Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 maja 2022 , Komentarze (22)

Kiedyś, w dzieciństwie, spotkałam się z dialogiem dwóch kobiet. Nastolatki, zachlyśniętej swoją młodością i pięknem i starszą kobietą, którą ta nastolatka traktowała z taką dozą lekceważenia, pogardy, drwin. Dziewczyna śmiała się z tej starszej kobiety twierdząc "eee, ty jesteś taka stara (czytaj: niepotrzebna, brzydka, zużyta)". A ta wiekowa pani odpowiedziała jej: "tak, jestem stara, ale ja już byłam młoda, a czy Ty będziesz kiedyś stara?".

Wiem, że ten dialog mną wstrząsnął i zmienił moją wizję starości na całe życie. Od dziecka czułam, że starość to jest coś fajnego. Taki etap wolności, mądrości i ulgi. Nigdy starości nie bałam się, nie chciałam z nią walczyć, ani jej zaprzeczać.

Ostatnio wysłuchałam ciekawy podkast na temat menopauzy i przyznam, że nigdy chyba nie chłonęłam tak każdego słowa. Utkwił mi w pamięci jeden fragment:

"Według rdzennych ludów Ameryki (Indian), dziewczynka podczas pierwszej miesiączki spotyka się ze swoją mądrością, następnie miesiączkując praktykuje tę mądrość, natomiast wchodząc w menopauzę staje się mądrością". WOW. Wielkie WOW.

Piszę sobie o tym, bo mam już swój wiek (50 lat, już za kilkanaście dni 51), miesiączki praktycznie już nie mam, ale menopauzą z punktu widzenia medycznego to jeszcze nie jest (do uznania menopauzy potrzebny jest rok od ostatniej miesiączki, a ja mam miesiączki co pół roku), nie mam ABSOLUTNIE żadnych objawów klimakterium, co jest dla mnie wręcz szokujące. Żadnych uderzeń gorąca, żadnych wahań nastroju, bezsenności, kołatań serca, NIC!.

Jakkolwiek starości jako takiej w pojęciu psychologicznym się nie bałam, ale miałam takie dość mroczne wyobrażenie o fizycznej stronie starości. Otóż, brak estrogenów, wiadomo: nowotwory, osteoporoza, złamania szyjki kości udowej, zmarszczki, plamy starcze, brak zębów, garb i w ogóle totalna niemoc. No, może trochę przerysowuję, ale hmmm... w sumie tak. 

Dowiedziałam się, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, że owszem, czynność jajników ustaje, jajniki przestają produkować progesteron i estrogen, ale (i to było dla mnie kompletną nowością) rolę jajników przejmują nadnercza! Co więcej, złoża estrogenu znajdują się w tkance tłuszczowej i z tego chociażby powodu, parcie na chudnięcie w czasie menopauzy nie jest wcale dobrym pomysłem!

Tak, wiem, znajdą się mądrale, które uznają, że to jakaś wymówka przed podjęciem dyscypliny w diecie i aktywności i tu śpieszę się wyjaśnić, że ZWŁASZCZA na starość pilnowanie zdrowej diety (np. odstawienie alkoholu, mocnej kawy, ton słodkości czy śmieciowego żarcia) oraz podjęcie aktywności fizycznej, czy to umiarkowanej i lekkiej, czy dużej (jak kto chce i lubi) jest niezwykle istotne dla zdrowia i komfortu życia, ale wcale nie musi oznaczać to dążenia do jakiejś wyidealizowanej wartości BMI, czy wskazania na wadze. To ostatnie to chyba raczej przejaw niepogodzenia się z własnym procesem starzenia, próba oszukania rzeczywistości, a nie mądra postawa doświadczonego człowieka.



Wracając do menopauzy, to jest czas brania. Wchłaniania. To czas na bycie wiedźmą, nie taką Babą Jagą, z haczykowatym nosem i brodawką, polującej na dzieci w celu ich spożycia, tylko radosną, świadomą swojej kobiecej energii osobą, zwróconą do siebie, do wnętrza, uziemioną. Moje ciało całe życie pezygotowywało mnie na ten rozdział. To, czego teraz doświadczam, a raczej jak pięknie i bezboleśnie wchodzę w ten okres życia, jest błogosławieństwem i prezentem-niespodzianką. Jakże mogłabym nie czuć wdzięczności i nie kochać za to mojego ciała?

Tak, jestem gotowa na wejście w tę nową jakość. Otwieram się na odbiór, pełna optymizmu i nadziei.

28 kwietnia 2022 , Komentarze (5)

Jest sobie szkoła mówiąca, że człowiek gruby ma jeść mniej i ruszać się więcej, aby osiągnąć prawidłową masę ciała. 

No proste to, jak budowa cepa. Pod warunkiem, że człowiek jest robotem, maszyną, której dowala się do kotła i ona dzięki temu wykonuje pracę. Pytanie tylko takie: jak (dlaczego?) ta maszyna zapuściła się, że podaż była większa niż wydatek energetyczny i spasła się jak...? Dobra, bez epitetów. Pytanie powyższe jest kluczowe. Jest absolutnie kluczowe. I jeszcze raz kluczowe. Bo bez odpowiedzi na to pytanie, maszyna pozostawiona sama sobie prawie na pewno doprowadzi się znów do poprzedniej awarii. 

A więc, powtórzę jeszcze raz, inaczej: Dlaczego jesteś gruby/-a?

