Po długiej przerwie na studiach - dla jedych ferie, dla drugich sesja, w końcu ruszyło się życie. W 2 tygodnie lutego zrealizowałam więcej treningów niż w styczniu. Jeeeej!
Co też znaczy, że byłam strasznym leniem w styczniu.. Jednak po co myśleć o tym co było, jeśli nastąpiła poprawa? :)
Dieta się w miarę trzyma, zdarzy się czasem trochę gorzkiej czekolady na zagryzienie tej długiej jak cholera zimy. Zimo, idź sobie już, bo chcę wyciągnąć z garażu mój śpiący jak niedźwiedź snem zimowym rower.
Staram się wykorzystywać na tyle pogodę, by w towarzystwie cudownego słoneczka spacerować chociaż 30 minut. Zazwyczaj wracam z nosem czerwonym jak Rudolf, ale warto!
Ze względu na to, że rower stacjonarny stoi w moim domu, a w tygodniu jestem na studiach, robię cardio w postaci szybkiego marszu (we wtorek prawie mi nogi zamarzły na kamień), nie jestem fanką biegania (nigdy nie byłam) jednak mamy progres, ruszyłam 4 litery na tyle, żeby zamienić kawałek marszu w lekki trucht. Nie przebiegam zawrotnych odległości, ale z każdym kolejnym razem staram się osiągnąć więcej.
10kg już za mną, patrzę w lustro i jestem dumna.
Jasne, miałam chwile słabości, ale najważniejsze, że się nie poddaję, że pcham swoje ciało do góry, a zbędną tkankę tłuszczową w dół.
Zawsze jest mi tez super miło, gdy ktoś mówi, że dobrze wyglądam, że widać.
Już teraz wiem, że latem na plaży nie będę się wstydziła tego jak wyglądam. Żeby to podkreślić kupiłam nowy strój kąpielowy. Dwuczęściowy <3
Pozdrawiam wszystkich ciepluśko.
Coraz chudsza chilloutxx.