Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 czerwca 2014 , Komentarze (26)

Ja jestem z siebie zadowolona tak na 95 % ,ale w sumie wykonałam zaplanowane treningi. Opuściłam tylko basen - ale tego nie traktuje jako trening tylko jako relaks ,więc jakoś przeżyję. Przebiegniete niecałe 21 km , a rower i spacery dopiero w łikend. Wczoraj zaliczyłam pierwszy trening w pełnym słońcu - masakra. Zapytacie po co to w ogóle. A no po to ,że za 9 dni bieg Avonowy. Start głównego biegu zawsze jest o 12:00 , w zeszłym roku temperatura przekroczyła 30 stopni celscjusza :))) Koledzy z klubu poradzili ,żeby sie troszeczke poprzyzwyczajać. Zatem zrobiłam o 16:00 4,5km szybkim tempem i moje konkluzje sa takie - to będzie cud jak ukończe to 10 km :)))) Wiadomo adrenalina ,siła tłumu ,ale cholera jak gorąco! Dla ukojenia nerwów wieczorkiem w chłodzie pobiegałam jeszcze z truchtaczami ,ale juz lightowo 7,9 km. W sumie cały tydzień moge uznać za udany. Ach no i nareszcie zaczełam robić wykroki - strasznie fajne ćwiczenie ,ale od środy chodzę jak łamaga :) Fantastycznie pracuje przy nim całe udo i posladek - iteraz w całym udzie i posladku mam zakwasy. Choc w sumie dzis to już raczej uznałabym ,że przechodzą - myślę ,że wczorajsze bieganie troche pomogło. Jutro mam rest day ,a w niedzielę raczej "no mercy day" - czyli rower ,basen i mam nadzieje chociaż krótki bieg. Bo jak mam za tydzień startować to trening max do środy ,a potem całkowita regeneracja.

Nadal mnie to troche zadziwia ,że taką mam dzika fazę na to bieganie. Ja naprawdę jeszcze 15 - 16 miesięcy temu uważłam ,że to najgłupszy sport na świcie. Że biegaja tylko wariaci i wogóle nie wiadomo o co im chodzi. I jakieś durne biegi uliczne i pewnie znowu zablokuja ulicę :))) A dziś - jak pomyślę ,że miałabym nie startować lub choćby trening odwołać to mi się płakać chce natychmiast. Niemyslcie sobie jednak ,że ja nie mam podczas biegu myśli "po co ja to k**** robię" - oj wczoraj to miałam bardzo. Że zmęczona ,że pot sie leje ,że mi gorąco i po co to. Ale zaraz po takich "jojdach" przychodzi "ta druga" i mówi: dajesz dajesz dajesz! Nie pier*** ,że jestes nie przygotowana ,biegals tu setki razy ,za chwile będziesz w domu ,im szybciej pobiegniesz tym szybciej siądziesz - no dajesz! I za każdym razem kiedy robie ostatnie kroki przed klatką wylewa sie na mnie taka chwała jakbym nie wiem czego dokonała - a to tylko zwykły bieg ,czasem wcale nie imponująco długi. Bieganie jest po prostu niesamowite :)

No to wam życzę miłego piątku i bajecznego łikendu!

4 czerwca 2014 , Komentarze (15)

Dziękuję wszystkim za wsparcie w temacie żarłoczności vitalii - żarłoczny portal dla odchudzających :)) Dziś wpis z siedmioma kopiami zapasowymi. W wordzie pisać nie lubię ,bo edytor vitaliowy dokleja jakieś dziwne znaki w miejscu gdzie np. stawiam pytajnik. Ale nic to - chyba po prostu miałam gorszy dzień. Oczywiście wiadomo dla czego - bo nie był to dzień biegania. Dziś jest dzień biegania i to jest dzień niemal idealny :) Wczoraj byłam na moich niegdys ulubionych kręglach. Bo się cholera na turniej zapisałam ,sama teraz nie wiem po co. No ale wiadomo jak ja powiem ,że przyjdę to przyjdę nie ma bata. I w zasadzie cały dzień myślałam o tym jak ja sie mogę z tego wykręcić. Uznałam ,że muszę pójśc i przegrać wtedy odpadne z rozgrywek i po sprawie - no ,ale to było nie wykonalne bo juz to nie raz udowodniłam że nie ma we mnie sztuki rezygnacji. Oczywiście ,że wygralam i za tydzień znowu muszę grać :))) Oczywiście jak juz polazłam na te kregle to mi się podobało jak cholera. Już całkiem zwariowałam i tyle - taka jest ostateczna diagnoza.