Powodów tego stanu może być mnóstwo. Ale bez ich znalezienia, zapomnij o odchudzaniu. W przeciwnym razie będzie to dolewaniem do dziurawej beczki. Cały Twój wysiłek pójdzie na drzewo.

Oczywiście, powodem może być zaburzona gospodarka hormonalna. Mogą być nietolerancje pokarmowe. Mogą być insulinooporność, niedoczynność tarczycy. Mogą być nowotwory. Każde z powyższych może być przyczyną otyłości, ale też może być jej skutkiem! Trzeba to dobrze sprawdzić. Bo to, co chcemy usunąć, to przyczyny. 

Wreszcie, bardzo bardzo wielką rolę w powodowaniu nadwagi (ale także niedowagi! a czasami huśtawki między jedną a drugą) mają zaburzenia odżywiania. A te lubią mieć podłoże psychiczne. Jeśli jesteś osobą, która miała lub ma zaburzenia z poniższej listy, wiedz, że musisz to swoje zaburzenie zrozumieć. Musisz. Bo tylko to da jakąś szansę na wyeliminowanie przyczyn problemów z wagą, a także z jedzeniem. A oto lista:

- anoreksja (jadłowstręt psychiczny)

- bulimia

- przejadanie się,  jedzenie kompulsywne

- zespół nocnego jedzenia

- obsesja na punkcie diety i/lub aktywności fizycznej

- ciągłe próby z różnymi dietami

- ślepa wolność

To po krótce pochylmy się nad każdym z tych zaburzeń. Może masz w swojej historii któreś z nich, a może kilka z nich? Co to zaburzenie chce Ci powiedzieć? 

ANOREKSJA

Anorektyk (anorektyczka) wcale nie musi być szkietetem opiętym szarawą skórą. Może być całkiem grubym człowiekiem. To, co charakteryzuje anorektyka, to nienawiść do jedzenia. Anorektyk po zjedzeniu czegokolwiek będzie przeliczał ile mikrogramów produktu spożywczego przekształci się mu w tłuszcz. Będzie starał się ograniczać posiłki, a każdy zjedzony kęs będzie dla niego czymś złym, czymś brudnym, szkodliwym. Chcesz wyobrazić sobie, co czuje anorektyk? Wyobraź sobie, że ktoś zamknął Cię w jakimś pomieszczeniu, bez jedzenia. Nad Tobą odbywają się uczty i co jakiś czas ktoś z biesiadników wymiotuje przez okienko do Twojej celi. Żeby przeżyć, pożywiasz się tymi wymiocinami. Co czujesz? Wstręt? Obrzydzenie? Może lepiej w ogóle nie jeść? Dodaj do tego, że anorektyk zazwyczaj jest osobą perfekcyjną, dążącą do ideału, co więcej, bardzo silną psychicznie, zdyscyplinowaną, zdolną do największych poświęceń, wyrzeczeń, wytrzymałą. Anorektyk może umrzeć z głodu w sali pełnej wszelkiego rodzaju smakołyków. Jest mistrzem kontroli. Ma jednak jedną podstawową słabość: nie umie być słaby! Nie poprosi o pomoc. Nie rozpłacze się. Nie podda. 


BULIMIA

Są takie momenty, kiedy jesz, jesz, jesz, a jedzenie wychodzi Ci już dziurkami od nosa, a Ty nadal jesz. Nagle przychodzi moment refleksji. I takie potworne wyrzuty sumienia. Co ja najlepszego zrobiłam?! I uciekasz do łazienki, gdzie zwracasz całą tę ucztę do sedesu. Ale możesz też zjeść pół paczki tabletek przeczyszczających, lub ćwiczyć przez całą noc. Bo trzeba przecież to spalić, zniszczyć. I ulga. Aż do następnego ataku. Bulimicy są, w przeciwieństwie do anorektyków osobami bardzo zaangażowanymi społecznie. Są sumienni i rzetelni. Kontrolują cały świat... z wyjątkiem siebie. Są bardzo emocjonalni. Aż za bardzo. Mierzą bardzo wysoko. Oceniają się bardzo nisko. Są bardzo wrażliwi, ale nie potrafią rozładowywać napięć, wyrażać gniewu. To osoby często krytykowane przez rodziców, którzy niechętnie okazywali im bliskość. Brakuje im poczucia bezpieczeństwa. 


PRZEJADANIE SIĘ

To bardzo podobne do bulimii, z tą różnicą, że mimo niechęci po jedzeniu i wyrzutów sumienia, chory nie powoduje wymiotów, biegunki lub nie ćwiczy żeby spalić przyjęte kalorie. Tutaj też może szwankować poczucie bezpieczeństwa, brak zaopiekowania, bliskości. Jednak, brakuje też potrzeby kontroli nad otoczeniem. Osoba przejadająca się chce się ukryć. Chce stać się przezroczysta. Ma bardzo niską samoocenę. I dokonuje ukarania się, albo wprost przeciwnie - kompensacji, poprzez jedzenie. Często je w ukryciu. To ofiara tresury rodzicielskiej. Handlowania miłością. Dostaniesz, jak zasłużysz. Osoby przejadające się mają pokłady uczuć, których nie mają na kogo przelać. Chcą kochać i być kochane, szczerze i bezwarunkowo. Ale z braku chętnych, zajadają te niezaspokojone potrzeby. 

