Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 kwietnia 2014 , Komentarze (15)

I już sie czwarteczek zrobił. W zasadzie to przede wszystkim wam życzę przeuroczych świąt ,żeby było cudnie ,rodzinnie i serdecznie. Żeby jedzenie nie zasłoniło tego co najważniejsze i żeby znalazła się chwila na sport - choćby spacer ,pogoda zapowiada się bajeczna. Ja mogę sobie spokojnie piatkę wystawić za dietę w tym tygodniu. Ruch umiarkowany - poniedziałek 60 basenów , w środę 7,7 km bieg. Już się z Truchtaczami wyprzysięgałam ,że po świętach ruszamy ostro z treningiem - nie ma bata w czerwcu musze złamać tą godzinę i to solidnie zamierzam ją złamać :))) Wiem ,wiem - mam być racjonalna żeby sie kontuzje trzymały z daleka ,będę. A tak a'propos to własnie wczoraj ruszyły zapisy na bieg AVON-kontra przemoc : http://bieg.truchtacz.pl/ . Bardzo serdecznie wszystkich zapraszam do Garwolina :))) Ja w zeszłym roku nie byłam jeszcze na to gotowa ,ale wszędzie piszą że świetna atmosfera. I w ogóle jak na takie małe miasteczko to jest całkiem profesjonalny bieg. Kibice na całej trasie pięknie dopingują. Avon od siebie do zestawu startowego dodaje kosmetyki. Generalnie kobitki to jest bieg właśnie dla nas - przeciwko przemocy wobec kobiet ,po prostu nie może was tam zabraknąć! Obecność Panów też wymagana :)))

Nic dodac nic ująć - trzymajmy się świetnie w te święta. Do przeczytania dopiero w wtorek - całusy :)))

14 kwietnia 2014 , Komentarze (25)

Nie będzie użalania ,ani przeprosin ,ani obietnic. Faktem jednak jest ,że już czas spojrzeć prawdzie w oczy - nie wszystkie plany realizuje zgodnie z planem. Raczej tak to wygląda ,że jedne realizuje kosztem drugich. Ale po kolei. Zdecydowanie pierwszy kwartał tego roku był dla mnie magiczny. Powiedzieć ,że sie całkowicie zanurzyłam w bieganiu to w zasadzie jak nic nie powiedzieć. Ja się w tym wszystkim totalnie zatraciłam. Miałam całkiem niezłe fazy już w zeszłtym roku ,ale to czego doświadczyłam w ciagu ostatniego miesiąca przeszło absolutnie wszelkie moje wyobrażenia i oczekiwania. I nawet się cieszę z tej kontuzji cholernej ,bo teraz tak naprawdę jestem w stanie docenić to ,że moge biegać. To co osiągnełam w tej dziedzinie w niesamowity sposób przepełzło na inne dziedziny życia ,w zasadzie już jest pewne że mi się znowu życie wywróci do góry nogami. A ja mam taką moc w sobie ,że już się doczekać nie mogę momentu kiedy zawisnę głową w dół :))) No tak ,ale miałam patrzeć prawdzie w oczy ,a nie znowu przeżywać to bieganie - jakoś ciężko mi odejść od tego tematu. Dobra ,wracamy do prawdy. W sobotę się poważyłam ,pomierzyłam i jedno jest pewne - trzeba zaczać ten temat traktować poważnie. Niestety przygotowania biegowe wymagały lekkiej zmiany diety ,perystaltyczne działanie błonnika kategorycznie musiała wyeliminować. Niestety bardzo szybko się zaczyna sięgać nie tylko po białe pieczywo ,ale zaczęłam sobie pozwalać na czekoladkę ,mały kawałeczek ciasta drożdżowego itd. itp. Chole to jedzenie to jest jednak normalny nalóg. Najpierw to faktycznie się kontroluje ,ale szybciutko nawet nie wiem kiedy w lodówce pojawiła sie niewidziana 12 miesięcy coca-cola (bo przecież moge ,bo biegam tak dużo). Wcześniej owszem od czasu do czasu pozwalałam sobie na 1 puszke coli ,ale MAX jedną i MAX raz w miesiącu. Skutkiem tych wszystkich pobłażliwości od początku roku przytyłam 3 kg ,w obwodach niestety też połapałam po 1 cm. Nie mówcie ,że to nie dużo. Biorąc po uwage ,że moje średnie tempo chudniecia z zeszłego roku to 0,25 - 0,3 kg na tydzień to 3 kg to jest tona po prostu. Co najmniej 1,5 miesiąca pracy nad sobą. Ale nie mazgam się. Już nie mam żadnych wymówek pt. półmaraton ,życiówka itp. Najbliższy planowany bieg to 10 km w biegu AVON kontra przemoc - a to dopiero czerwiec. Więc ogarniam sie nie na żarty i zaczynam działać już na wszystkich frontach. Surowa dieta - tylko mi tu nie mówcie żebym się nie głodziła ,bo wszyscy wiemy że nie o to chodzi w surowej diecie. Surpwa dieta oznacza: 0 słodyczy ,0 pleśniowego sera :((( , 0 coca-coli , 0 chispów - tych akurat ostatnio nie jadłam ale na wszelki wypadek trzeba je wyeliminować :))) Start oczywiscie od dziś. Choc już od dwóch tygodni udało się nie jeść pleśniowych frykasów. Póki co zarządzam 1 misiąc mocnej kwarantanny - potem się zobaczy. Trzymajcie kciuki!

