Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 111018
Komentarzy: 4795
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 38 lat, Piernikowo

172 cm, 79.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lutego 2023 , Komentarze (28)

Obecnie mieszkam w domu w zabudowie szeregowej. Typowy obiekt mieszkalny w Holandii. Apartamentowce
są z reguły w miastach i to tych większych. W miastach takich po 100 tys mieszkańców ciężko znaleźć blokowiska – najczęściej są to wlaśnie osiedla szeregowców. Nowe osiedla mają nieprzelotowe drogi – to znaczy, że jeśli chcesz gdzieś dojechać, to nigdy przez osiedle – tamtędy da się tylkok dojechać do domu i nigdzie dalej. Dzięki temu dzieci mogą bawić się na ulicy, a koty spać leniwie gdzie popadnie – nie ma też obcych twarzy, przejezdnych, rozpędzonych aut – jest bezpiecznie. U mnie jest trochę ruchu, bo mieszkam na rozwidleniu dróg – tak więc dostaję reflektorami samochodu regularnie po salonie. Zadziwiające, jak szybko przestało mi to przeszkadzać. Pozostał jednak odruch zerkania, tyko właśnie przeszedł czy przejechał. Na starość będzie ze mnie dobra pelargonia – kupię sobie poduszeczkę i będę siedzieć w oknie i się gapić.

Mój dom jest niewielki – ma ponad 100m kw na trzech piętrach – daje to małe sypialnie na pierwszym piętrze i czwartą sypialnię na drugim. Nierzadko ta ostatnia jest podzielona też na kilka pomieszczeń, ale my trzymamy ją jako jedną przestrzeń, gdzie trenuję, wieszam pranie, trzymam roślinki przez zimę. Na pierwszym piętrze zaś mam garderobę, biuro i sypialnię. Największym pomieszczeniem jest biuro, ale nie chcieliśmy urządzać tam sypialni, bo to pokój od południa – dużo słońca, latem szybko się nagrzewa. Stoi tam za to szafa z książkami i drukarką, dwa biurka – jedno do gier i jedno do robienia paznokci i szycia na maszynie, a także szafka na akta, gdzie trzymam swoje drobiazgi i papiery; oraz bieżnia. Ta zajmuje najwięcej miejsca i wciąż jest pod znakiem zapytania, czy zostanie na kolejny rok. Typowy dom szeregowy w NK wygląda jak na filmiku poniżej.

Salon mam na parterze jako jedne pomieszczenie z jadalnią i kuchnią. Z kuchni wychodzi się do przybudówki nazywanej bijkeuken – często Holendrzy stawiają tam drugą lodówkę oraz pralkę i suszarkę bębnową. Ja mam tam zabudowaną szafę na cała ścianę, gdzie mąż trzyma nadmiarowe garnki i urządzenia małego AGD, a ja mam tam moje przybory do pracy w ogrodzie, kot ma swoje leżanko i wejście do szafy, a także jest tam wysuwana półka, na której stoi podczas pracy, automat do pieczenia chleba. Zapach chleba jest wspaniały, ale dość ciężki, jeśli się ma potem w nim siedzieć przez kilka godzin 2-3 razy w tygodniu. Z bijkeuken wychodzi się na ogród. Ten ma coś koło 40 metrów minus powierzchnia bijkeuken. Kiedyś mierzyłam, ale już nie pamiętam.

Mogę powiedzieć, że nie jest to mój dom marzeń, ale niczego w nim mi nie brakuje. Przynajmniej nie tak z nagłej potrzeby. W sypialni mam komode na ręczniki i pościele, dwie szafki nocne, łóżko nawet spore i dośc miejsca by chodzić dookoła.

W biurze gdyby nie bieżnia, to też byłoby dość miejsca. Ale jak bieżnię postawię pasem do góry to mieści się tam łóżko polowe, na którym śpi moja przyjaciółka. W garderobie jest dość miejsca, żeby się ubrać, przejrzeć w lustrze, tam też stoi waga, na którą codziennie wchodzę.

Jedyne co mi się średnio podoba to łazienka. Wciąż jej nie wyremontowaliśmy, bo to będzie duży koszt i trzeba będzie skuć podłogę i zrobić nowy drenaż w niej do prysznica – chciałabym prysznic z odpływem w podłodze [bez brodzika, bo te kojarzą mi się z wiecznym kamieniem]. Chciałabym też mieć wannę – do celów relaksacyjnych we dwoje lub w pojedynkę. Chciałabym mieć też bidet – w Portugalii się bardzo przyzwyczailiśmy do tego rodzaju higieny, ale może być też muszla z opcją mycia – są takie hybrydy ze słuchawką do podmywania się. No i umywalka – raczej spora, bo ja w niej robię dużo więcej niż tylko myję ręce – czasem myję włosy, podlewam kwiatki, przepieram coś, jak plama się zrobi, a także napełniam wiaderko od mopa czy szczotkuję buty jak się ubłocą. W grę wchodzi szeroka i głęboka umywalka. I problem z łazienką jest taki, że ona tego nie pomieści. Mam dość sporą umywalkę, kabinę prysznicową – a wolę system bez kabiny – i muszlę klozetową. Ponadto chciałabym mieć muszlę podwieszaną, bo łatwiej pod nimi sprzątać. Jednak do tego musiałabym stelaż ze spłuczką do niej wmontować w ścianę domu – to też zmniejszy przestrzeń… O wannie w obecnej konfiguracji nie ma mowy.


Co zaś najbardziej bym zmieniła, to ogród. Chciałabym większy ogród – może nie super duży – i fajnie byłoby mieć obok kanał. Wtedy zawsze można podlewać wodą z kanału, a nie wodą z kranu. Czasami są ograniczenia [podczas suszy] w podlewaniu ogródków. Mając wodę w kanale, nie musiałabym ich przestrzegać. W wynajmowanym domu tak mieliśmy – wąż ciągnęliśmy przez cały dom do ogrodu przed domem i tylko trzeba było dobrze pompę zarzucić.

Ten dom byłby zaś bardzo bliski temu, jaki bym sobie wymarzyła. Jeśli chodzi o szeregowce. Bardzo lubię tą wioskę – mieszkałam kilka ulic dalej w podobnym domu. Zaś w tym mieszkałam. brakowało mi tam też trochę ogrodu – bardzo fajnie jednak był urządzony, bo była przestrzeń pod płotami, aby się w ziemi pobawić, a także przestrzeń na środku, aby wystawić rowery przed podróżą, usiąść przy stole i jeść na świeżym powietrzy obiadki w weekend, wystawić leżak i się opalać. Była też antywłamaniowa brama wysoka na 3 metry – teraz zaś przed domem mam od razu wyjście z ogródka na chodnik – bez żadnego płotka, co w zasadnie mi zaś tak nie przeszkadza. Postawiłabym jednak jakieś donice jako granica działki..

Natomiast taki już naprawdę poza moim zasięgiem, ale marzenie marzeń – to taki advocaat huis byłby boski. Jakieś 6 razy droższy niż mój dom, hipotekę musielibyśmy chyba brać w poligamicznym związku partnerskim [koleżanka w Polsce ma tak dom – notarialnie osobny papier sporządzony – dom budowali we trójkę]. Klasa energetyczna E to słabo trochę jak na taki dom i tego budynku gospodarczego bym nie chciała, bo po co, ale ogród wielki i dom też niemały. Miałabym w nim wszystko to, co teraz, plus wannę, orbitrek i drążek na siłowni. Plus może jakieś miejsce zen do jogi, jakbym wreszcie jogę zaczęła uprawiać…

Tymczasem w sobotę był trening siłowy. Przedostatni w pierwszym tygodniu ćwiczeń nowego systemu nagród. Postanowiłam od poniedziałku zmienić treningi na trochę inne – może trudniejsze. Na inne partie ciała, trochę więcej z ciężarem ciała.

Zjadłam ogromne ilości słodyczy – 21 jajeczek czekoladowych, ciasto limonchello, trochę orzeszków w cieście prowansalskim. Do tego sporo wina. Czułam pod koniec wieczoru, że tego było wiele za dużo, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Czekoladowe jajeczka szczególnie mi żołądek zapchały.

