Grad bułek
posypał się i nie tylko. Staram się jakoś to ogarnąć lecz kiepsko mi to wychodzi. Wiem, że stać mnie na więcej, ale chwilowo nałóg panuje nad zdrowym rozsądkiem. Na razie waga nie podskoczyła, ale to tylko kwestia czasu. Muszę złapać wiatr w skrzydła, żeby odbić się od dna, ale motywacja jest słabsza niż kiedykolwiek.
Bułka z jasnego nieba.
Weekend minął bardzo pracowicie, chociaż udało mi się upiec tylko pierniczki. Robiłam je pierwszy raz i wyszły pyszne. Zjadłyśmy z mamą jednego na połowę, więc nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Wiem, że pisałam o innych pysznych rzeczach, które będę robić, ale niestety nie starczyło mi czasu. W piątek byłam nie wyspana (2,5 godziny snu), a do tego straszna śnieżyca nie nastrajały do większego wysiłku. Udało mi się rozmrozić zamrażarkę i ogólnie ogarnąć w domu. W sobotę rozmrażałam lodówkę i miałam piec wszystko co sobie zaplanowałam. Wpadłam jednak na super pomysł, żeby przemeblować kuchnię. Nie wystarczło mi samo przesunięcie mebli, bo stwierdziłam, że jak już je odstawiłam to od razu zrobię w nich porządki. Jak zaczęłam robić demolkę w kuchni tak skończyłam wieczorem na spiżarni. A w między czasie, byłam jeszcze w kościele, bo w mojej rodzinnej parafii akurat były rekolekcje, więc trzeba przygotować się do świąt również duchowo. Pierniczki piekłam dopiero w niedzielę. Po 6 i ćwiczeniach w kuchni w niedzielę rano tak bolały mnie mięśnie pleców, że musiałam poprosić mamę, żeby wysmarowała mi je maścią przeciwbólową. Wieczorem wracając wpadłam jeszcze na chwilę do Złotych Tarasów, żeby odebrać Hulę-kulę dla George. Byłam tak zmęczona, że zasnęłam przy zapalonej lampce i nie zmytym makijażu. Wiem, że to nie zdrowo dla cery, ale trudno jeden raz może mi nie zaszkodzi. Dzisiejszy dzień raczej mało udany szczególnie pod względem dietetycznym. Zamiast obiadu, na który miało być chilli wegetariańskie zjadłam bułki z masłem. Teraz czuję się jak nabrzmiały balon. Muszę ponosić konsekwencję swojego uzależnienia od jedzenia. Wszystko idzie dobrze, aż pewnego dnia spada na ciebie jak grom z jasnego nieba bułka z masłem albo inny produkt z poza menu i co tu robić jak wciąż jest się słabym, otyłym człowiekiem.
Dbanie o brzuch
Choroba powoli przechodzi, więc postanowiłam zadbać o swój brzuch. Nie myślcie, że chcę go wypełnić czymś smakowitym i zakazanym, o nie. Uznałam, że ćwiczenia i wszystkie masaże, kremy i inne specyfikiki, które dotąd stosowałam więcej mi nie pomogą, dlatego uznałam, że muszę wypróbować popularną szóstkę Weidera. Mój brzuch na chwilę obecną nie wygląda najgorzej, ale pewnie jak wszyscy otyli boję się, żeby po
odchudzaniu nie został mi tzw. fartuszek. Pierwszy dzień za mną i mimo obaw czy dam radę było nawet całkiem przyjemnie. Zobaczymy czy za kilka dni też będę taka zadowolona, bo słyszałam, że później jest coraz trudniej. W weekend jadę do mamy, więc będzie dużo pracy i pokus, bo chcemy upiec paszteciki, piernik i pierniczki, zrobić ruskie pierogi i trochę posprzątać. Trzeba będzie się nieźle zmobilizować tyle tych pyszności. W poprzednich latach robiłyśmy wszystko tuż przed swiętami, ale ja w tym roku przyjadę dopiero dzień przed wigilią, więc tym razem musimy przygotować niektóre potrawy wcześniej. Dzisiejsze menu: ŚNIADANIE - owsianka, 6 orzechów, jabłko; OBIAD- łosoś, brokuły, jogurt naturalny, 2 kiwi; KOLACJA - duszona kapusta kiszona z kurczakiem o zielonym groszkiem, twarożek z mango.
