Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 marca 2014 , Komentarze (31)

W sumie to nawet nie powiedziałabym ,że dziwnie się czuje tylko że nie wiem co się ze mną dzieje. Za 23 dni Półmaraton Warszawski ,a ja z dnia na dzień budzę się z dziwnym i coraz większym uczuciem ,że nadchodzi coś wielkiego. W sensie jakieś wielkie i ważne wydażenie. Na każdy bieg zaczynam wychodzić z jakimś dziwnym uczuciem nabożeństwa. Mocniej bije mi serce z podekscytowania , a to do cholery przecież zwykły bieg. Przecież doskonale wiem ,że 10 km to już jest dla mnie lekka przebieżka ,a jednak za każdym razem "wdech ,wydech ...dasz radę i takie tam". Nie wiem czy mąż to zaczyna wyczuwać ,bo wczoraj jak wychodziłam rzucił z pokoju "pilnuj się tam" :))) I poważnie ten półmaraton zaczynam odczuwać jak jakiś cholernie istoty egzamin ,albo mega ważna impreza ,albo bóg jeden wie co jeszcze. Dzisiaj stoło sie coś jeszcze dziwniejszego. Pierwszy raz w życiu odwołałam impreze w sobotę bo ... bo w niedziele przed południem jedziemy na długie wybieganie :) To masakra jakaś jest. Jeszcze nie dopuszczam w pełni takiej myśli do głowy ,że mnie to cioranie się po lesie czy nawet naszych garwolskich ścierzkach znacznie bardziej ekscytuje niż wszystkie imprezy świata.

No nic ... zostaję do poniedziałku z taką właśnie myślą - jest dziwnie ... masakryczna ekscytacja rośnie ,a bieganie mi się śni :))) 

6 marca 2014 , Komentarze (18)

Faza jest na sport generalnie ,ale to bieganie ... to głównie dlatego ,że zrobiło się tak cieplutko. Nie sypie śniegiem po oczach ,nie skuwa lodem pod nogami ,nie musi się szłowiek owijać w milion warstw itp. Po prostu czysta przyjemność. Wczoraj do domu wracałam pochmurna bo nie był to dzień biegania. Oczywiście poszłam na siłownię ,chociaż tak naprawdę to byłam na tyle zła że już zaczęły mi się w głowie roić powody dla których musze zostać w domu. Na moje szczęście szybko to zagłuszyłam. Jak tylko wróciłam z pracy od razu mundurek zdjełam ,natychmiast sportowe odzienie i bez zbędnych namysłów wyszłam z domu. Na siłowni mega tłumy ,w zasadzie jak to zobaczyłam stwierdzilam - ok 30 minut bieżni i do domu. Na szczęście bieżnie były zajęte i musiałam kombinować :)) Nim zdażyłam się rozgrzać jakoś się te chłopy rozpierzchły i nie było problemu z realizacją planu. Całkiem niezły sobie dałam wycisk. Do domu wróciłam solidnie zmęczona i dzięki temu dziś nareszcie czuję lekkie zakwasy na brzuchu. A moją podstawową wczorajszą wymówką był bigos perfectfit :) ,czyli po prostu kapusta kwaszona + kapusta biała z drobiowym mięskiem (bez żadnych skór) i małym koncentratem pomidorowym. Oparłam się jednak ,ale po powrocie ...ach co to była z uczta :)))

Dziś mam znowu biegowy dzień ,zatem radość po same pachy. Tylko znowu będę walczć z bigosem. Mimo ,że jest perfectfit to kapusta przed bieganiem jest trochę słabym pomysłem. Zrobię szybciutko krem z brokułów ,a malutką miseczkę bigosiku podaruję sobie na kolację :) Oczywiście te uniesienia fitnesowe nie wzięły sie z powietrza. Kupiłam wczoraj dwie pary jeansowych legginsów. Ja nawet nie marzyłam niegdy ,że w czyms takim będe wyglądac jak człowiek. A wyglądam bardzo jak człowiek :)))  Taki akcent był mi potrzebny bo waga raczej stoi ,centymetry w dół bardzo leniwie ,ale kurde w lustrze mi sie odbija całkiem zgrabna laska :)) Chociaż rozmiar 42 jest dopiero lekko za duży ,i to mnie smuci ,to nie mogę zapominać że jeszcze rok temu rozmiar 46 bywał już za mały. Zapominam o tym czasami ,ale tez czasami sobie przypomnę. Przypadkiem we wtorek ubrałam spodnie dresowe które kupiłam troszkę więcej niz rok temu. Ledwo się w nie wciskałam ,w zasadzie po jednym czy dwóch założeniach oddałam je mężowi. A teraz - totalnie za duże ,a ja kompletnie nie mogłam sobie wyobrazic jak to mogło być ,że ja te spodnie ledwo naciagłam na tyłek. Czasami warto zachować taką rzecz - dla radości i ku przestrodze :)))