We wsi zaś była akcja sadzenia przez dzieci drzewek. Trafiłam już na końcówkę, jak robiłam trening. Każde drzewko będzie miało tabliczkę z imieniem dziecka, które je sadziło. Obecnie ten park to nowe przedsięwzięcie we wsi i nie ma ani metra cienia w nim, jednak liczę, że nim umrę, będzie gdzie posiedzieć w słoneczne, piękne dni. Chciałabym mieć drzewo w ogrodzie, ale przy rozmiarze mojego, byłoby tylko drzewo, cień i nic poza tym.

Tymczasem mam pierwsze krokusy. Kremowa odmiana i żółta zebra. Powinny jeszcze fioletowe wzrosnąć. Muszę przeszukać moje archiwa, czy mam jeszcze jakieś dosadzone, bo ostatnio coś kupowałam chyba. Koleżanka ma mi dać w tym roku rozsadę przebiśniegów. Chciałabym mieć jednak konwalię – mam takie zacienione miejsce w ogrodzie, że byłoby idealnie.

Napisałam do pani Kamili, która szyje torebki tutaj w Holandii. Spodobała mi się jakiś czas temu komorniczka i na stronie zobaczyłam mnogość materiałów, jakie pani Kamila posiada i zakochałam się w szmaragdowych kamieniach.

Pani Kamila przysłała mi wizualizację – umówiłyśmy się na czarny pasek – zielony wyglądał świetnie, ale chyba lepiej postawić na kontrast – i do tego zielone boki.

19 lutego 2023 , Komentarze (45)

Mam 37 lat. Łapie się od kilku lat właśnie na takim myśleniu, że jestem na coś za stara. Ze to juz nie to. Ze zostanę osadzona jako osoba, której odbiło. „zrobiłaby se dzieciaka to miałby się czym zająć a nie o głupotach myśleć”. Słyszałam kiedyś takie zdanie. Ze jato nie mam prawdziwych problemów i głupoty mi w głowie. Nie uważam, żeby pogrążenie w komplikacjach życiowych lub pieluchy były czymś szczytnym, do czego powinnam dążyć, aby być prawdziwym człowiekiem. Pamiętam, jak mój tata powiedział nm kiedyś, żenię będzie już z nami chodził na sanki, bo jesteśmy na to dość duzi, aby chodzić sami. Przestał też zjeżdżać z nami. Nie pamiętam czy zjeżdżał sam. Kiedyś poszłam na sanki będąc na studiach. Byli tam ludzie w moim wieku ale z dziećmi. Ja zjeżdżałam z koleżanką. Czułam się dziwnie.

Znajomi poszli tutaj w Holandii na basen. Taki otwarty basen z wodą z kanału, jak u mnie we wsi. Kafelki wypucowane, ale woda zielonkawa. Byli jedynymi dorosłymi bez dzieci. Dużo dzieci chodzi na baseny same, bez dorosłych. Mając obowiązkowy dyplom z pływania i nurkowania w ubraniach, holenderskie dzieci bardzo często same są na łodziach czy plażach. Jeśli ktoś gdzieś utoniie i jest o tym w gazecie, to obcokrajowiec. Sasa i Lucas powiedzieli nam, że żuli się bardzo nie na miejscu. Lucas określił to, że czuł się jak pedofil. Za stary na basen. Inny mój kolegachldzi na veszczela na basenu siebie we wsi. Same dzieci i on. Niby próbuje zagadać, bo uczy się języka, ale tak głupio.

Podobają mi się kolorowe włosy i szalone oprawki okularów. Jednak mam wrażenie, że gdybym teraz wyskoczyła z niebieskim kolorem włosów – a taki miałam raz jakieś 10 lat temu – to by ktoś uznał, że mi się coś poprzestawiało i szukam atencji. Tak jak o kobietach koło 40-tki mówi się, że farbują się na „menopauzowy rudy”. Był taki okres u mnie w pracy, kiedy 3 dziewczyny – około 25 lat – farbowały się na róże, błękity, czerwienie. Dziś jedna z nich została czerwona i bardzo jej ten kolor pasuje. Ale szał przeszedł reszcie. Może jak zrobię dready to niektóre z nich pofarbuję? Może dobiorę doczepy w innym kolorze? Z drugiej strony mam taki kolor włosów, że słyszę całe życie, ze farbowanie ich to bardzo zły pomysł, że szkoda koloru.

Myślę również, że chyba powinnam dać sobie spokój z zaprzyjaźnianiem się z nowymi pracownikami. Polacy i inni obcokrajowcy przychodzą do nas do pracy około 20tki. Kiedyś mi współpracownica – polka – powiedziała, że muszę zrobić sobie dziecko, bo ja się starzeję i inni bezdzietni nie będą chcieli się trzymać i imprezować ze starą babą, a jak będę mieć dziecko, to będę mieć kontakt z ludźmi w swoim wieku i przez dziecko nawiążę znajomości. Nie dość, że nie lubię dzieci, to jeszcze nie lubię rozmów o karmieniu cycem czy butelką, pieluszkach, milestonach i innych około dziecięcych rzeczach. Świat rodziców, zwłaszcza matek, jest bardzo ograniczony do dziecka, a mnie interesuje świat, a nie w czym to dziecko jest wspanialsze niż wszystkie inne dzieci, o których słyszałam wcześniej. Mi brakuje ludzi do rozmów o rzeczach dla mnie ciekawych, więc po co mi szukanie znajomości wśród ludzi, których świat kręci się wokół rzeczy dla mnie nie ciekawych. Wpisy na blogach dotyczące dzieci zwyczajnie omijam. Posty na insta też.

Przychodzą też do nas do pracy co jakiś czas nowi Holendrzy. Ale to najczęściej uczniowie pracujący w soboty i wakacje [które są tu średnio co 7 tygodni na tydzień lub dwa]. Studenci tutaj to zatem 13-latkowie, bo od tego wieku można w NL pracować. Moje koleżanki z podstawówki mają dzieci starsze niż te w pracy. Z resztą nie bardzo wiem o czym pogadać – szkoła, jaki kierunek zawodowy wybrali – tutaj dość wcześnie zaczyna się nauka w kierunku zawodu – chyba jak mają 16 lat. Ale też sami nie szukają kontaktu ze mną. Mówią do mnie na „pani”. Najczęściej mam interakcję, jak proszę, by nie zostawiali po sobie śmieci na moim dziale. Czasem próbuję wymusić zwyczaj witania się rano, bo są w tym słabi. Więc raczej mam opinię upierdliwej starej baby.

I tak kiedyś próbowałam zagadywać. Poznać, co to za jedni. Ale chyba na to jestem już za stara. W moim wieku Holendrzy nie przychodzą do pracy. Jeśli nie zostali w firmie od czasu jak mieli 13 lat, to idą do wyuczonej pracy a te drobniaki, co się u nas zarabia, to ich nie interesują. Wystarczy zrobić jakieś szkolenie w handlu i zarobi się więcej pracując w sklepie. Zostało więc kilku Holendrów, którym jest zwyczajnie wygodnie u nas, ludzie mieszkający najczęściej w obrębie 3 km od szklarni.

Nie wiem jeszcze na co jestem za stara… na taką głupią radość pewnie. Entuzjazm. Jaranie się czymś. Czasem mam wrażenie, że to jest niepożądane w mojej grupie wiekowej. Może to to jest ten czas, kiedy łapie się mentalność starej biurwy z dziekanatu i widzi świat tylko na szaro bez nadziei przed sobą? Kiedy mąż przestaje się interesować, dzieci pyskować, praca znudzić, pies zestarzeć, a w kościach łupać?

Póki co czuje się na 20-kilka lat. Żyję trochę po studencku, obowiązków mam niewiele, minister finansów dba o budżet i jedzenie na stole… Mam czas na ciekawość, na książki, na konsolę ostatnio, na wydziwianie i dyrdymały. To moja młodość. Mogłoby tylko w krzyżu nie łupać.

W piątek był całodniowy post. Zjadłam jednego pączka, którego w czwartek koleżanka usmażyła. Z różą. Był wart grzechu. Kiedyś czytałam, że przy postach 5:2 można zjeść do 500 kcal i nadal liczy się to jako post. no to niech tak będzie. 300 kcal to jak zero kalorii, co nie?

