Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 sierpnia 2014 , Komentarze (30)

Niestety nie moge powiedziec ,ze przeprowadzka zakonczona ... poniekad ciagle twa. Ale mamy poki co przerwe w histelu na znalezienie mieszkania. I niestety wcale sie to latwiejsze nie wydaje niz te wszystkie gimnastyki z walizkami. I przpraszam za brak polskich znakow - nie bardzo wiem jak sie pozbyc slownika holenderskiego :))). Alergia daje mi mocno w d***. Zdazylam przed wyjazdem z Polski do alegrologa ... coprawda kosztowalo mnie to az 300 zl ,ale faktycznie proszki na recepte cos tam pomagaja. Choc uprzedzala mnie Pani doktor ,ze calkiem objawy nie ustapia. Jeszcze nie mam swojego prawdziwego roweru holendersiego zatem kazdego dnia niemal z cieknaca slinka wodze oczami na tlumy rowerzystow. Dzis mam nadzieje piewszy raz w koncu pobiegac od chyba miesiaca - zatem zaczynam jak poczatkujacy. Ale nie myslcie ,ze sie tym przejmuje. Wczoraj zaliczylismy wieczorny godzinny spacer brzegiem morza - boze co za rozkosz. Sie czuje tak jakbym tu przyjechala na wakacje ,a nie do pracy. Poki co spadam do pracy ...calusy!!!!

8 lipca 2014 , Komentarze (15)

Patrzyłam na wpisy z zeszłego roku z lipca - temat niemal taki sam :))) Niestety lipiec to chyba dla mnie najgorszy miesiąc roku. Żre te proszki na alergie ,ale wiadomo - to tylko częściowo łagodzi objawy. A ,że właśnie teraz stężenie pyłku traw i grzybów mikroskopowych jest absolutnie najwyższe to niestety leki pomagają tylko trochę. Nie mazgam się absolutnie ,ale przy takim podrażnieniu muszę uważac z aktywnością fizyczną. Choć wczoraj biegania wcale nie odpuściłam. Jednak czuję tą gorszą wydolność oddechową. Wczoraj zamiast standardowych 7-8 km było tylko 5 km i szczerze to bardzo mocno je odczułam. Przeglądałam nie tylko wpisy lipcowe na vitalii ,ale także endomondo z lipca zeszłego roku i niestety prawie nie robiłam nic. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy i nie ma co się nad tym rozczulać. W czwartek mam nadzieję ,że dam rady znowu pobiec. Raczej muszę przejść na basen - bo w wodzie te "gupie" pyłki nie mają szans :))) Dieta leży i kwiczy ,ale nie będę się nad tym także rozczulać. Jak tylko znowu wyprostuję sobie życie to wyprostuję i dietę. Póki co straszne zamieszanie. Skłamałabym gdybym powiedziała ,że się nie boję. Boję się jak cholera. Ale odwrotu juz nie ma. Wiem ,że będę zadowolona z nowej pracy. W przyszłym tygodniu mam pierwszą wizytę w Holandii - tez przed tym schizuję. Widziałam na oczy samolot ,latałam ..ale ogólnie nie jestem z tym całym międzynarodowym transportem specjalnie obcykana. Stanę znowu na tym lotnisku jak owca w wielkim mieście. Ale nic to. Za rok będę obcykaną owcą jak cholera :))) Póki co: aaaaaaaaaaaaaa!!!! No to tyle :))))

4 lipca 2014 , Komentarze (21)