ZESPÓŁ NOCNEGO JEDZENIA

W dzień nie jesz nic, albo jesz bardzo niewiele. W nocy zamieniasz się w bestię. Rzucasz się na lodówkę, szafkę, zjadasz wszystko, co wpadnie Ci w ręce. Nie możesz spać. Głód budzi Cię. Męczy. Więc jesz. Rano, rzadko pamiętasz, co się w nocy działo. Jakby to był jakiś obłędny sen. Rano budzisz się głodny. Co tu się podziało? Niby wszystko wygląda w porządku. Kierujesz swoim życiem. Kontrolujesz jedzenie. Ale nie jest to do końca opanowane. Coś jest nie tak i to coś rozrasta się i wybucha, kiedy zmysły są przytępione. Nie radzisz sobie. Ale za nic w świecie się do tego nie przyznasz. Uważasz się za nieudacznika, bo nie kontrolujesz tych nocnych eskapad. 

OBSESYJNE ODCHUDZANIE SIĘ

Ach, to takie przecież zdrowe. Liczysz kalorie. Każdy listek sałaty. Każde ziarenko ryżu. Nie wolno Ci jeść słodyczy. Nie wolno białej mąki. Choćby Cię mieli przypalać, to nie zjesz tego cholernego herbatniczka. Jedzenie widzisz jako liczby i tabele. Potrafisz bezbłędnie określić wartość kaloryczną porcji fasolki po bretońsku i wydatku na 20 minut skakania na trampolinie. Jesteś mistrzem kontroli. Jesteś FIT. To Ty? Zatem wyobraź sobie, że to, co robisz, jest chorobą. Niszczysz się. Odbierasz sobie radość z tego, co najbardziej oczywiste - z dobrego jedzenia. Wykonaj taki prosty test: czy możesz zjeść dużą drożdżówkę z czekoladą bez obliczenia jej wartości kalorycznej i bez potrzeby wykonania jakichś aktywności fizycznych, żeby ją spalić? Bo po prostu masz ochotę, bo jesteś głodny, a ona uśmiechała się do Ciebie z wystawy piekarni? Jedna drożdżówka. Raz na pół roku, miesiąc, kwartał. Bo tak. Jeśli nie, to znaczy, że masz problem z wyluzowaniem. I ten problem nie da Ci zdrowia. Da Ci stres. Siedzisz na tykającej bombie.  Kiedyś to wybuchnie. 

CIĄGŁE DIETY

No tak, masz na koncie Dukana, Dąbrowską, ketonową, post przerywany, Śródziemnomorską, Kwaśniewskiego, zupową i kapuścianą. W zasadzie na żadnej nie wytrzymałeś. Albo wytrzymałeś, ale waga potem wróciła. Albo przestałeś chudnąć po tygodniu lub dwóch. Kiedy widzisz reklamę cudownych tabletek, która obiecuje ubytek 10 kg w 2 tygodnie, od razu rozważasz ich zakup. To się musi udać. W końcu znajdziesz dietę, która zmieni Ci życie. Żyjesz w iluzji. Wiecznie wierzysz w cuda. Wydaje Ci się, że pewnego dnia obudzisz się zgrabna, piękna i szczęśliwa. Mam dla Ciebie smutną wiadomość: tak się nie stanie. Nie ma cudownej diety. Nie da się uciec od tego, co chcesz zmazać, zniszczyć, zamieść pod dywan. Jest tak jak jest. Było tak, jak było. I to skutkuje tym, co będzie. Zejdź na ziemię. Dorośnij. Zacznij uczyć się na błędach, rozumieć. Magia nie istnieje, Ty nie jesteś czarodziejką.  To nie tak, że coś jest proste i bezwysiłkowe. Żeby takie było, trzeba pozbyć się tego, czego nie chcesz się pozbyć. Zobacz wreszcie siebie, nie kogoś, kogo chcesz stworzyć. Siebie ze wszystkimi tymi ranami, bliznami, niedoskonałą, przeoraną przez życie. Jesteś w tym kimś wyjątkowym. Zobacz to i przestań gonić za smokami. A wtedy zacznie dziać się magia :P

ŚLEPA WOLNOŚĆ

Może nie jest to stricte zaburzenie odżywiania, ale coś, co do tych zaburzeń pcha. Żyjemy w świecie wolności. Możesz być kimkolwiek chcesz. Możesz wyglądać, jak tylko chcesz. Nikt nie spali Cię na stosie ani za wygląd, ani za poglądy. Może tej wolności jest jednak za dużo, bo ludzie, zwłaszcza młodzi, zachłyśnięci możliwością wyboru... dopasowują się do wzorca. Bo w tabelach podali, że BMI ma być w zakresie 19 - 25. Heloł! Masz wybór. Jeśli dobrze czujesz się z BMI 29, jesteś zdrowa, sprawna, szczęśliwa, to w doopie miej tabele! A bo Zośka była gruba, miała cukrzycę i umarła na covid? Ale może Zośka jadła śmieci i leżała całymi dniami przed TV. A Ty jesz zdrowo, ruszasz się i nie pamiętasz, kto jest Twoim lekarzem. Wyglądasz zabójczo i masz seksowne krągłości. I co? I nic. Jesteś sobą. Nie Zośką, ani Anką, która zawsze była szczypiorem. Wykreuj siebie. SIEBIE. Niech do Ciebie dopasowują wzorce. A co!