Dziś mam zebranie organizacyjne Truchtaczy przed biegiem Avonowym ,który to już bez dnia dzisiejszego za 10 dni!!! To tylko 10 km ,ale jestem podekscytowana jak przed półmaratonem. W końcu bieg odbywa się w Garwo. Ja niby nie jestem stąd ,ale mieszkam tu już 4 lata to trochę się zasymilowałam. W ogóle dla Truchtaczy to ważny bieg bo oczywiście klub go także firmuję. Tylko koszulki ciagle nie mam ,tzn. w sumie dostałam jedną ,ale jest niestety za mała i czekam na swój rozmiar :) Mam nadzieje ,że się już prezesi dziś wykażą i koszulki będą - bo co ja mam w jakiejś zwykej koszulce wystapić ,a nie w barwach klubu - wykluczone :)))  W zeszłym roku speniałam przed tym biegiem i już się nigdy nie dowiem czy to dobrze czy źle. Generalnie juz w czerwcu myślę ,że byłam w stanie przebiec te 10 km. Ale mój czas napewno byłby słaby ,dzień był wtedy mega upalny i własnie z tego powodu myślę ,że dobrze się stało. Bo oczywiście mogłam już wtedy nieodwracalnie zachorować na chorobę biegową ,ale mogłam się też nieodwracalnie wyzbyć pierwszych jej symptomów. Dlatego bardzo się cieszę ,że jestem tu gdzie jestem a w tegorocznej piątej już edycji biegu "Avon kontra przemoc. Biegnij w Garwolinie" wystartuję w pełni do niego przygotowana - fizycznie i psychicznie. I się cholera nie moge doczekać :)))

p.s. oczywiście mi zeżarło wpis ,ale kopią zapasową przechytrzyłam żarłoka :)))

3 czerwca 2014 , Komentarze (22)

Jak teraz nacisnę publikuj to oczywiście pójdzie bez problemu - mówiłam. Niech to szlag - o  jednak mi się chce klnąć. Ale pisać wpisu po raz trzeci to już mi się aż tak nie chce.

2 czerwca 2014 , Komentarze (18)

Zdecydowanie czuję sie juz mniejsza nieco po tych 2 tygodniach. Duzo biegam ,sporo ćwiczę i efekty są. Jak dla mnie niestety lub stety nie ma odchudzania bez maksymalnej ilości ruchu. Głównie jest to dlatego ,że jestem jedzenioholikiem choć wydaje mi się że mogą byc to także objawy hedonizmu :). Tak czy tak mnie jedzienie sprawia nieopisana przyjemność. Ale taką samą przyjemnośc potrafie także odnaleść w sporcie. Dlatego bez wahania wymieniam pizze na gotowane warzywa po to głównie żeby mi się świetnie potem ćwiczyło z nieobciążonym żołądkiem. Oczywiście nie przestaje jeść kiedy uprawiam sport - a robie to codziennie - ale po prostu muszę posiłek odpowiednio zblilansować i zjeść o odpowiedniej porze żeby mi się zdązył elegandzko strawić do treningu. I naweno racje mają mądre fora twierdząc ,że to dieta stanowi 70 % sukcesu ,dla mnie proporcje są dokładnie odwrotne. Bo ja właśnie tylko dzięki aktywności fizycznej bez żadnego bólu utrzymuje dietę. Od kwietnia nie jem słodyczy i naprawdę mi to wychodzi ,z bardzo bardzo małymi wpadeczkami. Mimo letniej pogody nie jem tez lodów - przynajmniej takich sklepowych. Polecam miksowanie zmrożonych truskawek z odrobiną jogurtu naturalnego - cudo nie lody :). Do tego można zamrozic np. winogrono lub bardzo dojrzały banan żeby osłodzić mieszankę nie używając cukru. Oj mam power w tym tygdoniu. Mniej więcej od dwóch tygodni tak ćwiczę ostro i normalnie mam taką energię nie żarówki moge obsługiwać ... rękoma :))) Teraz jestem endorfinoholikiem :)))  

1 czerwca 2014 , Komentarze (22)