Wczoraj pierwszy raz tak naprawde poczułam co to znaczy ,że grupa motywuje. W czwartki jak wiadomo trening wspólny z truchtaczami. Ja już 1,5 tygodnia nie biegałam przez rozjady moje. I naprawde wczoraj po pracy byłam padnieta. Miałam ochote wyłącznie na łóżeczko i ewentualnie książkę. No ale sie przecierz umówiłam ,w dodatku po niemal 7 misiącach nareszcie przyszły truchtaczowe koszulki. Naprawdę z wielkim bólem wychodziłam z mieszkania. Oczywiście jak tylko zaczęłam biec wszystko ustapiło :) ,i choć pomalutku to jednak wykręciłyśmy 10 km. Ten mechanizm jest jednak niesamowity. I za każdym razem to samo. Grunt ,że ciagle potrafie to przezwyciężać. Ale też zastosowałam mały wspomagacz i o dziwo to tez działa. A mianowicie filmiki motywacyjne z www.napieramy.pl Nie sądziłam ,że można sobie obejżeć taki filmik i natychjmiast nabrać ochoty na ćwiczenia - no ,ale faktycznie nabrałam. I jeszcze przed wyjściem na bieganie zrobiłam kilka ćwiczeń na brzuch. Nie forsowałam się ,bo ostatnim razem z takim zapałem się zabrałam za ćwiczenia na brzuch że potem przez tydzień nie było mowy choćby o brzuszkach bo zakwasy miałam mega. Zatem spokojnie trzy serie scyzoryków ,trzy nożyc ,i trzy razy deska narazie tylko 30s. Wróciłam także do wykroków ,ale juz też taka głupia nie jestem jak za pierwszy razem. Zaczynam tylko od 6 ,i zwiększam co dzień o dwa. Pierwszym razem zaczęłam od 10 i to samo co z brzuchem - mega zakwas. Nie myślcie ,że ja sie tak tych zakwasów boję. Bo do póki to jest lekki ból to tylko radość z dobrego treningu ,ale jak to jest juz mega ból - to jak dla mnie oznaka lekkiego przeforsowania. Dziś mam grilla dla odmiany. Postaram się nie przeginać. Nawet cukinie zakupiłam - z sosem czosnkowym na jogurcie to w pełni dietetyczne danie. Ale tak jak radzicie nie będę się stresować. Tylko muszę bezwzględnie w każdej wolnej chwili biegać! Robić wykroki i ćwiczenia na brzuch i myślę ,że nie będzie źle. Rzucam się w wir pisania raportu. Miłego łikendu!!!!

Ach jeszcze jedna sprawa - czy biegaczki zapisane do Narodowego Spisu Biegaczy ??? mój nr 36 343 :)))

3 lipca 2014 , Komentarze (14)

Niestety to moje przemeblowanie życia strasznie rozwala mi teraz to życie. W mieszkanku jako tako mam porządek ,ale głównie dlatego że żadko tam bywam. Nagle się okazuje ,że mamy jednak tutaj całkiem sporo znajomych którzy jak się dowiedzieli że wyjeżdżamy to namietnie sie z nami żegnają - a my z nimi. Wczoraj wyszliśmy na spacer z psem ,a skończyło się imprezą :) Jeść nie jadłam ,ale oczywiście piłam więc na jedno wyszło. Jutro kolejna impreza ,następna w niedzielę a potem jeszcze we wtorek. Nie martwcie się - po imprezach mam urlopy zamówione. Kurcze jednak się narobiło przez 4 lata "znajomości" :)) I na każdym kroku słyszymy "boże co my zrobimy jak wy wyjedziecie!". Kurcze kompletnie się takich reakcji nie spodziewałam. To są ludzie ,których tak naprawde nie znamy. Spotykamy się na koncertach ,czasem na meczach i nagle takie słyszymy komplementy ,bądź co bądź. Aż z tego wszystkiego i mnie zaczyna być trochę smutno ,że stąd wyjeżdżam. I się Adaś niestety nie mylił pisząc o tej Ojczyźnie co się ją cenić zaczyna po stracie. Takich cudów to się naprawdę nie spodziewałam. Ale w końcu nie wyjeżdżam na inną zupełnie planetę. Tak czy tak już jasno widac ,że lipiec mojej diecie nie pomoże ,a nawet mocno zaszkodzi. Jednak postanowiłam ,że sobie to odpuszczam. W drugiej połowie jeszcze mamy odwiedziny po rodzinie - no po prostu trudno. Od sierpnia zacznę odrabianie tej całej rozusty. Faktem jest ,że w rozjazdach to człowiek je byle co ,byle gdzie i byle kiedy. A skolei u rodzinki jak wjeżdżaja na stół frykasy nie z tej ziemi to cięzko się pohamować. Szkoda głowy psuć wyrzutami sumienia. Bez wątpienia narozrabiam. Od sierpnia możecie mnie chłostać ile wlezie ,ale póki co zapowiada sie pełna masakra. Przyżec moge tylko ,że jednak zrobie wszystko żeby skutki były jak najmniejsze :)

1 lipca 2014 , Komentarze (51)