Pobiegłam tydzień 10 treningów. Przeciągają mi się one, bo wciąż przekładam treningi na później, ale nadal biegam i nie przestanę. Tym razem miałam bieg 2×10 minut na 15 minut marszu. Nawet fajne tempo utrzymałam – 6:32. było już po zachodzie słońca jak wyszłam i zdziwiły mnie stożki wystające z ziemi przy przebiśniegach. Okazało się, że całkiem sporo krokusów tu rośnie. Nie pamiętam czy były tu wcześniej krokusy – wydaje mi się, ze jakieś 2-3 km dalej to tak. No i nie w takiej ilości. Było ich chyba setka na odcinku jakiś 30 metrów.

Był to 3 bieg w 8 tygodniu pod rząd mojego biegania, więc oto zarobiłam sobie na torebkę. Mam ochotę zamówić ją od razu. Czas pomyśleć o nowej nagrodzie. Miałam w głowie buty barefoot – może bym taką nagrodę sobie wybrała – ale z limitem cenowym. Może 2x po 8 tygodni? Bo jednak buty barefoot są drogie. Naturalna! dała linka do stronki z butami i ceny na sale potrafią być powyżej stówki. Boje się kupić takie buty drogo, bo boje się, że nie spodobają mi się i kasa pójdzie w błoto. Może najpierw pomyślę o torebce nerce na drobiazgi podczas wyprawy rowerowej, albo torbie na kierownicę na czas wyprawy?

Mam kilka dni, by pomyśleć.

18 lutego 2023 , Komentarze (15)

I z czym potrzebujesz sobie dać spokój? Ciekawe pytanie.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój z dietami. Jednak dobrze mi tym razem idzie I mimo postów I czasem zachciewajek, to mogę jeść zarówno co chcę i czasem nawet ile chcę , po prostu nie kiedy chcę.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój z treningami, ale lubię je robić, gdy już je robię. Po prostu nie zawsze.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój z bieganiem. Nie lubię się męczyć. Ale lubię być na zewnątrz. Zaś chodzenie jest dla mnie monotonne. Interwały są super, bo jest trochę tego i trochę tego. Trochę sportu i trochę odpoczynku.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój że słodyczami. Ale nie dla siebie. Bardziej dla innych. Namawiają mnie na rzucenie. Albo sami rzucają i to tak brzmi „wow, ale ktoś ma silna wolę”. Jednak nie jestem gotowa i chętna, by iść ta droga sama dla siebie.

Czasami mam ochotę skończyć z przejmowaniem się. Skokami emocji, kiedy coś mi się tak podoba, że się tym interesuje, aż do wyczerpania tematu. A czasem coś mnie tak dołuje i przygnębia, że znów fiksuje się w drugą stronę. Pogłębia się moje analizowanie, przypominanie, rozgrywanie w głowie.

Czasem mam ochotę zerwać kontakt z wszystkimi i chodzić tylko swoimi ścieżkami. Mieć spokój. Nie słuchać opinii ludzi, którzy narzucają mi swoje poglądy i styl życia. Znajomi, którzy mam nadzieję, że są bardzo bierni i wiecznie muszę pierwsza zaczynać rozmowę.

Czasem mam ochotę olać wszystkich Polsce, którzy mają pretensje, że ich nie odwiedzam, a sami nie odwiedzają mnie. Pewnie wkrótce będę słuchać narzekań rodziny, że nie mam pokoju gościnnego, bo będą spać na materacu w biurze lub na strychu, ale po co mi pokój gościnny, jak regularnie wpada do nas tylko moja przyjaciółka? Mam ochotę pojechać do Polski, odwiedzić babcie, rodziców i przyjaciółkę. Nikogo więcej. Co wyjazd to organizuje spotkania ze wszystkimi, ja proponuję, ja umawiam, a potem losowe przypadki jak pandemia czy chore dziecko sprawia, że się nie spotykamy. Zawsze wychodzi to od nas. Za tydzień spotkamy się z bratem męża, ale w Niemczech. Bo będzie w Niemczech i do Holandii mu za daleko, to się mamy spotkać na granicy tych krajów. Własny brat jest za daleko, by go odwiedzić…

Czasem mam ochotę wszystko rzucić w pizdu i leżeć całymi dniami z filmami na kompie i jeść do porzygu.

Ale jei bym z tym wszystkim skończyła, to nie byłabym sobą. Nie miałabym zabawy z hantlami, ładnych widoczków podczas biegania, figury, która lubię, choć jestem za ciężka w mojej opinii. Nie miałabym osób, z którymi pogadam o pogodzie czy dupie Maryni. Rodziny, która choć już postawiła na nas krzyżyk, jednak jest rodziną… Nie byłabym tym wszystkim, co buduję mnie.

W tłusty czwartek lenistwo. W pracy już nie mogłam wysiedzieć. Doszło kolejne przygotowanie nasion do próby nowych odmian, więc siedzenie na tyłku – dzień 3 tygodnia 2. Moje krzyże mają dość. Chcę dla odmiany trochę pochodzić po firmie. W domu zaś postanowiłam robić nic, a raczej dalej eksplorować Hogwart. Mąż miał kupić mi 5 pączków. Sobie nie kupuje, bo uważa, ze ze sklepu, gdzie kupujemy nie są smaczne. Są stare. Cóż… wątpię, by piekli je w Holandii – choć zdarza się, ze polski chleb tu jest pieczony. Kupił 5 pączków – 3 zjadłam z łakomstwem i smakiem, pozostałe 2 na siłę. W piątek post, a w sobotę trzeba będzie wyrzucić – a ja nie umiem wyrzucać. To zjadłam. Wszystkie były fajne – szczególnie smakował mi z dżemem i śmietaną, albo serem – nie umiem w smaki, a męża nie było, by mi podpowiadał. Tradycyjny z różą był super, a adwokat miał stare ciasto. Ogólnie spoko.

Rano waga pokazała mi najniższą wagę w tym roku. Ostatni raz 71,5 kg miałam w sierpniu 2022. Kolejny milestone dla mnie to 69,5 kg [ostatni raz miałam w czerwcu 2021].

Wieczorem dostałam job alert, że jest stanowisko badawcze w firmie, do której chcę się przenieść. Niestety nie w dziale fitopatologii, ale w dziale fizjologii, ale moje wykształcenie o to też sięga. A przede wszystkim moje doświadczenie zawodowe.

Poniżej opis stanowiska.

Jako asystent badawczy w dziedzinie fizjologii będziesz miał zróżnicowaną pracę, w której będziesz współpracował z badaczem w celu ustanowienia, przeprowadzenia i udokumentowania własnych projektów. Twoje badania skupią się na poprawie jakości nasion podczas procesu produkcji. Oprócz własnych projektów, będziesz również proszony o wskoczenie do projektów kolegów. Daje to dużą różnorodność w zakresie rodzaju pracy i upraw, nad którymi się pracuje. Praca odbywa się głównie w szklarni i w laboratorium.
Pozostajesz w bliskim kontakcie z (międzynarodowymi) kolegami, aby omówić projekty prób, wykonanie pracy i informacje zwrotne dotyczące wyników. Musisz być również elastyczny w doraźnych korektach swojego planu. Ze względu na różnorodność pracy konieczna jest umiejętność zachowania orientacji i ustalania priorytetów.

WYMAGANIA DOTYCZĄCE FUNKCJI
Odpowiednie, ukończone wykształcenie HBO.
Doświadczenie w prowadzeniu praktycznych badań nad roślinami i/lub nasionami.
Jesteś dokładny, elastyczny i masz dobre umiejętności komunikacyjne.
Jesteś w stanie utrzymać przegląd i pracować nad kilkoma projektami jednocześnie.
Dobra znajomość języka holenderskiego i angielskiego.
OFERTA
Firma XXX została niedawno po raz kolejny uznana za najlepszego pracodawcę w branży. Wynika to nie tylko z nieformalnej atmosfery panującej w rodzinnej firmie, ale także z tego, że pracownicy są dla siebie nawzajem. XXX inwestuje w swoich pracowników i, jak można się spodziewać po „Najlepszym Pracodawcy”, ma doskonałe warunki zatrudnienia.