5 marca 2014 , Komentarze (25)

Generalnie wczoraj miałam taki zachrzan w pracy ,że kolejny dzien pod tytułem "wytrzymaj to wszystko do końca , a wieczorem pójdziemy pobiegać". Centralnie o niczym innym nie myślałam tylko żeby wrócić do domu i doczekać tej magicznej godziny. I jak się rzekło wczoraj pierwszy dzień z nowymi butami. Oczywiście ,że się od razu zakochałam. No ale chwalić buty do biegania po pierwszym biegu to jak wychodzić za mąż po pierwszej randce. Tak czy siak wrażenia po pierwszej randce są rewelacyjne. Dla porządku kupiłam Nike Dart 10 ,w niezłej cenie 180 zł. Oto moje cudeńka

Pierwsze wrażenia są takie ,że bucik jest lekki i bardzo wygodny. Wkladka świetnie dopasowywuje się do stopy. Nie miałam takiego uczucia jak w Asicsach ,że but jest twardy i wymaga rzetelnego rozchodzenia. Cholewka dobrze trzyma stopę ,ale jest przy tym delikana. Nie odbierajcie tylko tego porszę tak ,że tylko te buty są super. W zeszłym tygodniu zasięgając jezyka na forach generalna konkluzja była taka ,że jest tyle butów do biegania co biegaczy. I w sumie to pierwszy raz poszłam z ciężkim sercem kupowac buty ,bo nie ma tak do końca skutecznego sposobu zeby takie buty dobrac. Oczywiscie pronacja, suprimacja itp. ale i tak na koniec sie może okazać ,że po 15 km zacznie Cię w tych butach trafiac szlag. Zatem ja póki co jestem po pierwszej rance z moimi butkami i jesteśmy sobą zauroczeni - to już coś :) Jedyna rada jaka moge dać jako poczatkujący innym poczatkujacym to to ,że warto przed kupnem butów zorientować się conieco w cenach firmowych butów w internecie bo to co się wyprawia w sklepach to jest momentami dormalne złodziejstwo. Te darty które kupiłam to oczywiście nie jest model 2014 ,nie znalazłam co prawda daty lunchu tego modelu ale nie jest młody. Ceny tego modelu skacza nawet do 320 zł - a prawda jest taka ,że nie jest wart więcej niż 200 bo to po prostu mega stary model. Problem tylko z tym reserchem jest taki ,że zarówno producentów jak i modeli jest multum. Ja się ograniczyłam do jednej marki i przewertowałam internet pod tym katem ile mogłam. I jeszcze sytuacja z zeszłego tygodnia. Wdepnełam do jednego ze sklepów sportowych w Garwo. Pan mi zaproponował reebok zigtech numeru modelu juz nie pamietam. Cena po "megawyprzy"  370 zł ,na necie oferty poniżej 200 zł znalazłam nawet po 150 zł - różnica jest wprost przerażająca.  