P. S. Jak tam buty wyczyszczone, bo inaczej Mikołaj nie przyjdzie.
Osłabienie=choroba
Chyba łykanie tranu na niewiele pomogło, bo mnie coś rozbiera. Wczoraj bolała mnie głowa, ale myślałam, że to efekt bardzo wysokiego ciśnienia atmosferycznego. Dzisiaj dostałam kataru, więc to na pewno zatoki. Zmierzyłam temperaturę i termometr pokazał ku mojemu zdziwieniu 36,3. Nie miewam takiej temperatury, więc coś jest nie tak. Może to tylko z powodu odchudzania i jesiennej pogody które najwidoczniej nie sprzyjają odporności. Nie mam zbyt wielkiej ochoty, żeby chorować, a nawet nie mogę, bo w piątek wyjeżdżam, więc muszę być w dobrej formie. Wzięłam Sinupret mam nadzieję, że i tym razem mi pomoże. Dzisiaj kuchnia serwuje: ŚNIADANIE- bułka fitness, jajko na twardo, twarożek, gruszka; OBIAD- lekki bigos, jogurt naturalny; KOLACJA- sałatka z kukurydzą, szynką i cebulą, twarożek, banan.
Postanowienie
Mija kolejny tydzień waga nadal spada -1,6 kg w sumie -23,2 kg. Weekend spędziłam u rodziny brata. Dzieciaki zaraziły mnie swoją energią i zmobilizowały do dalszej walki. Mimo, że nie jadłam według swojego menu waga
spadła. Kiedy jestem w gościnie jem to co mi dają tylko w małych ilościach. Takie postępowanie dobrze rokuje na przyszłość, chociaż mogę się mylić. W sobotę z bratanicami piekłam sernik, ale nie zjadłam nawet kawałeczka. Staram się nie jeść słodyczy i w towarzystwie nikt mnie nie skusi do ich zjedzenia. Jedynie przed okresem kiedy hormony szaleją i już nie mogę się powstrzymać to ulegam łakomstwu, ale staram się chociaż wybierać te, które mają choć trochę wartości odżywczych. Od dwóch dni staram się zrobić postanowienie adwentowe, ale nic nie przychodzi mi do
głowy. Od prawie trzech miesięcy jestem na diecie, więc ograniczam jedzenie, słodyczy prawie nie jem, alkohol piję rzadko, papierosów nie palę, więc z czego tu zrezygnować? Może jakieś podpowiedzi? A może podzielicie się swoimi postanowieniami. Dzisiejsze menu: ŚNIADANIE- 30g musli, mały jogurt naturalny, 6 pecanów, jabłko; OBIAD- wegetariańskie chilli, 30g sera
żółtego, jabłko; KOLACJA- sałatka ogrodowa, jabłko.
Mam szansę.
W tygodniu waga obniżyła się tylko o 20 dag, a w weekend aż o 1,1kg. Gdyby każdy mój wyjazd kończył się taką utratą kilogramów byłoby super. Jeśli waga nadal będzie tak regularnie spadać to może uda się zrealizować postanowienie, żeby Nowy Rok przywitać poniżej 120 kg. Dzisiejsze menu: ŚNIADANIE- owsianka, 85g twarogu, banan, OBIAD- surówka z marchwi i selera, cukinia duszona z kurczakiem w sosie pomidorowym, jogurt, jabłko; KOLACJA - sałatka ziemniaczana, pomarańcza.
Przed wyjazdem.
Operacja się udała, więc najgorszy niepokój już minął. Jutro wyjeżdżam, więc do samego wieczora miałam ręce pełne roboty. Sprzątanie, pranie i prasowanie załatwione. Jeszcze muszę się spakować i zrobić paznokcie, a potem spać. Pobudka o 2.45, więc, żeby jako tako funkcjonować muszę przynajmniej przespać 4 i pół godziny, chociaż zdarzało mi się spać tylko godzinę i też dawałam radę. Dzisiejszy jadłospis:
ŚNIADANIE - bułka grahamka z masłem, jogurt i jabłko; OBIAD - ciecierzyca z czerwoną papryką i cebulą w sosie pomidorowym, 50g kaszy jaglanej, 30g parmezanu, koktajl brzoskwiniowy; KOLACJA - sałatka śródziemnomorska, jogurt, jabłko. NAPOJE: woda - 2500ml, herbata owocowa - 250 ml. Jeśli będę mogła odezwę się w weekend, a jeśli nie to do niedzieli wieczorem. Dietetycznego weekendu życzę wszystkim odchudzającym i odwiedzającym mój pamiętnik.
Energia nadal działa
Słońca dzisiaj jak na lekarstwo, ale baterie udało się naładować i energia mnie roznosi. Zaplanowałam sobie sprzątanie kredensu, a skończyło się na porządkach prawie w całej kuchni i garderobie. Nawet Perfekcyjna byłaby zachwycona i test białej rękawiczki zdałabym na piątkę.
Choć humor mi dopisuje jednak trochę się martwię, bo moja bratowa (nie lubię tego słowa, ale żona mojego brata też nie brzmi najlepiej) ma jutro operację. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Całe szczęście też, że brat dostał urlop ojcowski. Tatuś z niego na medal to na pewno da sobie radę z trójką urwisów. Najszczęśliwszy będzie George, bo w końcu będzie miał tatę tylko dla siebie. Brat mimo tego, że pracuje w banku często zostaje po godzinach lub zabiera pracę do domu, a oprócz tego chodzi dwa razy w tygodniu na dwugodzinny kurs biznesowego języka angielskiego i jest aktywnie działającym przewodniczącym rady rodziców, więc dla rodziny zostaje mu w tygodniu niewiele czasu. Stracone chwile próbuje nadrabiać w weekendy, więc chodzi z dziewczynami na basen i wymyśla różne, ciekawe atrakcje. Pewnie pomyślicie, że chwalę go, bo to mój brat, ale on naprawdę jest świetnym ojcem.