13 kwietnia 2014 , Komentarze (40)

Przyznam szczerze ,że był to dla mnie dużo trudniejszy bieg niż połówka dwa tygodnie temu. Wielkim marzeniem było złamanie godziny ,dlatego nie było czasu na jęki. Niestety na moment zwolniłam między 7-9 kilometrem ,a naprawdę świetnie biegłam przez cały bieg - co nie znaczy ,że spokojnie i w bez wysiłku. Wysiłek był maksymalny. Poprawiłam swój czas na tym dystansie o 7 min!!!! I kurcze zabrakło raptem 35 sekund żeby przełamać magiczną sześćdziesiątkę. Nie myślcie sobie jednak ,że jestem nie zadowolona - mało zadowolona ,to jestem z siebie dumna!!! I to chyba widać :)))


10 kwietnia 2014 , Komentarze (23)

Doszłam do miłego punktu w moich aktywnościach ,w którym ludzie już mnie nie oceniają ,a wszelkie złośliwości przeszły dawno w podziw. Z całą stanowczością powiem ,że mnie na tym podziwie nie zależało i nie zależy ,a każde miłe słowo które słyszę teraz wymieniłabym na BRAK złośliwości kiedy zaczynałam. Ja się rok temu po prostu nastawiłam na TAK. Tak na sport, tak na zdrowe odzywianie ,tak na konsekwencje ,tak na ... no chyba na sukces też tak :). Ale niestety moje otoczenie przez większą część roku było na zdecydowane NIE. Nawet mąż ,który mnie wspierał zawsze kiedyś się cicho bratu "żalił" ,że zwariowałam chyba. Bo basen (był czas ,że conajmniej 5 x w tygodniu) ,bo fitness (byl czas ,że 5x w tygodniu) ,a potem to nieszczęsne bieganie - 10 km ,szaleństwo. I sama nie wiem jakim cudem ja całe to powrzechne zwątpienie ,a czasem wręcz sabotaż przekułam z wielka siłą w dodatkowa motywację. W maju 2013 postanowiłam spróbować biegac rano. Dla mnie to oznaczało wstawanie o 4:50 i start biegu o 5:00. Raz sie udało ,ale na drugi dzień juz zaspałam - i co usłyszałam od koleżanki "no - zaczeło się" - że raz się udało i tyle. Nie skomentowałam tego ,oczy mi troche mgłą zaszły ,ale taką potem miałam wściekłość w sobie że opcji nie było aby odpuścic to poranne bieganie. Biegałam tak cały maj i czerwiec - kopary poopadały na dobre :))) Potem wsytartowałm w biegu otwockim i już w zasadzie miałam spokój do końca roku. Oczywiscie ja nikogo nie winie za takie zachowanie. Jestem pewna ,że przezd "przemianą" ja sama się tak zachowywałam. Bo niestety kiedy nie robi się nic ,zupelnie bezwiednie zaczyna się aktywne osoby postrzegać jako oszołomów. Łatwiej nam zaakceptować kogos kto np. duzo imprezuje - bo to poprostu rozrywkowy gość , niż kogoś kto bez wzgledu na pogodę biega.  A piszę wam o tym ,bo trzeba pamietać po co sie to wszystko robi. Czasami można mieć wrażenie ,że nasze ciało robi nam na złość. Mózg chce smakersów ,tyłek odpoczynku itp. Ale jeśli to przezwycięzycie to dokładnie to samo ciało odwdzięczy się wam setnie za każda aktywność - im. większa i intensywna tym lepiej się odwdzięczy. I mózg wam wyleje na całe ciało wiadro endrofin , a ciało tryśnie formą i pięknym wyglądem. Pytanie "czy warto?" ma raczej oczywiśta odpowiedź! I tego się trzymajmy ,bo cholera jasna WARTO! 