W przypadku roli Asystenta ds. badań fizjologicznych obejmuje to;

Dużą samodzielność i docenianie własnej inicjatywy
Duże możliwości rozwoju zawodowego i osobistego
Doskonałe wynagrodzenie i wiele dodatków, takich jak udział w zyskach, doskonały plan emerytalny i udogodnienia związane z nauką
Elastyczność w godzinach pracy dla dobrej równowagi między życiem zawodowym a prywatnym
Roczny kontrakt z możliwością przedłużenia

Przetłumaczono z http://www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)

Przy okazji polecam ten translator, bo z Holenderskim radzi sobie o wiele lepiej niż Google. Translator ten został napisany przez POLAKÓW – zatem wspierajmy naszych! Jak do tej pory zauważyłam, ze tłumaczy on bardzo dobrze, nie zmienia form osobowych w trakcie tekstu i utrzymuje język wypowiedzi na jednym poziomie. Google lubi przechodzić w pół akapitu na język nieformalny i wychodzi bełkot.

Po wysłaniu zgłoszenia i maila do mojego rekrutera, że zaaplikowałam, jak prosił mnie o to w październiku, dostałam informację zwrotną od razu, że miał na myśli się do mnie odezwać, bo to pierwsze ogłoszenie, które się pojawia odkąd rozmawialiśmy. Nie jestem pewna czy chcę akurat to stanowisko, ale może łatwiej potem przenieść się na fitopatologię, gdy już będę w firmie?

17 lutego 2023 , Komentarze (10)

Dziś będzie inaczej. Trafiłam na seksistowski demotywator. I dobra… zgodzę się trochę z autorem, bo sama widziałam w Toruniu w Belli jedną dziewczynę, która chodziła na maszynę do trenowania chyba łyżwiarstwa [?], gdzie się dostawiało nogi i trzeba było odpychać takie jakby stopnie, które uciekały na boki. Dziewczyna ta miała maszynę przed moją bieżnią i chcąc nie chcąc, widziałam ją przez cały mój trening. Ubrana bardzo stylowo, włosy rozpuszczone i co chwilę przekładała je z ramienia na ramię. Na maszynie można robić kilka pozycji w zależności od grup mięśni, które się ćwiczy. Można się więc mniej lub bardziej pochylić. Ona wisiała na tej maszynie z pupskiem wypiętym w moim kierunku. No dobra, nadal postawa zgodna z instrukcją użytkowania. Ale ta dziewczyna tak intensywnie skanowała siłownię, strefę ciężarów i maszyn do wyciskania, że to było naprawdę dziwne. Widać było, że szuka kogoś, nie kogoś kogo zna, ale kogoś kogo dopiero ma zamiar poznać. I także miała pełny makijaż i takie obcisłe ubrania i włosy zrobione, aby prezentować się ładnie, a nie aby nie przeszkadzały. Więc rozumiem – są takie dziewczyny też na tym świecie…

Ale… Dyskusja na demotach weszła naprawdę na antykobiecy poziom. Przykry do czytania. Bo laski to nie lubią by się na nie gapić, chyba, że to jakiś facet, którego one wybiorą bo ma kasę czy auto i wtedy on może się gapić.

A ja patrzę na to z innej perspektywy. Miałam w życiu i sytuacje, kiedy otarłam się o gwałt. Raz udało mi się uciec na czas, innym razem gość, który próbował wleźć mi do łóżka okazał się tak pijany, że po krótkiej walce zasnął na dywanie obok łóżka. Cieszę się, że tamtej nocy została u mnie koleżanka, która że mną w tym łóżku spala. Inaczej pewnie bym w środku nocy wyszła z mieszkania i poszła gdzieś się zabunkrowac.

Takich sytuacji jest wiele. Najczęściej gwałci I molestuje członek rodziny, ojciec, brat, wujek, ciotka; często ktoś znany rodzinie jak na przykład sąsiad, ktoś do opieki nad dzieckiem – taka sytuacja była w Polsce jakieś 5 lat temu – sąsiadka sąsiadce pilnowała dziecka i wyszła do sklepu czy coś a jej chłopak zgwałcił to dziecko w tym czasie. Gwałci współlokator, jak to ja miałam pecha doświadczyć. Ktoś kto z tobą mieszka, kogo znasz, komu ufasz. Wypije za dużo, obieca sobie za dużo, a potem zgoni na ciebie. Gwałci kolega, który miał cie do domu odprowadzić, żebyś była bezpieczna i nie rozumie, że nie dostanie nic w zamian. W Poznaniu ta dziewczynę która znaleziono w rzece właśnie zabił kolega, który miał ja do domu zabrać. Rzadko gwałci nieznajomy, najczęściej jest to ktoś, kogo sama do domu wpuścisz. I to w oczach ludzi robi z ciebie winna.

Co również wobec ludzi robi z ciebie winna to ubiór. Po co się tak ubrałaś? Nikt normalny nie chodzi wieczorem po ulicy w spódniczce. I tego typu rzeczy. Jest cała masa instrukcji jak kobiety powinny wieczorami wracać do domu, ale nikt nie uczy chłopców „nie gwałć”. Słowa „gwałć” nawet mój słownik w telefonie nie posiada… Jakby w tej formie się go nie używało. Mówi się że kobieta powinna nosić kolor żółty, przykuwający uwagę, aby przechodnie i ludzie w oknach ja zapamiętali, a tym samym osobę, która może ja śledzić. Ze kobieta powinna nosić gaz pieprzowy i pęk kluczy w dłoni, z kluczami wystającymi między palcami. Ze kobieta powinna głośno rozmawiać przez telefon, bo głośne zachowania odstraszają napastników. Ze gwałciciel odstępuje od gwałtu, kiedy kobieta krzyczy i się broni, bo ich interesuje żeby było szybko i łatwo. Ale gdzie są instrukcje „nie gwałć”?

Poniżej jest link do strony, gdzie są zdjęcia ofiar gwałtów i ich ubrań, ktore miały na sobie. Nie dokładnie ich ubrań, ale zgodnych z opisem. Bo ubrania zostają dowodem rzeczowym. Mam nadzieję, że kobiety będą walczyć o prawo noszenia tego, co chcą, a nie tego, co mężczyźni uważają za odpowiednie. Bo prawda jest taka, że islamskie kobiety noszące ubrania zakrywajace sylwetkę, również są gwałcone…. Słowa gwałcone też nie było w słowniku…

https://www.boredpanda.com/what-were-you-wearing-sexual-assault-art-exhibition/?utm_source=google&utm_medium=organic&utm_campaign=organic

U mnie był trening I spacer. Plus deficyt.

16 lutego 2023 , Komentarze (11)

Na walentynki kupiliśmy sobie z mężem materac. Nasz pierwszy taki zakup i jesteśmy bardzo zadowoleni. Dostarczono go chyba dwa tygodnie temu i jest wart swoich pieniędzy. Ponadto dostałam około 30 sztuk kosmetyków z Rituals, więc teraz nie mogę narzekać na brak rozrywki w smarowaniu, psikaniu czy myciu. Ostatnio bawiłam się olejkiem do ciała z brokatem. Pięknie pachnie! Mąż dostał czekoladki ręcznie robione na zamówienie – posmakowaliśmy je w poniedziałek, czekając na gamonia od okien – wszystko poza tonką nam pasowało. Nawet rokitnik był smaczny.

Mąż ugotował pyszną fasolową. Jemy ją od kilku dni i tym samym mój brzuch, jak zawsze ma sensacje. Ale co tam – ta zupa jest warta każdego wietrzenia.

Poszłam biegać wieczorem. Coraz później robi się ciemno, ale nadal nie zbieram się na bieg za jasnego. Swoje po pracy musze odsiedzieć na kanapie, aby zebrać siły w nogach. Mój mąż potrafił biegać zaraz po zdjęciu butów roboczych, ja tak nie potrafię. Wejście po schodach, by się przebrać potrafi mnie zmęczyć i piec w udach. Ale jak tak godzinkę po obiedzie posiedzę i obejrzę trochę serialu to mi lepiej w nogach. Wieczorne niebo było bardzo ladne i bezchmurne. Widać było Jowisz, Saturn i Marsa.

