Jak już pisałam, w zeszły piątek byłam u okulisty w celu rutynowych badań po okulary. Sama wizyta przeszła szybko i bezboleśnie. Jestem zadowolona z badań i lekarza. Okazało się, że wada postępuje powoli, nie ma dużych zmian, co jest super informacją, ponieważ w podstawówce straszono mnie koniecznością operacji, a w przypadku jej braku do pełnoletności - postępującą ślepotą... Taa... nie ma co, miałam farta do "inteligentnych" lekarzy....
Po badaniu, podbudowana wynikami, pełna optymizmu stanęłam przed ścianą pełną oprawek. Miałam jakąś tam wizję modelu, więc sięgałam i mierzyłam sztuki, które mi się podobały. Na to wtrąciła się pani obsługująca salon. Piszę wtrąciła, bo wcześniej miała mnie w dupie. Najpierw obsługiwała dwóch klientów na raz, potem zawisła nad telefonem, aż w końcu zajęła się przekładaniem kilku papierków z miejsca na miejsce.
Aż w końcu postanowiła zainterweniować i słyszę coś takiego:
"Nie, nie, nie. Tego pani sobie zrobić nie może. Takie oprawki nie są dla pani. Z tak specyficzną urodą musi pani podkreślić ten mankament, aby stał się zaletą! Przy tak blisko osadzonych oczach i szerokiej czaszce musi pani wybrać większe oprawki. Te co pani mierzy sprawią, że oczy zamienią się w szparki. Pani ma za dużą twarz do takich oprawek!"
Jak byście zareagowały? Bo mnie ścięło i zmurowało....
Bez słowa protestu zaczęłam mierzyć te ohydne oprawki na pół twarzy z "grubymi konturami"... Trochę to potrwało, ale w końcu mnie odblokowało.
Po tym jak udała, że nie słyszy, jak powiedziałam, że szukam modelu zbliżonego do tego, który noszę aktualnie i innego nie wezmę, również zaczęłam ją ignorować.
Tak strasznie żałuję, że nie zapłaciłam w tamtym momencie za okulistę, nie wzięłam recepty i nie wyszłam....
No, ale... oprawki wybrane, siadam naprzeciwko niej, do salon ktoś wchodzi i co? Idę w odstawkę. Jakaś koleżanka wpadła po płyn do soczewek. Jego zakup zajął jej 5 minut....
Przewinął się jeszcze ktoś wychodzący i wchodzący do gabinetu, jeden telefon, bo pani się coś pilnego przypomniało i w końcu jesteśmy - ustalamy szczegóły. Pierwsze pytanie, czy chcę spiłowane brzegi.... pytam, czy szkło będzie wystawać, ona, że nie, ale warto zadbać o końcowa estetykę. Potem zaczęło się przeszukiwanie katalogów. W tym momencie, pomyślałam, że fajnie, może i jest idiotką, ale nie chce ze mnie zedrzeć najwyższych stawek, po czym postanowiła się odezwać i czar prysł: " z tego to akurat wyjdzie jakoś 400 zł., to dużo prawda?" i coś tam jeszcze plotła, a ja dostałam kurwicy galopującej. Najwidoczniej wyglądałam na klienta, którego nie stać! I pomyślałam, że koniec, jak tak to niech się gimnastykuje, żeby było jak najtaniej. Nie dam babsztylowi na sobie zarobić!
Coś tam jeszcze mamrotała do siebie: " no nie, młoda dziewczyna musi mieć antyrefleks..." A spróbowałaby mi zamówić, szkła bez tej powłoki... pogryzłabym chyba!!
Wyrobienie tych okularów trochę potrwa, bla bla, pitu pitu.... znam to, zawsze czekam co najmniej tydzień.... ale tak dziwnej wizyty u optyka nie miałam jeszcze nigdy! Strasznie żałuję, że nie poszłam znowu do Vison. Jak dotąd, nigdzie indziej nie potraktowano mnie tak dobrze.
I chyba pierwszy raz w życiu pofatyguję się o wystawienie kilku negatywnych opinii na necie...Przede wszystkim za podejście do klienta.
Druga sprawa, już bardzo subiektywna, to to co powiedziała o budowie mojej twarzy, chyba zostanie ze mną na bardzo długo.... Za każdym razem gdy myję ręce i patrzę w lustro, widzę te moje blisko osadzone szparki w szerokiej czaszce i... robi mi się niedobrze....
***
Przez to wydarzenie, nie potrafię się cieszyć z tego, że dogoniłam pasek. Powrót na dobre tory, jest już oficjalny, należałyby się jakieś fanfary z tego tytułu... A tak?
Mam ścisk w żołądku na myśl, że odbierając okulary, być może znowu się na nią natknę...