Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 marca 2014 , Komentarze (51)

Wiem ,że zamarłam na cały tydzień ,ale niestety zmogło mnie przeziębienie. Pierwszy raz byłam z przeziębieniem u doktora - zazwyczaj się mordowałam w pracy. Zarządałam L4 i mówie mu ,że nie ma innej opcji do piatku mam być zdrowa bo.... bo w niedziele półmaraton! Doktor zrozumiał - choć ja miałam tylko silny katar i stan podgorączkowy. Przeleżałam i tak osłabiona 2 dni. Ale wydobrzałam jak cholera!
To był najbardziej niesamowity ,najbardziej stresujący i najszczęśliwszy łikend w moim życiu. Emocje jakie eksplodowały w niedzielę o 10:00 (nowego czasu :) - choćbym nie wiem co pisała ,słowa tego po prostu nie oddadzą. Domyślam się ,że w taką ekstazę człowiek wpada tylko za pierwszym razem ,ale postaram się bardzo te uczucia w sobie pielęgnować. Noc z soboty na niedzielę oczywiście prawie nie przespana ,cały czas rozmyślanie i szacowanie na którym kilometrze wysiadzie mi noga :) Nawet jak bardzo bardzo nie chciałam myśleć o tej nodze to i tak wracało. Ale uzyskany czas potwierdza ,że noga się zlitowała. Wiem ,że to nie jest szał ,ale muszę podkreślić że ja taki dystans przebiegłam jednak pierwszy raz w życiu. Po niespełna roku biegania ... rety znowu się łzy do oczu cisną. Bo tak właśńie ,zaraz po starcie się poryczałam całkowicie z emocji ,ze szczęścia! I już po pierwszym kilometrze sobie powiedziałam ,że albo dobiegnę albo zdechnę. Zaszłam tak daleko ,że teraz bez mojego trofeum ja do domu nie wracam. Poryczałam się jeszcze dwa razy na całej trasie :))) Oczywiście na mecie ,poziom szczęścia poprostu mi poza skalę wyskoczył i to całkowicie. I raz na trasie ,kiedy minęłam 18 km - bo to już oznaczało pobicie mojego osobistego najdłuższego dystansu - a w dodatku poleciała pioseneczka :))) Całość absolutnie bezcenna.

A to ja...tuż przed

A poniżej mój wielki finish!

Wielki finish :)))

24 marca 2014 , Komentarze (33)

Noga już nie boli. Oczywiście nadal jestem na kwarantannie ,ale nastrój już wyborny :)) Nie mam już watpliwości ,że w niedziele biegnę swój pierwszy w życiu półmaraton. No tylko właśnie jak nie urok to sraczka ,i noga wyleczona to się przeziębienie przyplatało. Nic nadzwyczajnego ,w zasadzie mam tylko katar. Wiec od dziś zaczynam ostrą kurację antymikrobową. Nie będzie mi jakiś wirus rujnował marzeń :) Radość we mnie wzbiera nie lada.

Wczoraj sobie moje ondo przeglądałam. Wynik na ten miesiąc przewidywałam troche lepszy. Ale nie o to ważne było. Przejżałam ostatnie pół roku i centralnie w każdym miesiący ,w każdy łikend przesopaerowywałam z psem co najmniej 10 km :)) Myślę ,że mój pies mnie za to lubi. W sobote oczwiście był taki u mnie upał ,że punktem pierwszy spaceru stała sie pierwsza psa kąpiel w rzece :)

Rozpoczynamy kolejny piękny tydzień!