Zdjęcie telefonem wybitnej jakości. Później w domu próbowałam zrobić zdjęcie aparatem, ale nie radzi on sobie ze zdjęciami nocnymi. Jeszcze bez zoomu zdjęcia są okej, ale kiedy próbowałam ująć samego marsa, nie mógł złapać ostrości. Nie ta klasa sprzętu na takie zabawy.

Przede mną ostatni tydzień wyzwania z nagrodą – torebka komorniczka.

15 lutego 2023 , Komentarze (13)

W poniedziałek wzięliśmy wolne, bo w niedzielę wróciliśmy do domu późno z występu. Po co więc się zrywać o 5 rano, jak można pospać...

Żartuję... oczywiście, że obudziliśmy się o 5. Poszwendaliśmy się po domu i mąż wybył do lekarza na 9, ja zaś umówiłam konsultację telefoniczną na wtorek. Czas założyć mirenę - wyniki badań wyszły negatywne - nie mam trypa, to mogę umawiać temin. Plus obgadałam jelita i dostałam jakieś saszetki do picia. 

W domu amarylis ponownie szykuje się do kwitnienia. Obcięłam przekwitnięty pęd  i daję nowemu urosnąć. Dostałam też od koleżanki tulipany, które u siebie przy porządkach chciała wyrzucić - wsadziłam do doniczki, a te, co nie weszły są między liliami. Jestem ciekawa jakie to kolory, bo nie potrafiła powiedzieć.

Gamoń od okien przyjechał - tym razem szef. Pracownicy w poniedziałek rano niedysponowani... Jakie to kufa polskie tutaj w NL, że Polacy w poniedziałek mają zawsze jakąś tajemniczą chorobę, która potem kosztuje ich utratę pracy. Tak czy inaczej - gamoń nie miał moskitier. Założył tylko uszczelkę, której brakowało od czerwca i wyregulował drzwi. Nie przywiózł progu, a raczej przywiózł nie taki, więc progu w drzwiach nie mam od grudnia. Czyli montażu. Przez godzinę były same tłumaczenia i wymówki. Na koniec chciał jeszcze kawę na drogę. Nie dostał. Moskitiery zamówimy u Holendra, za dwa razy taką kasę, ale będą zrobione. Mam nadzieję. Sander wstępnie napisał, że da się zrobić i weźmie wymiar, jak przyjadą montować okna dachowe. Liczę na to. Gamoń zaś usłyszał, że więcej kasy nie dostanie, bo ostatnia rata miała być na moskitiery, które zamówiliśmy 11 miesięcy temu! Z buta przyszły by same z Polski szybciej...

14 lutego 2023 , Komentarze (2)

Nie jeździmy niemal nigdy do Amsterdamu samochodem, ponieważ lubimy życie bezstresowe. Kiedy trzeba odebrać moją przyjaciółkę z ościennej dzielnicy – z dworca Sindbada – to spoko – zaraz koło zjazdu z autostrady jest ta dziura w ziemi, którą nazywano dworcem. Obok jest już coś, co bardziej przypomina dworzec – stacja metra i pociągów oraz autobusów miejskich. Ale taki parking koło tego już jest nazywany dworcem Duivendrecht. Tam mogę jechać, choć moment kiedy z autostrady A7 musze przeskoczyć chyba na 12 pasmowym odcinku na skroś przez A9 na A8 albo odwrotnie, to zawsze się trochę spocę ze strachu. Jak są godziny szczytu to może zostać małe okienko, kiedy ta zmiana jest możliwa. Do samego zaś Amsterdamu się nie pcham. Tłoczno, rowerzyści wszędzie i turyści, którzy nie patrzą na kolor sygnalizacji i ruch uliczny. Łażą z głowami utkwionymi w budynki i witryny, a przy tym często włażą na siebie. Nie mam na koncie jeszcze potrącenia i wolę zostawić tą rubryczkę pustą.

Wybieram pociąg. Wsiadam 4 km od mojego domu, wysiadam w ścisłym centrum Amsterdamu. Pociąg rozpędza się na niektórych odcinkach do 120 km na godzinę. Pokazuje na ekranach gdzie jesteś, jaka następna stacja, jaki czas dojazdu i na jakie inne pociągi można się tam przesiąść. Obecnie trwa jakiś remont w Uitgeest, więc mieliśmy trasę przez Hoorn – o dziwo czas przejazdu podobny mimo 2 przesiadek. Maksymalnie czekaliśmy 12 minut na przesiadkę, ale pociągi były podstawione, więc można było sobie usiąść od razu i czekać na odjazd.

Na trasie Hoorn-Amsterdam trafiliśmy do wagonu ciszy. Poza dziewczyną nie znającą chusteczek i wciągającą gile przez cała drogę – kompletna cisza. Ani tiktoków na głos, ani rozmów, nic. Tylko szum elektrycznego silnika pociągu. Jazda bardzo komfortowa, mimo, że pociąg był niemal pełen. Poczytałam gazetę w telefonie i zrobiłam sobie screeny trudniejszych słówek. W końcu zrezygnowałam z papierowej subskrypcji, bo od 2 lat prawie wcale jej nie otwierałam. Na telefonie czyta się wygodniej – może gdyby gazeta nie była takim dużym kawałkiem papieru tylko max A4?

Dworzec w Amsterdamie jest bardzo ładnym budynkiem. Za Wikipedią:

druga co do wielkości stacja kolejowa Holandii (po Utrecht Centraal), znajdująca się w centrum Amsterdamu. Codziennie korzysta z niej ok. 250 tys. pasażerów[1]. Zapewnia bezpośrednie połączenia z wszystkimi większymi miastami Holandii, lotniskiem Schiphol oraz niektórymi europejskimi stolicami: Berlinem, Brukselą, Paryżem[2], a do 2014 roku także Kopenhagą, Warszawą, Pragą, Mińskiem i Moskwą[2]. Budynek stacji został zaprojektowany przez Pierre’a Cuypersa i A. L. van Grendta, zaś otwarty został w 1889 roku[1].

Na dworcu znajduje się początkowa stacja linii metra: 51, 53 oraz 54.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Amsterdam_Centraal

Niedaleko dworca jest rozległy kanał, skąd startują łodzie wożące turystów w sezonie – ten kanał był w przebudowie przez 3 lata, ponieważ… zbudowano pod nim piętrowy garaż dla rowerów z infrastrukturą piętrowych przejazdów, jakie robi się dla samochodów.

Poniżej filmik z budowy tego garażu.

Poniżej filmik, jak wygląda to w środku, jak działa i jak zaparkować rower na wyższym piętrze stojaka – w niedzielę sami się zastanawialiśmy, jak tego dokonać – zwłaszcza, że nasze rowery ważą około 30 kg każdy.

Na placu de Dam stoi pałac.

Pałac królewski w Amsterdamie (dawniej Ratusz) – budynek położony w centrum Amsterdamu, pełnił funkcję ratusza do 1808, kiedy został przebudowany na pałac królewski, w całej Holandii są tylko cztery takie pałace. Jest uznawany za najważniejszy zabytek holenderskiego Złotego Wieku.

link do ang wikipedii, bo polska ma tylko to jedno zdanie.

W Amsterdamie jest wiele dziwnych sklepów. Lego, akcesoria do palenia marihuany, sex shopy, sklep z tylko białymi ubraniami, sklep bożonarodzeniowy, no i trafiliśmy pod sklep z gumowymi kaczuszkami.

Jest też giełda kwiatowa. Jako osoba pracująca z roślinami – nie polecam tego miejsca. Oczywiście, pójść, obejrzeć… Ale jeśli kupować cebulki to najlepiej późną jesienią, tak od października. Nie kupować zimą i po zimie. Cebulki, które leżą w chłodzie, czasem mrozie – nie skiełkują. To jest typowa pułapka na turystów. Turysta kupi, pojedzie, a jak mu tulipany nie wzejdą to uzna, że on zrobił coś źle. Jeśli chce się kupić dobrej jakości tulipany to trzeba jechać do centrum ogrodniczego – tam są one przechowywane prawidłowo, wystawiane do sprzedaży tylko wtedy, gdy jest sezon, a nie cały rok. Cebule kupione w lipcu i posadzone w lipcu, nie ukorzenią się i nie zakwitną. Zgniją. Do września/października cebule powinny spoczywać w dobrze przewietrzonym pomieszczeniu bez wilgoci. nie na straganie przez cały rok, raz w słońcu, raz w mrozie.