24 kwietnia 2022 , Komentarze (3)

Taki kontrowersyjny tytuł, bo przecież wszyscy wiedzą, że kiedy osiądzie się w bezpiecznym sielankowym życiu, to dopiero sadło zacznie się odkładać!

Ale czy bezpieczne sielankowe życie daje szczęście? Hmm?

To zobaczmy na drugą stronę medalu: tyją ludzie nieszczęśliwi. Zatem, jest to kolejne potwierdzenie teorii, że diety powodują tycie. Jeśli stosujesz dietę, którą Twój organizm odbiera jako karę, bat, nacisk, stres, wówczas zrobi dokładnie wszystko, żeby się spod tego kieratu wyrwać. Schudniesz, oczywiście, ale po pierwsze, jakim kosztem? A po drugie musisz być czujny i uważać na to co jesz do końca życia, bo NIE JESTEŚ PRZYJACIELEM SWOJEGO ORGANIZMU! Nie, nie staniesz się magicznie szczęśliwy kiedy schudniesz. Da Ci to chwilowe poczucie sukcesu, ale konflikt wewnętrzny pozostanie z Tobą. Możesz też próbować napędzać swoje życie wspomnieniami. Kiedyś coś ci się udało, to daje pozytywny nastrój. Ale to było kiedyś. Teraz jest teraz. To, i TYLKO TO, co może dać w życiu szczęście, to życie chwilą obecną. Teraz. Dlatego, żadne durne diety! Kochaj i odżywiaj swoje ciało. Daj mu zdrowy pokarm, daj mu ćwiczenia, które sprawiają Ci radość. Żyj terazniejszością, a ciało rokwitnie i odwdzięczy się zgrabnością, zwinnością i pięknem.

Jeśli ma się być szczęśliwym, trzeba pozbyć się nałogów. Nałogi są jak plasterki naklejane na poważną ranę. Nie pomogą, tylko zamaskują to, co gnije i boli. Nałogiem jest jedzenie śmieci, jest facebook, są nieprzemyślane zakupy, że o paleniu i alko nie wspomnę. Bieganie? O, to ciekawe zagadnienie. Tak. Ale. Podobnie jak z jedzeniem - dopóki sprzyja zdrowiu, jest OK. Jeśli zaczyna zakłócać życie, to nie jest OK.


Tak się zastanawiałam, w jakich sytuacjach nie odczuwam głodu, wręcz jedzenie mogłoby nie istnieć?

- choroba, taka silna, migrena, krwotoki, anemia

- głodówka, ketoza, odżywianie wewnętrzne, czyli niedobór węglowodanów

- ćwiczenia aerobowe i anaerobowe, w trakcie ćwiczeń i jakiś czas po (to chyba efekt spalania tkanki tłuszczowej, czyli jakiś rodzaj ketozy)

- silny stres, trauma

- flow - może się pojawić w różnych sytuacjach, ja miewam w czasie pracy - nie mam kompletnie czasu czy myśli o jedzeniu, ba, często nawet do WC nie pójdę, dopóki nie skończę jakiegoś etapu. 

Nie wiem w zasadzie po co o tym piszę. Nie chodzi o to, żeby to wykorzystywać. Ot tak, poznawczo.

A na koniec taka refleksja dotycząca prokrastynacji:

Dlaczego nie zamienić "od jutra zacznę nowe, zdrowe życie" na "jutro sobie zjem ten smakołyk"?

_________________

A oto raport z mojej tygodniowej aktywności:

Poniedziałek: 19,44 km marsz, 309 m wznios, 1305 kcal, 6 km bieg, 449 kcal

Wtorek: 21 km marsz, 746 m wznios, 1484 kcal

Środa: 20,00 km marsz, 74 m wznios, 1206 kcal; trening ogólnorozwojowy 50 min, 361 kcal

Czwartek: 20,06 km marsz, 92 m wznios, 1194 kcal, trening ogólnorozwojowy, 52 min, 412 kcal,

Piątek: 32,52 km marsz, 281 m wznios, 2027 kcal

Sobota: 32,00 km marsz, 998 m wznios, 2383 kcal

Niedziela: 10 km bieg, 706 kcal,  14,2 km marsz, wznios 403 m, 1150 kcal

Taka ot, radosna dyscyplina 😊

23 kwietnia 2022 , Komentarze (6)

Pamiętam, jak kiedyś przed operacją leżałam w pokoju z dziewczynami. Wszystkie miałyśmy mieć operację następnego dnia i wszystkie mialysmy zakaz jedzenia. Oczywiście byłyśmy głodne i tak sobie narzekałyśmy wspólnie. Jedna z nas, Andżela, wydębiła od kogoś irysy. Chciała nas poczęstować, ale my byłyśmy oburzone, że no jak to? Że ścisła głodówka ma być przecież. A ona powiedziała, że przecież nie będą nam operować przewodu pokarmowego i irysek nic nie zmieni. I zjadła jednego irysa i powiedziała, że właśnie tego potrzebowała, zadpokojenie kubków smakowych i mózgu. 

Pamiętam, że wtedy było to dla mnie kompletną abstrakcją. Że jak to? Wystarczył jej JEDEN irysek?! Ja byłam z tych, którzy wszystko albo nic. 