21 marca 2014 , Komentarze (25)

No po prostu "tak nie być" - jak mawia trzyletni synek koleżanki. Rano wczoraj jeszcze mnie niósł pozytywny wiatr po miłym popołudniu na siłowni. Ale wczorajszy dzień to był jakis koszmar. Wiadomo ,że każdy ma gorsze i lepsze dni w pracy - dla mnie to w ogóle jest tydzień koszmarny i tyle. Ale mniejsza z tym ,w pracy wszyscy dostepni idioci coś odemnie chcieli. Ja to zazwyczaj znoszę dzielnie ,albo w ogólę nie zauważam ... ale byłam "osłabiona" :( Po 8 godzinach to już centralnie wyszłam cała poirytowana ,zła ,rozżalona i w ogóle bezsensu. W dodatku był czwartek ,więc dzień biegania z biegaczami ,a ja pierwszy raz od 3 misięcy nie mogłam z nimi pobiegać. I moje podstawowe lekarstwo na całe zło czyli "wytrzymaj to wszystko ,wieczorem ójdziemy pobiegać" rozpadło się całkowicie. I tak gnuśniałam i gnuśniałam do końca dnia ,choć udało mi się wykrzesac trochę entuzjazmu i posprzatać pięknie kuchnię. Jednak na wieczór byłam już całkiem zgnuśniała i nieszczęśliwa. I tak stanęłam sobie przed lustrem ,patrzę na siebie i w końcu stwierdziłam ,że właśnie "tak nie być". No pewnie ,że bieganie jest dla mnie jak powietrze niezbędne. Ale czasem trzeba zluzować ,a endorfiny mozna pobrac z innego źródła. Po za tym ,to nikt inny tylko ja sama sie wpędzam w poczucie tragedii - heloł .. której po prostu nie ma. Spinać dupę i do roboty! Ogarniać się w pracy, miażdżyć idiotów, nie dać matołowi z równowagi wyprowadzić - bo to ja wychodzę wtedy duzo słabiej. Siła zen i cholera wie co :))) W tych zwykłych codziennych rozterkach jednak coś udało się "osiagnąć" ,bo mimo kiepskiego samopoczucia dieta nadal na 100%. Jedyne odstepstwo na jakie sobie wczoraj opozwoliłam to byla mała garstka orzechów włoskich - strasznie dawno ich nie jadłam ,teraz się nie mogę nasmakować.

I tak się w życiu nie raz układa ,że nie wszystko idzie po naszej myśli ,a nawet czasami całkiem nie po naszej myśli. To nie zmiania jednak faktu ,że nadal jestem super i znajdę jakiś inny sposób odreagowania. Ruszam z akcja basen ... bo jak nie można drzwiami to zwyczajnie wlezę przez okno. A z nogą ,z dnia na dzień coraz lepiej :)

 

20 marca 2014 , Komentarze (18)

Już mniej więcej zaakceptowałam swój stan :))) Ale siłowni wczoraj za nic bym nie odpuściła. Nie martwcie się ,żadnych ćwiczeń na nogi ,a rozgrzewka na rowerze. I jednak jak wszystko jest do dupy ,to w końcu się przytrafia coś miłego. Wczoraj pierwszy raz polazłam na tą siłownię z wydrukowanym planem. W sumie już widzaiłam ,że chłopaki tez tak ćwiczą "z kartki". No ale ja jak to ja i tak się wstydzilam nieco. Dodatkowo miałam rozpisane takie ćwiczenia ,których jeszcze nie robiłam ,a mianowicie ze sztangą na stojąco - różne. 10 minut rozgrzewki mi minęło szybko jak nigdy ,no bo trzeba wstać ,wziąśc tą sztangę ,znaleść sobie odrobinę miejsca i ... dawaj dawaj. No jakoś się od tego rowerka oderwałam i jak już stanełam z tą sztangą to poszło. I zdażył mi się miły przypadek.  Jeden kolega podszedł i zwrócił mi uwagę ,że nie za dobrze robie jedno ćwiczenie ,że niepotrzebnie plecy obciążam. Był bardzo miły :))) Pokazał ,ja podziękowałam - i już humor wyśmienity. W ogóle po tej wtorkowej załamce bardzo mi są potrzebne miłe przypadki. W sumie ten lekarz we wtorek też mnie trochę rozbawil mile ,bo mu mówię że mało boli ,ale za 2 tygodnie ten półmaraton ,a gośc na to "to co? morfinka i biegniemy?" - aż mi się oczy otwarły ,ja tu z przejeciem poteżnym ,a on taki wesołek :)))) W temacie nogi jest już duzo lepiej. Odczuwam bardzo szczątkowo jeszcze to wiazadło przy schodzeniu ze schodów. Dziś jade do fitnessclubu i do clubu sportowego rozpytac o fizjoterapełtę. Mam nadzięje ,że na terapie za wczesnie ,ale będę spokojniejsza jak mnie fachowiec obejrzy ,a poza tym może jakies ćwiczenia zaleci - to przynajmniej nie będę siedzieć bezczynnie.