Po Amsterdamie pływają takie łodzie z turystami – te polecam. W godzinę można zobaczyć najciekawsze miejsca w mieście – z poziomu wody – a na słuchawkach, także w języku polskim – posłuchać o historii miasta, jego mieszkańców i Holandii. Zobaczyć z zewnątrz dom Anne Frank, ładne hotele, bazylikę, domy kupców.

Amsterdam, jak się pójdzie w złą stronę, szybko staje się blokowiskiem, ale w ścisłym centrum są kamienice. Wystarczy odejść jakieś 2 km dalej i ma się już nieużytkowe partery, w których mieszkają ludzie. Brak ogródka przed domem z reguły jest wynagradzany ogródkami za domem. Obecne ceny najmu mieszkania w kamienicy to około 2 750 euro na miesiąc plus opłaty. Mimo to rynek mieszkaniowy w Amsterdamie pęka w szwach – zapotrzebowanie jest za duże, studenci nie mają gdzie mieszkać. Od tego roku władze proszą, aby uczelnie nie przyjmowały zagranicznych studentów, bo nie ma właśnie gdzie ich ulokować.

Niektóre domy są pięknie zaaranżowane, inne są puste i minimalistyczne, gdzie ludzie stawiają później puste puszki po napojach, paczki po papierosach i szklane butelki po piwie. O dziwo zawsze jakimś nietypowym piwie, bo zwykłe piwo ma kaucję na butelki i Holender nie przepuści, by dostać swoje pieniądze z powrotem.

Pierwszy raz widzieliśmy takie tabliczki na mieście – zakaz spożywania alkoholu. Ogólnie w Holandii można pić alkohol publicznie, o ile nie jest się uciążliwym dla ludzi dookoła. Więc piknik w parku i piwko czy winko okej, ale jeśli nie będziesz za głośno, nie będziesz śmiecić, ani nie wywołasz jakiejś awantury. Policja nie ściga ludzi za picie pod chmurką, bo są ważniejsze rzeczy do roboty, a w Holandii panuje zasada dawania sobie nawzajem luzu, jeśli nie wchodzi się przy tym innym w drogę. I tak u mnie we wsi potrafią na środku skrzyżowania zatrzymać się samochody lub rowery, bo kierowcy muszą sobie pogadać. Jak pojawi się kolejny pojazd to towarzystwo się zawsze rozjedzie. Żyj i pozwól żyć innym.

W parku niedaleko browarów Heinekena widzieliśmy stado około 8 papug. Obżerały wiśnię z kwiatów.

Jedyne zaplanowane zwiedzanie tego dnia mieliśmy w browarach. Skoro za miesiąc idę na Vermeera do Rijskmuseum [chciałam w niedzielę, ale akurat była przerwa w ekspozycji na ten weekend], to teraz mogę iść w inne miejsce. Wybraliśmy Heineken Experiance. Amsterdam jest pełen muzeów, a szczególnie muzeów, gdzie się nie tylko chodzi i uczy na jakiś temat, ale także doświadcza tej wiedzy. heineken experiance jest multimedialnym skansenem warzelni piwa. Nie jest on odpowiedni dla osób z epilepsją oraz są ograniczenia dla kobiet w ciąży – bo pije się alkohol. Podczas degustacji piwa nie było niestety piwa 0 procent, więc mąż, który wieczorem miał nas zawieźć z dworca do domu, musiał obejść się smakiem. Oglądaliśmy najpierw stare butelki, etykiety i medale zdobyte za jakość warzelniczą. Później chodziliśmy po salach pełnych projektorów, które pokazywały nam imprezy różnego typu, przy których heineken bierze udział. Był pokój muzyczny, gdzie stojąc w kilka osób dookoła graniastego stołu, uderzając rózne jego części, można było skomponować swoją muzykę. Było strzelanie goli w rugby, były piłkarzyki i loża trenewrska mistrzostw świata, podpisane korki Messiego i koszulka Ronaldo – tego prawdziwego Ronaldo, a nie wszystkich imienników po nim. Nawet była koszulka Luisa Figo – mój brat był jego fanem.

Na koniec dostawało się żeton na piwo i można było wjechać na dach i oglądając panoramę miasta, delektować się piwem. Tym razem mieli zerówkę. W tle – Rijskmuseum. Tam będę 13 marca.

Później standardowo – błąkaliśmy się. Wyszło nam 13 km tego błąkania. Dla nas Amsterdam jest zbyt tłoczny, zbyt turystyczny i jak nie musimy tam jechać to unikamy.

Warto zobaczyć raz, ale żeby jeździć ciągle to trzeba mieć tam znajomych lub lubić ten klimat – koffieshopy, kluby, fast foody. W centrum nie ma dobrych restauracji, bo turysta zje każdy śmieć i chodzi o to, by przemielić te 6 milionów turystów rocznie szybko i wykopać za drzwi. Wiele miejsc oferuje jedzenie z okienka i idzie się dalej. Muzea są małymi salonikami z różnościami. Sama kilka lat temu odwiedziłam Ripley’s Believe or not i ogólnie fajnie było, ale to nie muzeum tylko taki skansen.

Podobnie madame Tussauds – są tam te figury woskowe, ale to nie muzeum. Poza tym, jak naprawdę wygląda Kylie Minogue, człowiek niewiele się dowie. Więc my chodzimy po Amsterdamie i nie wchodzimy w te miejsca. Na mojej liście ciekawych rzeczy do zobaczenia jest chyba tylko Body World, gdzie są oskórowani ludzie wystawieni w różnych pozach. Ale to również jest skansen. Jedynie dreszczyku dodaje to, że faktycznie wszystkie ciała to byli prawdziwi ludzie. myślę jednak, że po zobaczeniu kilku z nich, dalej już idzie się w znieczulicy na automacie. Może w czerwcu tam wejdę, jak przyjedzie moja przyjaciółka. Tymczasem poszwendaliśmy się. Znaleźliśmy skwerek z jaszczurkami….

Park między dwiema nitkami drogi z muzykami, na których poustawiane były tańczące tulipanki.

Pomnik niedaleko domu Anne Frank.

„Muzeum” tulipanów.

Sklep z używanymi aparatami.

Ostatecznie wylądowaliśmy w restauracji japońskiej, gdzie zjedliśmy ramen. Ja jako osoba wożona tego dnia samochodem pozwoliłam sobie na japońskie piwo. Mąż wziął zieloną herbatę – i uwaga – japońskie ice tea – skład: zielona herbata, witamina C. Koniec. Ani cukru, ani dodatków smakowych, po prostu gorzka herbata w butelce.

Wzięłam ramen z marynowanym jajkiem, krewetkami, zieloną cebulką i pak choi.

Do tego, jak już spociłam się od ramenu, wzięłam na ochłodę lody. Mąż nie znalazł miejsca. Był jakiś biszkopcik z pastą z czerwonej fasoli. ta sama pasta z czerwonej fasoli była też jako jeden z dodatków. Do tego lody matcha i jakieś lody śmietankowe w jakby żelatynowym kożuszku. Nie wiem co to było, ale fajne. Lody były oczywiście o smaku matchy a nie matchy z cukrem.

Dalej były inne rozmaitości.

Wieczorem zaś odbył się stand up Karola Modzelewskiego. Nie obyło się bez wyrzucenia z klubu trzech chyba zakochanych w sobie kobiet, które wciąż rozmawiały głośno, przeszkadzały i śmiały się jak po trawie w niewłaściwych momentach. nie wiem, co miały na celu idąc na występ, ale facet stracił cierpliwość. Z resztą występujący przed nim komik też zwracał im uwagę. W końcu organizator poszedł i poprosił panie, aby poszły gdzieś indziej zachowywać się głośno.

Bawiliśmy się bardzo dobrze, na koniec strzeliliśmy sobie zdjęcie z Karolem i poszliśmy na pociąg. Wracając spotkaliśmy bardzo miłych Greków, którzy przyjechali do Holandii kilka dni temu na zwiedzanie ze Szwecji. Przez przesiadki nie mogli znaleźć pociągu do Den Helder, wiec umówiliśmy się, że będą trzymać się z nami, bo też jedziemy w tamtym kierunku. Bardzo podoba im się Holandia i są pod wrażeniem, jak mili są Holendrzy. Och ludzie, jak ja ich rozumiem….

