Który to raz biorę się za siebie z intencją działania, a nie tylko myślenia o tym? Nie mam bladego pojęcia.... Trochę nie wierzę, że będzie bezproblemowo, że z pełną mocą zacznę działać i radośnie gubić kilogramy. Taka weteranka jak ja, nie powinna kłamać w żywe oczy, że tym razem to już na miliard procent się uda! Bla bla bla....
Mam tylko nieśmiałą nadzieję, że tym razem będzie tak, jak powinno być już trzy lata temu. A dlaczego? Ano mam już taki swój zestaw ćwiczeń przy którym nie dostaję szczękościsku z niechęci. Potrafię się zebrać w sobie na godzinny trening gdzie nie tylko macham leniwie nóżką i jestem z siebie głupio dumna, że ćwiczę O tyle jestem bliżej sukcesu
Co do menu - to nienerwowo. Zwykłe bilansowanie posiłków. Na początku może być dziwnie szczególnie przy obiadach, bo ja już chyba z rok starałam się jeść MMowo, ale niestety było to na pół gwizdka. Skoro czyste MM mi nie wychodzi, czas uporządkować michę i przestać przeprowadzać samobiczowanie, że 2 posiłki były zgodne z Monignaciem, a w trzecim namieszałam tłuszcz z węglami.
Krok pierwszy - bilansowanie posiłków.
Krok drugi - sprawdzenie, czy intuicyjne jedzenie się sprawdza, czy też trzeba zacząć liczyć kalorie.
W między czasie - spacerować ile wlezie. Trening 3 razy w tygodniu, twister i rowerek najlepiej codziennie (no, chyba, że w tym dniu zaliczę 10 kilometrowy spacer).
Kupiłam nową wagę. Niby wiedzieć, że stara zaniża i wystarczy dodać 3 kg, a zobaczyć, na wadze te cyferki to jest różnica! Od roku trzymam wagę, czas najwyższy zacząć ją zbijać