To zyczę udanego dnia ... ciagle przepełniona nadzieją :)))

19 marca 2014 , Komentarze (31)

I niestety w takie święto - 11 miesiąco nowego extra życia ,stało się coś strasznego. W poniedziałek standardowy trening. Raptem 9 km ,ale w świetnym tempie poniżej 6:20 min/km. Czułam się jak zwykle jak bóg młody i w ogóle. W nocy już było coś nie tak. Spałam strasznie niespokojnie ,troche pobolewała noga. Rano już nie było złudzeń - przeciążona noga jak jasny gwint. No i rozpacz. Cały dzień siedziałam w necie. I pierwszy raz zrobiłam coś bardzo dziwnego ,a mianowicie natychmiast zarejestrowałam się do lekarza - i tu stal sie cud ,bo ktoś zrezygnował z wizyty u ortopedy i dzwoniąc rano ,wizytę miałam już o 18:00. No nie myślcie ,że takie cuda to u mnie na "wsi" - musiałm się kopsnać do stolycy. Ale sprawa była na tyle ważna ,że nawet na to mogłam pójść. Cały dzień chodziłam jakby mnie ktoś pobił. Najchetniej to w ogóle bym się gdzieś zamknęła i ryczała - bo przecież za 2 tygodnie moje wielkie święto ,półmaraton. Lekarz się uśmiał chyba ze mnie ,jak mu z przejęciem opowiadałam że mnie to za bardzo nie boli tylko po schodach ,ale wie pan - półmaraton. No cóż wyrok jest nie najgorszy - przeciążone pasmo bidrowo-piszczelowe. Tylko mi teraz nie piszcie ,że za dużo trenowałam. Nawet doktor przyznal ,że plan treningowy był jak należy ,jednak organizm jeszcze taki jak należy nie był. Biegać oczywiście nie mogę ,ale narazie mam zrobić tylko tydzień przerwy i smarować smarowidłami co mi dał. Generalnie powiedział ,że raczej bedę mogła pobiec. Ponaciskał mi noge ,powykręcał we wszystkie strony. Oczywiście za tydzień przed startem mam zrobić test - pewnie gdzieś we środę spróbuję przebiec kilka kilometrów. Ale sądząc po minie gościa to raczej mega spanikowałam - no ,a jak już mu wspomniałam o rehabilitacji ,to się całkiem rozbawił. Zatem już od wieczoraj sumiennie smaruje nogę. Dziś brykne na siłownie ,ale plan mam rozpisany wyłącznie na górną partię mięśni. Ogólnie jestem dobrej myśli i pełna nadzieji. Wczoraj to był koniec świata - dzisiaj ,no cóż jeśli nie ten półmaraton to poprostu pobiegne następne dwa :)))