Wczoraj naprawdę pierwszy raz poczułam taki straszny głód tego biegania. Myśle jednak ,że nie o samo bieganie tu chodzi ale o towarzystwo. W sensie ,że mogę się potkać z dziewczynami  które rozumieją jak bardzo chce mi się biegać ,jak bardzo do normalnego funkcjonowania jest to potrzebne. Że nie do końca chodzi o zrzucanie kilogramów ,ale o wypełniające duszę poczucie wolności i takiego spokoju. Wychodziłam na bieg poddenerwowana ,jakaś taka marudna. Wróciłam najszczęsliwsza na świecie w dodatku z nowa miłością :))) w postaci butów. Dziwczyny ,z którymi biegam są mniej więcej w moim wieku ,ale obie już szczęsliwe mamy. I te zabiegane mamy mówią ,że bieganie jest im tak samo do życia potrzebne jak zabawa z dziećmi - jak widać jedno drugiego wcale nie musi wykluczać. W sumie my spędzamy ze soba maksymalnie 3 godziny w ciągu tygodnia - czy to jest aż tak strasznie dużo? Z tym pytaniem zostawiam tych ,którzy twierdzą że na sport nie mają czasu :)))

4 marca 2014 , Komentarze (9)

Tak szybciutko mi koniec tygodnia zleciał ,że nawet sie nie zdążyłam na łikend odmeldować. A my jak zwykle poczatkiem miesiąca chyc w beskidy. No cóż macie rację niestety z tym odczuwaniem wiosny ,że mocno przedwczesna była moja radość. Choć faktem jest ,że nasze pszczoły się już obudziły całkowicie ale mimo wszystko na południu jakoś południowy klimat jeszcze nie włączony. Fakt ,że na marszobieg sobotni juz bylam tylko w termokoszulke z długim rekawem ubrana ,a na to koszulka z krótkim rękawem ale jakoś po zeszłotygodniowych ciepłych podmuchach w łikend już nie było śladu. nie można jednak zapomnieć o obudzonych pszczołach. Dodatkowo wiekszość przycinancyh krzaczków już sika sokami ,więc to jest prawdziwa prawda ,że się już ta wiosna czai. Niestety ciągle zimnym wiatrem zima ciągnie po plecach. U mnie w pracy prawdziwa epidemia. Co druga osoba na zwolnieniu ,i to takie przeziebienia po fiksie. Ja mam nadzieję ,że mnie biegaczowa odporność już dotyczy. Bo owszem pare dni wolnego to by sie przydały ,ale gorączki ,bólu mięśni i dreszczy to już akurat nie zamawiam.

Wbrem obietnicom jednak kupiłam nowe buty do biegania. Jutro napiszę jak wrażenia po pierwszym biegu.

Pozdrawiam was serdecznie!

27 lutego 2014 , Komentarze (20)

Wiosnę już naprawdę czuć w powietrzu ,co ja mówię w powietrzu mnie już wypełnia całą. Już zaczynam zbierać owoce styczniowych poświęceń ,kiedy biegalam przy kilkunastostopniowym mrozie. Dzięki temu mam teraz siłę do biegu jakiej jeszcze nigdy nie doznałam. Oczywiście tuż za zachwytem od razu kryje się nienajedzona ambicja ,żeby jeszcze tą swoja maszynkę dokręcic i wycisnąć z niej więcej. Ale mimo to doświadczam właśnie pierwszych w tym roku żniw ,to dopiero koniec lutego a ja mam pierwsze plony tego ,że ruszyłam dupsko i nie odpuściłam. I właśnie dziś w ten przepiękny sloneczny poranek chciałam was zachęcić do tego żeby dać sobie szansę ,szansę na podwójnie radosną wiosnę. Już się powtarzam raz nie wiem który ,ale naprawde nie każdy musi biegać. Ale dosłownie każdy może wyjść codziennie na spacer ,poćwiczyć w domu. Tak piekne słońce aż krzyczy żeby pojeździć na rowerze. Jest tyle możliwości ,że aż w głowie wiruje. I nie ma juz ,że śnieg i mróz. A wystarczy nie odpuścić choćby 2 miesiące żeby naprawdę zacząć dostrzegać realne efekty. Oczywiście nie zapominajmy o diecie ,ale jak tylko zaczną się świerze warzywka to każden jeden będzie chciał być na diecie :)))

Ja od przyszłego tygodnia ruszam z akcją "tarta". Oczywiście będzie to trata razowa. Wczoraj odebrałam zamówioną foremkę silikonową. Oczywiście wiem ,że ceramiczna wygląda dostojnie i profesjonalnie ,ale od kąd wymieniłam foremki do chleba na silikonowe nie chcę słyszec o żadnych innych. Są wygodne ,nie nagrzewaja się do tysiaca stopni ,nie trzeba ich smarować dużą ilością tłuszczu, nie rdzewieją w zmywarce ,nie tłuką się :)) Dla mnie 100% na plus. Może będzie to tarta z warzywami?