9 kwietnia 2014 , Komentarze (21)

Pewnie będziecie rozczarowane ,ale nie będzię zdjęć porównawczych :))) Ostatnio znowu zaczęłam odczuwać moc przemiany jaka zaszła we mnie ,w moim zachowaniu. Ja juz nie jestem ta sama osobą. I to wszystko zajeło mi w zasadzie mniej niż 12 miesięcy. Jestem kimś ,kim nigdy wcześniej nie byłam. A przecież te 5 czy 7 lat temu wygladałam o niebo lepiej niż teraz - tzn. względem wagi. Tylko całe to śliczne młode ciałko okrywało smutną duszyczkę ,która nie wierzy w siebie ,boi się i nie zna swoich możliwości. A świat tak już działa ,że można być orłem w kurzej zagrodzie lecz dopóki w samym sobie nie zobaczy sie orła to jest sie niestety zwykłą kurą. Tylko żeby nie było nie mam nic do kur:)) Ale chodzi mi o to ,że musiałam doprowadzić swoje ciało do ruiny ,a zadowolenie z siebie do zera żeby nareszcie zobaczyć orła jaki we mnie drzemie. I całe lata marnowałam energię na ukrywanie swoich kompleksów zamiast po prostu coś z tym rzetelnie zrobnić. A rozwiązanie okazało się takie proste - załóż cholerne buty do biegania i biegnij. Odkryłam w sobie cechy o jakich nie miałam pojęcia ,że jestem konsekwentna ,wytrwała ,że mam ogromny dystans do siebie ,że jestem cierpliwa - to juz był szok :))) Powtórzę się też poraz milionowy - to wcale nie musi bieganie ,ale ja już nic nie poradze na to że kocham biegać. Ale byl czas ,że chodziałm codziennie na basen i sprawiało mi to dużą frajdę. Był czas ,że niemal codziennie byłam na fitnesie. Ale dopiero półmaratonem udowodniłam sama sobie ,że nie ma dla mnie rzeczy nieosiągalnych. Ja moge wszystko bo jestem orłem :))) Ciesze sie ,że nauczylam się zdrowo odżywiać ,dbać o kondycję - także tą psychiczną. Ale najbardziej się cieszę z tego ,że po 30 latach ja naprawde polubiłam siebie. Jestem szczęśliwa ze sobą ,a dzięki temu wszyscy są szczęśliwi ze mną. Nawet jeśli coś mnie wnerwi ,to sopokojnie ... przecierz wybiegam to wieczorem. I pomyśleć ,że 3 miesiące temu kończąc rok 2013 martwiłam się że wszystko co fajne już sie wydarzyło - och ja nie mądra. W zasadzie jeszcze w styczniu nawet nie marzyłam ,że ja się teraz będę w półmaratonem mierzyć. Truchtaczo się zarzekałam ,że może pomysle o tym na jesień - a tu nie było co mysleć ,tylko biegać.

Dobra koniec juz tego ,choć zachwyt we mnie wielki siedzi i nie chce wyjść. Was też uwielbiam ... idę się uspokajać w pracy :)))

8 kwietnia 2014 , Komentarze (24)

Postaram się już tym bieganiem tak nie zadręczać ,ale faktycznie jak obejrzałam zdjęcia oficjalne z zeszłej niedzieli trudno się nie uśmiechnąć do siebie. Moja biegowa mentorka cały czas mi powtarza ,że to niesamowite startować w półmaratonie już po roku biegania. Bo wiecie ,oczywiście nie opuszczają mnie myśli czy gdybym pobiegła w pierwszych 10 km mocniej to dałabym rady ukończyć ten bieg z lepszym czasem. Ale tego się już nie dowiem - chyba ,że za rok :))) Biegamy regularnie - w końcu już za 5 dni kolejny bieg. Ale 10 km to nie to samo co 21 :)))

