Nadchodzi weekend, kusiciel… I mam znów dylemat, bo dla rodzinki, na życzenie, domowa pizza. Zjem pół kawałka, cały , czy wcale… Raz, nie zawsze, jak to mówią, a w zasadzie zasłużyłam na nagrodę. Słodycze dla mnie nie istnieją od dłuższego czasu, a to nie lada wyczyn. Waga od wtorku, dzielnie się trzyma poniżej 73 kg, co cieszy, bo jakby kolejny krok, w dobrym kierunku, zrobiony. Hmm, jakby tak odpuścić pizzę, to może bym się bardziej do 72 zbliżyła, bo na razie to spory hak się utrzymuje. No nie wiem…
Pies mi się popsuł i domaga spaceru już o czwartej rano, litości. Zapobiegawczo budzę się o trzeciej, żeby choć pół kawy zdążyć wypić. Potem odsypiam do dziesiątej i dzień mi się rozłazi.
Zaczyna mi brakować pomysłów na obiady i wciąż jem te same cztery dania. Albo placki z twarogu, albo jajecznica z czymś tam/łosoś,parówka/, albo makaron o smaku ruskich pierogów, ewentualnie makaron z jajkiem sadzonym. Pomijam środy i niedziele, kiedy jem z rodzinką.
Szukam zamienników, ale musi być i smacznie i dietetycznie/mało węgli/ i mało roboty 😁 Takie sobie wymagania postawiłam, a internety mi nie pomagają w wyborze.