest niezły. Zdecydowanie uważam ,że bieganie wymiata!!!! Kurcze nie spodziewałam się po sobie takiej konsekwencji ,ale wierzcie mi to się cholerka opłaca:))))

Na wczorajszym koncercie stłukłam sobie kolano. Nie wiem jak ja będę biegać w tym tygodniu :( . Z zaciśniętymi zębami zrobiłam jednak przewidziane na dzisiaj 100 przysiadów i tym samym 9ty dzień squat challange zaliczony. Dziś to chyba na rower bryknę - zawsze to mniejsze obciążenie dla kolanka.
Pozdrawiam was serdecznie!!! Nie odpuszczajmy!!!

I troszkę muzyczki....zespół z mojego rodzinnego miasta :)))





6 września 2013 , Komentarze (41)

W 9 miesięcy 12,6 kg....taka ciąża odwrotna :))) W każdym razie ubrałam dziś spodnie o kolejny rozmiar mniejsze i posypały się komplementy. Nawet dziś to już koledzy zauważyli. Jednak jak kobita słyszy komplement od chłopa to ma on inny wydźwięk:) Wiem ,że to jest nieco płytkie ale kurcze naprawde włożyłam wiele pracy żeby doprowadzić się do porządku więc chyba mogę się troche tym ponapawać. Wczoraj w moim sklepie kobitka sie pyta czy nadal biegam...no ja że biegam...i na hasło 10 km usłyszałam ,że szacun :) I powiem wam ,że dzięki temu że sie za siebie wziełam i nieodpuściłam mam niesamowity power do wszystkiego. W pracy dostaje same gnojskie projekty i kompletnie mnie to nie rozstraja. Żaden problem nie jest wystarczajaco duży żebym mogła przed nim zadrżeć...po prostu mogę wszystko!!!

Dziś wizyta u dietetyka- kontrolna. Chce się zmierzyc tylko tym jej urządzeniem i zakończyć z nią współprace bo uważam ,że z wami dam sobie sama radę. Ogarniam temat prawidłowego żywienia. Chociaż zaczynam rozmyślac o tym jak powinno wyglądac moje menu w okresie "stabilizacji" - czyli żeby było "żyli długo i szczęśliwie". A ? propos długo i szczęśliwie taki dowcip w pracy u mnie chodzi - oczywiście z komentarzem ,że to o mnie i o moim Panciu. No to leci jakoś tak:Babka z dziadkiem żywili się zdrowo całe życie i dożyli sędziwego wieku. I żyli by tak jeszcze długo ,ale zdażył im sie wypadek samochodowy i...poszli do nieba. Po niebie oprowadza ich oczywiście Św.Piotr. I pokazuje wykwintne jadło : karkówki ,smażone kotlety ,frytki i co ino. Alkohole całego świata. Na każdy niezdrowy posiłek i popitek dziadek do Św. Piotra: - ale Piotrze toż to nie zdrowe...kaloryczne...alkohol! Na co Św.Piotr: - dziadku jesteś w niebie tu żadne ziemskie substancje Ci nie szkodzą możesz jeśc i pić do woli - to raj. Na to dziadek się do babki odwraca i mówi ze złością - k**** gdyby nie te Twoje otreby już byśmy tutaj kilkanaście lat temu byli!!!!

Świech śmiechem ... życie życiem. Ja tam jestem fit jak cholera i się do nieba nie spieszę...bo czy tam w ogóle byłoby gdzie biegać???

5 września 2013 , Komentarze (11)

Miło się było pozachwycać dwa dni swoimi efektami. Zrobione porównanie naprawdę poprawiło mi nastrój. No ale czas odłożyć różowe okularki z powrotem na półkę. Bo faktycznie do sukcesu mam już bliżej niż dalej ,ale ciągle ogrom pracy przedemną. Wasze typy brzuchów zdecydowanie zbiegaja się z moimi typami. Czyli najfajniej byłoby mieć po prostu fajny płaski brzuch ,ewentualnie lekko umięśniony. Poczytałam wczoraj po necie trochę o tym i nie mam się co martwić :) Mamusia natura tak nas skonstrułowała ,że trzeba naprawdę duużo pracy aby kobiecy brzuch zmienić w kaloryfer. Oczywiste jest ,że nie będę spędzać 8h na siłowni czyli mi to nie grozi. Póki co wczoraj spalone 1219 kcal - bieg 9,3 km plus prawie godzinny wieczorny spacer z psem. Jak to mąż podsumował: na tym twoim odchudzaniu to i psinka korzysta. Tak czy tak cieszę się ,że jestem już na tyle daleko że zaczynam w ogóle myślec o tym jak fajnie będę niedługo wyglądać...nie chciałabym tylko BĘDĘ :)))

 Wyciągnełam kolejną koszulke " z dawnych czasów" i pięknie leży. Kolejna ulubiona marynarka wróciła także na wieszak. W ten łikend postanowiłam posprzatać szafę z wszystkich za dużych rzeczy. Porobię zdjęcia - czas wrzucić to na allegro. Już mi się udało jedne spodnie sprzedać koleżance - jest zachwycona ,a ja tym bardziej. Generalnie ważę teraz tyle co 3 lata temu :))) Do wagi z czasu kiedy poznałam swojego męża - czyli do mojego pierwszego celu - brakuje tylko 6,4 kg. Dieta idzie jak marzenie, ćwiczenia jak burza więc cel zaczyna nam majaczyc na horyzoncie!!!