Edit: przepisu jeszcze nie zdążylam wytestowac ,ale znalazłam taki i mi się on podoba http://the-kml.blogspot.com/2012/04/tarta-razowa-z-warzywami.html 

23 lutego 2014 , Komentarze (52)

W sobotę mnie siostrzyczki biegające przepięknie przeciągnęły. Sumarycznie wyszło 15,7 km - SZOK! Szczerze powiedziawszy nigdy nie byłam jeszcze aż tak zmęczona po biegu. Zazwyczaj dosłownie po paru minutkach po skończonym biegu po zmęczeniu u mnie nie ma śladu. Tym razem trwało to nieco dłużej. Ale od dystansu półmaratonu dzieliło mnie już tylko 6 km. Wiem ,że dam rady to zrobić ale zdecydowanie to nie jest bułka z masłem albo spacer z pieskiem. Mam 5 tygodni i muszę je dobrze wykorzystać. Jutro ostatecznie przyklepuję decyzje i niech się dzieje :))

21 lutego 2014 , Komentarze (36)

Zdecydowanie to zdanie jest ostatecznym dla mnie motywatorem do tego ,żeby nawet nie pomyśleć o odpuszczeniu treningu:) Wczoraj z dziewczynami miałyśmy takie tempo ,że zamiast 8 km zrobiłyśmy 10. I decyzja jest już prawie podjęta - zapisuję się na półmaraton warszawski w marcu. Siostra biegaczka doświadczona ponad 4 lata dala zielone światło. W sobotę pierwszy dłuższy bieg ,póki co 13 km. Wczoraj naprawdę uwierzyłam w to ,że jestem w stanie to zrobić. Tak ,że najbliższe 5 tygodni zapowiada się mega aktywnie. Po prostu będzie sie działo :)

Bardzo wam dziękuje za wczorajszą lawine wsparcia. Jesteście jak zwykle nie ocenione. Choć nie do końca w tym tekście zdaje się wyraziłam to co czym myślałam. Tzn. nie chodziło mi o to ,że obecnie przezywam kryzys tylko że nie mogę zrozumiec dlaczego na tym etapie człowiek w ogóle ma jakieś kryzysy. Ale skoro właśnie kryzysowo odebrałyście moje słowa ,to zapewne coś w tym jest. Tak ,że się nie ma co mazgać tylko zabierać do pracy.

Ale wróćmy do przyjemniejszych spraw - półmaraton :))) Moja siostra biegaczka owszem biega dużo dłużej ode mnie ,ale w zasadzie cały czas trenuje na takich samych dystansach jak ja. Ja w zasadzie od 10 misięcy w bieganiu miałam tylko jedną przerwę w grudniu na 2 tygodnie. Myślę ,że już dawno w moim organiźmie nie ma po niej śladu. Zwłaszcza ,że wczoraj nasz bieg kończyłyśmy z tempem 6:30 min/km to naprawde zaczyna być szok. Do tej pory na 10 km najszybciej biegałam 7 min/km więc postęp dla mnie duży ,a to wczoraj to jeszcze nie był max moich/naszych możliwości. Już od poniedziałku w kółko o tym myślę i ostatecznie właśnie wczoraj doszłam do wniosku ,że nie ma na co czekać. Marzenia spełniamy tu i teraz. W zeszłym roku bardzo chciałam wystartować w biegu Avon-kontra przemoc na 10 km w Garwolinie w czerwcu. Ale zabałam ,że to jeszcze dla mnie za wcześnie ,że nie dam rady. Oczywiście była to bzdura bo pierwsze 10 km przebiegłam już na początku maja. No ale jednak się nie odważylam i żałowałam do końca roku. Zresztą i tak w listopadzie na bieg otwocki zapisywałam się z drżącym sercem ,co najmniej jakbym deklarowala pobiecie jakiegos rekordu guinessa. Fakt dla mnie to zdecydowanie był rekord :)) Dlatego przemyślałam sprawę półmaratonu i spróbuję. Najwyżej przebiegnę te 15 km ,a resztę dojdę i tyle. Ale na pewno tym razem tak łatwo nie odpuszczę.