W łikend znowu odwiedziliśmy bieskid niski. I jedno jest pewne ,jesli ktoś uważa że bieszczady są dzikie to po prostu nie był w beskidach (choć formalnie bieszczady to beskidy wschodnie). No tak czy tak plątaliśmy się w okolicach Radocyny. To aż niesamowite jak tam jest cicho ,głucho i w ogóle nic nima. W tym wszystkim mnie jakaś kolejna fala rozmyślań o tym moim bieganiu naszła. Bo człowiek sobie tak zacznie biegać i w sumie już jest fajnie. Ale nie raz i nie dwa zaczyna się to wydawać bezsensu. Nie raz i nie dwa masakrycznie nie chce się wyjść z domu. I dziś teraz sama sobie dziekuję za każdy dzień kiedy to przemogłam. Biegałam w śnieżycach , w deszczu, w zimnie. I naprawde się to czasem wydaje niedorzeczne wręcz. Bo cóż może dać taki jeden bieg - no chodzi walśnie o to ,że nic. Ale już kilkanaście takich biegów to kilka tygodni treningu. I potem się staje na tym poniatowskim moście i w tedy od razu wiadomo po co się to wszystko robi. I nagle ta "zapłata" to się wręcz na człowieka wylewa - w zasadzie dosłownie też się wylewa ,z potem :). I zaczyna się biec z jedynastotysięcznym tłumem ludzi ,którzy tak jak ja walczyli ze sobą kilka miesięcy żeby stanać na tym moście. Nie mam cienia wątpliwości ,że nagroda za te tygodnie przygotowań ,walki z samą sobą ,nie żeby trenować biegać - tylko żeby po prostu wyjść z domu. A nagroda za to wszystko to nie jest medal ,który dosaje się już na mecie. Nagrodą jest każda sedunda tego biegu. Każda chwila ,która tam przeżyłam jest nieskończenie piękną nagrodą za te kilka miesięcy wytwałości i konsekwencji. Oczywiście medal wisi z dumą ,ale to tylko po to żeby móc wspominać te 2 h 34 minuty :))) Ech ...

Pomału wracamy do normalenego trybu. W zeszły czwartek na rozbieganie po półmaratonie było 10 km ,ale w bardzo spokojnym tempie. Wczoraj już szybciej ,także 10 km plus dołożyłyśmy tempa - było świetnie! Za dwa dni jeszcze jeden bieg i potem odpoczywamy przed niedzielnym startem .... a potem się zobaczy :))) Mam ochotę biegać i biegać ,a potem jak to skończe to jeszcze troche pobiegać - rany ja się musze naprawdę uspokoić.

7 kwietnia 2014 , Komentarze (50)

I tak oto Mileczna wbiega triumfalnie na metę :)))

Nic dodać nic ująć. Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą !!!! :))))))))))))))))

I coś może jeszcze z trasy :))) 

3 kwietnia 2014 , Komentarze (18)

Staram sie już mniej o tym mysleć ,ale nadal półmaratońskie emocje we mnie buzują :)) W dodatku już za 10 dni Orlen Wasraw Marathon i mój start na 10 km. Owszem dystans duzo mniejszy ,ale też są cele do zdobycia. Oczywiście celem jest przełamanie czasu 1 h - w dół :))) Prawda jest jednak taka ,że przez kontuzję nie trenowałam regularnie przez ostatnie 2 tygodnie. Dziś bieg z Truchtaczami - pierwszy po niedzielnej połówce. Generalnie obawiam się poprostu ,że forma mi troszkę osłabła i w przyszłą niedzielę pobiegnę ,ale nie wykręcę tych pięćdziesięciu paru minut. Ale nic to ,to też będzie cudowna imreza. W dodatku jest rewelacyjnie przewidziany start - bo bieg na 10 km startuje równocześnie z maratończykami ,i będziemy się mijać na dwupasmówce. Jak zaczęłam analizować trasę i w ogóle ,to na nowo od wczoraj jestem nakrecona. Jeszcze dobrze mi nerwy po półmaratonie nie wróciły ,a już całkiem świeża zajawka.

