Dziś pobiegałam górski półmaraton, chociaż zwykle nie biegam w soboty. Ale mam w planie jutro trening ogólnorozwojowy zamiast poniedziałku, bo w poniedziałek chcę iść do kina. Dzięki temu, że biegłam, a nie szłam, to zdążyłam wrócić przed burzą. Zjeść lunch, wykąpać się, napić się kawy i... zasnąć. Obudził mnie deszcz, który wlewał mi się przed okno do pokoju.
Cóż. Nad obrazami troszkę popracowałam. Może nie widać na zdjęciu, ale lekko poprawiłam detale i kolory.
Zdecydowałam się na tło w kolorach aury dziewczynek i poprosiłam panią, która widzi aury. No i mi odczytała - bardzo szczegółowo opisała te aury i w dodatku dodała intetpretację. Noooo... jestem zaskoczona. Rzeczywiście coś w tym jest.
Dobra, wstawiam na razie to, co mam na dziś:
i znowu zrobiło się w tym świetle różowe tło. Tak, obie mają elementy różu w aurach, ale póki co tła i kołnierzyk Młodej są śnieżnobiałe.
25 km po górach. Myślę że to fajna sprawa, bo ogarniam upał. Rzeczywiście czapeczka z daszkiem to mega opcja.
Portrety dzieci troszkę dalej posunięte. Zastanawiam się, czy pierdyknąć jakieś szalone kolorowe tło. Czy zostawić białe. A może jakieś duchy się z tego tła wyłonią? Hmmm.
Dobra. Pokazuję drugie podejście. Codziennie muszę troszkę do pracować. Taką mam rutynę.
Tło jest białe. To różowe to efekt durnej lampy w pokoju.
3. Nie 3! (silnia), no ale byłam bliska kupienia w biedrze jeszcze 3 podobrazi. Dzisiaj 10 km biegu, 8,5 powrotu spacerem pod górkę z zakupami, ostatni zorganizowany trening (w dodatku moja ulubiona trenerka też dziś kończy działalność, więc nawet się dobrze składa).
Ale, ale. To 3 nie dotyczy 3 aktywności fizycznych, tylko 3 nowych obrazów (olejnych), ktore rozpoczęłam dziś. Po 22.00. Ech, ja.
Droga leśna we mgle i portrety moich dziewczyn. Młodsza w mundurku harcerskim, starsza dopiero ogólny zarys twarzy, bo chyba trzeba kiedyś iść spać. Oczywiście wszystko to tylko zarys. Będę nad nimi pracować. Nad wszystkimi 3. Ale wstawiam, bo lubię sobie porównywać potem, jak się wyłaniają szczegóły. Albo jak zepsuję... Let's see.
Dzisiaj 18 km spacerku po górkach i do empika, po nową płytę Imagine Dragons - naprawdę nie wiem, jak mogłam przeoczyć jej premierę! No ale mam. Musiałam zdublować poprzednią, bo była w dwupaku. No nic, Dragonsów nigdy dość. Nawet miałam ze Starszą jechać do Gdyni na Open Festiwal na ich koncert, ale niestety, u mnie były egzaminy, daleko to okrutnie, nawet samolotem byłby straszny kłopot. No więc kupiłam, a idąc do tego empika przesłuchałam całość dwukrotnie ze Spotify.
Upał 32 stopnie. Ale ja w swojej pomysłowości wzięłam flaszkę z herbatką owocową na zimno z kostkami lodu, litrowy termos z wodą z lodem i półlitrowy z kawą. Do tego kilka kostek lodu na łeb, na to czapka z daszkiem i... zmarzłam!!! Serio. W lesie napadło mnie stado strzyżaków sarnich, bo się głupio ubrałam pod kolor saren i się biedactwa pomyliły. Więc musiałam to goowno ściągać po jednym. No ale i tak kocham las. Jest taki magiczny i pełen energii wprost do czerpania.
Potem trening ogólnorozwojowy, przedostatni przed przerwą, albo w ogóle. Mam nagrane treningi od sierpnia u.r. więc dam sobie w sumie radę bez trenerki online.