Jakiś czas później chodziłam ba warsztaty ajurwedy. Dowiedziałam się wtedy dużo o zdrowym gotowaniu, o smakach. Niewiele już pamiętam, ale wyniosłam z tego 3 rzeczy:

- łączenie odpowiednich produktów w pełnowartościowym posiłku wegańskim (chociaż nie jestem i wtedy nie byłam weganką, owszem, miałam taki epizod w życiu i wtedy mi się ta wiedza bardzo przydała)

- instrukcję jak zrobić idealne masło klarowane ghee (rzeczywiście, to najlepszy na świecie tłuszcz)

- informację, że po pełnowartościowym posiłku na zakończenie należy zjeść odrobinkę czegoś słodkiego. Na przykład daktyla, mini ciasteczko, kostkę czekolady itp. 


To ostatnie daje takie zakończenie, ukoronowanie posiłku. I ta odrobinka wystarczy. Jest wręcz pożądana.  

20 kwietnia 2022 , Komentarze (12)

Kiedyś gdzieś o tym czytałam. Nie przypomnę sobie gdzie, ale bardzo mi ta koncepcja utkwiła w pamięci.

Otóż, organizm człowieka jest taką aparaturą. O tym, że paliwo się kończy sygnalizuje kontrolka w postaci głodu, ale też (to ważne!) apetytu. Paliwem tu nie są tylko kalorie jako takie. Są też konkretne mikroelementy, dlatego jedząc tylko jakieś pokarmy odczuwamy apetyt na to, czego sobie odmawiamy. Oczywiście, do pewnych produktów można się przyzwyczajać, uzależniać. To wtedy zakłóca kontrolki. Alkohol i niektóre narkotyki też zakłócają, bo dają fałszywe alarmy. No, ale wracając do meritum, każdy organizm ma taki setpoint. Ustaloną wagę, a z nią związaną kaloryczność i określone ilości poszczególnych składników diety, które są potrzebne do zachowania tej wagi i zdrowia. To dlatego NORMALNI ludzie nie kontrolując zupełnie swojej diety wiedzą co i ile jeść. Po prostu  kierują się głodem i apetytem. Mają smaka na ser, albo na owoce, czy coś tam innego. Albo nie  mają apetytu i nie jedzą. I tak sobie żyją w równowadze, nie tyjąc i nie chudnąc, bez niedoborów jakichś tam składników. Nikt tego przez wieki nie kontrolował. I było dobrze.

Zobaczcie, kiedy chorujemy, zazwyczaj nie chce się jeść. Organizm walczy z chorobą, nie ma siły na trawienie. Nie jemy więc, ale zaraz po wyzdrowieniu apetyt rośnie bardziej niż zwykle i zazwyczaj nadrabiamy straty. Tak samo jest z porami roku - zimą metabolizm zwalnia, w ciepłe dni przyspiesza. Ale ogólnie wszystko jest w harmonii.

Co się jednak dzieje kiedy coś zostanie zakłócone? Kiedy człowiek lekceważy naturalne sygnały, kiedy się przejada, z powodu na przykład stresu, kiedy wydzielany jest kortyzol, a za tym zakłócone jest stężenie glukozy w krwi. Naturalnie, stres towarzyszył ludziom podczas na przykład ucieczki, kiedy potrzebna była energia na szybkie przemieszczenie się, lub walkę. Wtedy pożywienie było potrzebne, żeby tę energię uzyskać. Ale kiedy człowiek stresuje się tym, że ceny paliw wzrosły, naprawdę nie jest mu do tego potrzebna uczta i napychanie żołądka. Ale ewolucja jeszcze tego nie przewidziała. I taki biedny człowiek zajada te swoje problemy, takie czy inne - i tyje (chyba, że jest bogaty i może bez stresu tankować do pełna :P). A ponieważ mimo jedzenia problem nie zniknął (wróg nie został pokonany, albo oddalony), więc stres nie mija i mamy problem. 

Co się dzieje, kiedy człowiek przytyje i w miarę jest ustabilizowany emocjonalnie (w sensie, przyzwyczaja się do życia w stresie)? Otóż wówczas setpoint przesuwa się. Organizm uczy się żyć ze stabilną wyższą masą i wyższym zapotrzebowaniem energetycznym. Dlatego często grubi ludzie są po prostu grubi, ale nie tyją w nieskończoność, chociaż i takie przypadki się zdarzają. 

OK, dieta. Dieta obniża masę ciała (choć niestety nie zawsze), ale... setpoint pozostaje na wyższym poziomie! Co to oznacza? Otóż po zakończeniu diety organizm będzie samoistnie dążył do powrotu do dawnej masy ciała. Tej wyższej. I dlatego będzie się domagał większej ilości pożywienia! Oczywiście, długo i konsekwentnie ograniczając kaloryczność, ten setpoint się przesunie w dół, ale, UWAGA!, prawdopodobnie nigdy nie osiągnie wartości wyjściowej! To jest pamięć organizmu i nic już zrobić się nie da. Człowiek, który raz przytył, zawsze będzie miał podwyższony setpoint tym silniej, im więcej przytył i im więcej razy stosował diety. To, niestety, jest mało pocieszające. Ale i tak jestem zdania, że zamiast walczyć z wiatrakami i dążyć do nierealnych celów, warto poznać i zaakceptować swój setpoint. Wiedza to potęga. 

Oczywiście, ten setpoint może być przesuwany także przez problemy hormonalne. 

