- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (316)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 297175 |
Komentarzy: | 8055 |
Założony: | 25 lutego 2013 |
Ostatni wpis: | 26 lipca 2017 |
kobieta, 43 lat, Holandia
170 cm, 98.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
znowu szkolenie...znowu grzeszki....
No jakoś nie miałam weny żeby sobie objad na to szkolenie przygotować - w celu nie jeść lunchu zamawianego. Wzięłam tradycyjnie pomidorki koktajlowe...już nikt nie patrzy na mnie kosmicznie. Ewentualnie słysze tekst: ta znowu z tymi pomidorami :))) No ale zjadłam lunch taki jak wszyscy - niezbyt dietetyczny. W dodatku od środy nie mogę się rano obudzić :((( normalnie nie słysze budzika a sama z siebie budze sie o 5:30 - a to jest już za późno żeby sie na bieganie wybierać :((( No nic. Popołudniami chodzę na basen - z mężem!!! Rozruszał się nie na żarty. A ja wyobraźcie sobie tak się rozpływałam ,że mam zakwasy po pływaniu!! Kondycja wzrosła...już nie pływam tylko spokojniutrka żabką ,tylko na ostro kraul, grzbiet...przymierzam się do delfina:))) Jednak znając świata niesprawiedliwośc do końca lata mąż bedzie smukły , a ja w pocie czoła zbije jeszcze 3 kg. Nieważne - nie ma co jęczeć i narzekać ,tylko ruszać dupeczke do ćwiczeń!
Niestety moje odbicie w lustrze ciagle bardzo mi sieęnie podoba...chociaż nie moge powidzieć ,że nie widzę efektów. Nie mam już co na siebie włożyć- wszystkie bluzki za wielkie. Najbardziej to mnie cieszą krótkie spodenki - w zeszłym roku chodziłam tylko w jednych bawełnianych - bo rozciagaja się do każdej średnicy:))) Wszystkie sportowe iguany oddałam mężow - bo jak to facet brzuch może rośnie ,ale dupeczka zgrabna. No cóż ,tego lata musimy mu kupić nowe :))) Nie pozostaje nic innego jak tylko:
Jeszcze bardzo ważne informacje:
https://vitalia.pl/fototematy/196/1/1/niezdrowe-polaczenia.html
https://vitalia.pl/najczesciej-zadawane-pytania/1799-co-to-s-substancje-antyodywcze
https://vitalia.pl/styl-zycia/kuchnia/jajka-w-jakiej-postaci-je-jesc,17_49244.html
wizyta u dietetyka - świat jest niesprawiedliwy
...
No po prostu załamka!! Byliśmy wczoraj z mężem u pani dietetyk. Pomierzyła , poważyła i co tam jeszcze trzeba...i wyszłam załamana. Ponad pół roku ostrej walki i tak wszystkie wskaźniki mam zajebiaszczo poza normą. Ilość tkanki tłuszczowej przekracza normy dla 60ciolatki!!! A mąż??? No fak po prostu jak to facet. Ja się pocę biegając, skacząc i bóg wie co jeszcze ,a on siedzi w fotelu od początku roku i jego wskaźniki lekko ponad normę !!! No naprawdę wyszłam stamtąd ze bardzo smutną miną...kompleksową analizę dostane za kilka dni. Chociaż cieszę się ,że z Tomkiem wszystko w porządku i jak najbardziej jest nastawiony na dietę i ruch - w rozsądnych dawkach :))) Tzn. że póki co nie ma mowy o wspólnym bieganiu...ale spacery i baseny jak najbardziej.