A jak wam idzie przestawianie się na nowy czas? Mnie to w sumie nigdy wcześniej nie przeszkadzało ,ale ten tydzień to jakaś masakra. Mój organizm wyłącza się od samej niedzieli "po staremu". I tak jak zazwyczaj o 23 smacznie sobie spałam ,to teraz kładę się do łóżka normalnie a i tak zasypiam po połnocy. Może to wszystko ciągle z tych emocji. Bo przyznam szczerze ,że kiedy zamykam oczy przed snem wciąż mam przed oczami morze ludzi przy zbieganiu z poniatowskiego mostu.

Tak mnie jeszcze na koniec wzięło na małe kwartalne podsumowanie. I tak w IQ 2014 roku przebiegłam 212 km. Wiem ,że to jest dystans który biegacze/biegaczki robia w miesiąc ,ale ja staram sie nie zapominać że biegam dopiero do roku. A jak juz o roku wspominam ,to w zeszłym roku przebiegłam w sumie 390 km - czyli teraz po 3 misiącach mam juz zasobą więcej niż połowę tego wyniku :))) Sama nie wiem jaki powinnam sobie cel na ten rok ustawić - czyli ciągle jestem w szoku :))))

1 kwietnia 2014 , Komentarze (34)

Tak właśnie przeglądałam kilka pamietników. Macie super wyniki ,spadki kilogramów i centymetrów. A najczęściej spadek typu - 2kg opatrzony jest komentarzem "niby to nie wiele". No jak to niewiele? To wszystko jest bardzo wiele! nie od razu ma sie wynik - 25kg. To się właśnie składa z dodawania tych wszystki gramów, dekagramów itp. Oczywiście nie można wpaść w druga skrajnośc :schudłam 2 kg to przestaje sie dalej starać - no chyba ,że taki był plan :)) Ale chodzi mi o to ,że my tutaj wszyscy dokonujemy niesamowitych rzeczy. Odmieniamy swoje życie! Czasami trzeba tylko troszke sie rozejrzec w okół siebie ,ilu ludzi z naszego otoczenia odważyło się na taki krok? Jasne ,że są wzloty i upadki ... ale póki walczysz nie jesteś przegranym! No ja się żadnym spadkiem niestety nie mogę pochwalić od dłuższego czasu. I już nawet zaczełam mysleć ,że co z tego że półmaraton jak ciągle nie osiagnełam tego co chciałam. Naszczęście się opamiętałam :)))) Jak to do chjolery nie osiagnęłam tego co chciałam??? Przebiegłam pieprzone 21 km - ilu ludzi z mojego najbliżeszgo otoczenia tego dokonało ? Nie chodzi też o to żeby chodzić i sie wychwalać ,porównywać do innych ,ale o to żeby czasem samego siebie poklepać po ramieniu bo jesteśmy świetni dlatego że robimy dla siebie to co robimy. Odmawiamy sobie zgubnych smakersów ,wychodzimy pobiegać wtedy kiedy naprawde się nam nie chce.... siłownia ,fitness ,basen. Dajemy radę i tyle! Jeszcze nie jest rewelacyjnie ,ale cały czas jesteśmy na właściwej drodze - ona poprostu jest troszke kręta i tyle.

Zjęcia jak sie nie ładowały tak sie nie ładują ,ale .... tu możecie zobaczyć jak jeda z najpiękniejszych chwil mojego życia wyglądała z lotu ptaka. Ja też gdzieś tam jestem fioletową kropeczką :)))

http://napieramy.pl/9-polmaraton-warszawski/

31 marca 2014 , Komentarze (27)