Tak spodobała wam się moja wczorajsza kolacja, więc postanowiłam, że będę codziennie (oczywiście w miarę możliwości) wstawiać swój jadłospis.
ŚNIADANIE
- 30g płatków owsianych górskich
- szklanka mleka 2%
-15g żurawiny
OBIAD
- krem z pomidorów
- kanapka szwedzka - bułka grahamka, 115g chudego twarożku, 115g wędzonego łososia, 55g ogórka świeżego, koperek
- 175g melona
KOLACJA
- omlet z 2 jajek
- sałata mix (dowolna ilość) z jogurtowym sosem winegret
- mały jogurt naturalny
- 225g świeżego ananasa
NAPOJE
- woda- 2250 ml
- herbata owocowa- 750ml.
P. S. Wszystko jest w jednym ciągu, bo ostatnio często wchodzę na vitalię korzystając z internetu w telefonie i nie chcą mi się robić odstępy.
Zabawa w mikołaja rozpoczęta.
Kiedy świeci słońce to nawet walka z tłuszczem wydaje się przyjemnością. Mogłaby taka pogoda utrzymać się jak najdłużej, tym bardziej, że w piątek wyjeżdżam i nie będzie mnie do niedzieli, a nie lubię podróżować w deszczu. Byłam dzisiaj na zakupach i odniosłam malutki sukcesik, bo udało mi się dzielnie przejść przez dział ze słodyczami i nie kupić nic słodkiego. Kupiłam dziś też pierwszy prezent gwiazdkowy. Mam nadzieję, że będzie trafiony. Do świąt jeszcze trochę, ale mając w pamięci poprzednie lata i gorączkowe poszukiwania na kilka dni przed gwiazdką pomyślałam, że w tym roku zacznę wcześniej.
Wczoraj przeczytałam, że czarne jagody lub borówki wzmacniają produkcję kolagenu, dzięki czemu zapobiegają wiotczeniu skóry. Tonący brzytwy się trzyma, więc każdy sposób warto wypróbować. Niestety jagody są teraz dostępne tylko mrożone i niezbyt tanie, ale czego nie robi się, żeby mieć piękną, a nie obwisłą skórę. Czas iść przygotować kolację. Kuchnia serwuje dzisiaj krem z warzyw, cytrynowego kurczaka z pieczarkami i kaszą kuskus, a na deser jogurt ze świeżym ananasem. Miłego wieczoru.
Porządki i nie tylko.
Ostatnie dni bardziej lub mniej udane. Wczoraj od rana zaliczyłam ponad godzinną przejażdżkę rowerową. Mimo niezbyt sprzyjającej pogody staram się jeździć regularnie. Dzisiaj ranek też aktywny, bo w jedną i drugą stronę sprintem przebyłam drogę do kościóła. Mój jesienny płaszcz coraz luźniejszy, aż miło się robi człowiekowi na sercu. Znowu odnajduję w sobie nowe pokłady energii i chociaż zdaję sobie sprawę, że do końca jeszcze daleka droga to wierzę, że wszystko będzie dobrze. Dzięki wsparciu moich bliskich i waszym, a przede wszystkim Tego najważniejszego musi mi się udać. Oprócz porządków w swojej głowie zrobiłam też porządki w swoich różnych drobiazgach, rzeczach, o których dawno zapomniałam, choć wydawały się ważne. Mocno się zdziwiłam, bo uzbierały się dwa worki śmieci. Zupełnie nie wiem po co zostawiałam jakieś stare artykuły, gazety, poradniki i
katalogi jak i tak do nich nie zaglądałam. Okazało się, że zajmowały strasznie dużo miejsca i przez to wciąż brakowało go na inne bardziej potrzebne rzeczy. Staram się też dokończyć parę rzeczy i spraw, które odłożyłam na przysłowiową półkę, mając nadzieję, że kiedyś do nich wrócę i tak sobie obrastały kurzem zapomniane lub spychane w najgłębsze zakamarki. Teraz nadszedł czas, żeby zrobić z nimi porządek i rozliczyć się że swojego lenistwa i wygodnictwa. Muszę w końcu skończyć z odkładaniem wszystkiego na lepszy moment, bo taki może nie nadejść, a ja obudzę się za późno i nie będę miała szans na naprawę tego wszystkiego. Musi być dobrze innej opcji nie przewiduję. W ten chłodny i deszczowy, niedzielny poranek pozdrawiam wszystkich czytających moje wypociny.