A w ramach tego co w waszych wczrajszych komentarzach pisałyście o już osiagnietych benefitach postanowiłam trochę sobie je spróbiować wypisać. Od paru dni się na przykład zachwycam tym ,że bez problemu a nawet z wielką przyjemnością zawiązuje sobie buty na stojąco. Domyślam się ,że taki benefit może wywołać gromki śmiech ,ale ... Ale jeszcze 2 lata temu na stałe nakazałam do przedpokoju wstawić taborecik ,albo pufę bo zwyczajnie nie dawałam rady tak się schylić przez brzuch wielki. Teraz w skłonie swobodnie kłade całe dłonie na podłodze i zachwycam sie tym faktem przy kazdym sznurowaniu butów :). Kolejnym mega benefitem jest gigantyczne polepszenie kondycji. Jestem już co najmniej tak sprawna jak 3 -4 lata temu ,a nawet śmiało podejrzewam że dużo dużo bardziej. Pomijam już to szalone bieganie ,ale najbardziej mnie to cieszy w górach. Z tamtąd pochodzę i zdecydowanie tam jest to wszystko co kocham. A przez zaniedbanie swojego ciała niestety satysfakcja z wedrówek była momentami mizerna. Bo to nie chodzi o to ,że się męczyłam szybko ,ale o to że nawet w beskidach (górki niskie ,podejścia najczęściej łagodne) ja nie dawałam rady na podejściach. Przystanki co pare minut ,walka o każdy oddech. To już przeszłość. Ale najważniejszym benefitem minionego roku jest ... oczywiście bieganie.  I w kontekście tego wszystkiego - a to tylko "najważne" punkty - w tym kontekście ,nie mam żadnego prawa do marudzenia. Owszem można mieć gorszy dzień ,można sobie czasem przysiąść ,ale tylko po to żeby na drugi dzień zamiast jednej zrobić dwie godziny treningu. I wiele wczoraj dostałam od was mądrych myśli ,że np. całe lata zaniedbywałam swoje ciało /wygląd ,więc teraz jednak lata dopracowywania się należą. I mocno sobie będę wyobrażać teraz siebie za 6 misięcy ,ale nie ma ten obraz nic wspólnego z bazylijską pupą. Za 6 misięcy będę maksymalnie uśmiechnięta i zadowolona z życia - tak jak dziś i do końca świata!!!!!

20 lutego 2014 , Komentarze (40)