Tak to zdecydowanie będzie nowy rozdział. Nie pisałam nic bo sprawy się ciagle jeszcze toczyły ,nie było kompletu dokumentów. No ale fakt już się staje faktem. Dokładnie za miesiąc zaczynam prace w Holandii i tym samym zaczynam tam nowe życie. Praca w sumie w tej samej firmie co teraz tylko w centrali. Gdzie tak dokładnie będziemy mieszkać to jeszcze nie wiem bo pierwszy miesiąc w hotelu tymczasowo ,a już na miejscu mamy zdecydować jakie miasto zasiedlimy. Jest spora szansa na zamieszkanie tuz nad morzem co nie ukrywam jest moim marzeniem :) A ,że ostatnimi czasy nie zajmuje się niczym innym jak tylko spełnianiem marzeń ,to dlaczego nie właśńie nad morzem :) Dlatego zaczyna brakować czasu ,panika już nie na żarty - bo jak widzę te bety w mieszkaniu i roztaczam wizje o ich pakowaniu to mam dreszcze. W pracy w Polsce jestem jeszcze 7 dni. Wisi mi raport nad głową ,a ja niestety o niczym innym nie myślę tylko o wyjeździe :) Ja wiem ,że sobie tą prace wybiegałam :) To była najbardziej hardcorowa rekrutacja jaka przechodziłam - trzy stopniowa. Przepytali mnie z absolutnie każdego punkcika w CV. Ale ja tym razem byłam najbardziej wyluzowana ze wszystkich rekrutacji w jakich uczestniczyłam. I wiem ,że ten luz i dystans do tego "wydażenia" mam dzięki bieganiu - bo to naprawdę jest jak hasz ,take it easy man :))) noi stąd sie właśńie wziął półmaraton w Amsterdamie na jesień - bo do Warszawy będzie mi daleko :) 

30 czerwca 2014 , Komentarze (24)

Dokładnie tak: na haju bez chemii:))) Wczoraj taki byl tytuł nocnej audycji w Trójce ,a że niestety bardzo późno wracalismy od rodziców załapalismy się na spory kawałek. I oczywiście Pan prychoterapełta pierwsze co polecił do hajowania sie bez chemii to było bieganie. No ,ale mnie to akurat kompletnie nie zdziwiło. Zdziwiło mnie natomiast to ,że naprawdę można się uzależnić od napojów energetycznych i wpadaja w taki nalóg najczęściej Ci którzy wychodza z narkotyków. No ,ale dla mnie oczywiście najważniejsze było hajowanie się bieganiem :))) Niestety prowadziłam samochód ,bo miałam straszna ochotę tam zadzwonić. Ale może i dobrze się stalo - bo wiadomo ,ja jak już zacznę o tym bieganiu to masakra. Tak czy tak temat audycji wywolał u mnie lawinę myśli. Głównie te myśli krazyły wokoł tego co mi to bieganie dało. Odpowiedź jest bardzo prosta: bieganie dało mi nowe życie. Zmieniło we mnie wszystko. Przede wszystkim dzięki bieganiu pierwszy raz w życiu polubiłam siebie - tak naprawdę pokochałam to kim jestem i co robię. Wiem ,że do ideału jeszcze mi dużo brakuje ,ale pracuje nad sobą mocno. Już nawet nie chodzi mi o wygląd fizyczny ,ale o duchowa stronę tego wysztkiego. Bo jak człowiek naprawde całkowicie zaakceptuje i pokocha siebie to bezwzględnie przenosi się to na wszystko co go otacza. Zdecydowanie nauczyłam się tez pokory i cierpliwości - a to dwie cechy  o których posiadanie napewno się nie podejrzewalam. Mam też cholerny dystans do siebie-nie traktuję swojego życia tak cholernie poważnie jak przedtem. Wymagam od siebie bardzo dużo ,ale jednoczenlei nie rozpaczam setnie kiedy coś nie idzie po mojej mysli - choć przyznam szczerze ,że ostatnio wszystko  idzie po mojej myśli. Zeszły rok był wspaniały ,ale pierwsza polowa tego roku to już jest czyste szaleństwo. Teraz się także zaczęło w moim zyciu już takie szaleństwo ukonstytułowane - a mianowicie przygotowania do przeprowadzki nabieraja coraz większych rumieńców. Zaczynam oczywiście już panikować na myśl o pakowaniu. I w gruncie rzeczy uważam ,że nową pracę dostałam także dzięki bieganiu :) ,bo jak sie mnie zapytali dlaczego chce się przeprowadzic to powiedziałam że jestem pewna ,że mają tam wiele świetnych ścieżek do biegania :)))) Nota bene już się doczekać nie mogę kiedy zacznę tam biegać. Przez ostatnie 2 tygodnie miałam tylko dwa razy czas na bieganie. I pewnie przez najbliższy miesiąc będzie ciasno z czasem ,ale nadrobie to juz na miejscu:) Jestem strasznie tym wszystkim podekscytowana ,niestety to zamieszanie sprawia że mam mniej czasu na Vitalię i co gorsza na Was. Ale mam nadzieje ,że jakoś to wspólnie przetrwamy :)))

