Dzisiaj pospaliśmy dłużej, bo Krzysiek idzie do pracy po południu. Ja planuję pisać artykuły na portal z wróżbami. Powinnam napisać dwa cykliczne. Później może poczytam. Przyszykowałam sobie kolejną książkę o ćwiczeniach. Tym razem to Ćwiczenia cesarzy chińskich. Kiedyś je wykonywałam ale jak przestałam ćwiczyć to i je zarzuciłam. Teraz myślę czy by ich choć paru nie włączyć w codzienną aktywność na stałe. Ćwiczę je już od poniedziałku. Ponoć są rewelacyjne jeśli chodzi o wpływ na zdrowie. Mają odblokowywać meridiany, odmładzać. Niewiele jednak na ich temat jest w internecie. Chwali je tylko w zasadzie autorka książki, a to jak wiadomo może być tendencyjne. Z drugiej strony tuż po tych ćwiczeniach czuję ciepło i to bardzo intensywne na plecach. Może to po nich... Myślałam o tym by kiedyś jak schudnę rower zamienić na tai chi ale sama nie wiem czy to dobry pomysł. Rower też ma swoje zalety choć jest strasznie nudny, a tai chi wydaje mi się dość skomplikowane. O tym by ćwiczyć w grupie z instruktorem nawet nie myślę, bo kto by za mnie z domu wyszedł. Co do wychodzenia z domu to już straciłam w zasadzie nadzieję na to, że kiedyś nabiorę ochoty. Nigdy tego nie lubiłam to pewnie pod tym względem się nie zmienię, bo i po co? Domatorzy też mają prawo do życia. Przecież nikogo nie krzywdzą. Nie każdy musi być towarzyski i mieć ochotę na bywanie...Można doskonale egzystować i rozwijać się w zaciszu swojego domu...
Menu na dziś: zupa cebulowa z ziemniakami, mandarynka, tuńczyk z porem, jajkami, marchwią i majonezem, pieczony schab. Z rowerka dziś chyba zrezygnuję. Będzie za to joga...