Diety dziś drugi dzień. Wczoraj niestety hotdog stacjowy wpadł ,bo nawet po pracy się nie przebierałam tylko od razu w samochód i do Wa-wy. Ale to ogólnie nie tragedia. Reszta posiłków zgodnie z planem. Dziś póki co jestem po śniadanku - jajecznica ,a na śniadaniowy deser kawałek papryki czerwonej. Ogólnie jajka mi do papryki w ogóle nie pasują ,ale w takiej kolejności fajnie mi to zagrało. Na drugie śniadanie i przekąskę mam kurczaka w kawałkach upieczonego w piekarniku z odrobina żurawiny ,do tego ryż ,trochę papryki i pomidory :))) Póki co zajawiona jestem dietetycznie dosłownie jakbym pierwszy raz podchodziła do tematu. Musiały mi się odkładać porcje motywacji od nowego roku i teraz trysnęły - bo ja oczywiście od 3 misięcy zajmuje sie wyłącznie bieganiem :))) Trzymajcie kciuki za moje pasmo - mimo wesołej miny pana doktora ja się chyba na jakiś masaż i tak wybiorę ,no zobaczymy.

17 marca 2014 , Komentarze (27)

Przemyślałam sprawę przez łikend i doszłam do wniosku ,że nie ma co czekać. Porządne pilnowanie diety zaczynam od dzis ,a w zasadzie od jutra. Dziś zdrowe zakupy, ułożenie planu i ruszamy. Bardziej węglowodanowo rozpiszę plan tylko na czas biegu za 2 tygodnie. Zasadniczo im będe lżejsza ,tym będzie sie lepiej biegło. Sobotnie ważenie znowu wykazało wzrost wagi. Fakt ,nie tragedia +0,4 kg. I faktem jest ,że właśnie dostałam @ co pewnie tez nie było bez znaczenia. No ,ale tak całkiem to na @ zwalić nie mogę. Troszkę sobie w zeszłym tygdoniu poluźniłam ,przez to intensywne bieganie. Faktem jest ,że lepiej mi się biega po mniej pełnoziarnistych posiłkach. No ale to tez przecierz nie musi byc od razu kajzerka. Zupa z soczewicy byla strzałem w dziesiatkę. W tym tygodniu w planach na biego wy dziń jest zupe krem z zielonego groszku. Chodzi też za mną krem cebulowy ,lub czosnkowy. Zatem bez wymówek dziś poniedziałek ,więc najlepszy dzień aby zacząć. Koniec odkładania swojego szczęscia n przyszły miesiąc. Startujemy tu i teraz bez ociągania sie i tyle!

14 marca 2014 , Komentarze (26)