Tak właśnie cierpliwości ,a nie motywacji. Tej drugiej to mi zdecydowanie nie brakuje. Wiem czego chcę ,względnie wiem jak to osiagnąć. Najgorsze jest jednak to czekanie. Niestety w zeszłym roku głowa byla dobrze przygotowana na powolne efekty. Zreszta tak naprawde przy duze nadwadze człowiek sam u siebie efekty widzi bardzo szybko. Choćby łatwiejsze wyjście po schodach, kurtka która sie w końcu zapina bez totalnego wciągania brzucha. Wiadomo ,że zanim zaczną te zmiany zauważac najbliźsi musi minąć ze 3 mieisące ,a najbliższe otoczenie orientuje sie nie wcześniej jak po pół roku. No ale ja w tedy byłam przygotowana na te miesiące wyczekiwań ,na docinki ,podśmiechy. Nawet wam powiem ,że ja polubiałam w któryms momencie te uzczypliwe uwagi - a wierzcie mi niektóre bywały najnormalniej w świecie hamskie. Tyle ,że byłam na takim już stopniu motywacji że każda docinka dawała mi więcej siły. Nie reagowałam agresją ,rozpaczą itp. uśmiechałam się możliwie łagodnie ,a w duchu zaciskałam pięści i szykowałam się na kolejny trening. I nie moge do końca zrozumieć dlaczego teraz ,w sensie dziś po ponad roku wcale nie jest mi łatwiej ... wręcz jest po prostu trudniej. Nie słyszę już docinek ,czasem mnie wnerwi tekst "no i dieta się poszła je***" kiedy sięgam po jakiś względnie niedozolony smakers. Teraz potwornie mi brakuje takiej właśńie akceptacji ,że to wszystko wymaga czasu. Czasu ,konsekwencji ,wytrwałości - przecierz to wszystko wiem ,a jednak z niewiadomych przyczyn chcę efektów natychmiast. Problem chyba polega na tym ,że rok temu ja naprawde głeboko uwierzyłam w to że schudnę te 20 kg - prawie się udało. Ale to o czym marze w tym roku to sylwetka jakiej nie miałam nawet kończac studia ,chociaż w sumie ważyłam wtedy mniej więcej tyle co teraz ,uważałam się za szczupłą i wysportowana osobę - czas poszukać jakiś starych zdjęć :))) I niestety ja tak naprawde do końca nie wierzę w to ,że będę miala płaski brzuch ,kształtną pupę i uda. To co piszę jest oczywiście troszkę przesadzone ,bo zdaje sobie sprawde z tego ,że efekty jakie osiągnęłam są świetne i tak naprawdę to wróciłam do wagi i wyglądu z przed tej mojej wilekiej spirali otyłości ,która sobie trwała 3 lata. Ale teraz chcę pójść o krok dalej ,albo raczej o kilkanaście kroków dalej. W sumie po części to już się dzieje. Ja nigdy w życiu nie przebiegłam 10 km ,nigdy bym też nie przypuszczała że w ogóle będę chciała to zrobić :) Absolutnie nigdy bym się tez nie spodziewała ,że ja choćby pomyślę o półmaratonie itp. I wiem ,że juz jestem naprawde niedaleko mety ,ale właśnie teraz tak cholernie mi brakuje tej cierpliwości momentami. Że nagle jak dziecko oczekuje efektów natychmiast. Rzecz jasna ich nie dostaję więc sie obrażam i na złość niestety samej sobie nie idę na siłownię. Na szczęście od biegania jestem na tyle uzależniona ,że od piczątku stycznie nie było tygodnia w którym bym nie wykonała dwóch biegów. To w sumie i tak mało ,ale pracuje nad tym. No dobra ,znowu się wam trochę pożaliłam. Ale już mam spięcie pupy na wysokim poziomie! Dziś znowu mogę pobiegać ,więc radośc w sercu. A już za parę dni moja pierwsza rocznica na Vitalii :)))

18 lutego 2014 , Komentarze (30)

Właśnie ten obrazek jest dosłownym podsumowaniem mojego wczorajszego dnia. W pracy troche nerwowo ,chyba bardziej że poniedziałek niż że konkretne problemy. W domu nie wiadomo z kąd jakies napięcie w powietrzu. I jeszcze @ przyszła znowu za wcześnie. Ale trzymałam się dzielnie w zasadzie na każdym kroku powtarzajac sobie ,że zniosę to wszystko bo wieczorem bieganie. Zatem zakończyłam dzień w pracy ,słupki tabeki itp. Potem zrobiłam objadek ,za który dostałam komplement życia od męża pt. "mnie nie jest żadna Gesslerowa potrzeba ,mam Ciebie". Sprzątanie bałaganu w kuchni. I wierzcie mi ,że na jakąś godzine przed tym bieganiem zaczęło mi się już coś legnąć w głowie ,że może ja dziś odpuszczę to bieganie. W końcu jest poniedziałek , ja jestem zmęczona ,dostałam @ ,jest nie odpowiednia kwadra księżyca i czort jeden raczy wiedzieć co jeszcze. I pewnie by ta wyliczanka zwyciężyła ,ale ... ale dałam słowo że będę. A kto jak kto ,ale ja jak powiem ,że będę to będę. I oczywiście klasyczna klasyka ,jak tylko stanełam przed klatką i zaczełam rozgrzewkę to doznałam mega mocy. Co prawda jadłam dość późno objadek i choć nie był ciężki to jednak przez pierwszy kilometr był wyczuwalny ,więc poczatek biegu nie był leciutki. A ja oczywiście pomstowałam że już w życiu nie jem przed bieganiem. Ale po paru minutach już byłam w punkcie zbiórki , po kolejnych minutach zjawiły się dziwczyny. Kurcze w sumie obce osoby ,ale jak się tak wspólnie biegnie to jest miłe uczucie ,że dobrze się znamy - w końcu razem biegamy :). Mam nadzieję ,że nasz kwartet częściej będzie grywał w te poniedziałki. Tak czy tak po biegu już nie pamietalam na co i dlaczego ja tak grymasiłam cały dzień. Jedyny psikus był taki ,że przez nietypowy dzień biegowy - bo zawsze biegam we wtorek - zjadłam w kalendarzu jeden dzień i wczoraj to ja już mentalnie byłam niemal w środzie. Jakoś to przeżyję :) Ach i jeszcze te moje Asicsy już poszły w ruch (Gel Pulse 4).