13 lutego 2023 , Komentarze (28)

Będąc dzieckiem, dostawałam od babci landrynki. Dziś nie przepadam za landrynkami, bo zawsze mam poranione podniebienie po nich i pocięty język, ale kiedyś z każdej paczuszki zawsze najpierw wyjadałam te białe landrynki. Mówiło się na nie migdałki, ale nie wiem jaki to był smak. Może cukru? Nie wiem. Potem wyjadałam zielone – jabłuszko. Czerwone były słodsze – jakaś truskawka czy coś?

Zawsze lubiłam kukułki – nawet jakiś rok temu kupiłam sobie paczuszkę w polskim sklepie. Rozpadają się one szybko i też tną mi język i podniebienie – czy jako dziecko byłam bardziej zahartowana? Dziś czuję, że mi język przyrasta i nie mogę go wyżej podnieść, jak robię te posty i mniej przeżuwam. A kiedyś to co? Węgiel jadłam, że nie pamiętam, bym miewała afty, nacięcia w buzi? Naprawdę nie wiem.

Moją stałą i wielką miłością jest czekolada. W Polsce byłam wielkim fanem fioletowej czekolady z Goplany. Pierniczków Katarzynek w czekoladzie. Milki happy cows. Zaś gdy jeździliśmy do babci PKS-em [3 autobusy i ostatnie 2 km z buta], to mama kupowała nam na drogę zawsze wafelki – wtedy jeszcze nie było familijnych i dla mnie familijne nie były nigdy super smaczne. Tamte wafelki były układane wzdłuż opakowania. 5 cienkich wafelków o smaku truskawkowym lub orzechowym dla mojego brata i takie same wafelki ale o smaku kakaowym dla mnie.

Teraz ze słodyczy mam zupełnie inne menu, bo ciężko o dobre wafelki w Holandii. Milka jest mi za słodka. Goplany tu nie sprzedają. Są za to czekoladowe jajeczka, które są co roku w sprzedaży – najlepsze w sieci marketów Jumbo. Lubię czekoladę Verkade – najstarsza firma robiąca czekoladę w Holandii. Lubię ciastka Prins, które są jak nasze polskie Hit. Lubię ich szarlotkę, choć wiem, ze to nie typowy słodycz.

W sobotę rano zważyłam się po piątkowym poście. Miałam nadzieję, że waga spadnie więcej po prawie dwóch dniach nie jedzenia, ale nie wyszło. Musi wystarczyć spadek wielkości 100g.

Dzień był aktywny – jak to sobota. Pojechaliśmy rano na pedicure i zakupy – rowerami – bo blisko. Było fajnie na pedicure – pani ma gabinet w swoim mieszkaniu przy samym centrum. Pokombinowała z męża i moimi odciskami od ciężkich roboczych butów, przycięła paznokcie, dała kilka polecajek na kosmetyki. Później odwiedziliśmy drogerię i zrobiłam sobie zapas szamponów, bo była promocja i kupiłam mascarę, bo moja była już stara i kleiła się. Weszliśmy też do Aldi, bo miały być bluzy męskie i mąż chciał sobie kupić. Ja wyczaiłam, że miały być sweterki. No i był, jeden… Nie wiem czy nie pomylili się i zamiast wyłożyć je w sobotę to dali w tygodniu i wszystkie się rozeszły? Bo one nie były nawet w paczkach, tylko luzem rzucone. Znalazłam więc dwie białe koszulki bez kodów, które sprzedali nam za 4 euro każda i mąż będzie miał do pracy. Te, które nosi obecnie już po kolei wypadają, jak widzę w nich dziury.

Później było bieganie i trening. Był to ostatni trening w systemie nagród – dready. Postanowiłam kolejny też zrobić o dready i takie 4 rundy. Wtedy, jeśli nie odważę się zrobić prawdziwych dreadów, to choć kupię sobie te doczepy i je zaplotę. Choć pewnie pójdę od razu w normalne dready z przedłużeniem – to będzie jednak o wiele większy koszt, który na razie można zgadywać, bo liczy się od roboczo-godzin plus cena za przedłużenie z naturalnych włosów. Nie dość, ze na razie włosy muszą mi jeszcze co najmniej 7 cm urosnąć, zanim będę mogła przyjść na dzierganie dreadów, to jeszcze moim pierwszym celem finansowym jest ogród. A do tego mam połowę kasy jedynie – no i będę jeszcze na wycieczkę rowerową jechać z tego budżetu. Ale wyzwanie 8 tygodniowe ukończone.

Dzień zaczęłam średnio. Jak zwykle po poście, rzuciłam się na duże śniadanie. Zjadłam sałatkę cezar, którą uwielbiam. Niestety chyba ciało nie do końca chciało takiego śniadania i po bardzo boleśnie o tym poinformowało. Biegunka. Dobrze, że uspokoiło się nim wsiedliśmy na rowery.

Na lunch zjedliśmy klejący chleb pomarańczowy o smaku waniliowym – dosłownie taką ma nazwę. Sinaasappel sticky brood. Był bardzo smaczny, zjadłam go zajadając się Danio straciatella. Chlebek trzeba było najpierw podpiec w piekarniku.

Posmakowałam 2 jajeczka czekoladowe, które kupiliśmy w Jumbo. O dziwo w miksie jest mango i kokos, a w regularnej sprzedaży tych smaków już nie ma. Podobnie nie sprzedają już precla.

Na obiadokolację mąż podał krewetki na masełku. Moczyłam sobie w tym chleb – którego zapomniałam ująć w kaloriach – no to pewnie tego dnia zjadłam 3,5 tys kcal…. Nieźle… Do kolacji było wino, po którym mąż przyniósł swoją ręcznie robioną bombonierkę i posmakowaliśmy wszystkich 7 smaków, jakie wybrałam do zrobienia. Bardzo ciekawy był smak Bastogne. Rokitnik był fajny, ale biała czekolada, w której był była mi za słodka. Ogólnie za białą czekoladą nie przepadam. Rozmaryn/karmel był fajny, a pistacja bardzo smaczna. Najbardziej rozczarowujące były ziarna tonki. Dawały posmak marcepanu, ale już nie wanilii.

Podczas biegania widziałam już wiosenne kwiatki. Narcyzy jeszcze nie kwitną, ale są już krokusy i przebiśniegi.

12 lutego 2023 , Komentarze (9)

Lubię, gdy dzień zaczyna się powoli. Nie ma budzika, a ja i tak wstanę koło 5 rano. Zegar biologiczny mi się całkiem chyba już wyregulował i wstaję trochę śnięta, ale wypoczęta. Garmin pokazuje body battery na poziomie 100 nad ranem… takie dni są fajne.

akieś śniadanie, najlepiej jak takie niezwykłe – coś, czego nie jem na co dzień, ale płatki czekoladowe też mogą być. I Inka z mlekiem do tego. Później trochę posiedzę z komputerem, zrobię wpis, jak ten, sprawdzę memy i newslettery, obejrzę może coś. Zjem lunch. Fajne są lunche, które robi mój mąż – jakieś tosty, kanapeczki, sałatki, krewetki. Wtedy fajnie się czuję psychicznie, jak zrobię coś poza domem. Pobiegam, pojadę gdzieś rowerem, a może pospaceruję po plaży. Cokolwiek. Byle złapać trochę wiatru, słońca, śpiewu ptaków. Powrót do domu z głodem, przebranie się w domowe, miękkie ubrania, obiad plus wino. Po posiłku siadamy sobie na kanapie z resztą wina i oglądamy jakiś film lub dwa. Z czasem przenosimy się do sypialni i spędzamy miło wieczór. Później prysznic, piżamka i spać. Wszystko przed 22, żeby dobrze się wyspać.

Niby takie nic, zero takich wow wrażeń, jak nie wiem… wycieczka do Paryża czy zakupy w butiku z biżuterią. Po prostu wolny, ale różnorodny dzień, najlepiej we dwoje, kończący się i zaczynającym wspólnym snem. Chyba jestem najnudniejszą osobą na świecie, ale lubię takie małe nic.