Dawno już nie wstawałam tak wypoczeta jak dziś. Tymbardziej jest to dla mnie niesamowite ,że jest czwartek. Ale nie wzieło sie to wypoczecie z powietrza. Przespałm bite 10 godzin. ale nie myslecie sobie ,że czwartek tez był dniem leniwca :)) Czwartki to przeciez tak samo cudowne dni jak poniedziałki bo biegamy! Co prawda zaplanowałam 13 km ,a wyszło tylko 11 ale za to w rekordowym tempie 6:17 min/km. Więc jakoś przeżyje brak tych dwóch kilometrów. Jestem w maksymalnym szoku jeśli chodzi o to tempo. Co prawda to tylko 11 km ,czyli dosłownie pare metrów więcej niz połowa dystansu półmaratonu. Ale zaczynam pomalutku marzyć ,że za trzy tygodnie moge wykręcic całkiem niezły czas na tym biegu. Jednak wspomnienie ostatniego kilometra naszego niedzielnego 17 km biegu wymusza na mnie ogrom pokory ,bo niestety inną człowiek ma werwę w pierwszej godzinie biegania ,a inną w drugiej. Oczywiście znowu mi się śniło bieganie.  W ogóle jak nie biegam jest mi strasznie. Ale wczoraj właśnie poczułam jakie efekty niesamowite daje te 2 dni przerwy w bieganiu - no daje i to bez dwóch zdań. Troszeczkę zmieniłam też dietę w ostatnich 2 tygodniach. W dni biegowe nie jem ciemnego pieczywa - albo nie jem pieczywa wcale ,albo białe. Generalnie dla mnie najlepszym daniem przed wieczornym bieganiem jest zupa. W zeszłym tygdoniu był ten cudny krem brokułowy ,a w tym tygodniu królowała zupa z soczewicy czerwonej. Ale namoczyłam ją dzień wczesniej ,a wywar zrobiłam na wędzonych kościach - absolutnie nikt by się nie zorientował ,że to nie jest rasowa grochówa. Z tym ,że wolna od grochówkowych obciażeń pt. wzdecia itp. Wywar jest aromatyczny ,ale bardzo chudy ,a dzięki soczewicy całośc jest sycąca i zdrowa :) Chętnie bym wam pokazała jak pięknie wyglądała moja turbo zdrowa gochówka ,ale nadal zdjęcia mi się nie ładują. W środę zrobiłam też w końcu tą tartę razową i jedno jest pewne - co najmniej raz w tygodniu jemy tartę. Tak jak już pisałam ,mnie zależało na tym żeby się  nauczyć robić ciasto ,bo na wirzch to naprawdę można wrzucić absolutnie wszystko => lodówkowy recycling jak marzenie. A na weekend zamarzyłam o canelloni - oczywiście farsz z drobiowego mięska. Niestety u mnie przez najbliższe dwa dni zapowiadaja lekki powrót zimy. W pierwszej chwili pomyślałam "chrzanić to bo: niz biegacza nie zatrzyma". Ale potem doszłam do wniosku ,że siłownia i basen też dadzą radę ,a jak bym się teraz przypadkiem rozchorowała to nie daj bóg :)) Przedemną ostatni tydzień ostrego treningu i potem juz tylko relaks ,a zaraz po nim START :))) Naprawdę nie mogę się doczekać. A zaraz po półmaratonie wracam na surową dietę. Postanowiłam zrobic kolejne podejście do tych pieprzonych ostatnich 5 kilogramów. Na dzieńdobry dam sobie 4 tygodnie rygoru ,potem sie zobaczy. W klażdym razie w lato nie chcę już widzieć żadnych extra fałdek ,tylko samo etra ciałko i tyle. I mam wielką wielką siłę żeby tego dokonać.