I tak to już bywa ,że jak tylko kończa się wakacje natychmiast zaczynają sie marzyć święta. I już wiem ,że będa dla mnie przyjemne. Bo to właśnie podczas świąt usłyszałam od babci :ty to zamiast chudnąć to tyjesz. W zeszłym roku chciało mi się płakać ...w tym roku kupie babci bukiet za ten tekst:))) Pojęcia nie mam dlaczego to tak na mnie podziałało ,ale zaraz po powrocie z światecznego urlopu rozpoczęło się spinanie pośladów. Zaczęłam 1 stycznia 2013 roku i trwam do dziś!!!

4 września 2013 , Komentarze (27)

@ już pomału ustępuje zatem ja ustepowac przestaję!! Znowu mi troche brakło do tych 10 km - wyszło tylko 8,5 km. Nic to...dziś z okazji lepszej pogody może las zaatakujemy :))) Tak czy tak razem z wieczornym spacerem wyszło mi wczoraj 1168 kcal popalonych.

Bardzo wam dziekuje za wczorajsze słowa otuchy odnośnie siłowni. Już sie napewno wybiorę. Mam plan żeby dziś. Zaraz po pracy do lasu na bieganie a wieczorkiem na siłownię..na pierwszy raz zapewne po 45 min wymieknę więc czasu wystarczy :))) Bo tak wczoraj was czytałam i stwierdziłam żem głupia. Faktem jest ,że jak zaczynałam biegać też się wstydziłam..na samym samym poczatku zdecydowanie wolałam jeździć do lasu żeby mnie nikt nie oglądał. Ale uświadomiłyście mi w tedy ,że to kompletnie bez sensu. Nie moge się wstydzić tego ,że walczę o siebie...ze sobą :) Żaden mistrz się tym mistrzem nie urodził...stał sie nim przez LATA treningów. Teraz wieczorami biegam po mieście bo już potrzebne latarnie i wczoraj po raz pierwszy jakąś taką dumę z tego poczułam. Więc czas poczuć dumę z tego ,że chodzę na siłownię i sobie modeluję mój już całkiem nie duży ,ale potrzebujący wyrzeźbienia brzuch!

Szczerze powiedziawszy to do tej pory nie zastanawiałam sie nad tym jak ja tak naprawde chce wyglądać. Celem nr 1 było zlikwidowanie regularnej otyłości i tyle. Na poczatku to raczej nieśmiale marzyłam o rozmiarze 42...może 40. W miare jak czytałam pamietniki dziwczyn ,którym sie udało zaczęłam wierzyc że powrót do 38 jest spokojnie do zrobienia i nie ma się co wstydzić o tym myśleć. Ale teraz zaczynam mieć chętkę na pięknie uformowane ciałko z delikatnie kobieco zaznaczonymi mięśniami :))) Bo niby dlaczego miałabym tego nie osiągnąć?? Czas naprawde uwierzyć w siebie!!! Cały sierpień wzorowo trzymam dietę. Zakończyłam na dobre sezon na lody (mam ogromna słabość do lodów pistacjowych ,których poza sezonem w mojej lodziarni nie ma). Chęci na zapiekanki zwalczyłam najpyszniejszymi zapiekankami na chlebku co mi go mąż robi - już całkowicie samodzielnie. Przymierzam się do opanowania sztuki robienia pizzy na pełnoziarnistej mące. I tym samym powinnam być już całkowicie wyleczona z moich pokus :)) Więc czas się na poważąnie zastanowić jaki chcę mieć ten mój wymarzony brzuszek :))

Zatem...czy brzuch nr 1 delikatny ,kobiecy?

Czy brzuch nr 2 z mięsniami zarysowanymi troche bardziej?

Czy brzuch nr 3 z wyraźna kosteczką z mięśni?