Tak to bywa z tym odchudzaniem ,że czasem wykres wagi zamiast spadać rośnie. Ale jak się opamięta to zaczyna w dobrą stronę iść. Dla pewności dziś się zważyłam jeszcze raz i za ten tydzień mam spadek nie 1.1 kg ,ale 1.7 kg :))) Myślę ,że przynajmniej to 0.7 to jest moja zasługa ,a kilogram oddała @. Tak czy tak dzisiaj w sklepie usłyszałam te magiczne słowa "ależ pani wyszczuplała". Nawet jeśli stwierdzicie ,że to czysta próżność to i tak to będą moje ulubione słowa:) I już mam wyborny humor na cały tydzień :) Dziś już jestem po 7 km spaceru z psem ,za chwilę jem zupę i wskakuję na rower ,a z roweru wskoczę do basenu - bieganie niestety dopiero jutro ,jakoś wytrzymam. Miłej niedzielki!!!!

31 maja 2014 , Komentarze (19)

Wiem ,że tą durną wagą się nie trzeba przejmować ,ale jak "podarowuje" człowiekowi spadek aż o 1,1 kg to jak nie ukochać tej szklanej francy :)))) Cieszę się oczywiście bardzo ,ale wiem doskonale że to tylko woda zgromadzona przed @ w zeszłym tygodniu. Chociaż poleciało mi aż dwa cm w tali - to już chyba jednak moja zasługa :)))  

Wczoraj wróciłam potwornie zmęczona z pracy. W zasadzie marzyłam tylko o łóżku. No ale na piątek runguru.pl zaplanował długie wybieganie. Więc już w drodze z pracy się zastanawiałam jak ja to zmęczenie mojemu guru wytłumaczę. Wyszło na to ,że mu jednak nie wytłumaczę. Wlazłam do domu ,ogarnęłam obejście i ... wskoczyłam w zbroje biegacza :) Wykręciłam 13,3 km. W sumie chyba bym dała radę te 15 zrobić ,ale guru mi kazał biegać 1:30 h - on się przecież zna:))) Generalnie to 13 było takim dystansem idealnym. Zmęczyłam się na tyle by być szczęśliwa po świetnie wykonanym treningu ,a jednocześnie już parę minut po biegu byłam zregenerowana i w pełni sił. No i taki początek łikendu to ja rozumiem :))) I dzięki temu pobiłam swój dotychczasowy rekord przebiegniętych km w miesiącu ,który wynosił 86,8 km - nowy rekord 96,3 km. Założenia o 120 km jeszcze nie zrealizowałam - no ale to przez ten wybity palec w stopie. Jednak na tydzień treningi musiałam zawiesić ,a potem delikatnie wracać. Ale czego się nie osiągnęło w maju to się osiągnie w czerwcu :)))) Zaczynam się nie na żarty zbliżać do kilometrażu prawdziwych biegaczy :)))

30 maja 2014 , Komentarze (60)

Stwierdziłam ,że nie ma na co czekać - przecież jestem zdecydowana :))) Zatem zarejestrowałam się już na półmaraton w Amsterdamie ,który odbędzie się 19 października 2014. Rzecz jasna nie mogę się już odczekać ,ale w zasadzie doczekać sie nie moge już od miesiąca kiedy znalazłam ten bieg. Impreza organizowana po raz 39 !!! A Warszawiacy się pieklą z powodu raptem 9 edycji Maratonu Warszawskiego (poprawka ,Maraton Warszawski będzie w tym roku juz po raz 36 ,to półmaraton był organizowany po raz 9 - bardzo przepraszam). 

W ogole taki półmaraton to jest najfajnieszy sposób szybkiego zwiedzenia miasta. Oczywście półmaraton warszawski nie był moja pierwszą wizytą w stolycy. Ale był pierwszą ,która mi się podobała i której nigdy nie zapomnę. Trasa super poprowadzona przez jak się okazało bardzo urokliwe centum miasta. Naprawdę byłam tą Warszawą oczarowana przez te 21 km. I nie mam cienia wątpliwości ,że tak samo zaczaruje mnie Amsterdam :))) Matko ,aż mam dreszcze! A jak już w temacie biegania to zarejestrowalam się na www.runguru.pl i ustaliłam plan treningowy. I właśnie w ramach tego planu mam dzis długie wybieganie. Już uprzedziłam męża ,że pierwsze swe kroki zaraz po pracy kieruję na trening - i tego sie tez nie mogę doczekać :)

27 maja 2014 , Komentarze (18)

