Wszystko podlane, na naszej działce chyba nigdy nigdy zieleń taka bujna nie była (oprócz moich winogron, one listki mają jakiś mizerne 🤨). Piaszczyste drogi przestały być piaszczyste. I nawet w miarę ciepło się zrobiło.
Sockmadness zakończyłam we wtorek, w moim stylu - nie czasu mi zabrakło, tylko uwagi i skupienia. Całą bardzo skomplikowaną stopę zrobiłam, piętę, i przy początku nogawki błąd zauważyłam - na początku stopy. I cały zapał straciłam. Sprułam co było i zakończyłam zabawę. Następna edycja w lutym. Teraz tylko innym kibicuję. I masę czasu mam 😄
A weeken wreszcie wyjazdowy - w naszym lesie. Rower oczywiście, dużo roweru (po raz kolejny słucham The Bee Sting, poprzednio jakoś nieuważnie fragmentami bylo) i mocny trening funkcjonalny - S. ściął ogromne, suche drzewo - pomagałam zwozić pocięte kloce pod daszek i sprzątać to co się przy okazji połamało.
Grzybów nie ma 🥺, ale jest masa bocianów, dwa żurawie widziałam, bardzo blisko, bialy tyłek uciekającej sarny, kilka dzięciołów i dwa zające (chociaż ten drugi mógł być kotem). I wreszcie przyszła do nas wiewiórka.
Pierwsze tegoroczne truskawki okazały się sporym rozczarowaniem.
We wsi obok nas, nowe pokolenie kotów się pojawiło, nie znające niechęci (tak delikatnie to ujmując) S. do nich i zasady, że koty nie są mile u nas widziane. Dwa, zajrzały do nas wieczorem, jak przy ognisku siedzieliśmy, ale trzymały się z daleka i od nas I co ważniejsze - od otwartego domku.
Pięknie tu jest 🤩