No ja wiem ,że to wszystko nie są jakieś zawody ,ale kurcze! Tyle pracy i żadnego medalu:( I tak się smutałam jakąś godzinę...a potem mnie inna myśl uderzyła : gdybym do tej kobitki przyszła 6 miesięcy temu to chyba by mnie do szpitala wysłała. Jasny gwint! No trudno też się spodziewać od kobity medalu jak mnie nie widziała na początku drogi...przecież wiedziałam ,że to nie koniec walki. No ale jakoś zachłysnęłam tymi moimi wynikami...coraz lepszym wyglądem i heloł po prostu. Wieczorem się zarzekałam ,że koniecznie wracam do co najmniej 45 min biegu rano i...prawie się udało :))) Było 40 min. Przedyskutowałam to wszystko z sobą podczas biegu i nie ma zmiłuj. Wiem ,że wakacje ,wiem że jeszcze kawałek urlopu - ale trudno...słowo się rzekło, kobyłka u płotu a analiza dietetyka w przygotowaniu. Zatem nie ma co się smucić...ani w piórka obrastać trzeba się brać do pracy i tyle. Do końca roku zamierzam doprowadzić się do całkowitego porządku bez żadnych wymówek ani wymówków. Bardzo wiele już wypracowaliśmy - wspólnie z mężem...wspólnie z wami - dobrych nawyków żywieniowych, przestałam lubić tłustości, zaczęłam nie na żarty uprawiać sport. To nie było lekkie 6 miesięcy i nie ukrywam ,że liczyłam na nieco lepsze efekty...ale prawda jest taka ,że co nieco oszukiwałam. Trochę piwa, trochę lodów...czasem ciastko imieninowe. Zatem nie ma co wypatrywać tubo laski w lusterku....jeszcze nie pora! Chyba właśnie to mi było potrzebne. Chłodne spojrzenie ponowne na siebie i całe to moje przedsięwzięcie. To ,że jeszcze nie noszę rozmiaru 38 nie jest oznaka porażki tylko wciąż trwającej walki!!! I bój ten musi być krwawy...jutro się z rana zaleje jagodowym koktajlem :)))
Nic dodać nic ująć - do roboty siostry!!!!
poniedziałek - to najwspanialszy dzień!!!
Dlaczego? Oczywiście dlatego ,że można sobie rano wstac i pójść pobiegać. Nareszcie ta durna pogoda się opamięteła. Tzn upałów nie zamawiam ,ale burze niemal każdegop poranka to przesada. Dziś cudowna poranna bryza...lekka mgiełka nad stawem i w ogóle było pięknie. Przez te dwa miesiące biegania poznałam więcej zakamarków garwolinka niż przez 3 lata jak tu mieszkam :)
Cytat natrafiony z samego rana:
,,Bieganie nie jest wszystkim, ale wszystko jest niczym bez biegania'' Artur Schopenhauer
Bardzo Wam wszystkim dziekuje za miłe komentarze...nie myślałam szczerze mówiąc ,że moje szaleństwo może być motywujące :)) Dzisiaj jestem nieco zaspana :))) Ale cieszę się na nowy tydzień...bo można zacząć walke od poczatku :)) Łikend to niestety był słaby. Dietetycznie nie najgorzej - ale wpadły lody. Natomiast ruchu 0, spokojnych spacerków z psem nie mozna w zasadzie żadnym ambitnym ruchem nazwać. W niedzielę umieram z bolesnego okresu - bardzo rzadko mi się to zdarza ,no cóż ...zdarza się...w każdym razie o żadnych ćwiczeniach, rowerach i etc. nie było mowy. Jedyne czogo dokonałam to rosołek na piersi kurczakowej.
Aha: dzisiaj rano kolejna bluzka wywalona...mega za duża!! Dobrze ,że spojżałam w lustro przezd wyjsciem - bo naprawdę namiot. Zakupy trzeba chyba przyspieszyć.
No nic .... ruszamy do walki o nowy lepszy tydzień!
WIELKA RADOŚĆ - czyli jak zwykle miałyście
rację!!!!
No po prostu skaczę, śpiewam, tańcze, płaczę już nie wiem co jeszcze!!!! Spadło w tydzień 0,8 kg!!! Choleka jak zwykle miałyście rację... Jak tu płakalam niemal 2 miesiące ,że waga stoi ,że wszystko do d*** i w ogóle. I poleciało cholerka kolejne 0,8 kg!! Rany julek!!
