Oszczędzam się. Nie kilometrowo, tylko wysiłkowo. Wczoraj 22 km "biegiem" i 4 km spacerem. Dzisiaj 26 km "biegiem". Piszę w cudzysłowie, bo ten bieg to taki marszobieg. Po wczorajszym "biegu" biodro pobolewało. Nakleiłam sobie plaster rozgrzewający na noc - i całą noc się męczyłam. Bolało mocno, kompletnie nie mogłam się przekręcać. Myślałam, że muszę odpuścić, ale wyszłam. A podczas poruszania się przestało boleć. Ale spokojnie. Bez spiny.
Wiem, że to klepanie kilometrów jest głupie. I wiem, że przestanę to robić. Tylko skończę wyzwanie przetuptania Polski z południa na północ. Albo odwrotnie, w sumie nie wiem. Ale już mi niewiele zostało. Jakieś 200 km.
A potem mam w planie wyleczyć biodro, a właściwie to mięsień naprężacz powięzi szerokiej, bo to on mi nawala, a potem zacznę sobie znowu plan poprawy kondycji, bo mi zjechał pułap tlenowy z 49 na 47, ale bez głupiego dostukiwania kilometrów. Jeden bieg w tygodniu 20 km wystarczy. Cztery to przesada.
Ponadto mam w planie bardziej przyłożyć się do treningów ogólnorozwojowych, a także zamienić spacery na rower.
Takie plany. A co z tego wyjdzie - zobaczymy.