Dzisiaj jestem jak ten smerf Maruda.
Wczorajszy i dzisiejszy dzień mega pracowite. Jest popołudnie, a ja już jestem potwornie zmęczona. Wypadałoby jeszcze wieczorem chociaż trochę poćwiczyć, ale ma samą myśl czuję się totalnie wyczerpana. Może ak uda mi się zrelaksować po pracy
to wykrzeszę z siebie choć trochę energii i się poruszam. A jeszcze ta cudowna pogoda poprostu rozwala. Jakaś marudna się robię, ale czasami trzeba sobie trochę ponarzekać. Dobrze, że chociaż dietę udaje mi się realizować bardzo dobrze. Jeszcze dzisiaj czeka też na mnie prasowanie. Niby taka przyziemna czynność, ale działa na mnie wyjątkowo dzisiaj mega przygnębiająco. Mogłam nie wpisywać jej w dzisiejszy plan zadań i byłoby po sprawie, a tak będę miała wyrzuty, że znowu nie wywiązuję się z obiecanych sobie postanowień.
Prawie 20
Zabrakło mi 20 dag do pełnej dwudziestki. Po 2 miesiącach to i tak bardzo dobry wynik. Kiedyś nawet na diecie białkowej nie schudłam tyle w tak krótkim okresie czasu. Czyli jednak najlepszy sposób to dieta jem wszystko, ale w małych ilościach. Piękna pogoda dzisiaj, więc trzeba wybrać się na rower. Chociaż dzisiaj święto musiałam zrobić pranie, trudno czasami i w święto trzeba popracować. Życzę miłego dnia wszystkim.
Metoda na dobry sen.
Mimo wolnego udało mi się dzisiaj trzymać planu diety w 100%. Może też szło mi tak świetnie, bo po południu zasnęłam. Położyłam się na chwilę po 16-tej, a obudziłam się po trzech godzinach. Dziwne, wcale nie byłam śpiąca i nocami też dobrze mi się śpi. Staram się
przesypiać około 7,5 godziny, bo przeczytałam kiedyś, że najlepiej się wysypiamy śpiąc wielokrotność 90 minut. Od dwóch lat stosuję tę metodę i mogę powiedzieć, że naprawdę działa. Wcześniej zdarzało mi się dość często budzić w nocy o drugiej lub trzeciej i przekręcać się z boku na bok, a zasypiać godzinę przed dzwonkiem budzika. Budziłam się tak zmęczona i niewyspana, że odbijało się to na mojej pracy, rodzinie i znajomych. Teraz wysypiam się lepiej nawet wtedy, gdy śpię tylko 4,5 lub 6 godzin, niż 5 czy 6,5. Staram się też chodzić spać między 22.30, a 23.00, bo nasz organizm, żeby w pełni się zregenerować musi być w fazie głębokiego snu między 24, a 1. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą wykorzystać mój sposób, ale naprawdę warto spróbować. Efekty są świetne, a odkąd nie mam telewizora w sypialni śpi mi się jeszcze lepiej.
Jest lepiej.
Znowu wróciłam na swoją ścieżkę. Nie chcę zmarnować tym razem tego co udało mi się osiągnąć do tej pory. Nie jest łatwo, ale będę próbować. Od rana wzięłam się za porządki w starych czasopismach. Przeglądam i jeśli znajduję coś ciekawego wycinam. Całe gazety oddaje starszej znajomej, która uwielbia je czytać, a nie bardzo ma kasę na ich kupowanie. Sama też teraz rzadko je kupuję, bo w prawie wszystkich jest to samo. Szkoda pieniędzy, wolę kupić książkę. Mam zamiar dzisiaj wrócić do robótek ręcznych, które od bardzo dawna leżą zapomniane i nieskończone. Może wykorzystam je jako prezenty gwiazdkowe. Weekend zapowiada się spokojnie, więc można będzie się poświęcić rzeczom na które w tygodniu nie mam czasu, czyli czytaniu i oglądaniu filmów. Posprzątałam wczoraj, a na dzisiaj zostało mi tylko prasowanie, więc witaj słodkie lenistwo.