Po ciałku już też jak najbardziej widzę te zmiany ,że o marynarce nie wspomne. Generalnie niestety już rozpoczęłam redukcję garderoby. Koszule ,w których na początku roku wyglądałam jak baleron zrobiły się namiotowe. Ulubiona bluzka z zeszłego lata - spadochron. Nie ważne co się stanie z naszym budżetem - na urlopie ide na zakupy :))) A urlopik dopiero za 2 tygodnie strach pomyśleć jaka ja będę chuda do tego czasu!! We wtorek się wystroiłam na to szkolenie w jedną z moich ulubionych bluzek...i po powrocie do domu wylądowała w worku pt.: totalnie za duża...jak się zobaczyłam w pracy w lustrze to po prostu masakra. To niesamowite ile sobie człowiek może dać radości zwyczajnie nie żrąc jak świnia i się ruszając.
I święcie jestem przekonana ,że efekty których doświadczam to owoc biegania i pływania. Właśnie wczoraj przy 40-tym basenie stwierdziłam ,że ta marynarka to właśnie dzięki temu. Dużo pływam na plecach bo bardzo to lubię i przy takim stylu bardzo pracuja ręce i ramiona...i prosze bardzo :)))) Już faktycznie za chwilkę sie okazać może ,że będę w ulubionej marynarce wygladać jak po starszej siostrze :))) Mąż stwierdzil ,że trzeba pasków do spodni dokupić bo przecież nie wymienimy mi całej garderoby...głuptasek :))) Oczywiście ,że wymienimy :))))) A jak już do męża doszło to też mi się wydaje ,że sie rozruszał. Wczoraj znowu był ze mna na basenie. Potem spacerek z psem...niezbyt długi ,ale i nie krótki. W poniedziałek dietetyk - mam nadzieję ,że ustali dla niego dobry jadłospis ...a ja to wszystko z radością ugotuję :))) No masakra jaka jestem dziś szczęśliwa :)))
No nic...trzymam kciuki za nas wszystkie...od sukcesu dzieli nas tylko parę kroków - proponuje zatem przebyć je biegiem!!!!
już się ogarniam po tych szkoleniach :)))
Udało mi się dzsiaj odczepić w końcu od łóżka. Przez to ochłodzenie świetnie mi się śpi. Oczywiście grymas na twarzy na maxa...dopóki nie stanęłam przed klatką i nie zaczęłam biec :))) Chociaż po tygodniowej przerwie szału nie było...czasu też nie za wiele więc tylko 3,2 km - na otarcie łeż :))) Ale jak mi tylko Andus doszdł do mojej "power song" to odrazu banan na twarzy i się przysięgałam ,że jutro też wstanę dzielnie. A z powodu tych przerw na poczatku tygodnia będę nadrabiać w łikend!!! Może nawet psu się dostanie jakiś większy gratis...a co tam dostanie mu się!
Przez dwa dni nieobecności mam mega zeległości i w pracy i na vitalii...niestety vitalia musi chwilkę poczekać. Wczoraj piwrszy raz ubrałam moja ulubioną marynarkę , od dwóch lat niestety jej na siebie nie mogłam wcisnać. A czoraj? Kurcze jest luźna!!! Normalnie bym jej nie zdejmowała!!! Jeszcze 2 misiace temu ją wciskałam na siebie - no ale wygladałam w niej jakbym młodszej siostrze zakosiła. A teraz - pełna swoboda i luz!! Cholera - te wszystkie moje siódme poty dają normalnie efekty i to nie są żarty!!