23 czerwca 2014 , Komentarze (28)

O matko ,aż tydzień mnie tu nie było :) No ,ale wiadomo zeszły tydzień byl wyjatkowo fantastyczny bo w zasadzie trzy dniowy. W zasadzie z dnia na dzień podjelismy decyzję o wyjeździe w Bieszczady. Tzn. zaprosili mnie moi Truchtacze ,a w zasadzie Truchtaczki. Chłopaki oczywiscie startowali w Biegu Rzeźnika - no niezła rzeźnia. Ale wszystkie trzy pary dotarły na metę. niestety nie obyło sie bez stłuczeń ,otarć i lekkiego skręcenia kostki. A my z dziewczynami i moim mężem dzielnie kibicowaliśmy na każdym przepaku - co oznaczało jeżdżenie z punktu do punktu przez cały dzień. Ale widać bylo ,że chłopaki bardzo sie z tego cieszyli. I tak właśnie spędziliśmy piątek. Sobota natomiast była wyłącznie dla nas - znaczy dziewczyńska. Dyskusje na temat tego jaką trasę na tą jedyna wyprawę w góry wybrać toczyły się niemal dwa dni. W końcu kolega Rzeźnik-Terminator przekonał nas do Tarnicy. I mogę powiedzieć tylko jedno - było pięknie ! Za każdym razem mnie zadziwia to jakie góry są piekne. I lubię to u siebie ,bo byłam tam już tyle razy ,a każde wejście cieszy mnie tak jakby było to pierwszy raz. Widoki zapierające dech w piersiach ,super towarzystwo. Nam przejście trasy zajęło 4:15:00 ,a nasz kolega Rzeźnik trasę przebiegł w 2:15:00 :)) Najbardziej jednak zachwyciła mnie moja forma. Chodze po górach od dziecka - dosłownie ,bo na połoninie caryńskiej pierwszy raz byłam w wieku 2 lat. Z biegiem lat jednak moja forma bardzo się pogorszyła. Nie mówie już nawet o tym okresie kiedy ważyłam 90 kg ,ale tuż po studiach pamiętam podejście nawet na tą Tarnicę. Już wtedy nie byłam w stanie podchodzić pod góre "na raz". Nie chodziliśmy z mega plecakami ,a ja centralnie co jakiś czas dostawałm pełnowymiarowej zadyszki i musiałm robic przerwy. Przy stromych podejściach nawet co 15 min. A teraz ? Darłam do góry tekko tylko przymęczona. Skakałam do skalnych schodkach - no bajeczna bajka! Równy oddech ,żadnych zapowietrzeń i ta siła w nogach:) Genarlnie już jak na tych naszych Rzeźników patrzyłam to miałam natychmiast ochotę na trening ,ale po sobotniej wędrówce chce mi się jeszcze bardziej. Bo to działa!!! Jest we mnie moc jakiej nie było chyba nigdy wcześniej ,nawet w tedy kiedy jeszcze byłam całkiem szczupła. To po prostu działa!