I po wczorajszym biegu jestem niemal pewna ,że to będzie długa i szczęśliwa przyjaźń. Nie mogłam się na początku kompletnie do nich przekonać. Mierzyłam w sklepie i było ok ,ale jak je wzięłam na pierwszy bieg - tylko 5 km - to zupełnie mi nie pasowały. Wiem ,że buty trzeba rozbiegać ,no ale drugi i trzeci raz też mi nie pasowały. W końcu zostały zesłane na fitness ,a potem na siłownię. I tu już się sprawdzały genialnie i chyba to było mi potrzebne - po prostu rozchodzić buty i tyle. A właściwie to robiegac - na bieżni. Wczoraj już się w nich biegło doskonale. Mają troszkę dziwna holewkę jak dla mnie bo taką dość płytką ,ale faktycznie jak obiecuje producent świetna amortyzacja. Tak ,że póki co mąż może być spokojny ,kolejne buty biegowe NA RAZIE  nie będą konieczne :)) Generalnie - czuję moc. Zaczynam nieśmiało żałować ,że jednak sie nie odwazyłam na ten półmaraton Warszawski ,ale może to i rozsądne podejście. W końcu ja jeszce takich dystansów nie biegałam. Może w połowie roku :) 

A najważniejsze ostatnio usłyszane zdanie : BIEGA SIĘ STALE ,ALBO WCALE!!!

17 lutego 2014 , Komentarze (25)

Mój sposób na "nie lubię poniedziałku" : przełożyć wtorkowe bieganie na poniedziałek :))) No chyba ,że mi się siostry biegaczki rozmyślą - co mam nadzieje nie nastapi bo znowu wpadnę we wstrząs endorfinowy ,tzn. wywołany brakiem tych ostatnich. W łikend dostarczałam równe porcje. Nie było co prawda biegania ,ale zaliczyłam standardowy 5 km spacer z psem oraz basen. Znowu posprzątaliśmy mieszkanko w piątek i miałam dzięki temu "wolny łikend" ,dlatego basen był i w sobotę i w niedzielę - bajka :) W ogóle piątek był bajeczny ,bo mój mąż oszalał :) Generalnie to ja się raczej w takie "święta" pt. walentynki nie bawię. No ale kwiata zawsze chętnie przyjmę. No i wracam w piątek po pracy - nie powiem ,zmęczona i lekko wnerwiona. A tu nie dość ,że mąż kończy już okurzać mieszkanko ,objadek się podgrzewa, to jeszcze kwiat czeka i prezent. No oszalał po prostu! A to był w sumie dopiero początek atrakcji tego łikendu. W piatek wieczorem byliśmy na koncercie ,nic nadzwyczajnego ale sympatycznie spędzony czas ze znajomymi. A w sobote wiadomo STOCH ZŁOTY! Ja to się w sumie aż tak bardzo nie emocjonuję olimpiadami. No ale kurde co za tydzień,najpierw Kowalczyk ,w sobotę po południu wychodzę z tego basenu a tam telewizor krzyczy że jest już 3 medal - i to jaki. A na sam koniec wieczorkiem jeszcze Stoch - szok po prostu i tyle.

Jak oni takie cuda potrafią to my sie też zabierajmy do roboty!!! Biegać skakać ,latać ,pływać - no po prostu co popadnie!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.