A co z ćwiczeniami? Otóż organizm to mądre bydle. Ono wie, że ruch powoduje spalanie. Im więcej się rusza, tym więcej potrzebuje energii. Setpoint w warunkach zdrowia i równowagi pozostaje przecież na stałym poziomie.

Zauważyłam, że jedząc intuicyjnie mam tak, że wieczorami po prostu muszę dojeść. I to tym więcej, im więcej danego dnia miałam ruchu. Nie jest to jakiś nawyk, jest to brak czasu w dzień. A organizm wie, czego chce. Więc żadne dojadanie kalarepki, czy pomidorów. Wiem, że MUSZĘ zjeść jakieś białko, czy tłuszcze, albo węglowodany i nic mi tego nie zastąpi. Po prostu czuję brak jakiegoś konkretnego jedzenia. A jak nie zjem, to się to przesunie na kolejny dzień. Im dłużej będę odwlekać w czasie zjedzenie czegoś, czego mi potrzeba, tym silniej będę czuła ten deficyt. Dlatego wszelkie diety eliminacyjne są kompletnie nieskuteczne. Na krótką metę tak, owszem, ale organizm nie da się oszukać. Natomiast doskonale wiem, kiedy mam przestać jeść i nie jest to związane z pełnością żołądka (więc żadne zmniejszanie żołądka, czy cudowne zapychacze nic nie pomogą!). Po prostu kiedy zjem odpowiednią ilość odpowiednich produktów, przestaję się interesować jedzeniem. To jest wspaniałe! 

Ale też wskazuje to na to, że jedząc źle, nie to, czego organizm potrzebuje, tylko to, co się mu narzuca z takich czy innych względów, ciągle będzie czuło się głód! No, dobra, apetyt i marzenia o hmmm... bułce?

A teraz coś pozytywnego. 

Kiedy uzdrowi się swoje relacje z jedzeniem, oczywiście zakładając że nie ma się jakichś przyczyn zewnętrznych (bo czasem trzeba zająć się dogłębniej np. tarczycą, czy innymi gruczołami), wówczas chudnie się z automatu, oczywiście organizm wie, do jakiej wagi dąży, ale intuicyjnie wie się ile i czego jeść, żeby uzyskać stabilizację. Zatem, należy zacząć od głowy. Bez uporania się z przyczynami zaburzeń odżywiania nie uzyska się stabilnej zdrowej relacji z jedzeniem i stałej wagi bez umartwień. 

19 kwietnia 2022 , Komentarze (1)

Od piątku poza domem. Nie obijam się. Chodzę. Sporo i po górkach.

Piątek: 22,74 km marsz, 428 m wznios, 1551 kcal

Sobota: 23,46 km marsz, 379 m wznios, 1544 kcal + 50 min trening ogólnorozwojowy, 353 kcal

Niedziela: 27,60 km marsz, 628 m wznios, 1899 kcal (w tym 3 km biegu) + 50 min trening ogólnorozwojowy, 369 kcal

Poniedziałek: 19,44 km marsz, 309 m wznios, 1305 kcal, 6 km bieg, 449 kcal

Jak widać na załączonym obrazku, wznowiłam treningi ogólnorozwojowe oraz bieganie. Te 6 km biegu bardzo mi były potrzebne. Naładowałam akumulatory. Teraz znowu odpuszczę. Biodro nie boli, ale pewien niewielki dyskomfort jeszcze się utrzymuje, zatem, dopóki nie dostanę od fizjo zielonego światła na bieganie, nie mam zamiaru regularnie trenować. Ale nie żałuję samowolki. Jak pisałam, było mi to potrzebne i czuję się po tym o niebo lepiej.

16 kwietnia 2022 , Komentarze (20)

W zasadzie świąt nie obchodzę. Póki żyła mama lub tato był w Polsce, to się spotykaliśmy, robiliśmy jakieś jedzonko wspólne. Moja rodzina nie jest praktykująca, więc święta to dla nas po prostu dzień więcej wolnego. Dlatego podzieliliśmy się w tym roku i ja z młodszą córką pojechałyśmy do chatki w góry. Reszta rodziny nie lubi, woli siedzieć w mieście. A ja chcę młodszej zrobić nastrój. Wiosna, kwiatki, sernik. Zrobię w tym roku zupełnie bez cukru, więc może też zjem trochę i wezmę to co zostanie do domu, bo reszta rodziny też bezcukrowa. Raczej użyję xylitolu, chociaż mam erytrytol, ale jakoś w większych dawkach bardziej ufam xylitolowi. Może troszkę erytrytolu dodam.

Poza tym robię salatkę (osobiście nie bardzo mogę majonez, więc jeśli już, to odrobinka, a głównie sosem jest u mnie jogurt naturalny). Pieczywa nawet nie mam. Tylko bułkę dla Młodej. I maleńką babkę, którą jej dzisiaj kupiłam w lokalnej piekarni. 

Chodzę. Po 22-23 km dziennie. Po górkach. Biegać nadal się boję. Może kilka dni jeszcze odpuszczę. Postaram się natomiast wdrożyć ćwiczenia ogólnorozwojowe. Najwyżej będę uważać i nie robić tych na biodra. Po prostu mi tego potrzeba.

