Wróciłam do domu. Wywiązałam się z wszystkich zaleceń z ostatniego roku. Więcej w temacie się nie babram. Jestem głęboko rozczarowana, że nie dotarliśmy do przyczyn przebytego zatoru. Chciałabym wiedzieć, tak zwyczajnie mieć świadomość co mnie może sabotować, żeby nie władować się znowu w sytuację, która może mi tak zagrozić. Nie udało się mimo ogromnego wysiłku wielu ludzi. Zamiast tego potrafię nazwać coś, co mi doskwiera od dziecka i już dawno nauczyłam się z tym żyć. Fakt, uwrażliwili mnie na regularną profilaktykę, bo choroba lubi się galopnąć w kierunku chłoniaków. Ale tak poza tym? Nowe leki, żeby trzymać wszystko w ryzach. Dodatkowi specjaliści do regularnego odwiedzania...
Zaczynam życie z diagnozą syndromu Sjogrena i zespołu nakładania się (w kierunku twardziny). Ze zdziwieniem stwierdzam, że nie wzbudza to we mnie jakiś większych emocji.
Za to wczorajsza biopsja ślinianki była szalenie emocjonująca. Miałam wizję grubej igły, która błyskawicznie pobierze materiał z dolnej wargi. Okazuje się, że igła służyła tylko do znieczulenia 😅 Jak zobaczyłam skalpel w rękach lekarza, wizja szybkiego przebiegu spraw poszła się paść 😬 małe nacięcie po wewnętrznej stronie ust, materiał wyszarpnięty przy użyciu zakrzywionej pęsety. No i kilka szwów kończących sprawę, plus kilka gratisowych przypadkowych uszczypnięć... Warga jak po botoksie 😂 zreaktywowało to traumę po usuwaniu cysty z żuchwy. Tam rana była głębsza i dłuższa, ale uczuć w paszczy bardzo podobny. I tak samo jak wtedy, odżywianie oparte na papkach, drobnych kęsach i memlaniu. Dzisiaj już tak bardzo nie boli, ale wiem, że najbliższe dni będą...nieprzyjemne.
Kolejne wpisy będą już ukierunkowane na jedzonko i odchudzanie (tak, w końcu wchodzę na redukcję, już mi nikt nie zabrania, peszek 🤣). Pewnie zdarzy mi się pomarudzić na jakiegoś lekarza, jak mnie mocno rozemocjonuje, ale tak generalnie, obiecuję nie rozwodzić się więcej nad tematem chorób układowych tkanki łącznej 😄