No i cholera by się teraz przydał jakiś energentyczny motywator ,a tu się dalej żadne obrazki nie ładuja - piesa krew i tyle.  

13 marca 2014 , Komentarze (15)

Zeszły tydzień był naprawde pracowity aż do samej niedzieli. I jednak mój organizm się sam upomina o jeden dzień leminga. I właśnie wczoraj był dzień leminga i ostatecznie nic mnie było w stanie wprawic w ruch. Ogarnełam objadek ,potem zakupy i jak zaległam na kanapie tak koniec. Wstałam tylko żeby się spakowac do pracy i ostatecznie położyłam się do łóżka z książką. Nie traćmy jednak głowy - nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia z tym związanych. W poniedziałek jednak wybrałyśmy się z siotrą biegaczką na krótki bieg - jak to one mówia bieg na dobicie po niedzielnym długim wybieganiu. Zrobiłam tylko 7 km ,ale tempo przez większą częśc biegu poniżej 6:17 - dla mnie szok. W ogóle moje postepy w tym temacie sa dla mnie niesamowite. W zeszłym roku tylko na biegu ostwockim udało mi się uzyskać tempo poniżej 7 min/km. W sumie nie był to wtedy jakis nadludzki wysiłek. Genralnie moje przecietne tempo raczej miesciło się między 7 a 8 min/km. A teraz - spokojnie moge napisac między 6 a 7 min/km. i to wszystko osiagnełam w ciągu ostatnich 3 misięcy. Choć tak po prawdzie uważam ,że fizycznie już dawno to osiagnęłam tylko psychicznie musiałam dojrzeć. Z tym ,że cieszę się że jednak tak pomału to dojrzewanie moje trwało. Że mimo extremalnej zajawki na bieganie byłam w stanie jakoś tak jednak spokojnie zwiększać dystans ,intensywność. Potrafiłam troche odpuścić kiedy organizm dawał sygnały ,że tak trzeba. Ale tez mam wrażenie ,że wykorzystywałam należycie przypływy formy :) Sumasumarum moim zdaniem to właśnie dzięki temu wszystkiemu mogę teraz sie przygotowywać do pierwszego w życiu półmaratonu. Dziś piekny dzień - czwartek - a to jak wiadomo dzień biegu z biegaczami. Kurcze troszke jestem w szoku ,że po niespełna 3 miesiącach taki otrzymałam od nich "szacun". Coś tam w zeszłym tygodniu rozmawialiśmy przed biegiem o frekwencji na tych właśnie czwartkowych biegach i usłyszałam "Paulina? No pewnie ,że była - ona zawsze jest!". Oczywistość tego stwierdzenia rozczuliła mnie zupełnie. Cholera wystarczyły 3 misiące ,żeby mnie tak maksymalnie zaakceptowali. A w niedzielę mi oznajmili ,że na półmaraton wpisali mnie do jednej z biegaczowych drużyn - teraz to już zacznę mieć treme normalnie przezd startem prawdziwą :))) Generalnie postawnoiłam ,że do końca marca wszystko się bedzie kręcic w okół biegania ,ale potem - wracam do skrupulatniejszej diety. Do lata chcę zdobyc to o czym marze i nie ma leszcza ,że bedzie inaczej. Co prawda już kombinuję na jaki miesiąc ustawić sobie kolejny półmaraton :))) ,ale  co najmniej 3 misiące sobie zakładam na doprowadzenie ciałka do porządku. Biegać mi się bedzie znacznie lepiej jak będę mieć mniej do dźwigania :)))