W ogrodzie od jakiegoś czasu mam wschody. W listopadzie pojawiły się frezje, które zmarzły, oraz krokusy, które jeszcze nie zakwitły. Pewnie na początku marca pojawią się nieśmiałe kwiatuszki. Obecnie widzę, gdzie będą narcyzy – choć te białe, na których mi zależało jeszcze nie wzeszły, pomimo, że jak je zakopywałam to miały już listki. Wydaje mi się, że tak bardzo chciałam je uchronić przed mrozem, że zakopałam je za głęboko. Są tam też tulipany, które dostałam w gratisie i nie wiem, czy się też nie zmarnowały….

Krokusy przetrwały przymrozki.

Pojawiły się też hiacynty, gotowe do kwitnienia – półtora miesiąca za wcześnie.

Dalia obecnie jest suchym patykiem. Zerknęłam na moje zamówienie z 3 daliami i dopiero teraz zobaczyłam, że jest informacja, że to jest preorder i dostawy i tak będą w marcu.

Floks wypuścił już nowe pędy. Muszę ściąć mu więc te badyle niepotrzebne.

Podobnie puszcza już liście łubin. Mam nadzieję, że w tym roku nie będzie go zżerać żadna gasienica. W minionym roku był on siedliskiem tych wstręciuchów.

W domu zaś mam nadal swoje hiacynty i – ku mojemu zaskoczeniu – puściły one nowe kłosy. Nie wiedziałam, że tak się może zadziać.

W piątek zaś trzymałam całodniowy post, a na wieczór poszłam poćwiczyć. Ostatnio wracam do regularności ćwiczeń także dzięki temu, że wtedy też robię pranie. A tego mi się nazbierało. Pogoda jest coraz lepsza, to zamiast maszyny do zbierania pary wodnej, uchylam już okno. Pranie wreszcie schnie porządnie i jak codziennie wstawię pralkę to zawsze mam jedną suszarkę do opróżnienia. Dobrze mieć osobne pomieszczenie na pralnię, bo pamiętam, jak mieliśmy wiecznie suszarki z praniem stojące na korytarzu wynajmowanego mieszkania. My ze współlokatorem robiliśmy wystawkę prania, a współlokatorka mogła zmieścić suszarkę u siebie, więc nie brała udziału w pokazie bielizny.

Przyszła zamówiona przez męża gra – Hogward’s legacy. Pograłam sobie trochę wczoraj. Byłam w trybie historia – bez misji – bo ja nie gram na konsoli wcale i nawet nie bardzo umiem pada obsłużyć. Więc gram sobie wolniutko, słucham wszystkich dialogów i próbuję uczyć się, jak można przejść dalej. Podoba mi się ta gra. nie wiem, czy będę w nią częściej grać, bo ogólnie konsola to nie moja rozrywka, ale podoba mi sie, jak bardzo ta gra jest podobna do filmów i książek. Chciałam wybrać sobie postać z blond dreadami, ale mimo wszystko wyszła mi afrykanka. Pomimo niebieskich oczu i piegów. Cóż… można w tej grze być trans, ale nie można zawłaszczać kultury. Oczywiście to jest żart.

Trochę wciąż mi żal, że doczepy dreadów na cała głowę tyle kosztują. umówiłabym się z Petrą, że by mi je porządnie wplotła, ale jak mam zrobić ogród, to nie mogę wydawać kasy na prawo i lewo. Zrobię jeszcze jeden trening i mam „wygrane” te dready w moim systemie nagród. Opisałam ten plan w tym wpisie. Przy okazji widzę, ze jak robię wpisy na telefonie, to robię strasznie dużo błędów – autokorektę mam wprowadzoną w 3 językach, więc czasem wychodzą głupoty totalne. Ciekawe ile wpisów mam tak źle napisanych…

Ważne, że dojrzałam teraz, że tam napisałam, że torebkę kupię jak zrobię ogród. kurdę, a już się napaliłam… No trudno, słowo droższe pieniądza. Choć gdybym się tego tak mocno trzymała… to mój Forerunner, z którym biegam, kupiłabym dopiero za 100 lat, bo miałam najpierw schudnąć do chyba 60 kilo… A mam 72 i zegarek.

11 lutego 2023 , Komentarze (10)

W czwartek planowałam bieganie. Rozleniwiłam się i chciałam iść na bieżnię. Niestety tak długo mi zajęło zebranie się do kupy, że mąż poszedł grać na konsoli. Moja bieżnia lubi wywalać korki, więc lepiej jej nie używać, jak konsola chodzi. Nie wiem, co jest nie tak, ale w wynajmowanym domu – rok budowy 2010 – tak samo elektryka nie była w stanie podołać. Musiałaby ona być na osobnym obwodzie elektrycznym, a my za elektrykę się nie wzięliśmy jeszcze. Z resztą w tym domu obwody elektryczne są zrobione na łapu capu, jak w tym wynajmowanym nowym domu. Na jednym obwodzie jest światło tu, gniazdko tam i piekarnik w kuchni dwa piętra niżej… No gdzie tu logika? Musimy kiedyś skuć wszystkie ściany – ale to za x lat, kiedy i tak trzeba będzie je odświeżyć – i poprowadzić obwody pokojami i rodzajami użytkowania. I ta chromolona bieżnia musi być na osobnym odwodzie – o dziwo nie pali ona listwy, na której jest…. Tego nie rozumiem. Powinna w pierwszej kolejności spalić bezpiecznik w listwie. A przepala bezpiecznik na dole, w szafce z licznikami…

Mąż na konsolę, ja na dwór. Zrobiłam kółko wokół wsi, akurat zmieściłam się z treningiem.

W pracy czytam nadal Niewidzialne kobiety. Jestem obecnie na rozdziale poświęconym medycynie i ochronie zdrowia. No… nie jest wesoło.

Szefowa nie dała za wiele pracy, więc zabijaliśmy z kolegą czas na sprzątaniu. Mamy takie stoły zalewowe, na których stawiamy doniczki z roślinami – po zabraniu roślin trzeba każdorazowo stoły zamieść i spryskać przeciw owadom i grzybom. Obecnie znów pojawiły nam się wełnowce w pracy – przywleczone zostały na roślinie kupionej od innego producenta i od tamtej pory – 2 lata – znajdujemy je w co rusz innych miejscach hali. Tym razem chciało nam się bawić, no i mieliśmy dużo czasu i mało zajęć, i zrobiliśmy z kolegą stoły na mokro, aby było szybciej – bo zamiatanie na sucho wymaga odczekania kilku dni aż stoły wyschną. Obecnie grunt pod stołami jest trochę mokry i się zapada, więc mamy problemy z poziomami na stołach – więc też to wyregulowaliśmy. Powinien się zająć tym pracownik techniczny, ale to niewiele roboty, a opiera się na prostej fizyce. Podołaliśmy.

Gorzej z moimi paznokciami. Obecnie zaczęłam łykać suplementy na wzmocnienie włosów i paznokci oraz smaruję jakimś magicznym olejkiem od manicurzystki. Jednak paznokcie łamią się codziennie, a że są krótkie to łamią się aż „do mięsa”. Całe życie mam takie paznokcie. Robienie hybryd [a później żeli] bardzo mi odpowiadało, ponieważ maskował problem. Odkąd pamiętam, nigdy nie mogłam mieć dłuższych paznokci niż na 2 mm. Później się łamały, więc obcinałam je na krótko. Moi rodzice też zawsze mieli problemy z paznokciami – mama pracuje w rękawiczkach [pielęgniarka] a tata pracuje fizycznie, nierzadko w wodzie. Jestem skazana na paskudne paznokcie. Teraz jednak chcę dać sobie trochę odpocząć od żeli i mieć trochę drobne, nierzucające się w oczy płytki paznokciowe. Lepiej też pisze się na klawiaturze.

W sklepach pojawiły się jakiś czas temu jajeczka czekoladowe. Wyremontowali nam Jumbo, więc poszłam kupić po paczce z każdego rodzaju dla brata. On i jego żona je uwielbiają. Brakuje w tym roku kokosa, mango i chyba jeszcze kilku smaków, ale może dołożą z czasem? byłoby szkoda, bo kokos był jednym z najsmaczniejszych rodzajów jajeczek.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.