Zawodzę
Wczoraj przeczytałam artykuł o tym jak nasz organizm jest nastawiony na gromadzenie zapasów, co jest uwarunkowane ewolucyjnie. Każdy nadmiar pożywienia jest odkładany w postaci tkanki tłuszczowej. Gdy spożywamy duże ilości jedzenia organizm ma zakodowane, że niedługo nastąpi jego niedostatek. Mało się ruszamy, więc wpadamy w pułapkę, którą zastanawiamy sami na siebie. Dodatkowo stosując dietę poddajemy organizm restrykcji, którą traktuje jako
dodatkowy alarm i stara się zgromadzić jak najwięcej zapasów. Dlatego tak trudno nam schudnąć i utrzymać później wagę. Według naukowców psychika kobiet silniej broni się przed utratą tkanki tłuszczowej, co utrudnia wytrwanie na diecie i oparcie się pokusom. Artykuł niezbyt pocieszający. Zgodnie z twierdzeniem naukowców właśnie wczoraj świadomie rzuciłam się na bułki z masłem i polędwicą łososiową. Najgorsze jest w tym to, że wiedziałam, że robię źle , a mimo to jadłam. Zrobiłam krok w tył, ale czy nie będzie ich więcej nie wiem. Staram się nie poddawać, ale czy na pewno dam radę? Zawodzę samą siebie i nie umiem się przed tym opanować.
Nic nowego
Nie odzywałam się od jakiegoś czasu, bo w środę wyjeżdżałam na długi weekend i nie miałam kiedy zajrzeć na vitalię, a gdy miałam wolną chwilę to nie było zięgu. Popowrocie nazbierało się parę spraw, że nie było kiedy złapać oddechu, a co dopiero usiąść do komputera. Nadal trzymam się swojego planu diety i staram się ćwiczyć w miarę regularnie. Waga chwilowo stoi, ale wcale mnie to nie martwi, przyjdzie czas to się w końcu ruszy. W czasie długiego weekendu zarzuciłam swoją dietę, bo trudno będąc w gościach grymasić przy jedzeniu. Starałam się jeść niedużo i wybierać potrawy mniej kaloryczne. Duża dawka ruchu nie pozwoliła na podskoczenie wagi. Jeśli tylko chcę umiem się powstrzymać przed wciąganiem jedzenia jak odkurzacz.
Emocje na wodzy
Niedzielę miałam spędzić raczej leniwie. Nadrobić zaległości w czytaniu i filmie, który próbowałam obejrzeć od kilku dni. Co zaplanowałam udało się wykonać, ale wieczorem zaczęła rozsadzać mnie energia. Chyba uzależniłam się od treningów. Stwierdziłam jednak, że rower sobie odpuszczę, bo co za dużo to nie zdrowo i wybrałam się na godzinny spacer. Ulubiona muzyka w uszach i uśmiech zadowolenia na twarzy towarzyszyły mi całą drogę.
Dzisiaj od rana rower, chociaż tylko 35 minut, ale w zabójczym tepie. Waga pokazała 129,1 kg. Cieszę się,
ale bez wielkich emocji. Jest dobrze, ale to jeszcze nie koniec. Na radość przyjdzie czas. Zrobiłam też pomiary centymetrem i też nie jest źle. Najbardziej zadowolona jestem z ubywających centymetrów w brzuchu (-11cm), biodrach (-8cm) i udach (-4,5cm). Wszystkie spodnie wiszą i bez paska nie da się w nich chodzić. Powinnam kupić sobie nowe, ale na razie nie chcę zapeszać. Jednak jeśli dobrze wszystko będzie szło to za miesiąc na pewno będę musiała to zrobić. W planach na dzisiaj mam jeszcze mycie okien, trzeba wykorzystać piękną pogodę. Życzę wszystkim miłego poniedziałku.
Rowerowe szaleństwo
ogarnęło mnie do tego stopnia, że jeśli tylko mogę wsiadam na rower i pedałuję. Fajnie, że jest taka piękna pogoda i mogę jeździć bez ograniczeń. Wczoraj pobiłam swój rekord. Trasę, którą normalnie pokonuję w godzinę udało mi się przejechać w 50 minut. Wróciłam strasznie z siebie zadowolona, ale i zmęczona (przebyta choroba osłabiła moją wytrzymałość). Położyłam się, żeby zregenerować swój organizm i zasnęłam. Przespałam kolację, ale wcale to mnie nie zmartwiło. Bałam się tylko, że jedząc regularnie rano obudzę się potwornie głodna. Na szczęście nic takiego się nie stało. Rano oczywiście zaliczyłam kolejną przejażdżkę. Zaczynam już nawet specjalnie wybierać okrężną drogę nawet jak jadę do sklepu, żeby przedłużyć uczucie euforii, jaką sprawia mi jazda na rowerze. Szkoda, że taka pogoda nie może się utrzymać dłużej, ale pewnie i tak mnie to nie zniechęci do jazdy nawet kiedy się zmieni. Mogę jeździć po śniegu i w mrozie. Jedynie chodniki i jezdnie pokryte lodem mogą zagrozić mojemu szaleństwu, bo nie mam ochoty wylądować na ostrym dyżurze ze złamaną nogą lub ręką. Jazda na rowerze normalnie mnie uskrzydla. Kiedy jadę czuję się wolna i lekka jak ptak.
