Opowiadanie jeszcze do dopracowania. Prawdziwe na faktach. Majeczka ma się dobrze...
Historia Mai
Od kilku dni lało i mżyło na przemian. W kałużach
przeglądało się ołowiane, zasnute niebo i wierzchołki drzew prawie pozbawione
liści. Było zimno i mgliście. Tego dnia wstałam wcześnie, bo zmarznięty Józek
mi nie dał spać. Kocur był głodny i zaczął tuż po siódmej ciągnąć mnie za
włosy. On to potrafi. Łapie kilka włosów w pyszczek i ciągnie. Robi to zawsze
gdy ja śpię, a on czegoś chce. Tym razem chciał bym wstała i dała mu jeść.
Próbowałam się buntować ale jak zwykle przegrałam. Wstałam więc, nakarmiłam go i pozostałe koty.
Gdy wypuszczałam psa starłam z powiek resztki snu. Już po chwili parzyłam kawę
i budziłam Krzyśka. Mąż oczywiście wstać jeszcze nie zamierzał.
- A dajże mi spokój-
gderał. Człowiek ma wolne, a ty się wyspać nie dajesz.
- Wstawaj palić w piecu, bo zimno ciągnie z każdego kąta –
argumentowałam.
- Nie. Sama rozpal jak ci zimno- mruknął nakrywając się kołdrą.
Zrezygnowałam i poszłam po drewno. Za moment kucnęłam przy piecu i zaczęłam
usuwać resztki popiołu. Jeszcze byłam w trakcie gdy zadzwonił telefon,, Niech
dzwoni” pomyślałam i nie przerwałam pracy. Ktoś był jednak bardzo uparty.
Zostawiłam piec i złapałam za telefon. Usłyszałam pełen emocji głos koleżanki
Ewy, korpulentnej brunetki z sąsiedztwa.
- Chodź szybko- trajkotała – Pospiesz się, bo ktoś wyrzucił
pod domem Baśki małego kotka. Strasznie leje – dodała.
-Idź łap. Masz bliżej. Ja będę za chwilę- rzuciłam do telefonu.
Obudziłam Krzyśka, w pośpiechu narzuciłam na siebie poncho,
wsadziłam gumiaki i już za moment gnałam
drogą rozpryskując kałuże. W momencie wilgoć we włosach sprawiła, że się
wzdrygnęłam. Deszcz spływał mi po policzkach, moczył bluzkę, wpływał strużką za
kołnierz. Poczułam przejmujące zimno i zadrżałam. Pod domem Baśki czekała już
Ewa z parasolką. Po chwili dołączyła Baśka
w szlafroku i kurtce.
- Tego malucha ktoś wyrzucił chyba w nocy. Godzinę temu gdy
wyszłam z psem już tu był i miauczał – powiedziała Baśka, otulając się kurtką.
- Kociak jest dziki –
spytałam.
- A skąd podszedł do mnie i próbował się łasić. Dałam mu kawałek
kiełbasy. Nic innego nie miałam ----usprawiedliwiła
się Baśka.- Zostawić nie mogę, bo mój pies koty goni.
- Ja też nie mogę wziąć, bo niedawno przygarnęłam Kajtka-
mruknęła Ewa. Mój Marek jak wiecie za kotami nie przepada i z trudem na dwa się
zgodził. Trzeciego nie weźmie za nic. Już nosem kręci, że bezpańskie dokarmiam
- dodała.
- Ja wezmę wobec tego- odpowiedziałam.- Wezmę i znajdę mu
dom. Może zrobię wydarzenie na Facebooku, dam ogłoszenia do gazet, lecznic i
Internetu. – Szukajmy - ponagliłam.
Już bez słowa ruszyłyśmy do ogrodu. Deszcz lał coraz
bardziej. Mokre gałęzie chlastały mnie po twarzy, a krzaki agrestu czepiały się
spodni. Szłam krok za krokiem i nawoływałam. Z początku moim krokom towarzyszył
tylko szum deszczu i nawoływania koleżanek. Za chwilę usłyszałam miauczenie.
Głosik był cieniutki i piskliwy. Należał z pewnością do małego kota,
przerażonego w dodatku. Ewa pierwsza do maluszka dotarła. Odchyliła trawę i
zauważyła go pod gałęziami starej rozłożystej porzeczki. W sekundzie byłam obok,
schyliłam się i spojrzałam w olbrzymie, przestraszone oczy. Wyciągnęłam drżącą istotkę i przytuliłam, złorzecząc w duchu temu
kto ją tak okrutnie potraktował. Maleństwo okazało się śliczną koteczką - szylkretką. Miało około
sześciu tygodni i było całe mokre i chudziutkie. Podziękowałam Ewie i Baśce i
prawie biegiem ruszyłam do domu, chowając koteczkę pod poncho. Trzeba było
maleńką wysuszyć, ogrzać i nakarmić.
Krzysiek czekał na schodach.
- Masz go?- spytał.
- Tak mam- odpowiedziałam mijając go w drzwiach. – Szykuj
ręcznik i jedzenie.
Za pięć minut mała wcinała już jedzenie dla kotów. Była
bardzo głodna. Pewnie w poprzednim domu niedojadała. Moje koty przyjęły ją
spokojnie. Pies też. Nie było łapoczynów, fukania i dąsów. Starsze koty podeszły, powąchały i
zajęły się swoimi sprawami czyli wylegiwaniem się przy rozgrzanym piecu.
Malutka dostała imię Maja i cały pierwszy dzień przespała u mnie pod swetrem.
Chwilami się budziła, mrucząc lizała mnie po rękach. Od razu zdobyła moje
serce. Postanowiłam jej nie szukać domu. Wprawdzie mam sporo kotów, ale na
jeszcze jednego mnie stać. Już pierwszego dnia dałam jej preparat na pchły, bo
miała sporo. Drugiego dnia podałam leki na robaki, specjalne dla kociąt.
Następnego zajęłam się świerzbowcem usznym, ponieważ uszka były aż czarne w
środku. Widać było, że o Majeczkę nikt do tej pory nie dbał. Po paru dniach
Maja podbiła też serce Krzyśka. Niedawno obchodziliśmy trzeci miesiąc gdy jest
z nami. Nie żałujemy ani chwili. Jest wspaniała- miziasta, rozmruczana, słodka
i łagodna. Będziemy o nią dbać by już nigdy nic złego jej nie spotkało.
Zasłużyła na to tak jak każdy kot czy inna żywa, czująca istota.