Á propos roku. Zauważyłam, że mam przesuw o 1 rok. Co ciekawe, do przodu! Byłam świecie przekonana, że mamy 2023 r. Moje starsze maleństwo kilka dni temu miało urodziny i ja w swojej ignorancji sądziłam, że jest o rok starsze. Ale tak mam od kilku lat. Ciekawe. W sumie to fajnie, bo jak sobie uświadomię, że jest rok w tył, to zyskuję rok 🤪.
Dobra.
Przedstawiam moją godzinną produkcję. Tym razem gwasz. Bo tło płótna jeszcze nie wyschło.
Miłego.
Edit: A to ten sam obraz w dziennym świetle i ramce:
Nic już więcej nie poprawię. Skończyłam, spakowałam farby,czekam na medium do laserunku, bo mam tło do następnego i musi wyschnąć..
Dziś daleki wypad. 8 km biegiem i 26 spacer. Taki jest plan, wolałabym mniej, ale nie da się. Byle nie lało i byle nie było strasznego upału. A, najwyżej wezmę termos z wodą z lodem.
Mam plan przestaienia się na wcześniejsze wstawanie. Niestety, wiąże się to z wcześniejszym chodzeniem spać.No 2 w mocy to trochę jednak późno. Tracę dzień przez to. Dlatego jak się dzisiaj obudziłam przed ósmą, to po prostu wstałam. Bo w poprzednich dniach to tak dosypialam do 10. Dość. Budzik na ósmą. A później jeszcze wcześniej. Docelowo na 6-7 trzeba będzie się przestawić. A może udałoby mi się wstawać przed wschodem słońca? Wtedy jest tak wspaniale, cicho i ciemno. Świetny czas na treningi. Hmmm.
Uciekłam sobie na samotny urlop (potrzebuję ładowania baterii w samotności, kocham to). Moja rodzinka częściowo została w domu - oni nie lubią wyjazdów. Młodsza na obozie. A ja w lesie. Chodzę sobie codziennie na długie wyprawy (wczoraj na przykład 30 km), czasem krótsze, nadal biegam 3 razy w tygodniu i 3 razy mam trening ogólnorozwojowy. Do lasu chodzę na jagody (u nas mówi się borówki), leśne maliny. Po górkach. Komarów nie ma. Kleszcze niby są, ale jakoś mało mną zainteresowane. Najbardziej uciążliwe są strzyżaki sarnie i końskie muchy (jusznice deszczowe) - jedna mnie użarła w podstawę kciuka. Paskudne bydlaki. Mugga daje radę, ale nie zawsze pamiętam, żeby się spryskać. No a na strzyżaki nic nie działa. Podobno dziegieć - i nawet kupiłam, ale zapomniałam wziąć z domu. No to nie mam i muszę te wredoty wyciągać z włosów, oczu, ubrań itd.
Chodzę potwornie późno spać. Koło 2-3. Ale śpię te przepisowe 7 godzin.
Codziennie coś tam maluję, po odrobinie. Kończę chabry bławatki i zaczęłam kolejny obraz, na razie tło. Będzie schło kilka dni, albo tydzień. Jeszcze tydzień tu będę, więc może uda się go namalować. Póki co spróbuję farbek wodnych.
Jem co mam, testuję sobie nowe przepisy. Zrobiłam sernik bez cukru, ale prawie cały zamroziłam, bo jakoś nie mam ochoty. Dzisiaj zrobiłam lody. Prawdziwe, pyszne, tylko zamiast cukru dałam syrop klonowy i nawrzucałam całych połówek orzechów włoskich. Wyszło kilka pojemniczków. Smakowo są mega. Zobaczymy, jakie będą jak całkiem zamarzną. No więc jem to wszystko, słodycze też. Ale nie jem pieczywa, bo nie ma tu dobrego.
Powstaje mój nowy obraz. Nadal bławatki. Kocham ich kolory i pasują do mojej nowej sypialni. To dopiero początek, ale sprawia mi dużo radości. Bawię się też laserunkiem, to dla mnie zupełnie coś nowego. Wyczytałam o tej metodzie w internecie i postanowiłam spróbować.