A z innej beczki ,obrazki/zdjęcia w ogóle się mi nie dają do wpisu. Rozumiem ,że vitalia sie modernizuję ,ale coś nie tak to idzie. Ma ktoś jeszcze takie problemy?

 

11 marca 2014 , Komentarze (25)

Cóż ,ja sobie już nie jednokrotnie udowodniłam ,że mój charakter ma siłę i to nie byle jaką. Począwszy od stycznia zeszłego roku praktycznie każdego miesiąca przełamuję jakąś swoją barierę. Na początku to była głównie bariera wstydu ,bo że jak to ja taki hipcio mam wyjśc między ludzi. Sapie ,czerwienieje ,a ledwo się przesuwam do przodu. Tak strasznie jestem z siebie dumna ,że mimo takich "warunków" jednak ubierałam się i codziennie wychodziłam na 30-40 minut nordick-walking. Oczywiście ,że to co było mi najtrudniej przełamać to po prostu wstyd. I dzisiaj to bym się nieźle zbeształa za takie myślenie ,ale wiem że te 14 miesięcy temu i tak nic by do mnie nie dotarło....a może się mylę. Tak czy tak dodatkowe brawo dla mnie bo bez żadnego wsparcia zaczęłam i nie przestałam. Śmiali się ze mnie ,to się też z siebie zaczęłam śmiać - wierzcie mi ,że ludziom wtedy opadają kopary ,liczą na bo ja wiem łzy, zażenowanie ,a tu nagle radość i śmiech. Trzeba jednak przyznać ,że potrafią być okrutni. Ale ja postanowiłam palantom nie dać ani kropli satysfakcji ...nawet jeśli po każdym takim publicznym wyśmiewaniu się z siebie kończyłam rycząc w toalecie. Ale to było może raz ,może dwa razy. Potem każdy przytyk dawał dodatkową motywację. A ja się tylko uśmiechałam ,a w duchu "mówisz ,że nie dam rady? To patrz!!!". I tak nie przestałam chodzić z kijami ,a potem nie przestałam biegać - chociaż wierzcie mi nie szło to wcale świetnie na początku. Z tym ,że ja się nie zastanawiałam nad tym czy idzie mi świetnie. Ja byłam przeszczęśliwa kiedy pierwszy raz byłam w stanie przebiec ciągiem 15 minut, potem 30 aż w końcu 45 minut. Dla mnie to było jak medal olimpijski. I choćby się ze mnie cały stadion ludzi śmiał ,to co czułam w sobie pozostałoby niezachwiane. Jedynym przeciwnikiem w tej moje walce cały czas jestem tylko ja sama - świat nie istnieje. I tak właśnie od tych kilkunastu miesięcy co rusz sobie stawiam nowe wsyzwania do pokonania. Początkiem zeszłego roku założyłam sobie ,że za każdy spacer NW będę sobie stawiać w kalendarzu kropkę i wyzwanie było takie żeby tych kropek było jak najwięcej w ciągu miesiąca. Już w lutym miałam tylko 3 dni w całym miesiącu bez kropki - ależ mnie rozpierała duma :))) W kwietniu zaczęłam biegać ,i znowu najpierw w kalendarzu lądowało 5 min ,potem 15 i tak dalej. A w maju pokonałam pierwszy raz dystans 10 km - nie martwcie się nie przebiegłam tego ciurkiem. To był jeszcze marszobieg ,z czasem 1:45 min. Uparwłam się ,że pdo koniec urlopu przebiegnę z miasteczka do miasteczka i z powrotem - to co czułam kiedy kończyłam ten bieg pamietam do dziś ,a to było tylko 10 km. Teraz mój czas na 10 km jest lepszy o te 45 min :))) Dziś jestem 19 dni przed startem w półmaratonie i znowu wyznaczyłam barierę ,którą chce przełamać. A jeszcze 2 miesiące temu naprawdę nie wierzyłam w to ,że jestem na to gotowa. A prawda jest taka ,że fizycznie to ja już jestem dawno na to gotowa. Milion razy już pisałam ,ja ważna w całym procesie jest głowa. Ja jeszcze idealnej recepty na ten trening "psychiczny" nie mam. Za to od 2 tygodni mam uczucie przepełniającej radości z tego ,że znowu jest wyznaczony cel ,a ja konsekwentnie dążę do jego realizacji. I ta konsekwencja w działaniu zaczyna mnie wzruszać ,bo szczerze powiedziawszy przez poprzednie 32 lata swojego życia nie podejrzewałam siebie samej o coś podobnego :))) Raczej słyszałam ,że ma "słomiany zapał" do wszystkiego co robię i pewnie tak było. Ale to jest po prostu zamierzchła przeszłość i tyle. Żadna słoma mi teraz znikąd nie wystaje :))) A dowodem na to niech będą te zdjęcia. I tak a ‘propos to patrząc na moje zdjęcia z 2012 roku zaczynam podejrzewać ,że moja maksymalna waga to nie było 90 kg ...ale mniejsza z tym ,teraz to ja mogę co najwyżej rozmyślać jaką chcę mieć wagę minimalną :)))   

      (problem z załadowaniem zdjęć ,udało mi się wrzucic to porównanie tylko do galerii )

 

 

 

10 marca 2014 , Komentarze (23)

Tak ,tak to mocno już wyświechtany cytat z Shopenhauera. Jednak przyznać trzeba ,że naprawde trafia w punkt i tyle :)) W łikend był moich przygotowań do półmaratony dalszy ciąg. Nowy był dystans ,czyli przesunięcie mojej granicy wytrzymałości o kolejny kilometr. Urządzenia troszkę się kłóciły ,mieliśmy bowiem razem ze sobą 2 smartfony i 2 garminy. Średni uzyskany dystans z 4 urządzeń to 17,2 km choć mój pokazał 17,4 km. Ale mniejsza z tym ,nie ma sensu się rozwodzić nad 200 metrami. To było moje drugie długie wybieganie ,i zecydowanie za drugim razem poszło znacznie lepiej. Zarówno w trakcie biegu jak i po. A dodam ,że mąż mojej siostry biegaczki przeciagnął nas po okoliczych lasach. Pogoda była piękna ,okoliczności przyrody także ,ale były też momentami mordercze podbiegi i przeurocze piaszczyste dróżki - a jak dla mnie bieg po suchym piasku jest chyba gorszy nawet niż podbiegi. Niemniej jednak było to cudownie spędzone niedzielne przedpołudnie. Nie mogę powiedzieć ,że z luzikiem przebyłam ta trasę ,ale ją przebyłam. Oczywiście wiem ,że dam sobie radę na półmaratonie - czytaj jestem w stanie dobiec do mety :)  Ale wiem też ,że to dla mnie będzie duży wyczyn i spory wysiłek. I kręci mnie to :))) Bilans tego łikendu to przebyte 27 km - to oczywiscie bieg plus spacery z psem. Jestem naładowana wiosną i już się niecierpliwię na kolejne treningi. A wczoraj było tak :)

