Witajcie
50 dnie bez liczenia kalorii za mną. Nie wiedziałam, że dam radę, że tyle wytrzymam.. a już na pewno nie myślałam, że waga po tylu dniach bez liczenia, będzie spadła :) A jednak. Może nie jakoś zawrotnie szybko spada, ale spada.
Niedziela powiedzmy, że spokojna. Z rana tylko szybka akcja na zastrzyk z M i do domku. Śniadanie, potem chwila odsapnięcia, następnie trening ;) po treningu chwila oddechu i przygotowanie do obiadu. Wszystko jakoś ładnie się dziś układa. Jeśli chodzi o trening wpadł orbitrek 50 minut i na tym dziś poprzestałam, bo jednak okres dzień drugi, daje się we znaki. A nie ma co na siłę robić treningu.
Posiłkowo dzień wygląda tak:
ŚNIADANIE: bułka kajzerka, ogórek, jajko na twardo z majonezem z olejem z awokado + kawa mrożona
OBIAD: ziemniaki z piekarnika, filet z piersi kurczaka i mizeria na jogurcie greckim ( niebo w gębie) + kawa mrożona
KOLACJA: chleb i polska z grilla + kawa mrożona
Kolacja nie była planowana, wyszła spontanicznie ale była pyszna. Kawki mrożone wyszły 3, ale ciepło i taka kawa mrożona to zbawienie ;) Woda oczywiście też była. Dzień uważam za udany. Samopoczucie dobre. Już nie mogę doczekać się końca roku. Zawsze te ostatnie dni się ciągną... a potem wakacje raz dwa mijają ;) Też tak macie?
Jutro znowu kombinacje, jak wszystko pogodzić, ułożyć plan dnia, tak.. aby wszystko udało się załatwić i z wszystkim wyrobić. Od rana będzie zabiegany dzień... oby tylko upału nie było :( bo okres mi w tym nie pomoże, a w ręcz przeciwnie... będę zła... Ale na pogodę nie mamy wpływu. Także działamy, walczymy. Pamiętaj, aby się nie poddawać. Trzymam za Ciebie kciuki. Życzę miłego wieczoru i udanego nowego tygodnia. Powodzenia. Pozdrawiam :) :*