16 czerwca 2014 , Komentarze (64)

To jest naprawdę niesamowity bieg :))) Jeszcze raz przepraszam całą Polskę za popsucie pogody - seryjnie nie wiedziałam ,że mam takie moce ,to wszystko miało dotyczyć wyłącznie Garwolina :)) Pogoda zatem udała mi się wymarzona do biegania. I nie pozostało nic innego jak walnąć swoją życiówkę :)) Mój czas oficjalny 57:34 !!!! Od kwietniowego orlena poprawiłam się o całe trzy minuty - szok!!! Biegło się fantastycznie ,oczywiście biegłam z M - i w zasadzie to jest jej wielki sukces :) Nasze średnie tempo 5:45 min/km - kolejny szok :) Nie bez powodu ten bieg otrzymał statuetkę najlepszego biegu na 10 km w Polsce na portalu maratonypolskie.pl - bo to po prostu jest najlepszy bieg w Polsce :)))) Oczywiście dobiegając do mety ryczałam jak zwykle. To jednak za każdym razem smakuje tak samo - NIESAMOWICIE!!!!! A przed biegiem wyglądałam tak :)


Wbiegając na metę - widać, że ryczę :)))



A najważniejsze  z tego zamieszania ,że udało się mi poznać Ulę z vitali - UlaWit!!! To niesamowite jakich wspaniałych ludzi poznaje się dzięki bieganiu!


10 czerwca 2014 , Komentarze (30)

Wczoraj było w planie tylko 8 km biegu - bo w niedzielę start. Tymczasem wyszło niechcący 9,2 km a ja miałam tak straszny apetyt na więcej. Ale nie dość ,że nigdzie nie pobiegałm to jeszcze reprymędę dostałam od M (mojej obecnie mentorki biegowej) ,że się forsuje przed niedzielnym startem. Biegałyśmy o 20:00 ,ale i tak było mega gorąco. Niestety mimo potu spływającego dosłownie wszędzie wspaniale mi się biegło. Tempo bardzo spokojne (średnie nam wyszło 7:05 min/km ,choć były momenty że zpełnie niechcący sie nam robiło 6:40 :))). Wróciłam potulnie do domu z lekkim poczuciem niedostytu - no wiem wyżyję się w niedzielę. Cyrk był na koniec bo się zabrałam jak zwykle za rozciąganie. I dosłownie po paru chwilach tak mnie komary obsiadły ,że masakra. Dokończyłam swoje wygibasy ,ale tak mi tyłek zgryzły - dużo bardziej niż przez cale sobotnie popołudnie na ognisku. No ale taka mokra i nagrzana to ja musiałam zwołac komary z całego osiedla. I nawet sąsiedzi już tylko jak na półwariatkę na mnie patrzą - jeszcze chwila i się całkiem przyzwyczają. A ostatnio mocno ich oswajam ,bo zdarzało mi się juz wiele razy biegac zaraz po pracy - przy słonecznej pogodzie wiadomo wszyscy przed blokiem. Na poczatku było mi głupio - teraz zaczynam myśleć ,że to im jest głupio :))) Do biegu pozostało 5 dni ,codziennie przywołuje w myslach załamanie pogody - przysięgam ,że załamuje pogodę tylko w Garwo. Zreszta nie chcę tu huraganu z gradem ,tylko zwyłego ochłodzenia :)) I jeszcze jedna ważna rzecz na koniec. Wczoraj w końcu pobiłam swój rekord kilometrowy z zeszłego roku. Otóż w 2013 roku jako debiutant totalny przebiegłam 390 km. A od wczoraj w 2014 mam już na liczniku 395 km - i uważam ,że to mega progress :))))

9 czerwca 2014 , Komentarze (14)

Przyznam szczerze ,że łikend miałam maksymalnie leniwy. Jedyne moje aktywności to spacery z psem. Przy czym w sobote jakoś było dla mnie za ciepło i standardowy spacer skróciłam do 4,5 km. W niedzielę było chyba jeszcze cieplej ,ale jakoś potrzebowałam nasłonecznienia bo spokonie przeszłam już 7 km. Pies po powrocie do domu całkiem padł :) Chociaż ona w przeciwieństwie do mnie na tym spacerze się schłodziła dwa razy w rzece.

Jest kolejny poniedziałek i kolejne 7 dni szansy na trening :) Choć w tym tygodniu trochę się już musze oszczędzać. Tzn. do środy raczej wszystko po staremu ,ale potem już tylko basen. Czyli dziś spokojny bieg z dziewczynami ,a w środę interwały. W niedzielę start - a zaraz po biegu planuje basen. Póki co prognozy na niedziele są świetne - 18 stopni ,a wg pogodynki to nawet jeszcze mniej. Trzymajcie kciuki żeby się sprawdziły :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.