Ja osobiście najbardziej podobuje brzuch nr 1 ...ale patrząc juz teraz na kształt mojego brzucha to przy siłowni raczej spodziwam się 2 lub 3....no zobaczymy :)))

Ale i tak najważniejsze żebym w końcu miała takie zdjęcie...przy czym ja oczywiście jestem po lewej :)))

3 września 2013 , Komentarze (15)

Generalnie nie mam jakichś strasznie bolesnych okresów ,ale jeden dzień @ zawsze szaleje...i postanowiła zaszaleć wczoraj. W pracy masakra ,ale jakoś na nospie dojechałam. W domu niemoc totalna. W dodatku jak zaczęło lać i wiać to nawet pies odmówił spaceru i schował się bidulek pod łóżko w sypialni - czego kategorycznie robić mu nie wolno więc musiał się bać na maxa. A ja chyc pod kołderkę i nie wiem czy mi się to kiedykolwiek zdarzyło ,ale w praktycznie w jeden dzień przeczytałam całą książkę...dla mnie amazing. Już pewnie każda z was tą książkę czytała bo ja jak zwykle jestem nieco spóźniona...a mianowicie "Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quick. Myślę ,że sporo osób kojarzy film. Teraz kiedy przeczytałam książkę mogę już film obejrzeć:))) Mąż miał ubaw bo mnie jakoś tak ta książka wzruszała ,że ryczałam przez połowę...a zaraz potem się śmiałam. Może to jednak trochę @ mną sterowała i te jej cholerne hormony. Ech kobietą być :)

Troszkę miałam do siebie pretensje ,że nie ruszyłam dupy na siłownie....ale z drugiej strony z tą @ się nie miałam ochoty nigdzie pokazywać. Zatem moja wczorajsza aktywność skończyła się na 60 przysiadach i wieczornym 30 min. spacerze z psem. Mam nadzieję ,że dziś to już będę mogła pobiegać...chociaż cały czas ta siłownia wisi nade mną. Niechże mnie ktoś kopnie w dupsko bo już nie mogę samej siebie! No seryjnie mam jakiś irracjonalny lęk przed pójściem tam pierwszy raz. Że nie wiem o co chodzi...że gdzie ja taka na tą siłownię...że nie wiem co mam dokładnie zabrać ze sobą - i co będzie jak czegoś nie wezmę...ludzie no jakby słyszała zupełnie nie siebie!!! Ale jednak biegam sama...a tam mogą być jacyś ludzie :)))) Dobra to już było śmieszne tylko.

Ale abstrahując od moich wyimaginowanych obaw dotyczących siłowni to jak to bywa przy każdym początku miesiąca naszły mnie refleksje o całej tej mojej walce o siebie. I jak zobaczyłam w niedziele to swoje porównanie to mimo okresu nawet wczoraj mi uśmiech z twarzy nie schodził. Ja generalnie teraz patrząc na siebie w lustrze bynajmniej nie widzę tam laski. I wściekam się ,że kaloryfer na brzuchu nadal skrzętnie ukryty...dupa za wielka i w ogóle. Ale jak zobaczyłam te zdjęcia to sama z siebie byłam dumna. Nie nawet o to chodzi jak to wygląda tylko z tego ,że 9 miesięcy temu podjęłam decyzje ,że doprowadzę się do porządku i chyba pierwszy raz w życiu nie odpuściłam. Ja zazwyczaj w początkowym zapałem problemu nie mam ...ale po 3 - 4 miesiącach zazwyczaj coś pękało i rujnowałam wszystko co osiągnęłam. Tym razem kryzys przyszedł dopiero po 7 miesiącu i nie na żarty się wykoleiłam. Aż dziwne ,że po urlopie przywiozłam tylko 1 nadprogramowy kilogram. Gorsze jednak było to co przywiozłam pod czaszką :) Po pierwsze już lekki zachwyt z tego co osiągnęłam...a po drugie świdrujące przekonanie ,że nie dam rady. Że schudłam już tyle ,teraz się pewnie głupia waga zatrzyma i taka już zostanę na zawsze :((( I tym razem pewnie też wszystko poszło by na marne gdyby nie....NIEOCENIONA VITALIA. Jakoś was tu poczytałam wtedy...cos tam napisałam...ktoś do mnie napisał ,że motywuję...ktoś inny żeby się nie poddawać. Zaczęłam trochę myśleć że nie mogę was zawieść i tym samym samej siebie...i wróciłam. Nagle wezbrała motywacja...kilogram przepadł a ja już zrzuciłam kolejne. Po ciałku widać jak fajnie się zmienia. BIEGANIE NAPRAWDE ZJADA CELLULIT!!! Szczerze powiedziawszy to w temacie tego draństwa to już byłam całkiem pogodzona z oglądaniem go na swoim dupsku do końca życia...że jestem już nie młoda i w dodatku gruba więc cellulit jest w zestawie. Mąż się ze mnie śmieje na maxa bo jak tylko przechodzę koło lustra oglądam się i niedowierzam...cellulitu już prawie nie ma!!! Czasami mam ochotę was wszystkie przytulić...bo dzięki wam wytrzymałam 9 miesięcy i wierzcie mi to nie jest to dla mnie jakaś męka - w sensie dieta , ćwiczenia. Oczywiście ,że na początku było bardzo ciężko. Były załamki...chwile zapomnienia...potem wyrzuty sumienia. Czasami już po prostu tonęłam. Ale teraz znowu płynę dostojnie właściwym torem...prosto do celu!!!!

 

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.