Dietetycznie nie zaliczyłam nawet cienia wpadki. A muszę się pochwalic ,że koleżanka miała wczoraj imieniny i przyniosła do pracy dwie blachy ciasta - wyglądało nieźle. Jednak poważne rozmowy przeprowadzone przezemnie ze sobą w niedzielę póki co dały naprawde imponujący efekt. Nawet mi przez myśl nie przeszło żeby choćby spróbować. Tylko kolację po treningu wymieniłam na jogurt naturalny z truskawkami bo w końcu dostałm u siebie pierwsze tegoroczne truskawki. No nie są jeszcze onieśmielająco slodkie ,ale są onieśmielająco pachnące. Nie było siły wtryniłam ,ale tylko małą miseczkę. Treningowo wszystko zgodnie z planem ,czyli bieg z dziewczynami (wyszło 8,8 km) oraz w ramach kąpieli 50 basenów. Generalnie bardzo bardzo aktywny dzień w pracy ,w domu i w obejściu. Dziś w planach tylko godzinka fitnessu i trening perfekcyjnej pani domu. Niestety posiadanie psa bardzo dyscyplinuje tego typu treningi :))))

Menu na dziś:

szklanka koktajlu truskawkowego (truskawki ,jogurt naturalny) ok. 100 kcal

2 x bułka "fitness" wieloziarnista z twarożkiem ,sałatą, rzodkiewka i szczypiorkiem ok. 390 kcal x 2

resztka wczorajszej sałatki (b.mała porcja) ok. 150 kcal

pomarańcz ok. 106 kcal

zupa pomidorowa ok. 150 kcal

I tak póki co mam 1286 kcal. Wpadnie jeszcze cos po treningu ,ale nie zakładam dzis z góry co to będzie - pewnie znowu kilka truskawek z jogurtem naturalnym :)))) Pozdrowionka!

 

26 maja 2014 , Komentarze (18)

W sumie nie do końca się martwię tym kg bo właśnie przylazła @ ,więc myślę że za dzień dwa już zejdzie ta nadmiarowa woda. No ale niestety nie bez znaczenia był zeszłotygodniowy brak ruchu spowodowany wybitym palcem. Co prawda już w czwartek byłam z powrotem na basenie ,ale palec jeszcze bolał na tyle że po 10 basenach zrezygnowałam. Bo nawet nie o ból chodziło – już był minimalny – ale takie miałam wrażenie ,że mi znowu wyskoczy z tego stawu. Ale nie wyskoczył i ogólnie wszystko dobrze tylko z tego wszystkiego moja aktywność ograniczyła się do poniedziałkowego biegu tylko w zasadzie. Za to w weekend nadrobiłam koncertowo. W sobotę po obiadku skoczyłam z sąsiadami na rower – 22 km ,całkiem nieźle jak na pierwszy raz po zimie ,niestety tyłek to mocno odczuł. Oprócz roweru w sobotę także tradycyjny spacer z psem, 6.75 km. W niedziele miałam ogromna ochotę znowu wskoczyć na rower ,ale nie dało rady – pupa musi jeszcze z jeden dzień odpocząć. Dlatego w niedzielę wybrałam troszkę dłuższy spacer z psem (8 km) ,a później postanowiłam pobiegać. To była zaległe bieganie z piątku ,bo sąsiedzi nas na małego grilla zaprosili. Wybiegałam sobie 6.5 km ,wyszłam o 19 tej i już naprawdę sympatycznie się biegało – w sensie upał zelżał. Promocja jest taka ,że jeszcze się komary nie wylęgły maksymalnie. A na dobranoc skoczyliśmy na basen. No tez nie szalałam ,bo i spacer i bieg trochę ten palec zruszał i znowu miałam wizje że sam z siebie wyskoczy. Wyszło 40 długości w 38 minut– nie ma szału ,ale tez nie ma tragedii. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Sporo tez ze sobą rozmawiałam w łikend :)))). Jakoś takie pokłady mega motywacji znajduję na nowo. W sumie właśnie dzięki temu poszłam w niedzielę pobiegać. Nie chciało mi się kompletnie. Ale jakiś taki filmik mi w łapy wpadł ,w sumie nic o czym bym nie wiedziała. Ale taki sumaryczny przekaz był taki ,że nie można marnować żadnego dnia bo będziesz tego żałować. I w sumie miałam milion wymówek ,że niedziela ,że gorąco, że nie ta kwadra księżyca. A po obiadku się na chwilkę położyłam żeby mi się troszkę „ułożyło”. Strasznie nie mogłam się podnieść z tej drzemki. Mąż mnie przywitał hasłem „witaj niedoszły biegaczu” ,ja na to jak niedoszły ,on że przecież miałam biegać a śpię. No jak mnie aktywowało natychmiast. Orzesz ty – pomyślałam. Troszkę poklejona ubrałam się i poleciałam. Po tygodniowej przerwie trudno mi było się rozpędzić ,ale 6.5 km to całkiem spoko wynik. A od dziś już ostro się zabieram zarówno za dietę jak i aktywności. Mam nadzieję ,że wieczorem pobiegamy.  