Odchudzanie postawiłam na pierwszym miejscu i wcale tego nie żałuję. Przestałam sobie wyobrażać jak to będzie gdy uda mi się dotrwać do końca. Przy poprzednich próbach odchudzania właśnie takie łudzenie się i ciągłe myślenie jak to będę pięknie wyglądać aż wszystkim przysłowiowa kopara opadnie mnie gubiło. Chcę schudnąć, ale skupiam się na dniu dzisiejszym. Przestałam wybiegać daleko myślami w przyszłość, żeby to znowu niekorzystnie na mnie wpłynęło.
Wietrzenie garderoby.
Nie odzywałam się od kilku dni, bo rozłożyła mnie choroba. Do zapalenia krtani dostałam jeszcze kataru i bardzo męczących ataków kaszlu, które utrudniły mi normalne funkcjonowanie. Z powodu podrażnionego gardła każdy posiłek kończył się pobytem w toalecie. Waga spadła mi już do 130 kg czyli od rozpoczęcia III fazy straciłam prawie 3 kg. Minął dopiero tydzień, a ja już schudłam prawie tyle ile miałam w miesiąc. Na szczęście czuję się już lepiej, chociaż jestem jakaś osłabiona. Najgorzej denerwuje mnie fakt, że jest taka piękna, słoneczna pogoda, a ja tego nie wykorzystuję. Mam nadzieję, że jeszcze potrwa kilka dni i będę mogła pojeździć sobie na ukochanym rowerze. Wczoraj kiedy poczułam, że dłużej nie zniosę tego lenistwa zrobiłam porządki w szafach z ubraniami. Nie, żebym miała w nich bałagan, ale przejrzałam ubrania, które do tej pory były na mnie zamałe. Człowiek pochowa wszystko co już na niego nie pasuje głęboko na dnie lub w kartonach i zapomina ile ma świetnych rzeczy. Okazało się, że mam dwie pary spodni ( jeansy i czarne bardziej eleganckie), w które znowu się mieszczę. Nie będę musiała kupować nowych, więc można będzie zaoszczędzić kasę na coś innego. Wyciągnęłam też kilka torebek, których dawno nie nosiłam. Mam jeszcze kilka skarbów w szafie, ale muszą poczekać na swój czas. Mam nadzieję, że taki nadejdzie, bo szkoda byłoby ich nigdy już nie ubrać. Garderoba przewietrzona, więc trzeba brać się do zarzucania kolejnych kilogramów, żeby jeszcze lepiej wyglądać.
Rozmarzona niedziela
Jazda na rowerze wczoraj była, nawet 1,5 godzinna, ale po prostu do furii doprowadzało mnie walające się wszędzie rozbite szkło. Nie możesz utrzymać stałego tempa jazdy, bo wciąż hamujesz i omijasz przeszkodę. No nic, ale w sumie przejażdżka była udana. Dzisiaj zamierzam trochę poleniuchować, przede wszystkim, żeby podleczyć gardło. Waga powoli spada, ale dopiero jutro wprowadzę nowy pomiar, bo przecież może się jeszcze zmienić. W planach mam dokończenie książki, którą zaczęłam czytać dwa tygodnie temu i jakoś nie mogłam wcześniej się o niej zabrać (chyba że strachu). Niestety mam taką manię, że jeśli książka jest straszna lub niezbyt ciekawa to i tak ją będę czytać aż nie skończę. Książki to mój drugi nałóg. Mam ich bardzo dużo i wciąż kupuję nowe. Nawet nie chcę mi się liczyć ile na nie do tej pory wydałam pieniędzy, bo mogłabym was wystraszyć. Powoli zaczyna mi brakować na nie miejsca. Marzy mi się taka biblioteka domowa z prawdziwego zdarzenia, ale na to potrzeba dużo przestrzeni, więc na razie muszą wystarczyć marzenia.