Mam też ostatnio skurcze palców stóp. Już któryś raz. Bolesne wyginanie palców pod spód. Pomaga naciąganie ich do góry, ale to nie jest ok. Podejrzewam braki potasu i (lub) magnezu, bo przestałam jeść czekoladę. Kupiłam sobie suszone pomidory (bez oleju) i wcinam do wszystkiego. Do tego sok z pomidorów. Śliwki suszone. I kakao. Pelnotłuste i surowe. Będę sobie pić codziennie. Albo jeść na sucho.

Ostatecznie kupię jakieś suple.

Dobra, idę robić ten sernik. Bardziej niż sam sernik kocham zapach pieczenia... i wylizywanie misek z surowego ciasta. Mam nadzieję, że nie złapię jakiejś salmonelli  od surowych jaj.

Z powodu wyjazdu i kontuzji bieg "pindola" przekładam na przyszły piątek. To taki bieg lub spacer lub wycieczka rowerowa, ktorych kształt trasy ma przedstawiać... pindola. Mój projekt trasy wygląda tak: 

36 km. Zrobi się. Marszobiegiem. 

Wiem, wiem, jestem dziecinna i stuknięta. Ale serio, to wydarzenie mojej grupki biegowej. I medal już mi wysłali 🤪. 

13 kwietnia 2022 , Komentarze (5)

Piszę tu o ruchu, bieganiu (które mam zabronione), chodzeniu itd. A nic nie piszę o jedzeniu. Jak to jest z moim jedzeniem?

Jest spontan.

Mam parę posiłków, które jem praktycznie na okrągło, bo mnie sycą, smakują mi i dają energię na długo. To między innymi:

- zestaw: tłusty twarożek z rzodkiewkami. Ilość dostosowana do głodu, ale zazwyczaj duża. Minimum 150-200 g serka, rzodkiewek jeszcze więcej

- płatki kukurydziane z mieszanką studencką - to taki szybki zapychacz. Mam w domu, mam w pracy, wszędzie mam pakę płatków (lubię razowe lubelli) i paczkę mieszanki studenckiej (najlepsza ta z Rossmana, bez orzeszków arachidowych) - jak łapie głód, to sypię do miseczki i zjadam - na sucho, bo tak lubię.

- tortilla (najlepiej kukurydziana, ostatecznie orkiszowa) z sałatą, pomidorkami koktajlowymi, surowym kalafiorem, ogórkiem, pomidorami suszonymi z oleju, serem żółtym i sosem KONIECZNIE! sezamowym. Zwinięte w rulon - i mam pełny posiłek, którym jestem w stanie się najeść.

- deserek z kaszy jaglanej na mleku roślinnym (testuję - bardzo dobre jest mleko z nerkowców, orzechów laskowych, bardziej delikatne, ale mniej wyraziste jest migdałowe, mam kupione i na razie stoi sobie mleko z orzechów włoskich), z dużą ilością odżywki białkowej, i "karmelem" z daktyli i masła orzechowego (u mnie nerkowcowe, migdałowe lub z orzechów laskowych, z ziemnych nie lubię).

- wafle kukurydziane

- koktajl z jogurtu SKYR naturalnego z odżywką białkową

- mandarynki i jabłka w ilościach nieograniczonych

No, to takie moje częste posiłki. Czasem coś ugotuję, ale najczęściej nie mam czasu.

12 kwietnia 2022 , Komentarze (4)

Przywiozłam moją ciotkę z innego miasta i teraz ją wożę po mieście, bo ledwo chodzi i tramwajem jej ciężko. W dodatku mojej przyjaciółki kotek się rozchorował, więc podrzuciłam ją do weterynarza. No i tam przeżyłam chwile grozy. Normalnie mam mega dobre oko do parkowania prostopadłego (gorzej mi idzie równolegle), ale to, co mnie spotkało sprawiło, że mi ciśnienie skoczyło. Otóż wpuścili mnie w taką wąską uliczkę dla mieszkańców. Z dwu stron napakowane samochodów, ledwo się dało przejechać. Na końcu szlaban, do którego nie mam uprawnień. Uznałam, że zawrócę. No i utknęłam. Przede mną samochód, z tyłu drugi, trzeciego bokiem dotykam. Wściekłam się, wysiadłam z samochodu, no finito, nie przejadę. 

Aż tu otwiera się szlaban i jedzie samochód. A ja tam w poprzek utknięta. Pokazuję, że nie przejadę, bo nie da się. Wysiadła jakaś babeczka i zaczęła mi dawać rady. Więc ją poprosiłam, żeby mi pomogła, wsiadłam i ona mnie z tego wyprowadziła. Ale trwało to z pół godziny, a mój stres narastał. Szczęśliwie nikogo nie trąciłam, chociaż było blisko. Nigdy więcej tam nie wjadę. 

Noga (biodro) już praktycznie nie boli. Bez voltarenu. Chodzić mogę (i chodzę, poza wczoraj min. 20 km, w sobotę nawet 40 km), po schodach też wchodzę bez dyskomfortu. A co najważniejsze, mogę już spać leżąc na tym boku. To wspaniale, bo lubię zmieniać ułożenie podczas snu. Biegać... no na tę chwilę nie mam odwagi, grzecznie słucham zaleceń fizjo. Ale przyznam, że biegania mi bardzo brakuje, już tydzień mija. I normalnie mnie nosi. Chodzenie nawet szybkie,  tempem ponad 10 min/km, nawet pod gorkę, nie podnosi tętna ponad 3 strefę, w zasadzie ledwo do drugiej dobija. Brakuje mi wyższych obrotów, brakuje mi, żeby się spocić, zmęczyć, zasapać. No trudno, trzeba jeszcze chwilkę poczekać.