Pozdrawiam!!!
jestem zeschizowanym biegaczem - jak nic :)))))
Dziś szybciutko bo zaraz lecę na szkolenie. Dwa słowa o tym jaki miałam poranek. Oczywiście ,że jest wtorek więc już od wczoraj sie cieszyłam na dzisiejsze poranne bieganie. Ale wieczorem miałam jakieś złe przeczucia...rozmyślałam jaka trasę wybrać - bo może ta mi sie już jakoś znudziła. Przed snem już widziałam jak sobie elegandzko rano biegnę. I obudziłam się sporo przed budzikiem...a tu k**** burza szaleje. Wstałam i się tak modliłam do tegfo okna..że może przejdzie. Ale to się tylko nasilało. Więc połozyłam się spowrotem. Nawet rozważałam jakiś SKALPEL albo inny killer ,ale byłam tak rozżalona z powodu tego braku biegania że nie dałam rady. I to wszystko się pewnie każdemy nie raz przytrafiło :)))) Ale śmieszne było to ,że się położyłam jednak do łóżka i usnęłam nawet o dziwo....i co mi się śniło??? Że poszłam pobiegać :)))) Na jakśs nową super ścieżkę i było pełno braci biegaczy...i byłam z psem i wszyscy tez byli z psami i sobie tak biegali - zeschizowałam jak nic :))) Myślę ,że żeby tego stanu nie pogarszać jakoś muszę znaleść czas na bieganie wieczorem :))) Pozdrawiam was serdecznie.
nowy tydzień ...nowe możliwości!!!!
Nie myślcie bynajmniej ,że się całkiem w łikendzik leniłam. Wybasenowałam się po uszy - łącznie mam na koncie 110 basenów :))) Oprócz tego dwa długaśne z psem spacery. Nie obyło się bez kąpieli...ale tym razem kulturalnie w rzece zatem nie musiałam w domu szorować pomponika. Posklejałam zdjęcia - lepiej się tak porównuje. Generalnie teraz widzę duża zmianę....bieganie czyni cuda naprawdę. Celulitu zostało już bardzo niewiele. Generalnie zaczynam się sama sobie podobać - zaczynam dopiero :)
A oto wspomniane zdjęcia.
piątek, piąteczek, piątunio!!!
Zatem za kilka godzin zaczynamy łikend. Co to oznacza dla mnie? Ano nic innego jak przerwę w treningach i genearlnie relax na maxa. Bardzo mi się podobał artykuł o zbawczym wpływie biegania na likwitację cellulitu ,a zatem zgodnie z radą tam zawartą (biegaj max 4 x w tygodniu) robie przerwę. No technicznie mi w tym tygodniu wyszło tylko 3 x ,ale i tak czuję że czas na przerwę. Wczoraj już pod koniec biegu troche czułam mięśnie łydek i pośladków - muszą trochę odpocząć przed kolejna serią. Ale w między czasie robie tez przysiady. Miałam w planie chalange...ale jakoś mi to nie leży. Wprowadziłam przysiady do rozgrzewki przed bieganiem ,natomiast w dni kiedy nie biegam robię po 50-60 przysiadów. Generalnie jak tak sobie patrze na siebie to już widzę te efekty...otoczenie też zauważa ,ale to wcale nie oznacza że jestem zadowolona ze swojego obecnego wyglądu. Wiem oczywiście ,że to tylko stan przejściowy...no ale cóż tak to jest że ambicja nie pozwala bić sobie brawa. W łikend cyknę jakieś fotki.
Wczoraj zrobiliśmy przerwę w basenowaniu - bo jakoś tak od poniedziałku ja chodzę codziennie ,a i mąż się skusił 2x. Wybralismy sie zatem nad staw żeby tym razem pies troche popływał - było cudowanie. Nie wzięłam aparatu żeby nagrać filmik - bo z komórki tylko zdjęcia jako tako wychodzą. Bo moja sucz normalnie z pomostu do wody skacze i ma z tego taka frajdę ,że szok - my chyba jeszcze wiekszą. Poskakała ,popływała a potem sobie siedzieliśmy...dyndaliśmy nogami i takie tam atrakcje :))) A tak moja rozkosz wyglądała po kapieli
Miłego łikendziku!!!!!