Wiecie co? To nie bieganie, nie chodzenie, ale te 3 razy w tygodniu ćwiczenia ogólnorozwojowe sprawiają, że nie grubnę pomimo zupełnego braku kontroli nad michą. Po prostu mój apetyt doskonale nawiguje tym co, ile i kiedy powinnam jeść.
Jeszcze mnóstwo do poprawy, ale ogólny zarys już jest. Przyznam, że nie jestem zadowolona. Kolejny będzie lepszy, ale ten też pomalutku będę dopracowywać.
Porwałam się na cholernie trudne zadanie. Portrety mi znaczenie lepiej wychodzą niż martwa (żywa) natura.
No ale walczę.
A, pochwalę się szybką akwarelką, jaką popełniłam jakieś kilka tygodni temu.
Dawno nic nie pisałam, bo wsiąkłam w życie tak, że na nic czasu nie miałam. Zresztą nadal nie mam, ale wyjątkowo dziś chwilkę luzu złapałam.
No więc na polu żywieniowo-aktywnym bez zmian. W czerwcu tak:
troszkę więcej biegania i chodzenia niż w maju.
Pożywienia nie kontroluję, nic nie liczę. Jem na co mam ochotę i ile chcę. Ostatnio owoce, bób, młoda kapusta na ostro z fasolą, ser żółty i tłusty biały, orzechy - to takie podstawy mojej diety. No i batony proteinowe. Ale i duże prince polo wpadło, bo dostałam od koleżanki, podżeram czekoladę, zwykle deserową, lody i lizaki. Więc, jak widać, nie odmawiam sobie niczego. Pieczywa jem niewiele z tego względu, że po prostu nie lubię. Już prędzej wrap - cały czas noszę się z zamiarem upieczenia własnych tortilli kukurydzianych (dla czego, u diabła, nigdzie nie można dostać prawdziwych kukurydzianych tortilli?!).
Biegam we wtorki, czwartki i niedziele. Ćwiczę ogólnorozwojowo w poniedziałki, środy i czwartki. Codziennie chodzę lub biegam średnio 20 km. Zdarza się więcej, czasem mniej.
Upały dały się we znaki. Nawet bueganie w 32-stopniowym żarze nie było tak potworne, jak spanie w zbyt wysokiej temperaturze. Budzenie się w nocy, klejenie się do pościeli, fuj. Ale udało mi się w jedną noc jednak pobić mój rekord jakości snu.
3 punkcików do maksa brakło, ale u mnie to rekord bezapelacyjny.
te 3 punkciki poleciały za wizytę w WC i 8 minut przebudzenia przez to.
I tego dnia body battery wywindowało do 100%.
Waga. Nie kontroluję, ale ciuchy wciąż luźne. Więc nie planuję redukcji.
Za 3 tygodnie będę miała mały zabieg w jamie ustnej - usunięcie zgrubienia (najprawdopodobniej cysty gruczołu ślinowego) i wtedy spuchnie mi japa, nie będę mogła jeść ani ćwiczyć. To pewne wyzwanie.
Poza tym zaczęłam malować farbami olejnymi. Ale ciiii, żeby nie zapeszyć. Jak napaćkam obraz, to wkleję fotę.
Co zrobić z wiszącą skórą na brzuchu? Problem nie dotyczy mnie, tylko mojej córki. Schudła sporo, ale wcale nie szybko. Przeszło rok schodziła do prawidłowej wagi. Jest bardzo młoda, ale we wszystkich gabinetach kosmetycznych twierdzą, że tylko plastyka i wycięcie tej skóry pomoże. Tylko, że ona nie chce operacji. Pogrzebałam, poczytałam, poleciłam jej suche masaże szczotką i różne balsamy. Ale nie wiem, czy to cokolwiek da.
Ja bym na jej miejscu robiła plastykę, ale ona nie chce o tym słyszeć i wciąż się łudzi, że to zejdzie. Prawdę pisząc, ta luźna skóra wygląda dużo gorzej niż sadełko.
No i tak.
A u mnie bez zmian. Stabilizacja, jak lubię.
Przymierzam się pomału do jakiegoś wpisu o żywiołach. Ja mam dominujące dwa sprzeczne, i nie jest to ogień i woda :)