Zaczynam od nowa. Nie odchudzanie, nie dietę. Zaczynam od nowa moje życie.
_________________________________________
Pół wieku musiało minąć, żebym zrozumiała, o co chodzi w jedzeniu. Niby wszystko to słyszałam, ale przelatywało gdzieś obok.
Dla tych, którzy mnie znają, to dla przypomnienia. Od zawsze byłam albo gruba, albo na diecie, albo zaraz po diecie. Wszystkie diety, które stosowałam były skuteczne (TAK!). Na wszystkich pięknie chudłam. A było to tak:
1. Na początek, jeszcze w liceum jakaś z gazetki, później modyfikowana przeze mnie (czytaj: ograniczana), aż skończyło się na anoreksji, z której wyszłam sama, bo się najzwyczajniej w życiu przestraszyłam
2. Niskotłuszczowa. Kilka razy. Działała. Jedno dobre, że wraz z tymi niskotłuszczowymi dietami włączyłam w życie ruch. To były ćwiczenia, taki callanetics. Ale wreszcie coś. Niskotłuszczowe diety kończyły się (prócz wspaniałego spadku wagi!) totalną załamką systemu hormonalnego. Brak miesiączek, sypanie się włosów itp.
3. Cambridge. No bo jak! Jak chudnąć to szybko. Na Cambridge chudłam jak złoto. 3 tygodnie i kilkanaście kilo. A później dwadzieścia w górę.
4. WO, inaczej zwana postem warzywno-owocowym Marii Dąbrowskiej. Ileż razy ja ten post stosowałam! Już nie zliczę. Zawsze waga leciała. Zwłaszcza, że biegałam przy tym (ach, głupia ja!) bez paliwa. Nie wiem, co ja miałam wtedy w głowie. Oczywiście później wracałam do moich 80-ciu ileś kilo. I apiać od nowa.
5. Ostatnie moje podejście do odchudzania było mądre. Wykupiłam sobie dietę Vitalii. Schudłam prawie 15 kg w normalnym czasie, czyli jakieś ponad pół roku. Dostawałam przepisy. Kaloryczność praktycznie cały czas 2100 kcal. Czyli żadnych głodówek. I fajnie. Tylko, że przyszły wakacje, brak możliwości gotowania, brak składników do przepisów. I poszło!!! Do tego różne perypetie w życiu prywatnym. Olałam wszystko, zaczęłam jeść śmieci. Potem covid, brak ruchu. Wróciłam do 85 kg, co przy moim wzroście oznacza I stopień otyłości.
______________________________________
Tyle z historii. Obudziłam się.
I zrozumiałam coś.
Wszystkie osoby grube są grube, bo jedzą za dużo. Za zwyczaj nie przekraczają zapotrzebowania kalorycznego jedząc zdrowe, pożywne, pełnowartościowe posiłki, prawda? Dlaczego osoby, które całe życie są zgrabne, które nigdy nie miały problemów z nadwagą, nie tyją, a wszyscy widzimy, że jedzą i słodycze i pizzę i frytki w maku? Gdzie jest klucz? Czy to jakaś podła niesprawiedliwość?
Otóż nie. Te "normalne" osoby, które nigdy nie miały problemów z nadwyżką kilogramów, w ogóle nie myślą o dietach, tylko sobie normalnie żyją, jedząc na co dzień zdrowe posiłki, które ich odżywiają, dają im energię i potrzebne składniki. Nie przejadają się i nie głodzą. Czasem zjedzą coś więcej, te właśnie słodycze, pizzę, czy frytki, więc później nie są głodne, następnego dnia więc intuicyjnie zjedzą mniej, albo spalą na treningu.
I zrozumiałam, że należy właśnie tak żyć. Wywalić z głowy "kolejna dieta, oczywiście OSTATNIA!, schudnę i już tak zostanie", bo to za przeproszeniem g#wno prawda. Po każdej diecie będzie jojo.
Zmieniam myślenie na:
Od dzisiaj zaczynam odżywiać moje ciało. Jem zdrowe, pełnowartościowe posiłki. Nie głodzę się i nie przejadam. A jak zdarzy się impreza, to nie jest to powód do jakichś kar czy zmiany jedzenia na śmieciowe. Po prostu wracam do normalnego zdrowego odżywiania.
Oczywiście ruch. Tak. Bo ruch to zdrowie. Nie żadne mordercze treningi ponad siły. Po prostu dawka tlenu i szybsze krążenie krwi.
___________________________________
Osobiście zapisałam się na program Rewolucja. Tego mi było trzeba.
Kalorie. Na początek kontroluję. Mam wyznaczony pewien limit (w moim przypadku uwzględniając wiek, wzrost i masę ciała, to 1900 kcal), którego nie powinnam ani w górę ani w dół (!) przekraczać. Ale powiem szczerze, że ciężko mi zjeść aż tyle kalorii, jeśli nie jest to byle co, tylko zdrowe jedzonko. Po prostu, nie jestem głodna. Na słodycze nie mam apetytu, a jak mam, to je jem. Do posiłku, lub po treningu. W dni, kiedy mm więcej ruchu, albo złapie nie większy głód jem więcej. Nawet o 1000 kcal. (więcej nie pomieściłabym, ale gdybym nadal była głodna, to mogłabym nawet 3500 kcal zjeść - to wszystko jest w porządku).
Stosuję sobie swoje treningi biegowe (bo chcę) 3-4 razy w tygodniu. Po covidzie musiałam praktycznie zacząć od zera. Teraz moje maksimum biegowe to 15 km, ale mam nadzieję, że w miarę jak będę coraz lżejsza i silniejsza, kondycja też się poprawi. Mam w planie półmaraton w październiku. Oczywiście, to maksimum to raz w tygodniu. Poza tym krótkie tempówki i chyba włączę interwały. No i 3 razy w tygodniu trening ogólnorozwojowy, takie obwodowy. Cudnie pracują mięśnie.
Zatem, po pierwszym tygodniu uwagaaaa... jestem lżejsza o kilogram! jedząc jak prosiak w pełnym korytku. Nie liczę na takie spadki w dalszym ciągu, ale wiem, że docelowo będę chudła, choćby przez długie lata. W sumie nie mam żadnego wyznaczonego dnia, kiedy mama jakąś wagę osiągnąć. To mi zwisa. Po prostu tak już zostanie. Będę sobie zdrowo żyła, a waga będzie sobie spadać. O!