Dobra dość o bieganiu. Ostatnio przeszukiwałam zakamarki w mieszkanku w poszukiwaniu starych zdjęć z okresu kiedy jeszcze byłam szczupła. I w zasadzie taka mega szczupła to ja byłam do pierwszego roku studiów ,potem to już jakoś się zaczęło zmieniać. W zasadzie to jak wyglądam teraz bardzo niewiele różni się od tego jak wyglądałam już pod koniec studiów. Jak sobie przypominam swoją wagę ,to ja w zasadzie zawsze wazyłam tyle co waże teraz - zawsze w sensie od kąd pamiętam. Patrząc na zdjęcia to taka mega leseczką ta ja byłam przez okres liceum i tyle. Krew mnie zalewa na myśl ,że ja w tedy myślałam że jestem jednak z tych grubszych dziwczyn - tylko dla tego ,że w przeciwieństwie do moich koleżanek miałam biodra i piersi. No masakra jakaś. I właśnie jak tak sobie siebie oglądałam ,to sobie przyżekłam że nigdy juz taka głupia nie będę. W sensie ,że teraz jeszcze nie jestem na 100% zadowolona z tego jak wygląda moje ciało ,ale zdecydowanie jest już piękne. Bardzo daleko odeszłam od tragedii do której doprowadziłam niestety ja sama ,czyli do wagi 90 kg. Ale już to prawie całkowicie naprawiłam i nie mogę dopuścić już nigdy do tego że nie będę się czuła pięknie w swoim ciele. Bo tak po części to właśnie pielegnowanie w sobie niezadowolenia z własnego ciała doprowadziło mnie do otyłości. Dla mnie jedzenie stało się w pewnym momencie najnormalniejszym nałogiem ,bodźcem który sprawia przyjemność i pozwala całkowicie zapomnieć o tym czego nie akceptuję. Na koniec takie małe porównanie z dwóch imprez firmowych. Po lewej nowa ja...po prawej stara ja (choć w latach wygląda to inaczej :)))

Jutro wam wrzucę coś bardziesz szokującego. Z tej samej imprezy "po prawej" stronie mam zdjęcie z wieczornych baletów. W sukience ,w której wydawało mi sie że wyglądam świetnie. Ale poczekajmy do jutra ,bo muszę zrobić dziś zdjęcie porónawcze w tej sukience :)

Trzymajcie się i nie puszczajcie! To my same stanowimy o sobie ,więc nie widzę powodów żeby właśnie od dziś na nowo postanowić mieć piekne zdrowe ciało!

A na koniec kulinarna inspiracja. Ja się zakochałam w tym daniu ,po części można powiedzieć na nowo. Danie prozaiczne - krem brokułowy ,ale podany z jajkiem w koszulce. I powiem wam jedno - jeśli ja dałam rady to zrobić to każdy da radę (bardziej mam na myśli jajko w koszulce oczywiście niż krem z brokułowy :)) 

A tu Pascal Wam opowie jak zrobic to jajko: http://kuchnialidla.pl/blog/Jajko-w-koszulce Jest wyśmienite ,a sposób w jaki jego smak łączy się z kremem z brokułowym jest po prostu ...mistyczny :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.