Menu na dziś:

Tarta razowa z salami i prawdziwkami. 2 male trójkąty ok. 400 kcal

Sałatka z tuńczykiem 1 porcja (tuńczyk konserwowy w sosie własnym, kapusta pekińska – ½ głowy, papryka żółta, groszek konserwowy, ryż brązowy ,jogurt naturalny) ok. 200 kcal

Pomarańcze 2 szt. ok. 212 kcal , pieczywo ryżowe 3 szt. 120 kcal

Porcja zupy pomidorowej ok. 152 kcal

Po treningu jajko na miękko ok. 80 kcal

Wychodzi mi 1164 kcal – czyli cos jeszcze trzeba będzie dorzucić na obiad ,ale to już zaimprowizuję bo pomysłu na razie nie mam.

23 maja 2014 , Komentarze (13)

No dobra już się nie mazgaję i robię drugie podejście. Choć tak do końca to nie pamiętam o czym to ja w ogóle … Zdecydowanie radośnie mi było ,bo nareszcie nastał piątek ,a z powodu różnych zdarzeń z tego tygodnia on jakos kompletnie się ciągna i nie chciał skończyć. Jak pewnie pamiętacie największe szczęście ,że palec nie wylądował w gipsie – a ściślej noga. Po drugie we wtorek zakończyłam lige kreglową i moja drużyna zdobyla medal brązowy!!! Przy tak silej konkurencji ten brąz jest na wagę złota. A dziś mi wpadły w rece ulubione rybaczki ,które dostałam chyba na ostatnim roku studiów. I nie chce tu nikogo przerażać ,ale to było 11 lat temu. Wchodzę w nie bez trudu - właśńie sobiew nich siedzę :)))) I tak sobie właśnie uświadomiłam ,że naprawdę przesadzam z tą surowością wobec siebie. Ja praktycznie przez całe moje młode lata ważyłam tyle co teraz czyli 75 kg. Wielkim wysiłkiem na ślub mojego brata w 2009 roku schudłam do 70 kg. Ale w zasadzie tuż po nim sobie zaczęłam elegancko tyć i tak na swoim ślubie 3 lata później wazyłam już 90 kg. W zasadzie decyzję o tym ,że czas już się za siebie na serio zabrać podjęłam zaraz po ślubie. Ale na rzetelną deklarację musiałam czekac jeszcze 4 mieisące. Najważniejsze jednak ,że w końcu podjelam decyzje i trzymam się jej aż do dziś – a to już 17 miesięcy!!! I na pewno nie wyglądam tak jak sobie o tym marzę ,ale cholera jest świetnie!!! To czego się kompletnie nie spodziewałam ,wręcz nie byłam tego świadoma ,to sposób w jaki ta przemiana wpłynęła nie tyle na moje ciało co na psychikę. Transformacja jest niesamowita! Zrobiła się ze mnie twarda baba. Jednocześnie mam świadomość kruchości swojego ciała ,staram się o nie dbać jak nigdy dotąd – ledwo stłukłam paluszek poleciałam go prześwietlić ,a wczoraj oddalam krew do badań – tak kontrolnie. To są dla mnie nowe zachowania. Możecie się ze mnie śmiać ,ale w zeszłym roku wielkim dla mnie osiagnieciem była wizyta u stomatologa. Zrobiłam pełny remont szczeki i mogę się nareszcie usmiechać bez skrepowania. Bo ja się zwyczajnie wstydzłam iść do tej dentystki – nie pytajcie dla czego … poczucie wartości zdaje się na poziomie łydek miałam ,a teraz? Ha! Teraz to nie ma na nie skali.

<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" /> 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.