Wczoraj nie było czasu na trening, wróciłam z pracy o 21, wzięłam prysznic i posiedziałam na Vitalii czytając co tam u Was. Za cały dzień wychodziłam 8790 kroków, pochłonęłam jednak trochę za dużo naleśników i wyszło w sumie 1730kcal. Nie za dobrze, powiedzmy 3+, za dużo węgli, ale tak pięknie pachniały wanilią, że trudno było mi się oprzeć , Jakby reszta rodzina chciała jeść to co ja, to nie miałabym takich dylematów. Starszy syn chociaż czasami spróbuje, ale młodszy i mąż, to ciężkie przypadki. Raczej smakosze rosołu z makaronem i koneserzy schabowego z kapustą. Często powtarzam, że ja zrobię wszystko na obiad, tylko niech ktoś mi powie co mam zrobić, odwieczny problem . Najlepiej wyglądają dietowo te dni, w które najwięcej pracuję. Rano jem białkowo-tłuszczowe śniadanie, często jajka w różnych kombinacjach z warzywami. Pracę zaczynam o 9.00. Około 12.00, nie wiem czy to lunch czy II śniadanie, ale mam zazwyczaj przygotowaną sałatkę lub chleb z jakąś pastą, ewentualnie serek. Owoce wpadają około 16-17 wmiksowane w koktajl z kefirem najczęściej. W domu jestem po 18.30, najszybciej można zrobić warzywa na patelnię z mięsem z piersi kurczaka lub indyka. Dla odmiany, robię czasami coś z wykorzystaniem strączków, soczewicą lub cieciorką. Jak chce coś słodkiego, to wpada Riso, lubię, przypomina mi trochę smak dzieciństwa. Chociaż najbardziej zapamiętaną potrawą z zamierzchłych czasów, to jest zacierka na mleku. Ciekawe czy wiecie co to?