No cóż po mamci to się pochwał nie spodziwałam...a szkoda. Tzn. stwierdziła ,że faktycznie ładnie schudłam ,ale ten brzuch mam jeszcze taki wielki :(((( Nosz k**** motywacja jak cholera. Tatuś dodał ,że to dobrze ,że mam same za duże spodnie ale żebym ich nie wyrzucała bo napewno mi sie jeszcze przydadzą. Ech...jak macie już dzieci to powiem wam ,że takie komplementy są do dupy!!! Ja się jak zwykle na te wspaniałe słowa nie odezwałam. Możecie się śmiać ,że pewnie mówili to w żartach...no żeby się nie awanturować lub nie płakać ja się też z tego śmiałam. Przykre jest tylko to ,że powinnam właśnie od nich dostać maximum wsparcia ,a w najlepszym wypadku słysze drwiny. A co jest w tym największą tragedią: oni są przekonani ,że dobrze robią. No szkoda słów.
Nie myślcie sobie ,że ochudzam sie dla nich czy w ogole dla kogokolwiek. Ale jak mają mi po 13 kg mówić : dalej jesteś gruba...to niech wogóle nic nie mówią. Założe się ,że nawet jak będe wazyc 55 kg dalej bedzie coś nie tak...powinnam sobie czym prędzej uświadomić ,że to co mówią nie ma znaczenia. Zreszta pewnie to wyolbrzymiam...w końcu nie są "super motywatorami" od wczoraj. Przez 30 lat powinnam już do tego przywyknąć. Dobra..srać to ,ale wkurza mnie to że zazwyczj od nich przyjeżdżam zdołowana. Faktem jest ,że jestem teraz tak wkór***** ,że miałabym ochotę ciężary podnosić lub biec aż padnę ze zmęczenia...tylko czy takie powinny być uczucia dziecka po odwiedzinach rodziców?
Nic to...u mnie lekki deszczyk więc zapowiada się zajebiaszcze popołudnie do biegania :)))To niesamowite jak wiele z Was interesuje się bieganiem. Obawiam się ,że ja mogę o tym nawijać w kółko ,a niechciałabym was zanudzać :))) Tym co się wahaja jeszcze podjąć pierwsze próby powiem tak: ja całe życie uważałam bieganie za najgłupszy sport na świecie. Kompletnie nie rozumiałam jak można się tym tak podniecać. Co może być pięknego we wstawaniu o 5 rano żeby pobiegać...lub taplaniu się popołudniu w deszczu. Teraz już wiem :))) I wiem ,że tego się opisać nie da ...to trzeba poprostu poczuć. Ale nie zapowinajmy w tej egzaltacji o najważniejszej rzeczy : sport ma nam sprawiać przyjemność. Jeśli jednak stwierdzicie ,że bieganie to nie to, jest naprawde milion innych aktywności które poprawią czy podtrzymaja nasza sprawność i dadzą nam przy tym maximum satysfakcji. Dlaczego ja zaczęłam biegać? Przez vitalijkę Tazik - znowu nie moge podlinkować :( Tyle się u niej naczytałam o tym jak zaczęła przygodę z bieganiem. Mnie się już zaczęły nudzić kije...na siłownie się czulam za gruba i tak 18 kwietnia wyszłam sobie popołudniu na mój pierwszy marszobieg. Właśnie po lekturze pamietnika Tazika. Bo tez pisła ,że wyszła na chwilę i zaraz wróciła bo kondycji brak. I zeby sie tym nie przejmować tylko wyjść na zajutrz znowu :))) I ja sie nie przejmowałam. Wpisując w google hasło "trening biegowy" wsykoczy wam całe mnóstwo planów treningowych dla początkujacych biegaczy. Zapewniam was ,że każdy zaczyna od marszobiegów. Ten co pobiegnie potem maraton też. Warto zajżeć na taka strone nawet jeśli nie zamierzacie dokładnie wypełniać takiego planu. Po prostu w ramach teorii co ma poprzec praktykę. Mój pierwszy szumny marszobieg mierzył jakieś 1,5 km i trwał nie więcej niż 30 min. Pamiętajcie o rozgrzewce!! Ja niestety sobie rozgrzewanie troche zlekcewarzylam na początku i troche nadwyrężyłam ściegno pachwinowe. Przykładowe rozgrzewki znajdziecie na youtube. Jeśli zapał do biegania nie minie po pierwszym tygodniu koniecznie pomyślcie o zakupie butów biegowych - poza stanikiem sportowych to jedyny sprzet jaki wam potrzebny. Ale konieczny. Nie muszą to być nike za 500 zł. Ja biegam od maja w kalenij za jakies 170 zl...a są i za 70 zł. Ja generalnie zaczynałam tak ,że truchtałam ile dałam rady - TRUCHTAŁAM ...to nie oznacza sprintu przez calą ulicę ,tylko spokojne szuranie. To ważne bo przy odchudzaniu prędkośc biegania powinna być taka abyśmy mogli prowadzić swobodnie rozmowę. I to tyle...trzeba tylko zacząć i nie przestać. Jak z każdym wyzwaniem decyzja jest najprostrza...trudne jest w niej wytrwać. Oczywiście ,że mnie takze zdażały się gorsze tygodnie. I takie dni że nie miałam ochoty biegać, albo biegłam jak za karę...ale nie przestałam. Te 10 km tak naprawde dopiero teraz sprawia mi maksymalną przyjemność. Myślę ,że fenomen biegania polega na czerpaniu nieopisanej satysfakcji z przezwyciężania samego siebie. Mogę sobie tylko wyobrażac co czuje człowiek który dobiega do mety maratonu - to musi być coś :))) Ale nie martwie się ,wcale nie trzeba naparzać tych 42,195 km aby czuć się panem świata. Ja po pierwszej 10 myślałam ,że oszaleję ze szczęścia :) To jest radość taka jakby sie coś wygrało i to coś jest mega - ile razy to sobie przypomninam mam dreszcze z radości. Każda kolejna dycha też cieszy...ale już nieco inaczej :))) I powiem wam już pod kątem odchudzania ,że teraz to znikam a nie chudnę. Przy czym na kilogramach jest spokojnie ,tak jak pisałam najwyżej 0,5 kg tygodniowo. Ale po ciele...jak się wysmukla, ujędrnia ,znika cellulit - to są efekty piorunujące. Teraz kiedy biegam najbardziej jestem uradowna kiedy wlaśnie mijam takich nieco pulchniejszych biegaczy. Jeśli zamierzacie zacząć tą wspaniała przygodę nigdy przenigdy nie wstydźcie się tego! Zapewniam was ,że nawet jak mijacie mega smukłą laskę ,biegnąca bez zadyszki jest spore prawdopodobieństwo ,że w zeszłym roku też była pulchniutka - ale nie przestała. I zachęcam żeby się uśmiachać do biegaczy :))) Nie powiem ,że nie dają satysfakcji wyrazy podziwu. Ja chyba tego jeszcze nie potrzafie jakos tak przyjąś bez zaczerwienienia...ale może się przyzwyczaję :))) I znowu powtarzam - nie biegam dla pochwał. Ale znowu ta sama analogia o z komplementami - jak słyszę od faceta WOW na to moje 10 km to się czuje jak super woman :)))A tu prosze bardzo dowody...
Jeśli jeszcze nie usnęlyście dotarłszy aż do tego miejsca bardzo serdecznie życzę miłego dnia. I widzimy się na popołudniowym bieganiu!!!