9 kwietnia 2022 , Komentarze (25)

Każdy chyba wie, że zmiana stylu życia o 180 stopni na hurra! jest może spektakularna i daje szybkie efekty, ale nie trwa długo i szybko się załamuje. Stąd jojo, stąd zniechęcenie, stąd nienawiść do zdrowego trybu życia i bunt.

Jak mówią wszyscy porządni dietetycy - małe kroczki. Powoli. Tak, jak uczymy się chodzić. Trzeba współpracować z organizmem, uczyć go stopniowo tego, co mu służy.

U mnie to było tak:

1. Ruch. Pomyśleć, że kiedyś nie byłam kompletnie aktywna. Ruch wprowadziłam do życia stosunkowo niedawno, bo jakieś 20 lat temu. Na początku były to dywanówki, potem rower, joga, dopiero 10 lat temu zaczęłam regularnie biegać. 

2. Absolutne NIE dla czipsów, ciastek i słodzonych napojów. To jakoś łatwo mi przyszło - wykluczyłam z diety to, co wchodzi bardzo gładko, dostarcza mnóstwa pustych kalorii, nie ma absolutnie żadnych prozdrowotnych składników, a mi łatwo z tego zrezygnować. To ostatnie jest ważne. Bo jeśli coś kocham jeść, to taki definitywny zakaz nie jest wskazany, bo będę o tym myśleć i za tym tęsknić. Dlatego nie zrezygnowałam ze słodyczy w postaci czekolady, lizaków, mentosów, lodów, czekoladek, marcepana, chałwy, drożdżówek itp. Rezygnuję z tego, co mi szkodzi, co jem bo mam, bo łatwo dostać, a czego braku nie odczuję dotkliwie. Ten punkt zrealizowałam chyba jeszcze przed wprowadzeniem ruchu. 

3. Jedzenie warzyw, owoców. No, do tego namawiać mnie nie trzeba, bo bardzo lubię. Piszę o tym, bo miałam okresy w życiu, kiedy praktycznie nie jadłam nic `żywego`.

4. Koniec z dietami, z terrorem żywieniowym. To akurat wielki milowy kamień na mojej drodze ku zdrowiu i fit życiu. To ma historię raptem kilku lat. Od tego czasu, kiedy nie wprowadzam mojego organizmu w tryb szoku, żadnych Dąbrowskich, keto, żadnych Cambridgów, kapuścianych, Dukanów czy innych pomysłów, jeśli tyję to baaaardzo powoli i mogę to kontrolować. Zdrowe jedzenie i tyle. Organizm trzeba odżywiać. To priorytet. 

5. Alkohol pod lupą. Nie piszę, że nie piję. Lubię czasem jakieś dobre winko, moim no.1 jest martini extra dry, ale też inne winka, półsłodkie, białe (czerwonego nie pijam profilaktycznie, ze względu na migrenę), jakieś somersby, czy piwko na miodzie gryczanym - to tak. Ale sporadycznie. Raz na miesiąc na przykład, w ilości symbolicznej. Alkohol nie jest dobry, bo zakłóca sen i mąci umysł. Ale czasem pobudza trawienie. Więc tak, ale mało. To też od kilku lat stosuję. Wcześniej byłam uzależniona od... likierów.

6. Pić. Dużo pić! Mam taki nawyk robienia sobie litrowego dzbanka zielonej herbaty codziennie. Do tego gorzka kawa, woda (u mnie wchodzi wspaniale cisowianka perlage, ta w niebieskich butelkach). Taką świadomą akcję z piciem stosuję od jakiegoś pół roku, może 8 miesięcy. 

7. Pieczywo. Pieczywa jem mało. To dlatego, że jestem bardzo wybredna. Lubię tylko bagietki z Lewiatana, chleb żytni zaparzany z Buczka (taki z dużą ilością słonecznika) i piętki 8-ziaren (tylko piętki!) od Pawlaka. Innego pieczywa nie jem. Aha, raz na rok najdzie mnie ochota na obważanka. Pieczywo ma stosunkowo bardzo dużo kalorii, a wchodzi gładko. Więc mnie w sumie nie martwi moja pieczywowa wybredność. Jakoś tak. Ale lubię i jem wafelki kukurydziane, płatki kukurydziane (z mieszanką studencką na sucho -  nomnomnom)

8. Reakcja na zmiany. U mnie, z powodu braku treningów cardio, biegowych i ogólnorozwojowych musiałam wprowadzić jakąś zmianę, bo jednak te treningi dawały duże spalanie. U mnie wybór padł na słodycze. Od dnia kiedy przerwałam bieganie, nie zjadłam ani jednego cukiereczka, nawet tic-taca. Heh. O dziwo, nie brak mi tego. Ale jem suszone i świeże owoce. Tłumaczę sobie, że czekolada, lizaki, lody to przywilej okna metabolicznego po bieganiu. Teraz nie. 


Co dalej? Jakie kolejne zmiany?  Muszę to przemyśleć, ale jeszcze jest parę rzeczy do poprawy. Nic na gwałt. Na razie musi się stać nawykiem to, co pozmieniałam niedawno.

Już wiem, co dalej! Następnym etapem będzie niejedzenie o północy 😏

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.