Wczoraj wpis bardzo na szybko. W dodatku jeszcze raz musze przeprosić za moja prawie tygodniowa absencję. Niestety ta cholerna noga i przeziębienie wprawiły mnie w sraszny nastrój. Nie miałam ochoty sie tym dzielić. Skolei jak już wydobrzałam ,noga funkcjonowała poprawnie ja wzglednie też ,zaczęły się lawiny wątpliwości. Czy ja wogóle powinnam startować - prawie dwa tygodnie przerwy w bieganiu ,plus przeziębienie ,plus wizja poważnej kontuzji. Właśnie z tych nerwów praktycznie nie spałam w nocy z soboty na niedzielę. Gdybym była "sama" pewnie bym sie wycofała. Ale obiecałam Truchtaczom ,w dodatku wpisali mnie na do jednej z drużyn - no czego jak czego ,ale ja słowa dotrzymuję. I tak wypełniona watpliwościami po same uszy wyjechałam do tej Wa-wy. Ale jak tylko zobaczyłam grupke moich Truchtaczy w miejscu parkingowym wszelkie głupie myśli odeszły w całkowitą niepamięć - juz chciałam jak najszybciej stanąć na starcie. Znikną strach przed noga ,która mi sie na złość zbiesi ,nosa który będzie cieknął i cieknął oraz strach przed tym ogromem ludzi. Szybko wskoczyliśmy w rajtuzy i całą grupą ruszyliśmy pod stadion. Zdecydowanie gdybym była sama czułabym się zagubiona ,z grupą wiadomo łatwiej. Potem rozgrzewka ,obowiązkowe sikanie i oczekiwanie na start. Na przekroczenie linii startu czekałam aż 25 minut. Toważyszył mi dzielny mąż praktycznie do ostatniej chwili przdzierał się do mostu równo ze mną. Potem wbiega się na most Poniatowskiego ,jest miło ,biegnie się z usmiechem na twarzy ,machaja flagami, trobią trąbami, a nad głową lata kamera. I nagle jest taki moment zbiegania z mostu kiedy ten peleton kilkunatotysieczny ma się przed sobą w całej krasie ,morze ludzi które sie poprostu nie kończy. I dopiero wtedy dotarło do mnie co tak naprawde się dzieje. Jak o tym teraz piszę z trudem powstrzyjuje łzy. Cholera udało mi się!!!! Choć tak naprawdę to co pomyślałam brzmiało raczej jak "o ku*** " . Ja piernicze ,ja kiełbaszę ,no ja pierdziu! Tak się rozryczałam ,że nie mogłam oddechu złapać:)))) I właśnie tylko to mnie w końcu uspokoiło "weź się uspokój bo mi oddech mylisz" :))) Za 18 dni minie rok od mojego pierwszego w ŻYCIU biegu ,który trwał szalone 20 czy 30 minut z czego biegu nie było więcej jak 15 minut! I oto sobie ja zbiegam z mostu Poniatowskiego w towarzystwie jedynastutysięcy ludzi ,biorąc udział w jednej z większych imprez biegowych w kraju. O cholernym kolanie jeszcze pamietałam. Biegłam bardzo wolno ,ale już po tym pierwszym kilometrze przysięgałam sama sobie ,że nie odpuszcze i dobiegnę do mety choćby nie wiem co. Naszczęście aż takich poświęcej odemnie ten start nie wymagał. Co prawda po śniadaniu o godzinie 7mej już nie było śladu i do pierwszego punktu z wodą normalnie burczało mi w brzuchu. Ale jak troche sie napiłam to ustapiło. Potem izotonik ,potem szalone dwa kawałki banana i naprawde po 15 kilometrze poczułam przypływ całkiem nowych sił. W sumie miałam tylko dwa małe kryzysy: po 10 km - kryzys pt. fuck dopiero połowa ,i tuż przed metą - mijając tabliczkę z napisem "jeszcze 500m" nie moglam uwierzyć że to jest tak cholernie daleko. Na mecie oczywiscie znowu płacz. Jabym umiała robić salta zrobiłabym tysiąc. Mąż miał troszke pretensje ,że nawet do niego do barierki nie podeszłam tylko przezd siebie ... mówię mu potem "musiałam sie wyryczeć" :)))) I byłam w takim szoku jak juz wylazłam zza tych barierek ,że zapomnieliśmy zrobić zdjęcia z medalem i w ogóle. Zdjęcia razem itp. No nic - przy kolejnym połmaratonie lepiej się obfotografuję. Za kilka dni powinny sie pojawić zdjęcia w sieci - mam nadzieje ,że choć na jednym sie odnajdę :)

I tak jak obiecałam - po półmaratonie dieta ścisła. Daję sobie 3 miesiące i mam zobaczyć 6 z przodu. Koniec pieprzonych wymówek. 

Wieczorem dodam zdjęcia - te co mam :) 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.