Przespałam wczoraj prawie cały dzień. Pogoda była wredna, wilgotno i mgła, co przy moim niskim ciśnieniu jest katastrofą . Wstałam jak co rano o czwartej. Zrobiłam wiadro kawy :) ogarnęłam w błogim spokoju internet, delektując się napojem życia, zanim pies nie chciał na spacer.
Po spacerze w deszczu, siup do łóżeczka, żeby dospać. Wstałam o dziewiątej, zjadłam śniadanie i jako, że dzień wolny i nie trzeba było iść po zakupy, znów hyc do łóżka :) Obudziłam się przed dwunastą, szok. No i co? Kawka bo jakżeby inaczej, ale już nie pita w spokoju, bo trzeba było brać się za lasagne.
Po obiedzie znów zamuła, objedzona po kokardy, na dworze ponuro, więc co? Pod kołderkę kolejny raz, na dwie godzinki… a potem to już spokojny wieczór, zanim o 22giej poszłam spać na dobre. W sumie podobało mi się :) mnie też się należy dzień wolny.
Dziś już mniej spania, bo po śniadaniu musiałam zrobić pazurki. Lakier ze świecącymi drobinkami, żeby było karnawałowo:)
Czekałam pełna obawy na armagedon zimowy, ale poza 3cm śniegu i -6 na termometrze, nic szokującego się nie zadziało. I dobrze.