Zdecydowanie to zdanie jest ostatecznym dla mnie motywatorem do tego ,żeby nawet nie pomyśleć o odpuszczeniu treningu:) Wczoraj z dziewczynami miałyśmy takie tempo ,że zamiast 8 km zrobiłyśmy 10. I decyzja jest już prawie podjęta - zapisuję się na półmaraton warszawski w marcu. Siostra biegaczka doświadczona ponad 4 lata dala zielone światło. W sobotę pierwszy dłuższy bieg ,póki co 13 km. Wczoraj naprawdę uwierzyłam w to ,że jestem w stanie to zrobić. Tak ,że najbliższe 5 tygodni zapowiada się mega aktywnie. Po prostu będzie sie działo :)
Bardzo wam dziękuje za wczorajszą lawine wsparcia. Jesteście jak zwykle nie ocenione. Choć nie do końca w tym tekście zdaje się wyraziłam to co czym myślałam. Tzn. nie chodziło mi o to ,że obecnie przezywam kryzys tylko że nie mogę zrozumiec dlaczego na tym etapie człowiek w ogóle ma jakieś kryzysy. Ale skoro właśnie kryzysowo odebrałyście moje słowa ,to zapewne coś w tym jest. Tak ,że się nie ma co mazgać tylko zabierać do pracy.
Ale wróćmy do przyjemniejszych spraw - półmaraton :))) Moja siostra biegaczka owszem biega dużo dłużej ode mnie ,ale w zasadzie cały czas trenuje na takich samych dystansach jak ja. Ja w zasadzie od 10 misięcy w bieganiu miałam tylko jedną przerwę w grudniu na 2 tygodnie. Myślę ,że już dawno w moim organiźmie nie ma po niej śladu. Zwłaszcza ,że wczoraj nasz bieg kończyłyśmy z tempem 6:30 min/km to naprawde zaczyna być szok. Do tej pory na 10 km najszybciej biegałam 7 min/km więc postęp dla mnie duży ,a to wczoraj to jeszcze nie był max moich/naszych możliwości. Już od poniedziałku w kółko o tym myślę i ostatecznie właśnie wczoraj doszłam do wniosku ,że nie ma na co czekać. Marzenia spełniamy tu i teraz. W zeszłym roku bardzo chciałam wystartować w biegu Avon-kontra przemoc na 10 km w Garwolinie w czerwcu. Ale zabałam ,że to jeszcze dla mnie za wcześnie ,że nie dam rady. Oczywiście była to bzdura bo pierwsze 10 km przebiegłam już na początku maja. No ale jednak się nie odważylam i żałowałam do końca roku. Zresztą i tak w listopadzie na bieg otwocki zapisywałam się z drżącym sercem ,co najmniej jakbym deklarowala pobiecie jakiegos rekordu guinessa. Fakt dla mnie to zdecydowanie był rekord :)) Dlatego przemyślałam sprawę półmaratonu i spróbuję. Najwyżej przebiegnę te 15 km ,a resztę dojdę i tyle. Ale na pewno tym razem tak łatwo nie odpuszczę.
A w ramach tego co w waszych wczrajszych komentarzach pisałyście o już osiagnietych benefitach postanowiłam trochę sobie je spróbiować wypisać. Od paru dni się na przykład zachwycam tym ,że bez problemu a nawet z wielką przyjemnością zawiązuje sobie buty na stojąco. Domyślam się ,że taki benefit może wywołać gromki śmiech ,ale ... Ale jeszcze 2 lata temu na stałe nakazałam do przedpokoju wstawić taborecik ,albo pufę bo zwyczajnie nie dawałam rady tak się schylić przez brzuch wielki. Teraz w skłonie swobodnie kłade całe dłonie na podłodze i zachwycam sie tym faktem przy kazdym sznurowaniu butów :). Kolejnym mega benefitem jest gigantyczne polepszenie kondycji. Jestem już co najmniej tak sprawna jak 3 -4 lata temu ,a nawet śmiało podejrzewam że dużo dużo bardziej. Pomijam już to szalone bieganie ,ale najbardziej mnie to cieszy w górach. Z tamtąd pochodzę i zdecydowanie tam jest to wszystko co kocham. A przez zaniedbanie swojego ciała niestety satysfakcja z wedrówek była momentami mizerna. Bo to nie chodzi o to ,że się męczyłam szybko ,ale o to że nawet w beskidach (górki niskie ,podejścia najczęściej łagodne) ja nie dawałam rady na podejściach. Przystanki co pare minut ,walka o każdy oddech. To już przeszłość. Ale najważniejszym benefitem minionego roku jest ... oczywiście bieganie. I w kontekście tego wszystkiego - a to tylko "najważne" punkty - w tym kontekście ,nie mam żadnego prawa do marudzenia. Owszem można mieć gorszy dzień ,można sobie czasem przysiąść ,ale tylko po to żeby na drugi dzień zamiast jednej zrobić dwie godziny treningu. I wiele wczoraj dostałam od was mądrych myśli ,że np. całe lata zaniedbywałam swoje ciało /wygląd ,więc teraz jednak lata dopracowywania się należą. I mocno sobie będę wyobrażać teraz siebie za 6 misięcy ,ale nie ma ten obraz nic wspólnego z bazylijską pupą. Za 6 misięcy będę maksymalnie uśmiechnięta i zadowolona z życia - tak jak dziś i do końca świata!!!!!